Kilka słów o kobietach/Wstęp
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | |
Pochodzenie | Kilka słów o kobietach |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1893 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skan na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Jedną z najpospoliciéj roztrząsanych w wieku naszym idei, jest tak zwana idea emancypacyi kobiet.
Komuż choćby raz nie zdarzyło się widziéć staréj piastunki, otoczonéj słuchającemi ją dziećmi, i powtarzającéj im tę odwieczną bajkę: Chodziła czapla na wysokich nogach po desce, czy mówić jeszcze? Dzieci słuchają i daremnie wyczekują dalszego ciągu historyi tego ptaka, co to, według bajkopisarza, trochę ślepy, trochę krzywy; daremnie sądzą, że opowiadanie piastunki uniesie w końcu czaplę z po-nad téj deski, po któréj ona tak długo chodzi i w szerokim locie skrzydła jéj rozwinie; daremnie słuchają i słuchają: czapla chodzi i chodzi, w orlicę się nie zmienia i jednostajnym ruchem swoich wysokich nóg, co po desce kroczą, usypia tych, którzy się od niéj szerokiego spodziewali lotu.
Sprawa emancypacyi kobiet odgrywa w ludzkości rolę podobną téj, jaką ma bajka o czapli w drobnych kółkach dziecięcych otaczających piastunki.
Powtarzana przez wszystkie usta, płynąca z pod każdego pióra, spoczywająca i rozrabiająca się we wszystkich światłych umysłach, żywotném tentnem pulsująca w potrzebach tegoczesnych społeczeństw, w zastosowaniu jest ona ciągle: „trochę ślepa, trochę krzywa” i zamiast rozwijać się w lot śmiały i szeroki — chodzi ciągle czaplemi krokami po drgającéj i chwiejącéj się desce, utworzonéj z najróżniejszych poglądów, przesądów, obaw jednych a przesady drugich.
Na dźwięk wyrazu: emancypacya kobiet, przed oczyma niektórych ludzi przesuwają się niemiłe, często śmieszne, niekiedy bardzo smutne obrazy. Oto naprzykład w pokoju, napełnionym gęstą mgłą tytuniowego dymu, w wyzywającéj postawie, z cygarem lub fajką w ręku, a w ustach z głośnym śmiechem, bluźniącym najświętszym w świecie rzeczom, spoczywa kobieta lwica. Wkoło niéj atmosfera kordegardy, w słowach jéj cynizm Parnych i Diderotów, w ruchach jéj bezporządek wcielony; a jednak ta kobieta podnosi z dumą głowę i mówi: jestem emancypowaną!
To znowu kapryśna i rozpieszczona w bogactwie pani, pustą, z próżnowania wylęgłą fantazyą, lub chwilowym szałem wiedziona, zrywa związki rodzinne, zrzeka się powinności żony, matki, i bez innych powodów, oprócz rozdrażnionéj i zepsutéj próżnowaniem i czytaniem ognistych romansów wyobraźni, rzuca się w świat awantur, a na pytanie, czém jest i co czyni? odpowiada: jestem kobietą emancypowaną!
To znowu, jak na klasycznym trójnogu starożytna Pytya, na nowożytnéj kanapie, z ustami pełnemi nadętéj mądrości, z głosem nakazującym milczenie, zasiada kobieta pseudo-uczona, kobieta, która po francuzku nazywa się bas bleu. „Milczcie wszyscy, bo ja mówię. Słuchajcie mię, bom wśród was jedynie mądra, bo czytałam Bakona, Kartezyusza, Leibnitza, Kanta, Hegla i t. d., bo mówię wam o ekonomii politycznéj, filantropii, idealizmie, materyalizmie, realizmie i t. d. Ile z tego wszystkiego rozumiem, ile z tych wszystkich brzmiących wyrazów i z całej téj uczonéj nomenklatury potrafię dla was i dla siebie wyciągnąć pojęć zdrowych i treści rozumnéj, to do was nic nie należy. Wiedzcie tylko, że jak w składach teatralnych pozwijane dekoracyjne płótna, tak w głowie mojéj leżą ogromne zapasy mórz i horyzontów, ogrodów i okolic, miast i pałaców, które do woli rozwinąć przed wami mogę. Gdy zgasną światła moich salonów, jak po końcu przedstawienia dekoracye teatralne, zwiną się moje morza i horyzonty i pójdą spać w mojéj głowie bez ruchu i pożytku. Ale tymczasem, nędzni śmiertelnicy, dopóki raczę zstępować ku wam z wysokości moich — patrzcie, słuchajcie i podziwiajcie mię.”
Tak mówi kobieta sawantka; jak Rzymianin w togę, drapuje się w Olimpijską powagę i uroczystość. Wkoło niéj rozlewa się atmosfera nudy i pychy, a ona, na zapytanie, jaką na téj ziemi gra rolę, jakie spełnia powinności i zadania, odpowiada: jestem kobietą emancypowaną.
Nie dziw, że gdy podobne obrazy staną przed wyobraźnią ludzi, wyraz „emancypacya kobiet” brzmi w ich uszach jednoznacznie z brakiem przyzwoitości, pogardą obowiązków rodzinnych i pozbyciem się najmilszéj z zalet — prostoty, i że wzmianka o téj emancypacyi sprowadza szydercze uśmiechy i ściąga surowe nagany nawet od ludzi obdarzonych światłym i postępowym umysłem. Nielogiczne entuzyastki, rozmiłowane w dźwięku słowa, którego treści nie pojmowały, zacofały na długie lata postęp idei, któréj sztandarem pokrywać chciały swoje dziwaczne lub występne wybryki. Nic niéma zgubniejszego dla jakiegokolwiek pojęcia, które, zaledwie zrodzone w ludzkości, jeszcze się w niéj ugruntować nie zdołało, jak rzucony na nie cień śmieszności. A śmiesznością właśnie pokryły pojęcie o emancypacyi kobiet — lwice z fajkami i cynizmem w ustach, Pytye ze zwijanemi i rozwijanemi horyzontami w głowach, i tym podobne pojęcia tego fałszywe apostołki i przedstawicielki.
Nie należy więc dziwić się zrażeniu wielkiéj części ogółu ludzi do idei emancypacyi kobiet, ale należy wierzyć, iż prawda oddzieloną być może od fałszu, rozum od śmieszności, prawdziwe światło, spływające na ziemię dla naprawiania złego, od wybryków, a choćby i występków ludzkiéj głupoty i słabości.
Spójrzmy na mnóztwo moralnych i materyalnych nędz, psujących połowę społeczeństw ludzkich, na zwiędłe w próżności umysły i zepsute w bezczynności serca kobiet bogatych, na zbladłe w niedostatku twarze i upadające w obawie o przyszłość moralne siły kobiet ubogich, a zapomniawszy o Lwicach i Pytyach, które coraz rzadziéj zjawiają się i zjawiać będą między nami, rozważmy, czy tym istotnym i niezaprzeczonym nędzom i nieszczęściom, jakie wciąż nasuwają się nam przed oczy, trafnie pojęta i zastosowana emancypacya kobiet zapobiedz, lub przynajmniéj w części zmniejszyć ich nie zdoła.
Słowo jest tylko uwydatnieniem idei: skoro istnieje, musi być w społeczeństwie pojęcie, które dało mu powód bytu. Pojęcie zaś każde rodzi się z wielkiego tchnienia, jakie płynie z łona ludzkości wtedy, gdy ludzkość ta potrzebuje i pragnie czegoś, a dąży do spełnienia swych pragnień i zadosyćuczynienia swoim potrzebom.
Wyraz tedy: emancypacya kobiet, powstał z pojęcia o istniejącéj w ludzkości potrzebie zrzucenia z kobiet jakiegoś jarzma, uwolnienia ich od jakichś krępujących je więzów.
Jakie jarzmo potrzebują zdjąć z siebie kobiety? Z jakich ogniw skute są kajdany, od których uwolnić się one pragną? Jarzmo to miałoż-by, jak dowodzono ongi, być tyranią mężczyzn, tych okrutników, narzucających kobietom, mocą fizycznéj siły, swoję brutalską przewagę? Tak utrzymywano niegdyś, ale dziś urojone wyobrażenie o tyranii mężczyzn względem kobiet doświadczyło także losu „czapli na wysokich nogach”. Uśpiło nudą tych, co o niém słuchali, i przestało zajmować wszystkich. Dziś każdy rozsądny człowiek, a zatém i każda rozsądna kobieta, wié dobrze, iż ten okrutny, tak niegdyś okrzyczany, rodzaj męzki jest sobie zwyczajnym zbiorem ludzi, w którym są wielcy i mali, źli i dobrzy.
Dziś wszyscy rozsądni wiedzą, iż, w klasie oświeconéj przynajmniéj, mężczyźni nie są wcale tyranami względem kobiet, a jeśli między nimi znajdzie się jaki naśladowca okrutnego Barbe-Bleu, co tak strasznie męczył swoje żony, to téż wzajem i między płcią piękną bywają panie, mające przy pantofelkach żelazne podkóweczki, i takie, o których to opowiadał powieściopisarz: „Pan pułkownik poprowadzi na spacer pieski pani pułkownikowéj”. (Druga żona Korzeniowskiego).
Jeżeli więc mężczyźni nie są tyranami względem kobiet, chyba wyjątkowo, cóż jest jarzmem ciężącém kobietom? Byłoż-by niém życie rodzinne? byłyż-by niém obowiązki i zatrudnienia codziennego, domowego życia? Ależ życie rodzinne to węgielny kamień obyczajów, na których opiera się gmach społecznego porządku i publicznéj moralności, to przybytek cichy i poświęcony, w którym kobieta chroni się od burz świata, jakie-by ją, samotnie idącą, koniecznie dotknąć musiały; życie rodzinne to dla kobiety źródło gorących a niewinnych radości, to droga, śród któréj, jeśli się nawet zmęczy i zachwieje, wesprze ją dłoń męzka i kochająca, pokrzepi i podniesie uśmiech dziecięcia i cicha piosnka, nad jego wyśpiewana kolebką! Bez rodziny niéma oświeconéj i moralnéj społeczności, bez rodziny niéma mężów, od dzieciństwa hodowanych w miłości dla cnoty, niéma niewiast, od dzieciństwa zaprawianych do uczuć ludzkich.
W rodzinie leżą najważniejsze powinności, najwznioślejsze zadania i najczystsze szczęście kobiety. Gdzie więc jest jarzmo, gdzie są kajdany, krępujące kobiety, skoro za takie uważać nie można ani nieegzystującéj już dziś wcale tyranii mężczyzn, ani świętych i miłych zadań rodzinnego życia?
A jednak istnieje przecież w ludzkości pojęcie, że kobiety emancypować potrzeba z jakichś więzów, które nie dozwalają im stać się tém, czém stać się mogą i powinny dla dobra swego i ogółu.
Bywają na świecie rodziny, śród których jedno dziecię przychodzi na świat piękne a słabe i wątłe. Rodzice z zachwyceniem wpatrują się w białe lice dziecięcia, a widząc postać jego wątłą i słabowitą, otaczają je mnóztwem pieszczot i tkliwych przestróg, nie pozwalają mu stawiać kroków o własnych siłach, chronią je od słonecznych promieni i od mroźnych powiewów. Dla niego najwytworniejsze, lecz najmniéj pożywne pokarmy, smakujące podniebieniu, lecz niezdrowe słodycze, dla niego cacka — brzękawki, błyskotki; niech się piękna i słabowita dziecina bawi, a nadewszystko niech nie pracuje!
Niech nie pracuje, bo praca i zdrowiu zaszkodzić może, i pochyli kształtną główkę, lub pomarszczy marmurowe czoło.
Na cóż pięknemu dziecku wewnętrzne zalety? Sama już piękna postać zdoła zachwycić wszystkich i drogę życia gładko utorować przed niém. Na co słabemu dziecku praca? Ma silnych braci, oni dla niego pracować będą. I wzrasta ukochana dziecina, a śród pieszczot słabe fizyczne jéj siły, zamiast wzmacniać się, słabną bardziéj; otoczona błyskotkami, zwana aniołem, bóztwem, najpiękniejszym tworem przyrody, staje się w końcu nieudolną, próżną i niemającą nic ludzkiego, prócz zewnętrznych kształtów, istotą.
Komuż nie zdarzyło się widziéć w świecie mnóztwa, w podobny sposób ukochanych i rozpieszczonych, dziatek?
Takiém piękném i rozpieszczoném dzieckiem społeczności jest kobieta. Przyszła ona na świat piękna i słaba, i matka społeczność uczyniła z nią to, co z najmilszém dzieckiem czynią nierozsądni rodzice: pieszczotami bardziéj jeszcze osłabiła jéj siły fizyczne, próżnowaniem i błyskotkami zepsuła jéj moralne władze.
Niesłusznie kobiety wyrzekają niekiedy, że są upośledzone w społeczności; owszem, są one zanadto rozpieszczone i wywyższone, tylko że to jednostronne a bezmyślne ich wywyższenie na największe zło im wychodzi, bo wzbija je w sfery anielskie, a ludzkich dróg nie uczy, bo pokłonem przed zewnętrzną ich pięknością zgina czoła ludzkie, a unicestwia w nich stronę człowieczą, przez którą same w sobie mogły-by być dumne i mocne.
W tém jest klucz, otwierający tajemnicę wyrazu: emancypacya kobiet.
Nie od urojonéj tyranii mężczyzn, nie od świętych i przynoszących szczęście obowiązków rodzinnego życia, nie od przyzwoitości i prostoty, ale od słabości, fizycznéj bardziéj narzuconéj, niż od natury wziętéj, od braku sił moralnych na samoistne i logiczne życie, od klątwy wiecznego niewolnictwa i anielstwa, od wypatrywania z cudzéj ręki kawałka powszedniego chleba, od wiecznego zamykania przed niemi dróg poważnéj i użytecznéj pracy, mają i powinny emancypować się kobiety.