<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Rzepecka
Tytuł Kim był Karol Marcinkowski?
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
DRUGA KAŹŃ PRUSKA.

Im srożej los nas nęka,
Tem mężniej stać nam trzeba —
Kto podle przed nim klęka,
Ten nie wart łaski nieba.

Wojciech Bogusławski.

Cierp i pracuj, a bądź dzielny,
bo twój naród nieśmiertelny.

Juliusz Słowacki.

Tęsknota do kraju, pamięć o potrzebujących chorych ubogich miasta rodzinnego sprawiają, iż wygnaniec dobrowolny postanawia wreszcie wrócić do Polski.
Nie może jednak Marcinkowski ominąć przedtem władzy pruskiej, która, jak w każdej stolicy, tak i w Paryżu miała swego przedstawiciela, z francuska ambasadora lub z łaciny konsula. Król pruski nowy ogłosił był ułaskawienie od kary dla tych wychodźców z zaboru, którzy do dnia 1. kwietnia roku 1832 w granice byłej Rzeczypospolitej powrócą. Ale Marcinkowski za pobytu swego w Anglii o tem się nie był dowiedział, więc teraz w Paryżu zaczął wywiadywać się o to darowanie mu kary za pójście na powstanie. Urzędnik pruski w Paryżu zapytał się władz w Poznaniu, czy Marcinkowskiemu wrócić pozwalają. Z Berlina jednak minister do Poznania nakazuje, aby wracającemu do Polski Marcinkowskiemu kazano nasamprzód wstąpić do Magdeburga, fortecy nad Łabą (Elbą), bo tam miał się nasz podróżny przed Prusakiem tłumaczyć z nowej »zbrodni«.
Tak jest — oskarżono go o to, iż razem z uwięzionym już obywatelem, Pantaleonem Szumanem, »tajemnemi machinacyami starał się podburzać lud przeciwko obecnym rządom«.
Znowu bowiem czapka zagorzała.
I teraz Marcinkowski nie mógł poczuwać się do jakiejkolwiek winy. Wprawdzie na krótko przed wyjazdem z Anglii wysłał on był do Szumana list z Londynu, ale, jak akta śledztwa wykazują, treść listu nie mogła nawet być podejrzaną, w każdym razie nie była karygodną. List ten leży sobie w berlińskich aktach w oryginale, tak jak go Marcinkowski wyraźnie po polsku napisał. Nie przytaczamy go tutaj, bo przydługi, ale powtarzamy z niego, co ważniejsze.
Marcinkowski napomina sędziego Szumana, żeby z kraju się nie wydalał i na obczyznę nie przyjeżdżał, bo tam dla polskiej sprawy nic nie wskóra. Rządy obce bowiem nie są nam przychylne; narody może z nami współczują, ale one nie dopomogą nam do odzyskania wolności. Marcinkowski zapewnia jednak przyjaciela, iż byle ludy Europy postępowały rozsądnie, to pokój i duch czasu są bezpieczną dla drzewa wolności rolą, co znaczy, że ludy Europy i na pokojowej drodze uzyskać mogą swobody obywatelskie i równouprawnienie z innymi stanami.
Dzieje nas uczą, iż istotnie ludy swobody te od rządów otrzymały wkrótce, bo za lat szesnaście, ale nie na drodze pokojowej, tylko wskutek ogólnych rewolucyi, czyli zbuntowania się przeciw władzy rządowej.
Urzędnicy pruscy mniemali jednak, iż Marcinkowski wraz z Szumanem chcą »budować drzewo wolności«, to jest podnieść powstanie.
Co to znaczy, gdy »czapka gore!«
Czekali więc sędziowie śledczy na Marcinkowskiego, iżby tego niebezpiecznego człowieka znowu zamknąć do więzienia i nowe z niego wymuszać zeznania.
Nie kwapił się tak bardzo pod pruski klucz więzienny czynny i ruchliwy Marcinkowski, więc w Paryżu odczekać wolał, żeby sprawa »zbrodni« Pantaleona Szumana wyjaśniła się bez jego udziału. Doczekać się jednak końca sprawy nie mógł, a że tęsknota za krajem i krewnymi srodze mu już dokuczała, więc we wrześniu roku 1834 wybrał się w powrotną drogę do Polski, ale przez Magdeburg, bo tak mu paszport pruski przepisywał, żeby się tamtejszej policyi przedstawić. Nie chciano go atoli badać w Magdeburgu, tylko odesłano do Berlina, gdzie po kilku dniach pobytu dnia 23. października zabrano go znowu do tego samego, co pierwszym razem, więzienia w Hausvogtei.
Światła i dowodów »zbrodni« długo szukano. Pięć miesięcy w śledztwie znowu Marcinkowski siedzi zamknięty, bo sprawa toczy się żółwim krokiem. Policya i sąd śledczy rozpisują się na wszystkie strony, przesłuchują mnóstwo osób, między innymi słynnego myśliciela, Karola Libelta, wypytują się jeszcze o osoby inne, w liście Marcinkowskiego wymienione. A tu więźniowi pilno do domu i do swoich — więc w styczniu domaga się energicznie, aby śledztwo ostatecznie ukończono, a jego pod sąd oddano. Wreszcie w lutym (9-go) roku 1835 sąd uznaje, iż Marcinkowski współwinowajcą Szumana nie jest, bo list jego do Szumana był pisany jako do osoby prywatnej i tylko dla niego samego przeznaczony. Tutaj sąd pruski orzekł sprawiedliwie.
Posłuchajmy jednego ustępu tego wyroku:
»Marcinkowski przejęty jest entuzyazmem dla sprawy polskiej, z czem się też wcale w zeznaniach swoich nie tai i gdyby przez narodowość polską miało być rozumiane przywrócenie państwa polskiego, mogłoby się to stać oczywiście tylko na podstawie przewrotu obecnych stosunków państwowych. Ale Marcinkowski tego zamiaru nigdzie nie zdradza, a póki się obraca w sferze myśli i przekonania, nie można go za to karać.«
Z braku dowodów czynu wreszcie na początku marca roku 1835 wypuszczono Marcinkowskiego z więzienia, ale zabroniono mu jeszcze wyjeżdżać z Berlina, bo tam jeszcze na wolnej stopie czujnie go policya pilnowała i kroki jego śledziła.
Cóż miał robić?
Chodził na uniwersytet słuchać wykładów profesorów medycyny i do największego szpitala berlińskiego Charité (Szarite = miłosierdzie), i kto wie, jak długo jeszcze siedziećby musiał tam nad Sprewą, gdyby nie smutne wydarzenie: Najmłodsza siostra jego, Werczyńska, w Buku zachorowała poważnie i dopiero wobec tego minister Marcinkowskiemu pozwolił odwiedzić chorą.
Nareszcie po długiej, pięcioletniej prawie w kraju nieobecności, Marcinkowski wśród swoich stanął 26. marca 1835 roku.
Miał poza sobą siedmnaście miesięcy więzienia pruskiego, dziewięć miesięcy wojowania, a trzy i pół roku życia na obczyźnie.
A choroba płucna nowem więzieniem znowu się wzmogła i rozpanoszyła w osłabionym organizmie szlachetnego tułacza.
Ale to jeszcze nie koniec kaźni, jeszcze inne czekają go »więzy i pęta niezelżywe«.
Marcinkowski wiedział już, jakie zmiany dokonały się przez ten czas w Polsce i w Poznańskiem. Po upadku powstania car zniósł osobne Królestwo Kongresowe, a król pruski odwołał już był przedtem swego namiestnika, księcia Radziwiłła, Wielkopolskę zamienił w »prowincyę poznańską«. Zdał nas na łaskę i niełaskę naczelnego prezesa, Flottwella, Niemca nie rodowitego, więc tem zagorzalszego służalca, który rozpoczął walkę przeciwko wszystkiemu, co polskie. Już obywatele ziemscy odtąd nie mogli sami obierać sobie »landratów«, czyli starostów ziemskich, język nasz w szkole ograniczono, wyparto go z urzędów. Na domiar pocichu i na rachunek rządu pozwolono Flottwellowi wykupywać od Polaków zadłużone dobra ziemskie i chyłkiem umieszczać na nich kolonistów niemieckich. Tajnie rozpoczęto działanie, które za 50 lat Bismark przeprowadzi jawnie i z czego zrobi wyraźną literę »prawa« — wyjątkową ustawę osławionej komisyi kolonizacyjnej — poprzedniczki bezecnego płodu, któremu na imię: »wywłaszczenie«.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Rzepecka.