Dość! — dość żyłem nie sobie.... Duszno, ciasno jak w grobie
Żyć zamkniętym, w ścian czterech niewoli... Mnie tu nuda zabije!.... Ha!... tam chyba ożyję,
Gdzie powietrza,... gdzie stepów do woli. « Bom na stepach się rodził; Wiatr pustynny mnie chłodził
Gdym na koniu, biegł stada dozierać... Ciągle widne niebiosy... I step lśniący od rosy...
Ach!.. tam tylko, i żyć i umierać.
« Berkut[1] z gniazda, gdy dzieckiem Wzięty sidłem łowieckiem,
Sądzisz, — zbratał się z tobą... człowiecze!.. O!. poczekaj... niech z wiosną Pióra w skrzydłach podrosną,
Puść go tylko — on wie, gdzie uciecze. —
« Koniu! — i ty u toku Tęsknisz, choć ci obroku
Ani wygód nie zbywa stajennych. —
I ty, nie tuś się chował.... Ciebie Kirgiz hodował....
Nam nie użyć w tych jurtach[2] kamiennych. — « Noc — pomyślna do jazdy.... Świeci księżyc i gwiazdy,
Biały tuman po łąkach wije się.... Spij.. nie czekaj nas Panie!... Na dzień dobry w świtanie,
Wiatr ci chyba wieść o nas przyniesie ». —
Lecą — w lewo i w prawo Mkną przedmioty tak żwawo,
Że nie poznać, dom, wzgórze czy drzewo.. Lecą — jeździec wzniósł czoło, Spojrzał — stepy w około,
Przed nim, za nim, na prawo, na lewo.
Tu — skończyły się drogi... W krąg jak zajrzysz — rozłogi
Puste, równe, faliste, szumiące. — Gdy w nich Kirgiz żegluje, Któż mu drogę wskazuje?....
Niebo tylko, przez gwiazdy lub słońce. Lecą — któż go dogoni?... Tylko trawa się kłoni,
Gdzie ją rumak w przelocie dotyka. — Ślad i jeździec — to chwila... Wnet się trawa odchyla,
Jeździec przemknął — a za nim ślad znika. Zioła, twory — w snie drzemią. — Między niebem a ziemią
Nikt nie czuwa, nie żyje — w pustyni. Jeździec, powiódł oczyma.... Tak! — nikogo tu nie ma.
On sam, — w środku tej ciemnej świątyni. W tem czarnoksięzkiem kole, Kraina mroku — w dole,
Lecą jej krańców, wzrok jeźdźca nie sięga.
Zatrzymał konia — spiął się w strzemieniu,
Rozpostarł ręce z czuciem dziecinnem,
Aby po długiem, długiem cierpieniu,
Odżyć, powietrzem stepu gościnnem.
Jemu się zdało — czystsze i letsze....
A więc je chwytał z takim pośpiechem,
Jakby chciał jednym, pełnym oddechem
Objąć w pierś, całe stepów powietrze. —
I długo, długo, jak ten co łaknie,
Bał się, czy jemu tchnień nie zabraknie. —
Odżył. — Opuścił koniowi wodze,
A sam się rzucił po myśli drodze,
Drodze samotnej, dzikiej, — a która
Jak nić pajęcza, gdy nią wiatr miota,
Wiła się przez step jego żywota.
Jeździec, był duszą — koń, jej tłumaczem; —
Myśl — którą jeździec drżeniem udzielał,
Koń ją pojmował i w pędy wcielał;
A niebo, ziemia, były słuchaczem. —
Przez dni dziecinne szedł stępym krokiem;
Pustoty dziecka, znaczył podskokiem;
A w lekkich susach z nogi na nogę,
Przeskakał chwile młodości błogie.
Czwałem go niosły lata młodzieńca,
Gdy rozwinąwszy skrzydeł swych loty,
Puszczał się w kraje dzikiej tęsknoty;
Pędzi.... i nagle kołem zakręca[3]
Bo na wspomnienie cierpkiej niewoli,
Opuścił głowę i szedł powoli. —
Lecz, gra namiętnych żądz i uniesień,
Co żółci życie jak trawy jesień;
I zemsta.... co jak gadzina
Owija serce... koń — chrapi, prycha...
Zuje wędzidło, pieni się... wspina...
I jak błysk, co ćmy nocne rozpycha,
Sunął z kopyta,.. i gnał szalony,
Piekielną myślą jeźdźca pędzony.
K
oń już ustawał od szybkiej jazdy,
I jeździec, myśli zwrócił od siebie; —
Zwrócił je w przestrzeń, puścił po niebie,
I mówił sobie: — « Cóż są te gwiazdy?...
Co na niebieskim iskrząc się sklepie,
Migocą różnych świateł odbiciem?...
Czy to nie kwiaty na lepszym stepie?...
Czy to nie twory z ognistszem życiem?...
A nasz step, tylko zasian kwiatami,
Co się tak pilnie w Niebo wpatrują;
Te kwiaty, pewnie będą gwiazdami
Tym, co po niebie w północ koczują....
Jak tu tchnąć miło!... jak ta przyroda,
I wiecznie piękna, i wiecznie młoda.
Możeli człowiek, który ma serce,
Więzić się pośród murów ciasnoty:
Mając pod stopą takie kobierce?...
Mając nad głową takie namioty?...
Dniało... Wschód, płonił się, jak dziewica;
Na której blade cierpieniem lica,
Wytryska nagle szczęścia rumieniec,
Gdy jej przysięga miłość młodzieniec.
Poranny wietrzyk szumiał po trawie;
W słupach się wzniosły muszki brzęczące;
Zaklekotały w dali żurawie;
A promień — którym błysnęło słońce,
Prześlizł — po całej stepów przestrzeni,
I na miliony rozbryzł promieni.
I wszystkie krople wiszącej rosy,
Ognistem życiem djamentu grały;
I wszystkie ptasząt zbudzonych, głosy,
W jednego hymnu ton się zlewały. —
Chcąc czuć ten obraz wielki, wspaniały....
Trzeba kapłanem być tej świątyni:
Trzeba się rodzić synem pustyni.
Jeździec, powitał pieśnią wschód słońca...
Z szerokich piersi, nóta lecąca
Dźwięczna, doniosła, jak srebrny dzwonek,
Odbiła w niebo, — i jak skowronek
Zawisła w górze, — aż, drżąca cała,
Spadając zwolna tony niższemi,
Jak deszcz wiosenny, zeszła ku ziemi,
I gdzieś, w dalekiem echu — skonała.
O dziwna nóto, pieśni Kirgizkiej!...
Melancholijna — jak te płaszczyzny;
Dzika — jak krwawej zemsty pociski;
Rzewna — jak tęskność do pól ojczyzny.
Gdy cię pierś męzka z siebie wylewa,
Cała natura wytęża słuchy;
Niebu się zdaje, że to step śpiewa;
Ziemi — że nucą niebieskie duchy;
A śniąc od wieka w łonie kurhanów,
Dusze praojców, naddziadów, stanów,
Słysząc znajome i bujne dźwięki
Rodzinnej, tęsknej stepów piosenki,
Budzą się ze snu; — i śpiew zbłąkany
Z ust do ust, echem sobie podają,
Coraz lżej... ciszej... — bo im kurhany
Starsze — tem słabiej, wolniej śpiewają.
A dźwięk ostatni staje się ciszą. —
Ach! kiedyż znowu stepu ojcowie,
W rodzinnej nócie, w rodzinnej mowie,
Tę pieśń, co z grobów budzi, posłyszą?..
↑Berkuty, są to wielkie orły stepowe, których Kirgizi układają do polowania.
↑Jurta, namiot Kirgizki, pokryty wojłokiem formy półkolistej.
↑Tym sposobem Kirgizi, zatrzymują w największym pędzie, swoje rumaki.