<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Zieliński
Tytuł Kirgiz
Podtytuł powieść
Wydawca Księgarnia zagraniczna
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Indeks stron







IV.

Noc — w swe gwiazdziste skryła kotary
Uśpioną ziemię. — W namioty ciemne,
Odziane w jakieś kształty nieziemne,
Orszakiem wietrznym snują się — mary,
I obsiadają w krąg, twarde łoże
Spiących Kirgizów. — Ach! w tenczas może,
Myśl nieśmiertelna, drzemiąca we dnie,
Gdy jej powłoka zmysłów nie trzyma,
Przeze mgłę, co się rozpływa, rzednie,
Ucieka wyżej duszy oczyma,
I tam, w nieziemskiem słońcu jasności,
Widzi się cząstką każdej piękności. —

Lecz, gdy się ciało do ruchu zbudzi,
Czyż dusza prostych stepowych ludzi,
W swoją łupinę twardą, zmysłową,
Znów powrócona, znowu zamknięta;...
Czyliż ta dusza, choć jedno słowo
Ze swoich nocnych widzeń pamięta?...



W




We snie głębokim spał Auł cały, —
Sam jeździec, oka do snu nie mruży,
Bo jego myśli w ciągłej podróży,
W przeszłość i w przyszłość ostrzem leciały. —
Bo dwa uczucia, walką śmiertelną
Rwały ku sobie duszę młodzieńca.
Miłość — uśmiechem w raj ją zanęca;
Zemsta — potrąca w otchłań piekielną.




D




Długo się w mętnych myśli tumanie
Błąkając jeździec, ledwie był w stanie
Wysnuć nić ciągłą z życia pamiątek.
« Wszak to lat drugi płynie dziesiątek, —
Rzekł — jak mnie młode w ówczas pachole,
Sprzedano w obcą, ciężką niewolę.
Rosłem — śród szyderstw zgrai dworowej,
Na najpodlejsze skazan posługi. —
Tęskniąc do swojej strony stepowej,
Kląłem dzień co mi dwoił się długi;
A gdy noc przyszła, gdy świat spał głucho,
Stawał przedemną krwawy trup ojca,
Budził mnie ze snu, — i szeptał w ucho...
Leć!... mścij się!... dotąd żyje zabójca!...
Milczę... schnę... pory przyjaznej czekam...
Nadeszła!... rzucam mury... uciekam..
Jak ptak, co skrzydłem powolnem płynie,
Lecę, w rodzinne moje pustynie.

Witam step, zdawna mi nie widomy;
Spotykam wichry, burze i gromy,
Aż wycięczony od trudów, znoju,
Spostrzegam wreszcie — widoku czuły
Po tylu leciech!... pierwsze Auły. —
Wpadam, nie pytam jakiego rodu,
Bo w każdym głosie, stroju, postaci,
Poznaję swoich — i jak mych braci
Ściskam, całuję, łza z oczu mych tryska...
Mnie w tenczas urok jakiś czarował!...
Wszakżem zabójcę ojca całował!...
I u jednego siadł z nim ogniska — ...
Przeklęta gwiazda, co mnie tu wiodła!...
Przeklęta pamięć co mnie zawiodła!...
Jam go nie poznał — bo przed mym wzrokiem,
Olśnionym nagle szczęścia widokiem
Miłość — zwodniczą rozpięła tkankę.
I byłbym, może, odkrył się... zdradził...
Lecz Bij, przez jednę przyszłości wzmiankę,
Z lubego błędu mnie wyprowadził. —
Czyż tak w przeznaczeń wyryto księdze?...

Że gdy mnie straszna ściga powinność,
Padnę... ulegnę wdzięków potędze,
I nędzny!... od tych przyjmę gościnność,
Którym nienawiść przysiągłem wieczną!.. »
Jeździec, — jak gdyby broń obosieczną
Wepchnął do piersi, tak w wrzącej duszy
Dwoistych uczuć doznał katuszy.
W jurcie mu duszno... ledwie oddycha...
Rzucił bezsenne łoże, — i z cicha
Tak, aby obok śpiących nie zbudzić,
Jak cień się przemknął zakrytym wchodem;
Sądząc że nocnych powiewów chłodem
Potrafi ogień piersi przystudzić. —
Błąkał się długo — lecz noc, milczeniem
Nie uciszyła burz w jego łonie. —
Gdzie szedł... nie wiedział. — Aż, z zadziwieniem
Dostrzegł, że nie on sam tylko czuwał,
Bo jednej jurty stojącej w stronie,
Dym się otworem wierzchnim wysuwał
I wił, olbrzymim słupem w niebiosy.
Podchodzi... staje... słyszy dwa głosy...

Głos jeden wstrząsł nim, — a złością drżący
Już chwytał za nóż z boku wiszący;...
Lecz się opomniał... O! nie.... on tylko
Chciał niewidzialnym pozostać świadkiem
Zamiarów wroga. — A więc, ukradkiem
Popełz ku jurcie, — podniósł wojłoku
I ciekawemu dał wstępy oku.







Bij, siedział w głębi, długi wąs gładził
I patrzał okiem pełnym zdziwienia,
Na starca, który w okół płomienia
Nożem na piasku krąg oprowadził.
Starzec dziwacznie i pstro odziany,
Miał twarz surową, wzrok obłąkany,
Wziął gęśl, wszedł w koło, i rzutem ręki
Dobył z strón, dzikie, ponure dźwięki. —
Brząknął — i długie dawał przestanki

Aż mu głos wybrzmiał z ostatnich ruchów;
Bo każdy z tonów, roje złych duchów
Za czarodziejskie miał pędzić szranki.
Opuścił gęślę — i bacznym wzrokiem
Powiódł ku jurcie — wnet, rączym skokiem
Za nóż pochwycił zatknięty w ziemi,
I nim, z oczyma roziskrzonemi,
Na wszystkie strony machał, wywijał,
I w jedno miejsce dał pchnięć niemało.
Musiał coś dostrzedz, choć się zdawało
Że czcze powietrze tylko przebijał.
Lecz na ten widok, obaj patrzący
Zbladli... struchleli... Bij, jak liść drżący
W obiedwie ręce twarz chowa, wciska...
I jeździec, nie śmie puścić oddechu,
By który szajtan[1] gnany — z pośpiechu
W nim niechciał sobie obrać siedliska. —





S




Starzec, spokojnie na miejsce wrócił,
Wziął kość barana, na węgle rzucił
I patrzał, jak jej powierzchnią białą,
Ogniste rysy jęły okrywać.
Bo miał z ich liczby, przyszłość zgadywać. —
Lecz długo szeptał niezrozumiało,
Wywracał oczy, kołysał głową,
Nim pierwsze ludzkie wymówił słowo.
« Biju gdy jesień przed nami blizko,
« I w kraj cieplejszy, nasze ognisko
« Przenosić mamy — los, nam coś wróży,
« Wielkie nieszczęście w naszej podróży.
« Jakie?... to memu zakryte oku....
« Widzę ja wprawdzie, jakąś mdłą postać,
« Lecz tak daleko i w takim mroku,
« Że jej na jaśnią niemogę dostać.
« Kto ona, jakie knuje zamiary?..
« Czekaj, możniejsze uczynię czary. —

« Wszak w mych pielgrzymkach po białym świecie,
« Trzykroć z modlitwą byłem w Azrecie.[2]
« Biłem pokłonem grobowcom Hanów;
« Wiem, co się tai w łonie kurhanów,
« Znam ziół własności, znam zwierząt głosy;
« A jeźli cisnę okiem w niebiosy,
« Te gwiazd miliony, co nocą krążą,
« Dla mnie jak głoski w słowa się wiążą. —
« Więc — całej wiedzy wszystkich sposobów
« Choćbym miał ruszyć zmarłych z pod grobów.
« Ruszę, i wszystkich zaklęć użyję. —
« Aż ową postać co mi się kryje,
« Wydrę z najgłębszych przyszłości ciemnic;
« Bo dla mnie w świecie niema tajemnic. » —





R




Rzekł — chwycił gęślę — z razu, głos stłumiał
Potem wciąż wzmagał — i w rzutach zręcznych
Brzmiał wprawną ręką po strónach dźwięcznych
Aż w reszcie — z taką mocą zaszumiał
Jak wicher, kiedy nagłym powiewem
Całego drzewa wzruszy szelesty.
Grze swej wtórował przeciągłym śpiewem;
Twarzy, — okropne nadawał gesty.
Trupie, i przyschłe do kości lice,
Konwulsyjnemi ruchami drgały. —
Głęboko wpadłych oczu źrenice
Na obie strony szybko latały,
Lub się daleko w powiekach kryły
I tylko białkiem szklisto świeciły. —
I straszno było, w tym stanie szału
Widzieć — jak starzec wywiędły, suchy,
Wiekiem okrzepłym członkom i ciału

Wprost mechaniczne nadawał ruchy.
I coraz pieśni piał przeraźliwsze;
Z wszystkich strón razem dobywał tony;
I w drgania, ruchy i skoki żywsze
Łamał swe członki — aż, wysilony,
Jak spadłej bryły, bezwładne brzemie,
Całym ciężarem gruchnął o ziemię. —
Długo tak leżał nieporuszenie,...
W jurcie, nastało głuche milczenie,
Strach, — obu widzów dreszczem przeszywał;
Tylko trzask iskier z polan płonących
Rzucając światło, ciszę przerywał
Minut — spokojnie w wieczność ciekących. —
Nareszcie, starzec ciężkiem westchnieniem
Dał znak że żyje — mało pomału
To rąk, to głowy, to nóg ruszeniem,
Zwolna, ruch nadał całemu ciału. —
Powstał i długo robił piersiami
Jakby z nużącej podróży wrócił;
I z zamkniętemi ciągle oczami
Odszukał gęśli, wziął ją do ręku,

Strón z lekka trącił i przy ich dźwięku
Taką pieśń głosem słabym zanucił. —





BIJ.






  1. Szajtan — zły duch.
  2. Azret — miejsce równie święte dla Kirgizów, jak Mekka dla innych wyznawców Mahometa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Zieliński.