Klub nietoperzy/Tom I/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Klub nietoperzy |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Drukarnia nar. W. Manieckiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Dwór w Opolu był to długi, parterowy budynek, w połowie tylko zajęty na mieszkalne pokoje, zajmowane przez młodego właściciela; w drugiej zaś połowie domu mieściły się gościnne pokoje. Część zajęta przez Władysława zdradzała całem swem urządzeniem usposobienie, upodobania i zajęcia człowieka, który ją zamieszkiwał; wszystkie pierwiastki, które złożyły się na wytworzenie jego typowego charakteru, uwidoczniały się tu wyraźnie; niejednolitość i rozmaitość panująca w jego mieszkaniu były niejako obrazem jego wewnętrznej istoty.
Obok starych, przeszłowiecznych sprzętów, kanwowemi tkaninami krytych, a przesiąkniętych — jeśli się rzec tak godzi — tradycjami rodzinnemi, stały tu i ówdzie lekkie, wygodne meble ostatniej epoki. Pomiędzy książkami, obficie rozrzuconemi po wszystkich pokojach, można było spostrzedz poważne, w skórę oprawne „in folia“ z szesnastego wieku, sąsiadujące ze zbytkownemi edycjami paryskiemi — dziećmi ostatnich lat. Na kominie w sali jadalnej, w cieniu staroświeckiego gdańskiego zegara, który pewno pamiętał panowanie króla Jana III, kryło się całe mnóstwo drobiazgów, nabywanych za drogie pieniądze na wiedeńskim Grabenie... I tak wszędzie poważna, zaśniedziała trochę przeszłość sąsiadowała zgodnie z najświeższą teraźniejszością — zardzewiała misiurka i druciana koszulka wisiały przy londyńskiej dubeltówce Lankastra i nowym mundsztuku z białego rzemienia. Staroświecczyzna jednak przemagała — poważne sprzęty i zczerniałe portrety stanowiły główne tło domu; nowoczesne dodatki odgrywały niejako rolę spinki z fałszywym brylantem, przypiętej do starego żupana z prawdziwego złotogłowiu.
I Władysław Kierbicz był takim samym konglomeratem starych, szlacheckich tradycyj i tej najnowszej cywilizacji — błyskotliwej a w rzeczy samej pustej i czczej. Kto go widywał przez krótki czas w towarzystwie młodych rozbawionych paniczów, ten nabierał o nim wyobrażenia, że jest lekkim, za rozrywkami tylko goniącym młodzieńcem; lecz ci, co go dobrze znali, umieli w nim odkryć i inne poważniejsze strony charakteru; bywał on czasem głęboko zamyślony o najpoważniejszych sprawach kraju... bywał smutny, zrozpaczony prawie; nikt jednak nie widywał go wówczas, bo był dumny i smutkiem nie chciał świecić przed ludźmi. Czasem nic nieznaczące napozór słowo wprowadzało go w stan takiej głębokiej zadumy, wówczas zamykał się z książką i nie pokazywał się nikomu, starając się poważniejszą pracą smutek zgnębić, zwyciężyć; albo kazał sobie siodłać ulubionego karego „Warchoła“ i sam jeden błądził po okolicy tak długo, dopóki wichrowaty jeździec i koń z natury doń podobny w znużeniu nie znaleźli uspokojenia i nie zapragnęli spoczynku.
I dziś przemowa starego Stanisława wprawiła dziedzica Opola w takie pesymistyczne usposobienie. Wróciwszy z pola, zjadł milcząco kawałek mięsa, przeczytał kartkę od hr. Karola, oznajmiającą jego przyjazd dziś w nocy — i zamknął się zaraz w sypialnym pokoju. Tam pogrążył się cały w czytaniu „Sejmu czteroletniego“ O. Kalinki. Czytał z wielką uwagą i widocznem skupieniem ducha; od czasu do czasu występował na jego Wysokiem, białem czole potężny, podłużny fałd; czasem cisnął książką na szesląg i dużemi krokami przechadzał się po pokoju, a z ust gwałtem cisnęły mu się słowa: Ci sami! Zawsze ci sami!
Leda, leżąca w kącie, zrywała się wówczas i biegła do pana, sądząc widocznie, że on ją woła do siebie, lecz dziś nie wiodło się jej — zamiast pieszczot otrzymywała ostre, niecierpliwe upomnienie: Leda leżeć! spać!...
Mijały godziny za godzinami. Gdy się zciemniło Mikołaj wniósł lampę i nie rzekłszy ani słowa, postawił ją na dużym stole, stojącym pośrodku pokoju. Władysław zabrał się znowu do przerwanego na chwilę czytania. Zegar w jadalni wydzwonił godzinę jedenastą, pół do dwunastej — nikt nie przyjeżdżał. Wreszcie przed samą dwunastą do uszu oczekującego i zniecierpliwionego już trochę gospodarza doszedł znany mu dobrze odgłos turkotu dorożki, którą hr. Karol zwykł był odprawiać swe nocne wyprawy.
Odgłos ten przerwał zadumę. Władysław potarł czoło dłonią i poszedł pośpiesznie na powitanie gościa. Usłużny Żorż uwijał się już koło powozu, pomagając przybyłym wysiąść.
— Jak się masz królu nietoperzy? — dźwięczał zdala świeży i donośny głos hrabiego. — Bon jour cher ami.
— Bon jour! Bon jour! — powtarzał jak echo za hrabią młodszy jego towarzysz, pan Jan Mądrowski z Mądrówki.
— Witajcie mi! Witajcie! — zawołał uradowanym głosem gospodarz. — Chodźcie prędzej do pokoju, kolacja od godziny czeka.
— Vraiment il est horriblement tard! — mówił hrabia bardzo prędko i nie przerywając prawie. — Ale wyobraź sobie, stała się dziś u nas awantura. Wyobraź sobie, madame ma mère musiała się chyba coś dowiedzieć o naszych nocnych wycieczkach, bo od chwili gdy w południe dostrzegła twego Żorża, tak cały dzień mówiła o zepsuciu panującem teraz pomiędzy młodzieżą...
— Pewno i mnie się tam dostało? Wujenka zawsze na mnie łaskawa — przerwał mu Władysław.
— Czekaj! nie przerywaj mi — trzepał dalej Karol. — Było tam wszystkiego po uszy i o nocnych orgiach i o nietoperzach. Dame! nudziło mię to, mais enfin elle est mère i trzeba to znosić. Słuchałem więc z bogobojną miną... Nie tu jednak koniec! Po kolacji widzę, jak hrabina z wielkiem nabożeństwem dźwiga ogromny jakiś foliant; dreszcz przeszedł po mnie, poznałem go bowiem, to były Skargi „Żywoty świętych.“ — Mój Karolku — powiada — poczytamy dziś sobie... Uf! czytałem do jedenastej prawie. Ah! une vie charmante... Jaś tymczasem stał z końmi koło karczmy we wsi...
— Współczuję! współczuję! — wołał, śmiejąc się serdecznie gospodarz — ale chodźcie-że raz do pokoju, bo widzę, że przez ciebie Jaś i u mnie nie dostanie się do wnętrza domu.
Perswazja i zaprosiny poskutkowały tym razem, bo wnet po nich młodzieńcy, śmiejąc się i rozmawiając wesoło, weszli do pokoju. Tu przy świetle dopiero, zarysowała się postać hrabiego Karola w całej swej wspaniałości. Był to słuszny, barczysty, przytem pięknie zbudowany młody człowiek; pierś szeroka, wypukła i zgrabna, w pasie wcięta figura robiły to, że wydawał się jeszcze słuszniejszy, niż nim był w rzeczy samej; twarz miał w piękny owal zarysowaną, a profil klasyczny, grecki; z oczu jego podłużnych, szafirowych zdawała się przeglądać słodycz swobodnej, młodej duszy; tylko błądzący w koło ust ironiczny uśmiech mógł się bystremu spostrzegaczowi nie podobać — aż wiało od niego sceptycyzmem.
Drugi gość był chyba umyślnie przywieziony na to, żeby hrabia jeszcze lepiej się wydał. Na niskim, pękatym tułowiu sterczała duża, okrągła głowa; twarz miał ten młodzieniec płaską, bez wyrazu, nos malutki, oczki blade; nad pełnemi wargami ledwie że wysypał się rzadki, nikły wąsik, a na spłaszczonej czaszce przeświecała tu i ówdzie przedwczesna łysina. Przedwczesna, bo pan Jaś z Mądrówki miał zaledwie — dwadzieścia cztery lat..
— Mikołaju, dawaj kolację! — zawołał na samym wstępie gospodarz — Będę wam przewodził w jedzeniu, bo wygłodziłem się porządnie... Wyobraźcie sobie, że dziś na waszę cześć nie jadłem obiadu.
— Dziękuję ci za podobną serdeczność — przerwał gadatliwy hrabia. — Zobaczysz, Jasiu, że sam wszystko spakuje... Sans doute! Już ja znam jego apetyt, szczególniej gdy zapowiada, że jest głodny. Ale, czort waźmi! jestem już właściwie po kolacji... Ot, powiedz nam lepiej, po co właściwie wezwałeś nas dzisiaj, i z jakiego powodu wyprawiasz tę ucztę nietoperzy na cztery dni przed naznaczonym terminem?
— Eh! Czekajcie cierpliwie, powiem wam wszystko, ale po kolacji. Przyśpieszyłem, bo chciałem cię koniecznie dziś zobaczyć i mam się ciebie poradzić w pewnej sprawie; zresztą, może będę musiał jutro wyjechać na kilka dni.
W tej chwili Mikołaj wniósł na półmisku, okryte serwetą gorące trufle.
— Ah! ah! — zawołali obaj goście. — Bal! Władek bal wytacza.
— Cicho! Nie krzyczcie... Karlos, napijesz się kieliszek koniaku?.. No, w twoje ręce! — Tu wychylił spory kieliszek, napełniony złotawym płynem, i podając kieliszek i butelkę hrabiemu, dodał: — Pij do Jasia, może go koniak trochę rozrusza; milczy dziś jak mumia.
— Jasiowi daj pokój!.. Il est superbe z tem swojem milczeniem. Il est impossible d’être plus original, niż on. Wszystko blednie w obec jego milczenia — mówił hrabia po wychyleniu kieliszka i w tej chwili napełniając go znowu dla milczącego towarzysza, dodał: — No, pij!
— Est-ce que j’ai tort? — odpowiedział tenże, na poprzednie docinki swego mistrza. Poczem wziął z jego rąk kieliszek i wychylił go do dna. Po chwili przemówił znowu: — Wolę milczeć, niż mojemi słowami przerywać twe słowa. Wiem, że tego nie lubisz.
— Oh! il m’adore! — zawołał, śmiejąc się spazmatycznie hrabia. — Wyobraź sobie, Władziu, że Jaś ma dla mnie jakiś kult bałwochwalczy. Jakie to szczęście, że nie jestem panną.. bo w takim razie byłaby to miłość — nieszczęśliwa, uczucie pogardzone. Jasiu! Tyś chyba nie wzbudził w żadnej białogłowie poważniejszej namiętności. Co?.. No, przyznaj się.
Chłopak zaczerwienił się gwałtownie, usta zagryzł aż do krwi, ale nie rzekł ani słowa nauczył się już znosić dogryzki hrabiego Karola... hrabiego Karola, wprowadzającego go w arystokratyczne sfery, do których on tak pragnął się wcisnąć i w nich zostać do śmierci. Gospodarz, zauważywszy przykrość, jaką Karol wyrządził, w rzeczy samej bałwochwalczo don przywiązanemu Jasiowi, starał się zapobiedz dalszym żartom i odwrócił uwagę od tego drażliwego przedmiotu, nastając, żeby natychmiast zasiedli do stołu i zabrali się na serjo do trufli, które mogą ostygnąć i stracić przez to smak i zapach.
Dobrej rady usłuchali gości bez oporu i zaczęła się kolacja, przerywana tylko krótkiemi pochwałami podawanych potraw i genjuszu starego Stanisława, lub błyskotliwymi wybuchami francuskiego dowcipu hrabiego, po których następował ogólny śmiech i pełne adoracji spojrzenia Jasia, rzucane w stronę niedościgłego ideału. W miarę spożywanych potraw i wypróżnianych kielichów szampańskiego wina humor biesiadników wzrastał ciągle; nawet gospodarz rozchmurzył się całkiem, a z jego czoła znikł zupełnie ów podłużny fałd, tkwiący między oczami. Z wielką werwą i dowcipem opowiedział swym przyjaciołom dzisiejsze zdarzenie z Fiksem, przestrach tegoż i pośpieszną ucieczkę. Hrabia aż kładł się od śmiechu.
— Oh! oh! C’est très amusant! — wołał w chwilach, kiedy mu wybuchy śmiechu na to pozwalały — Władek, ty jesteś niezrównany w pomysłach... Cha! cha! Tyfus plamisty!... plamisty!
Po chwili spoważniał nagle, przestał się śmiać, a twarz swą przyoblekł w surową na pozór powagę, pod którą jednakże bystre oko mogło było dostrzedz kurczowe drganie muszkułów, powodowane tłumieniem wewnętrznego śmiechu... Wstał i biorąc świeżo nalany kielich, przemówił uroczystym głosem:
— Panowie! Wznoszę tu zdrowie zasłużonego obywatela, godnego naszego przyjaciela i dzisiejszego gospodarza — Władysława Kierbicza!.... Zasłużonego! Tak! nawet bardzo zasłużonego. Czyż nie jest zasługą prawdziwą jego ostatni czyn bohaterski? Jak drugi Almanzor, król Alpuhary, wniósł on zarazę do obozu naszych wrogów... Tak! Rzekł im: „Wy tak możecie umierać!“ Jeżeli nawet nie poumierają, zawsze może to w nich wywołać poważne zaburzenia... w systemie trawienia — ze strachu. Niech więc żyje mściciel naszych procentów! Vivat Ladislaus!
I wychylił jednym haustem pełny kielich wina.
Gospodarz, śmiejąc się serdecznie, dziękował za toast. Wszyscy powstali, kolacja się skończyła. Przechodząc do położonego obok saloniku, nielitościwy hrabia miał jeszcze czas szepnąć zachwycającemu się jego wymową Jasiowi:
— Ty nigdy nie doczekasz się tak uroczystej chwili w życiu, żebyś zasłużył na toast przezemnie wnoszony, choćbyś zdołał rozniecić pożar grzesznej miłości w sercach dwunastu westalek. Oh! nie. Ty będziesz zawsze niedołęgą. Co prawda, to prawda, trzeba oddać Władkowi sprawiedliwość, że mimo jego wszystkich wad, bywa on czasem oryginalny i miewa niezrównane pomysły, a ty...
— Mais cependant... — zaczął swą obronę Jaś.
— Laissez donc! — przerwał mu niecierpliwie hrabia. — Mów co chcesz, nie zmieni to już mego zdania... Władek jest najtęższy bub, jakiego znam, a ty jesteś i będziesz zawsze niedołęgą.
Za panami wszedł do saloniku Mikołaj, wniósł on tam czarną kawę, likwor i papierosy i natychmiast dyskretnie się ulotnił.
Zostali sami.
Hrabia pierwszy przerwał milczenie, które zapanowało przez chwilę, zapytując przechadzającego się wszerz pokoju gospodarza:
— No, Władek, powiedz nam teraz, po co nas dziś tak na gwałt sprowadziłeś?
— Właśnie chciałem przystąpić do najważniejszej sprawy — odparł zagadnięty, zbliżając się do stołu i biorąc do rąk filiżaneczkę pełną dymiącej kawy, usiadł obok i mówił dalej: — Słuchajcie! Doktor mi opowiedział dziś, że czytał własnemi oczami paszkwil, który ten błazen Wędzolski nabazgrał, czy kazał komu nabazgrać na... na Jadwigę.. na pannę Jadwigę Molską. Chciałem właśnie poradzić się z wami... z tobą Karolku; co z tym fantem zrobić?
Hrabia słuchał z uwagą natężoną słów Władysława, a w miarę jak ten mówił, czoło mu się marszczyło, a około ust zarysował się jeszcze wyraźniej ów ironiczny uśmiech, wreszcie przerwał niecierpliwie:
— Eh bien, ça vous gêne? Est-ce que tu es jaloux? Co cię może panna Jadwiga obchodzić?
Władysław starał się odpowiedzieć na te słowa lekceważącym śmiechem, nie udało mu się to jednak skrzywił tylko trochę usta i odrzekł:
— Ty zawsze tylko żartujesz, Karlosie... O jakiej zazdrości może tu być mowa? Nie! Nie zazdrość, ale złość mię porywa na samą myśl, żeby taki błazen, taka małpa, obskurny parwenjusz śmiał się porywać na pannę, która należy do naszego towarzystwa, jest ulubienicą i wychowanką naszej ciotki.
— Lari fari, lari fari! mów sobie zdrów — mruknął zcicha Karol, lecz wnet głośno zapytał: — Czyś czytał ten paszkwil? Co on tam bazgrze?
— Nie! Sam nie czytałem, ale doktor mi opowiadał, że wyśmiewa się tam z niej, robi z niej żebraczkę z łaski pańskiej żyjącą, która niby to zastawia siecie na Józia marszałkowicza, która bałamuci równocześnie Walerjana Zienwicza i.. mnie.
— Cha! cha! cha! I ciebie... i ciebie! Słowo daję, że ten Wędzolski nie tak głupi, jak sądziłem dotychczas możeby go do naszego klubu zawerbować?.. Nie oburzaj się Władku, ale to prawie wszystko prawda, co on tam powypisywał, jeżeli w ogóle on to pisał, a nie sam doktor skomponował... Nasamprzód elle flirte beaucoup cette demoiselle Hedvige, mnie starego nie otumani, znam się na tem; dalej elle est sans sou, to prawda wiadoma wszystkim, a co do mądrego Józia, naszego zacnego kuzynka, to przyszłość pokaże — i śmiał się hrabia dalej niemiło, ironicznie.
Władysław, słuchając go, oniemiał chwilowo z podziwu i oburzenia. Wstał z krzesła, twarz mu się mieniła, to bladła, to ponsowiała, oczy błyskały, a usta, zaciśnięte w tej chwili, drżały tak, iż zdawało się, że słowa przecisnąć się przez nie nie mogą... Hrabia śmiał się ciągle.
— Karolu! Karolu! — zawołał wreszcie drżącym jeszcze z oburzenia, ale już umitygowanym głosem. — Tyle razy cię prosiłem, ażebyś przedemną nie udawał gorszego, niż jesteś w rzeczy samej, żebyś się nie drapował w ten nieznośny egoizm, który cię tak szpeci... Ja nie wierzę w tę twoję pozę, znam cię doskonale i wiem, jaki jesteś wgłębi, ale inni cię nie znają... Albo i teraz, cóż ci zawiniła ta biedna dziewczyna, której dobre imię pozwoliłbyś poniewierać takiemu... takiemu Wędzolskiemu?... Karolu, ty...
Podczas gdy to mówił gospodarz, hrabia także wstał, twarz jego dziwnie spoważniała, nawet ten uśmiech szyderczy znikł zupełnie, patrzył na drżącego z gniewu Władysława, a jego spojrzenie zdradzało, że widok ten robi mu przyjemność, że dumny jest z tego uniesienia swego krewnego i przyjaciela. Po chwili jednak przerwał ten wzburzony potok słów Władysława, mówiąc:
— Dość Władek! Nie wiedziałem dotychczas, żeś się tak bardzo zaszłapał, chciałem tu dziś użyć bardzo pożytecznej nieraz broni — sarkazmu. Widzę jednak, że ona na nic się już tu nie przydała, że trzeba użyć poważniejszych argumentów, ażeby cię powstrzymać nad przepaścią... uchronić od nieszczęścia całego życia...
I popatrzył śmiało, przenikliwie w oczy Władysławowi, który pod wpływem ostatnich słów hrabiego zmienił się nagle, głowę opuścił; a twarz jego okryła się gwałtowną falą rumieńców.
— Widzisz? — mówił hrabia dalej, a uśmiech zarysował się znowu koło jego pięknych ust — to nie jest trudnem do skonstatowania, que tu es fou de cette demoiselle là, ale zastanów się tylko: co może wyniknąć z takiego małżeństwa?... Ona bez grosza.
— Est-ce que je dois me marier pour avoir une existence agréable? — zawołał gwałtownie Władysław, a w jego oczach zapłonęły znowu iskry gniewu. — Ale o czem tu zresztą mówić, nikomu się jeszcze nie śni o małżeństwie, a pannie Jadwidze może mniej, niż wszystkim innym... więc dajmy temu pokój. Teraz chodzi przedewszystkiem o to, żeby takiego Wędzolskiego nauczyć rozumu i ukarać go za kwintesencję zuchwalstwa, jakiego on dopuścił się napisaniem i rozpowszechnieniem tego paszkwilu.. Proszę więc was, moi kochani, pojedźcie jutro wyzwać tego pana w mojem imieniu.
— Władek! co ci znowu do głowy przyszło? Co za nowy koncept? — zawołał porywczo hrabia. — Mais tu es fou mon cher, tu es absolument fou!... Więc dobrze! — mówił dalej spokojniej już. — Przypuśćmy, że przyjeżdżamy z Jasiem jutro do Browarki... Patrz, jak Jasiowi oczy się śmieją do tego mądrego projektu — dodał, patrząc z uśmiechem na najmłodszego członka towarzystwa. — Przypuśćmy więc, że zgadzam się na twój projekt; ubieram się w czarny surdut... br.. br... nie cierpię tej rewerendy... i jadę do jaśnie wielmożnego Wędzolskiego na Browarce etc. etc. pana... Przyjeżdżamy — jak się wyżej rzekło — z Jasiem. Pan Wędzolski, uraczony naszą wizytą, zaprasza do salonu, zatrzymuje na obiad, prosi o pozwolenie wyłożenia koni, ale my, jako twoi sekundanci znamy przepisy, nie rozpinamy nawet żadnego guzika przy naszych nieposzlakowanie wspaniałych redengotach — tylko oświadczamy mu... Hm! co właściwie oświadczamy mu? Że pan Kierbicz z Opola usłyszawszy o tem, jakoby pan Wędzolski z Browarki napisał paszkwil na pannę Molską, czuje się w obowiązku i prawie wyzwać go na pojedynek i z bronią w ręku osłonić nadszczerbioną przez onego z Browarki kawalera sławę panny Molskiej.. Cóż się dzieje dalej? Wędzolski, ufetowany honorem, jaki go spotyka, ale przestraszony równocześnie perspektywą „rozprawy z bronią w ręku“, powiada kategorycznie, że paszkwilu żadnego nie pisał, ale jeżeli pan Kierbicz czuje się obrażony nawet pogłoską o podobnym fakcie, to obowiązuje się w zadośćuczynienie przeprosić i pocałować pannę Jadwigę w rękę, a pana Kierbicza... w ramię. Pozwolę się nazwać fajtlem, jeżeli się tak nie skończy.
Od początku słów hrabiego zaczęła następować zmiana na twarzy Władysława, wnet uspokoił się, ale zrazu miejsce gniewnego wyrazu i uniesienia zajęła surowa powaga, pod koniec jednak zaczął ją wyrugowywać uśmiech figlarny, a przy końcu wraz z Jasiem wybuchnęli obaj słuchacze homerycznym śmiechem. Jaś pierwszy krzyknął:
— Karlos jest wielki!
— Cicho! Słuchajcie dalej! — przerwał im, zachowując ciągle udaną powagę hrabia. — Skończyłem dopiero pierwszy akt dramatu... Wędzolski cię pocałował na przeprosiny tam gdzieś mu kazał; nie tu jeszcze koniec sprawy. Awantura! pojedynek!... Dowiadują się o tem wszystkie Ciurkowskie, wszystkie plotkarki i rozchodzi się wieść, że miałeś się bić z Wędzolskim o... nadszczerbioną sławę panny Jadwigi. Jakie będą najostateczniejsze wyniki i wnioski wyciągnione z tego faktu, tego ja nie wiem dziś i wiedzieć nie mogę, bo nie mam imaginacji tak lotnej, jak te panie zajmujące się sprawami bliźnich, ale w każdym razie mogę z całem prawdopodobieństwem przypuszczać, że powstanie stąd mnóstwo bajek i powieści, które ani pannie Jadwidze, ani tobie na korzyść nie wyjdą... Skorzysta tylko Wędzolski, bo będzie mógł się pochwalić, że hrabia Warowski wyzywał go w imieniu pana Kierbicza. Mais non... cent fois non!! Warjatem potrzeba być, aby się na to narażać... Zastanów się, Władziu, do czego to prowadzi. Zastanów się!..
— A jednak coś z tem trzeba zrobić, tak tego zostawić niepodobna...
— Dla czego niepodobna? — perswadował dalej Karol. — Cóż ciebie mogą plotki parafjalne obchodzić? Cóż cię może obchodzić gadanina takiego doktora, którego swoim porządkiem spoufaliliśmy do niemożliwości, a ani denara z tego Szajloka wydusić nikt nie potrafi!... Przecież on znany jest jako pierwszorzędny plotkarz.. Jeżeli chcesz, żebym wyzwał Wędzolskiego, to go wyzwę.. takich rzeczy się nie odmawia, choć wiem, że z moją matką będę miał należytą przeprawę... ale pytam: po co to? do czego? Poradź się przedtem kogoś doświadczonego, jeżeli mnie nie ufasz..
Władysław, słuchając cierpliwie słów hrabiego, uspokajał się zupełnie i wreszcie, gdy ten skończył, zadecydował, że w samej rzeczy z postanowieniem ostatecznem nie ma się czego śpieszyć i należy poczekać na zebranie bliższych szczegółów i na skonstatowanie współudziału Wędzolskiego w tym całym pasztecie.
— Ślicznie! ślicznie! Mais cela ne suffit pas! — zawołał hrabia uradowany, że przekonał Władysława i na razie zapobiegł niepotrzebnej awanturze. — Jeżeli się pokaże, że cette canaille de parvenu winien jest zbrodni oszczerstwa, rzucającego plamę na pannę wysokiego rodu, a która w dodatku ma to szczęście być z nami spowinowaconą to, mości panowie, wszyscy członkowie naszego klubu, wszyscy nietoperzowie wyzwiemy go na pojedynek.. Wyzwiesz ty, Władek... wyzwiesz ty, Jasiu... wyzwę go i ja, wyzwą go wszyscy przyszli członkowie klubu, ale mam nadzieję, że po was dwóch, a nawet po samym Władku, wyzwie go doktor.. na reperację uszkodzonej przez Władków pałasz cennej powłoki ziemskiej... Uważasz, Władek, to tak z wczorajszej lektury skorzystałem, niezaprzeczenie coraz lepiej po polsku zaczynam się tłumaczyć... Mais il est horriblement tard, już świtać zaczyna... Jaś, jedźmy! Przed wschodem słońca muszę wrócić na łono rodziny, bo inaczej, br... br...
— Mais pas encore! Dopiero trzecia... poczekaj trochę ja mam jeszcze interes do Władka.. interes pieniężny.
— Ty interes? — zawołał, śmiejąc się hrabia — interes pieniężny, quel vilain mot! Szkoda na to czas tracić. Zresztą, jeżeli ci Władek winien i chcesz, by ci oddał, to napróżno, bo goły, a jeżeli masz sam i chcesz mu pożyczyć, to robisz głupstwo, bo wolisz mnie ten interes zaproponować... No, zbieraj się!
— Poczekaj, Karlos niech Jaś się wygada — przerwał potok słów hrabiego gospodarz, zaintrygowany słowami Jasia. — No mów: jaki masz interes?
— Widzisz, bo... ja nie wiem, doprawdy — plątał się zmięszany Jaś — czy nie udać się wprost do twego rządzcy, ale tatko mi kazał, żebym cię zapytał.. to jest, abym u ciebie nabył sześćset pudów pszenicy twojej, tej białej sandomierki, na nasienie.. da po rublu za pud... Nie gniewaj się, że ja wprost do ciebie się udaję.. Oto sześćset rubli i.. i.. tatko prosił o zakwitowanie, żeś odebrał pieniądze i o kwit, by pszenicę wydali ze stodoły, choćby ciebie w domu nie było.. Władku! czy ty nie obraziłeś się na mnie?...
— Za co? — zawołał uradowany Władysław. — Czekaj, zaraz ci napiszę żądane kwity — i usiadł przy sekretarzyku.
— Ah! perfido haniebna! A zdrajco! A Judaszu Iskarjoto! — wołał, udając oburzonego hrabia. — Toś ty mógł Jasiu, jechać z Warowiec aż tu do Opola, ze mną, w moim wspaniałym ekwipażu i nie przyznałeś się, że wieziesz z sobą sześćset mamonników?!.. Kwita z przyjaźni! Trzymaj się Wędzolskiego.. Kwita!...
— Ależ, Karolu... Tatko wyraźnie kazał, żebym od Władzia kupił to nasienie — sumitował się zaambarasowany Jaś. — Wy takiej pszenicy nawet nie macie.
— No, uspokój się! — rzekł, rozbawiony śmiesznem zmięszaniem się chłopaka, Karol. — Żartowałem, a ty nigdy już ponoś nie będziesz się na żartach rozumiał...
Tymczasem Władysław napisał żądane przez starszego pana Mądrowskiego dokumenty i wręczył je Jasiowi.
Nastąpiły pożegnania, przy których hrabia Karol powiedział jeszcze z dziesięć konceptów udatnych i dowcipnych, ale naszpikowanych francusczyzną zatrzymując się dla wypowiedzenia ich w każdych drzwiach przez które przechodzili. Wreszcie, gdy się już znaleźli na ganku, odciągnął jeszcze Władysława na stronę i zapytał go nagle:
— Władek, powiedz prawdę, czy ci te pieniądze od tego dudka wystarczą na opłacenie żniw?.. To ja staremu tumanowi nagadałem cudów o twojej pszenicy, wiedziałem, że piszczysz... Jeżeli ci braknie, to temi dniami mogę wypompować gdzieś u braci mojżeszowego wyznania z jakie trzysta blatów... Powiedz?
— Nie! dziękuję ci — odparł serdecznym tonem Władysław — na teraz wystarczy mi to...
— A z tą panną bądź ostrożny — dodał hrabia, ściskając gospodarza za rękę — nic łatwiejszego, jak palnąć głupstwo.. Oh! z pannami z towarzystwa nie ma żartów..
Po tych słowach, nie czekając odpowiedzi, zbiegł prędko z ganku i ulokował się obok siedzącego już Jasia.
— No, wio Andrus! Do domowego znicza — zawołał żartobliwie. — Oj! znicz, znicz! La maison n’est pas gaie, et la vie entre papa et maman... Eh! Czort ważmi! Ruszaj, Andrus!
I pojechali.