Kościół a Rzeczpospolita/Rozdział ósmy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kościół a Rzeczpospolita |
Wydawca | „Życie“ |
Wydanie | wznowione |
Data powstania | 1904 |
Data wyd. | cop. 1911 |
Druk | Drukarnia Ludowa |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Aleksander Sulkiewicz |
Tytuł orygin. | L’Église et la République |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jest to pogląd ogólny, że kraje wolne powinny oddzielać się od kościoła. Ribot pisał do pewnego katolika: „Rozdział kościoła i państwa narzuci się wcześniej lub poźniej, leży bowiem w charakterze myśli współczesnej“. Anatol Leroy-Beaulieu powiedział: „Rozdział kościoła i państwa jest zakończeniem nieuniknionym sekularyzacji państw współczesnych.“ Mógłbym przytoczyć inne jeszcze świadectwa, lecz ani jednego bardziej poważnego.
Ale dlaczego rozdział kościoła i państwa narzuci się wcześniej lub później? Dlaczego sekularyzacja państw pociąga za sobą fatalnie rozdział? Powodem tego jest ten takt, że cywilizacja podkreśla w państwie coraz dobitniej różnicę między ustrojem cywilnym a religijnym. W społeczeństwach pierwotnych kapłan jest królem. Ludy, w miarę jak się rozwijają, zrywają więzy teokracji, które oplątywały je od dzieciństwa.
Oto prawdy ogólne. Są one dosyć jasne tylko dla umysłów zdolnych do rozumowania. Istnieją pozatym przyczyny szczególne, które można uważać za bardziej widoczne. Należy ich szukać w duchu samym i urządzeniu katolicyzmu współczesnego. Były one już analizowane, a mianowicie pewien minister włoski o poglądach umiarkowanych i umyśle religijnym, Minghetti, wyłożył je, jako mąż stanu, filozof i historyk.
Obserwując niecierpliwość, z jaką kraje wolne zrywają węzły, łączące je z kościołem, zaznacza, że „przyczyna tego tkwi w konflikcie, który powstaje wszędzie między klerem a osobami świeckiemi. Kościół katolicki, stojący niegdyś na czele wiedzy i społeczeństwa, oddalił się powoli od nich i skończył na tym, że im obojgu wypowiedział wojnę. Im więcej tracił wiernych, tym w ciaśniejszych więzach pragnął trzymać tych, którzy mu pozostawali. Od trzech wieków papiestwo stara się znieść, jako zgubny, wszelki udział prawny osób świeckich, a nawet kleru w zarządzie kościoła, i zadanie główne religji nosi już tylko charakter policyjny. Syllabus i ogłoszenie uroczyste nieomylności są, niestety, jedynie ostatniemi skutkami tego ruchu i, niewątpliwie, jego wyrazem najbardziej jawnym: w rzeczy samej Syllabus wypowiada, by je wykląć, jedną po drugiej, wszystkie zasady istotne urządzeń współczesnych i prawa, których ludy najbardziej zazdrośnie bronią.[1]“
W tym to sensie powiedział Emil Ollivier, że po Syllabusie Konkordat przestał istnieć. Istotnie, jak państwo współczesne mogło godzić się odtąd z potęgą, która je potępiała?
Zerwanie nie nastąpiło zaraz, bo sprawy te nie są tak proste, jak się zdaje, bo ludzie nie kierują się jedynie rozumem, lecz również przyzwyczajeniem i przesądami, bo, wreszcie, duch zachowawczy jest bardzo silny w łonie społeczeństw. Lecz dla każdego człowieka myślącego zgoda stawała się coraz trudniejsza i niepewniejsza.
Umiarkowani, którzy nie zawsze są równie rozumni, jak myślą, sądzili, że między kościołem a państwem będzie mogło mieć miejsce porozumienie, pod warunkiem, by to ostatnie ograniczyło swą rolę do spraw doczesnych, a ten pierwszy — do duchowych, i żeby obie te władze nie wykraczały poza granice odnośne. Granice rzeczy duchowych i świeckich! Nie znał ich porządek dawny. Ani Bonaparte ani nikt inny. Nie istnieją bowiem. Rzeczy duchowe dają się poznać tylko wtedy, gdy wyrażają się w sposób doczesny. Aby uniknąć niejasności, należy mówić o granicach odnośnych między prawem kanonicznym a prawem cywilnym. Lecz gdyby jakikolwiek minister Rzeczypospolitej wyrażał się z taką ścisłością, zrozumianoby natychmiast, że uznaje prawa, pochodzące zzewnątrz. Do tego wistocie zobowiązuje go Konkordat, a ponieważ nie posiada w swej radzie przybocznej, na wzór Ludwika IX, Karola VII, Filipa Pięknego, Ludwika XIV i Karola X, doktorów obojga praw, teologów nader uczonych i kanoników bardzo biegłych, zmuszony jest ulegać prawodawstwu cudzoziemskiemu, którego nawet nie zna. Czyż nie jest niedorzecznością, aby ministrowie świeccy i wolnomyślni wiedli spory z kurją rzymską na temat doktryny teologicznej i dyscypliny kościelnej? Cóż bowiem pozostaje im czynić innego, wobec istnienia Konkordatu? Trzeba więc, aby ofiara nierozsądnej chytrości Bonapartego, który zabrudził teologją prawo francuskie, minister wyznań, elegancki pan Leygues, naprzykład, spierał się z nuncjuszem z powodu tego, czy Papa est dominus omnium beneficiorum, nie mając pod ręką żadnego soboru, synodu, biskupa, kleryka, ani nawet, jak Bonaparte, jakiegoś Fesch’a, tego osła w mitrze, aby mu pomóc w sylabizowaniu jakichkolwiek decisiones Rotae Merlini. Jest to zabawne, ale jest to też przykre.
Być może, wolnomyślni ministrowie nasi przez nieświadomość lub obojętność zrobili tyle ustępstw na rzecz kościoła rzymskiego, ile nie uczynili świadomie i z miłości ministrowie monarchji.
Znosili to, co dotychczas wydawało się nie do zniesienia; znosili mieszanie się papieża do naszych spraw wewnętrznych, co mówię? pochwalali je. Gdy Leonowi XIII przyszło do głowy podtrzymywać Rzeczpospolitą; w imieniu praw, na które mógł powoływać się, by ją zwalczać, i gdy podtrzymywał ją, jak sam się przyznał, jedynie o tym celu, aby zmieniać jej prawa, rząd republikański powinszował mu za to publicznie i przyjął z wdzięcznością to, na co nigdyby nie byli pozwolili dawni królowie.
W rzeczy samej stronnictwa we Francji ciskają sobie wzajemnie w głowy papieżem! „Papież jest ze mną — mawiał Jules Ferry — papież jest republikaninem i zwolennikiem polityki kolonjalnej!“ „Baczcie, aby papież nie odebrał nam protektoratu nad chrześcijanami na Wschodzie!“ powiadają katolicy. Papież stał się wielką potęgą we Francji od czasu, gdy przestano w niej wiedzieć, czym jest papież. Konkordat jest niebezpieczeństwem dla państwa od czasu, gdy państwo przestało wiedzieć, czym jest Korkordat.
„Układać się z wodzem cudzoziemskim kościoła, do którego należą obywatele francuscy, w sprawie obrządku, zaciągać względem tegoż cudzoziemca zobowiązania pieniężne lub inne, znaczy to odstępować mu część naczelnej władzy państwowej i dopuszczać do interwencji zagranicznej w naszych sprawach wewnętrznych[2].“
Oto pierwszy powód do zerwania Konkordatu. Istnieją inne jeszcze.
Byłem bardzo młody w chwili, gdy dokonywano spisu ludności pod rządem porządku moralnego, i gdy państwo z ciekawością, jakiej odtąd nigdy już nie ujawniało, zapytywało nie tylko o stan cywilny mieszkańców, lecz również o ich wyznanie. W facjatce mej odszukał mnie pewien komisarz. Zadał mi pytania, przepisane przez ministra. Dopowiadałem mu, a on zapisywał odpowiedzi na wielkim arkuszu papieru, do tego przeznaczonym. Gdy zapytał mnie, do jakiego wyznania należę, odpowiedziałem mu, że nie należę do żadnego wyznania. Był to człowiek łagodny i cichy. Uśmiechnął się z trudem. „To nic nie szkodzi — szepnął. — Byłbym panu wdzięczny, gdyby pan zechciał wybrać sobie jakiekolwiek dla porządku mych papierów“. Oświadczyłem mu przez grzeczność, że jestem buddystą. I było to w owej chwili prawdą. Umysłom ruchliwym, niespokojnym i ciekawym odsłania się codzień inna strona boskości. Do czegóż byłaby nam służyła swoboda myślenia, gdybyśmy z niej nie korzystali dla odkrywania prawdy, zawartej w każdej religji? — „Buddysta?“ — „Tak, panie, buddysta“. Zaczął ssać koniec ołówka, popatrzał kolejno to na arkusz papieru, to na buddystę z wyrazem bolesnego zakłopotania. Następnie westchnął: „Bo to widzi pan, nie mam żadnej rubryki dla buddyzmu“. W istocie, na papierze widniały tylko trzy szpalty dla religji. Państwo uznawało jedynie trzy formy boskości.
Istnieje w kraju naszym człowiek, który nosi tytuł święty. Nazywa się dyrektorem wyznań. Kładzie dłoń swoją na katedrze świątyni i synagodze, zarządza cymborjum, zawierającym świętości, ołtarzem nagim wyznania augsburskiego i tablicami Tory. Uznaje trzy prawdy święte. Dlaczego nie uznaje czterech, pięciu lub więcej? Jest katolikiem, Żydem lub luteraninem. Dlaczego nie jest również muzułmaninem? Jest to religja najbardziej rozpowszechniona w krajach, nad któremi powiewa sztandar francuski.[3] Dlaczego nie jest buddystą, fetyszystą, gwebrem? Zarządza trzema wyznaniami. Dlaczego nie rządzi nad wszystkiemi?
Jeśli go o to spytacie, odpowie bez zakłopotania, że posiada w swym biurze kartony zielone i koszulki dla biskupów, pastorów ewangielickich i rabinów, lecz że nie posiada ani koszulek, ani kartonów dla lamów, muezzinów i bonzów; że trzy tylko religje składają się na materjał administracyjny i że żadne inne jego nie stanowią, że istnieją trzy religje biurowe, te zawsze będą istniały trzy, i że nigdy nie będzie więcej nad trzy, albowiem atrybutami biur są niewzruszoność i stałość.
Tak chciał Bonaparte. Zgodnie z prawem z d. 18 Germinala r. X, dotyczącego obrządku katolickiego i protestanckiego, i na zasadzie dekretów z d. 17 marca i 21 grudnia 1808 r. odnoszących się do izraelickiego, minister wyznać, jako ów ojciec z pięknej przypowieści żydowskiej, posiada trzy pierścienie. Nie powiada nam, który jest dobry, co dowodzi jego rozumu. Lecz jeśli posiada więcej niż jeden, dlaczegóż ma tylko trzy? Nasz Ojciec Niebieski dał synom swym więcej niż trzy pierścienie, i nie mogą rozróżnić oni, który jest prawdziwy. Panie ministrze wyznań, czemu nie posiada pan wszystkich pierścieni Ojca Niebieskiego? Utrzymuje pan pewne wyznania, a nie daje pan utrzymania niektórym innym. Dlaczego? Nie ma pan chyba pretensji do tego, aby być sędzią w rzeczach prawdy religijnej. Nie ma pan zamiaru wskazywać trzech religji, które ją posiadły, albowiem jedna z tych trzech skazuje na śmierć wieczystą tych, którzy wyznają obie inne. Pan wiesz, panie ministrze, co kościół katolicki myśli o Żydach.
Widział pan nieraz na odrzwiach naszych kościołów katedralnych u boków Chrystusa na krzyżu dwie niewiasty, noszące oznaki królewskie. Jedna stoi prosto pełna majestatu: to kościół Druga słania się na nogach. Na oczach ma przepaskę, korona stacza się z jej głowy, berło wypada z dłoni: to synagoga. A pan wspiera pieniężnie i jedną i drugą. Pan wie, co kościół katolicki sądzi o protestantach. Zauważył pan bez wątpienia na jednej z pięknych stall katedry w Anch świnię, każącą z ambony z imieniem tym głęboko wyrżniętym w drzewie: Kalwin. A pan wspiera pieniężnie kościół katolicki i kościół reformowany! Czyż nie przesadza pan w ten sposób w niedorzeczności, niezbędnej dla rządów ludzkich? I czyż nie staje pan w ten sposób w sprzeczności z prawem publicznym Francuzów?
Państwo płaci pięćdziesiąt miljonów rocznie kościołowi katolickiemu. Daje mu pałace biskupie i kościoły, z dzwonnicami, ozdobami i skarbami, z ambonami, z których wysokości księża nauczają praw swych. Nie jest sprawiedliwym, aby wszyscy obywatele przyczyniali się do utrzymywania jakiegokolwiek obrządku, który wykonywają nie wszyscy. Emil 0llivier odpowiada na to, że w każdym społeczeństwie istnieją urządzenia, z których korzysta nie każdy z jego członków[4]. Lecz nie wystarcza tu stawiać zasady solidarności w kwestji podatkowej. Każdy przyzna, że kościół, wspierany przez państwo, a teatr, wspierany przez państwo, nie jest to samo. Miljony, idące na utrzymanie wyznań, nie stanowią jedynie kwestji budżetowej. Jest to spawa, dotycząca wolności sumienia.
Czyniąc z religii służbę publiczną, zapewniacie jej łaski administracji i poszanowanie obywateli. Więcej jeszcze, uznajecie autorytet papieża przez to samo, że wchodzicie z nim w układy, uznajecie autorytet ten zarówno w sprawach duchownych, jak i doczesnych. I biskup Bardel miał prawo wam powiedzieć: Państwo, wchodząc w układy z kościołem, uznaje przez to samo jego istnienie, jego działalność, jego prawa i nawet charakter nadprzyrodzony jego początku i jego końca“.
A że po tym wszystkim państwo uznaje jeszcze istnienie i charakter nadprzyrodzony dwu innych religji, to jest to już jego rzeczą, a nie rzeczą Rzymu. Niedorzeczność tę niech zapisze na swój rachunek, lecz nie przypisuje jej kościołowi katolickiemu.
Na zasadzie Konkordatu państwo świeckie wierzy i wyznaje religję katolicką, apostolską i rzymską.
Czyż jest to zgodne z prawem publicznym demokracji, która nie uznaje panowania wyznaniowego?[5] Powody poważne do zerwania Konkordatu.
Że państwo ma prawo to uczynić — nie ulega wątpliwości. Zerwanie jednostronne traktatu jest rzeczą dozwoloną i przewidzianą[6]. Umowa społeczna nie może trwać bez końca wbrew woli jednej ze stron; i jeśli jednostki nie mogą zobowiązywać się w ten sposób na krótki przeciąg życia, czyż mogłyby to uczynić państwa, trwające długi szereg pokoleń? Lecz co dotyczy Konkordatu, nie chodzi o wynalezienie warunków, w jakich Rzeczpospolita powinna go zerwać, albowiem władza papieżów zerwała go już dawno przez stałą odmowę zachowywania ciężkich jego zastrzeżeń. To właśnie mówi dziś rząd francuski, lecz to nie wystarcza. Prawdą jest bowiem, że Rzym nigdy nie uznał Konkordatu, gdyż Pius VII i jego następcy stale odmawiali uznania Artykułów Organicznych, które stanowią jego część składową.
Toteż, gdy mówię o zerwaniu cienia układu, który już nie istnieje lub który nigdy nie istniał, nie należy brać tego słowa w jego ścisłym znaczeniu prawnym. Nie należy, aby słowa były trwalsze niż rzeczy.
- ↑ L'Eta et l'Eglise przez Minghetti’ego, przekład franc. przez Louis Borguet, poprzedzone przedmową Emila de Laseleye, 1882, str. 44.
- ↑ F. de Pressensé. Projekt prawa o rozdziale Kościoła i Państwa 7 kwietnia roku 1903. Wykład motywów, str. 8.
- ↑ Chcąc być sprawiedliwym, należy powiedzieć, te pan minister wyznań, który jest zarazem katolikiem, protestantem i Żydem, jest również od lat dwudziestu trzech muzułmaninem. Uznał prawdę Koranu dekretem z dnia 26 sierpnia — 6 września roku 1881 podobnie, jak uznał poprzednio prawdę starego i nowego testamentu. Na skutek tego czwartego wyznania, państwo opłaca muftich, imanów, bach-hazzabów muderrów i t. d.
- ↑ Emile Ollivier. Nouveau droit ecclésiastique français 1885, str. 581—582.
- ↑ F. de Pressensé loc. cit. str. 8.
- ↑ Concordat ou Séparation przez G. Noblemaire’a rok 1904, str. 190, oraz La Séparation de l'Eglise et de l'Etat przez I. Dartigue’a rok 1885, str. 15.