Kościół a Rzeczpospolita/Rozdział dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Kościół a Rzeczpospolita
Wydawca „Życie“
Wydanie wznowione
Data powstania 1904
Data wyd. cop. 1911
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Aleksander Sulkiewicz
Tytuł orygin. L’Église et la République
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
W jaki sposób państwo powinno oddzielić
się od kościoła.

Twierdzono zupełnie poważnie, że zerwanie Konkordatu pociągnie za sobą dla państwa utratę środków oddziaływania w każdym czasie przez biskupów na słowa i czyny kleru. Lecz Konkordat w właściwym słowa znaczeniu nie daje państwu Żadnego środka oddziaływania na biskupów. Artykuły Organiczne, nie uznane przez papieża, dają rządowi prawo do oświadczania za pośrednictwem kanonistów z Rady Państwa, że nadużyciem jest, gdy biskup działa wbrew prawom Rzeczypospolitej, w co zresztą ani biskup ani wierni nie wierzą. Rada Państwa bowiem nie posiada Żadnego autorytetu w sprawie dyscypliny kościelnej, apelacji zaś z powodu nadużycia zabrania artykuł 41 Syllabusa. Rząd nadaje sobie inne jeszcze prawo, którego kurja rzymska również nie uznaje. Odbiera biskupom i księżom zbuntowanym zapewnione im przez Konkordat pensje, skazując ich w ten sposób bez wdzięku na karę bezskuteczną. Albowiem pensje te zwracają biskupom i księżom składki wiernych. Oto wszystko, do czego sprowadza się władza ministra wyznań nad biskupem.
Podając powody, skłaniające do zerwania Konkordatu, zapomniałem o najlepszych, mianowicie: że Konkordatu niema, że nigdy nie istniał.
I Rzym wie o tym dobrze. Dla niego Konkordat nigdy nie był traktatem. Jest to paszport; jest to papier, zapewniający mu bezpieczeństwo i swobodę ruchów w Rzeczypospolitej. Dla tego przypisuje mu wagę. Bez tego papieru traci rysopis i imię we Francji.
W mowie swej, wypowiedzianej w konsystorzu dnia 27 września roku 1852, oraz w artykule 55-tym Syllabusa z dnia 8 grudnia roku 1864 papież Pius IX zaliczył do szeregu błędów najgłówniejszych naszego czasu mniemanie, że kościół powinien być oddzielony od państwa, a państwo od kościoła.
W rzeczy samej, kościół nie może zgodzić się z ochotą na wyłączenie z państwa, w którym chce rządzić. I jeśli dzięki Konkordatowi nie kieruje sprawami publicznemi we Francji, przynajmniej bierze w nich udział. Konkordat jest pozostałością cenną i ostatnią jego związku z państwem i narzędziem, za którego pomocą może jeszcze mieć nadzieję objąć nanowo panowanie nad obyczajami i zmusić znowu ramię świeckie do posłuszeństwa. Na zasadzie Konkordatu pan Loubet, następca Karola Wielkiego, jest w Galji chrześcijańskiej wikarjuszem doczesnym papieża. Jeśli posłuszeństwo prezydenta Rzeczypospolitej względem kościoła nie jest całkowite i zupełne, jeśli prezydent nie obnaża miecza, by przywrócić Piotrowi jego dziedzictwo, powodem tego jest da wola prezydenta i nieszczęście czasów. Plaga ta może przestać istnieć. Lecz jeśli Konkordat zostanie podarty, Stolica Apostolska utraci tytuł jedyny, który jej pozostaje do udziału w rządzie Rzeczypospolitej. Nie będzie miała więcej żadnego sposobu na Francję.
Rzym pragnie utrzymać zasadę konkordatową, jako resztkę swego dawnego prawa inkwizytorskiego, i dlatego jeszcze, że rozdział go przestrasza. Leon XIII uważał zerwanie za klęskę[1]. Niektórzy z jego przyjaciół politycznych mieli z początku tyle sprytu, że ukrywali swe obawy. Lecz gdy niebezpieczeństwo zbliżało się, myśleli już tylko o tym, jakby je odwrócić. Kler jest jednomyślny w żądaniu utrzymania prawa, do którego nie stosuje się, a biskupi francuscy wyrażają na wyścigi żal z powodu zerwania, które uczynili nieuniknionym. Pan Fuzet sądzi, że następuje koniec obrządku katolickiego, a pan Dubillard wierzy, że pociągnie to za sobą utratę wiary dla dusz niezbyt gorących. Natomiast ma nadzieję, że dusze żarliwe staną się od tego jeszcze żarliwsze. Lecz takich jest niewiele.
Gdy się twierdzi, że kościół stanie się po rozdziale potężniejszym, niż był przedtym, należałoby wprzódy wykazać, co wygra, gdy utraci budżet z pięćdziesięciu miljonów. Czy odnajdzie te pięćdziesiąt miljonów? W pierwszych czasach zbierze więcej jeszcze. Ale później? Chłopi są oszczędni, mieszczaństwo ugina się już pod ciężarem wydatków na cele pobożne; świętopietrze, kongregacje, szkoły katolickie ciążą nad nim. Stowarzyszenie, założone w djecezji Quimper, dostarcza już pięćdziesiąt tysięcy franków duchownym pozbawionym pensji. A jak ciężko będzie klerowi kwestować śród obywateli ziemskich i starych kasztelanek! Pewien ksiądz z Laval’u, zachowując nadal swój dobry i dzielny humor, myśli wszakże o tym z drżeniem:
„Dziś — powiada — państwo daje nam do ręki czek, nie żądając od nas żadnego rachunku. Jutro, gdy będziemy mieli do czynienia z komitetami, trzeba będzie porozumiewać się co chwila z prezesem, zadowalać Piotra i nie obrażać Pawła. Biada nam, gdy oburzymy przeciwko sobie jakąkolwiek wpływową dewotkę. Tyranję Rzeczyn pospolitej zastąpi tyrania tab kropielnicznych“[2].
De Lanessan sądzi, że lud francuski nie jest dość wierzącym, aby czynić wielkie poświęcenia dla wiary. Trudno określić liczbę wiernych. Nie wiem, skąd to Taine wziął, te na trzydzieści osiem miljonów Francuzów jest cztery miliony katolików, spełniających obrządek, śród których wielka ilość kobiet i dzieci. Jest to możliwe. Biskup orleański Dupanloup na trzysta pięćdziesiąt tysięcy katolików swej djecezji liczył trzydzieści siedem tysięcy takich, którzy obchodzą święta wielkanocne. Ksiądz Bougrain w obliczeniach nowszych znajduje cyfrę zbliżoną.
Pewien wybitny poseł z prawicy, Jules Delafosse, zauważył, że z pewnej części Limousin, między Indre i Crense, chłopi dziwnie dalecy są od praktyk religijnych.
„Istnieją jeszcze w każdej gminie kościół i ksiądz, lecz sam tylko ksiądz wchodzi do kościoła. W gminie, w której mieszkałem, ja tylko i moi bliscy bywaliśmy na mszy niedzielnej. Nie widać tam było ani kobiet, ani dziewcząt, ani chłopców. Nawet dzieci, które przygotowują się do pierwszej komunji, nie chodzę na mszę! Niema zresztą śladu jakiegokolwiek wrogiego usposobienia względem religji. Nie jest to nawet obojętność bezwzględna. W niektóre święta bowiem, jak oto Wielkanoc, Wszystkich Świętych i Boże Narodzenie, wszyscy przychodzą do koś-dola. Chrzci się dzieci, przygotowuje się je do pierwszej komunji, żenią się i grzebią zgodnie z obrządkiem katolickim. Lecz są to odruchy czysto atawistyczne, z któremi ludzie dzisiejsi nie łączą żadnego uczucia ani żadnego właściwego im znaczenia“[3].
Ankieta, dokonana przez dziennik Le Briard, dotyczy 416 gmin w Brie i obejmuje ludność, złożoną z 216,000 mieszkatców. Z ankiety tej wynika, że z liczby tej tylko 5,200 wykonywa obrządki wiary, czyli 2%[4].
W tej części Żyrondy, którą znam, Entre-deux-Mers i Benauge, wszystkie kobiety idą w niedzielę na mszę z dziećmi. Mężczyźni pozostają prawie wszyscy na placu przed kościołem i rozmawiają o swych interesach.
Lecz są to na sumieniu przeszło 30 milionów Francuzów światełka rozrzucone i rzadkie, które mogą wprowadzać w błąd. Liczne są powody tego, by iść na mszę, ale nie wszystkie są nabożne. Próżność, moda, interes równie dobrze jak i pobożność, mają swe miejsca w kościele parafialnym. Naodwrót, wiele dusz nie przystępuje do Sakramentów i trzyma się zdaleka od mszy, a są to tylko duszę niezbyt gorące, lecz bynajmniej nie zbuntowane, i, że użyjemy słownika kościelnego, są grzesznicy, w których wiara nie wygasła.
A nawet gdybyśmy mogli policzyć dusze wierzące, czy bylibyśmy w stanie uczynić obrachunek sił kościoła? Siły te nie tkwią więcej we wspólnych wierzeniach ludów. Religia rzymska, jaką uczynili ją jezuici, sprowadza się do kilku przesądów grubych i do praktyk nizkich i mechanicznych. Utraciła wszelki autorytet moralny. Ma za sobą przyzwyczajenie, tradycję, zwyczaj. Korzysta z obojętności powszechnej. Dla wielu zarówno w mieście, jak i na wsi, kościół jest zakładem bardziej cywilnym niż religijnym, zakładem, mającym w sobie coś z merostwa i sali koncertowej. Tam ludzie żenią się, tam przynoszą nowonarodzonych i zmarłych. Kobiety pokazują tam swoje suknie. Krótko mówiąc, dziś duchowieństwo jest podtrzymywane przez wszystkich tych,.którzy posiadają. Wielcy właściciele ziemscy, przemysłowcy, finansiści, bogaci Żydzi — oto kolumny kościoła rzymskiego. Jest to siła, wszelako niezbyt wielka w kraju, w którym, jak we Francji, mało jest ubogich.
Wniosek Pressensé’go, bardzo wystudjowany i obmyślany, wniosek Réveillanda, słuszny i umiarkowany, projekt komisji, z którym sprawiedliwie łączy się imię sprawozdawcy Arystyda Briauda, projekt, który składa rząd w chwili, gdy piszę te kartki, schodzą się, pomimo różnic licznych, by naszkicować ustrój, w którym państwo nie będzie więcej znało kościoła i będzie widziało przed sobą jedynie „Towarzystwa cywilne dla sprawowania obrządku“, podpadające pod prawo r. 1901 o stowarzyszeniach.
Nie da się zupełnie obronić pogląd, podług którego państwo miałoby być dłużnikiem na jakąkolwiek sumę względem tych „towarzystw cywilnych“. Pensje, zapewnione duchowieństwu przez Konkordat, ustają wraz z tym ostatnim i nie mogą być przelane na nikogo. Widzieliśmy przed chwilą, że pensje te pod żadnym względem nie noszą cech odszkodowania, że nie była to bynajmniej reszta z długu, zaciągniętego r. 1790 przez Zgromadzenie Narodowe. Ksiądz Odelin woła, że rabuje się kościół, i że ten ostatni na to nie pozwoli. Lecz krzyki te nie zostaną wysłuchane. Państwo jest przekonane, że nic nie jest dłużne duchowieństwu. „Nie zdaje mi się, powiedział Karol Dupay, aby pensje, pobierane przez duchowieństwo, stanowić miały dług wieczysty państwa w stosunku do kościoła“.
„Towarzystwa Cywilne dla sprawowania obrządku“ będą miały prawo otwierania kościołów i zbierania kapitałów, aby wynajmować lub budować gmachy, konieczne dla odprawiania nabożeństwa. Przez ostrożność, którą Minghetti i Laveleye uważali za konieczną, projekt Briauda ogranicza, pod względem rodzaju i rozmiarów, dochody tych towarzystw. Lecz natomiast gwarantuje im uposażenie natychmiastowe z funduszów i ruchomości kościelnych i z opactw, zachowując wyraźnie kościoły do użytku wyznania katolickiego i wypłacając dożywocia księżom starym i niedołężnym. I bez wątpienia te dożywocia kościelne mogą być uchwalone, lecz, oczywiście, nie przed emeryturami robotniczemi.
Nie jest bynajmniej zamiarem moim analizować szczegółowo stronę prawną tych rozmaitych projektów. Test rzeczą prawników doświadczonych dokonanie tych studjów trudnych i długich. Lecz poczytuję sobie za obowiązek dać tu ostrzeżenie pożyteczne: poczytuję sobie za obowiązek powiedzieć, że wystrzegać się należy starannie wszystkiego, co mogłoby być podobne do nowej konstytucji cywilnej duchowieństwa; że należy wystrzegać się, jako niebezpieczeństwa poważnego, odbudowywania państwa religijnego w łonie państwa świeckiego, i że jeśli zrywa się Konkordat, to nie po to, by go natychmiast wznawiać bez udziału papieża[5].
Możnaby uczynić jeszcze wiele innych uwag. Możnaby nprz. zapytać, czy państwo ma prawo ustępować darmo czterdzieści pięć kościołów, wraz z pałacami biskupiemi, małemi seminarjami i plebanjami, których wartość najemna przenosi sto miljonów? Rozumie się samo przez się, że oddzielając się od kościoła, Rzeczpospolita nie dąży do zrobienia pieniędzy. Ale, koniec końców, czy jest odpowiednim, aby wyposażała bogato towarzystwa wyznaniowe kosztem narodu? Czyż nie nauczył nas dostatecznie przykład Belgji? Belgja oddzieliła się od kościoła, który opłaca i który ją pożera. Czy chcecie oddzielić się na modłę belgijską?
Dlaczego dawać kościołowi to, co mu nie jesteśmy winni, a odmawiać mu tego, co mu się należy?
Najuczciwiej i najrozumniej będzie, gdy ustanowimy dla niego porządek, zapewniający wolność. Powiedzielibyśmy, że należy dać mu swobodę, gdyby to nie było wyrażenie czysto metafizyczne, nie wyobrażające nie realnego ani wyczuwalnego. W państwie niema jednej wolności. Są wolności, które wzajemnie siebie ograniczają. Powiemy, że należy nadać kościołowi wszelkie swobody możliwe.
Odkąd oczekujemy we Francji zerwania Konkordatu, wiele osób świeckich i liberalnych, między któremi wyróżnia się René Goblet, robią z formuły „Kościół wolny w państwie wolnym“ coś w rodzaju hasła rozdziału. René Goblet jest szlachetnym przyjacielem wolności. Prędzej byłby odjął jej swemu stronnictwu, niż pozbawił jej swych przeciwników. „Kościół wolny w państwie wolnym“. Zdanie to ma lat czterdzieści; autorem jego jest Montalambert, który objaśniał je przez to inne zdanie: „Wolność kościoła, opierająca się na swobodach publicznych“.[6] De Cavour po najściu państwa papieskiego przyswoił je sobie. W ustach jego nabrało ono nowego znaczenia i stało się włoskim, chcę przez to powiedzieć — przebiegłym. Znaczyło ono: „Król ogałaca papieża z jego dziedzictwa i całuje mu stopy“. W tym streszcza się cała polityka domu sabaudzkiego, który daje wyklinać się w Rzymie i błogosławić w Turynie. Oto, w jaki sposób ze swej strony tłumaczy tę formułę Goblet.
„Kościół wolny w państwie wolnym oznacza to swobodne wyznawanie religji, przyczym państwo nie zna wiecej kościołów, kościoły nie mają więcej do czynienia z państwem, a kapłani rozmaitych obrządków podlegają tym samym prawom, co i reszta obywateli“. Lecz biskup Dubillard powiada, że to jest utopja, a Rane twierdzi, że to głupstwo. Takim było już zdanie hr. D'Arnim’a. Podług niego Chiesa libera in sterto libero jest to Chiesa armata in stato disarmato. Faguet, który jest zawsze inteligientny, a chwilami straszny, wypowiedział w tej kwestji zdanie bardzo silne: „Kościół wolny jest to stronnictwo“. Bez wątpienia jest to stronnictwo i jest to zarazem pewnego rodzaju administracja. Jest to partja zorganizowana, państwo w państwie, potęga.
Żąda się dla kościoła praw ogólnych. Nic sprawiedliwszego. Lecz na nieszczęście prawo zwykle, dające się stosowań do tego, co niczym nie jest i nic nie robi, ustaje od chwili, gdy się jest czymkolwiek, lub się robi cośkolwiek. Wytwarza się bowiem wtedy pewne położenie określone. A dla każdego położenia określonego istnieje prawo specjalne. Nie jestem pierwszy, który to zauważył. Istnieją prawa specjalne dla lekarzy, dla aptekarzy, istnieją prawa specjalne dla ślusarzy. Biskup nie jest mniej ważny z punktu widzenia prawa, niż ślusarz. Jesteśmy wszyscy i każdej chwili poza prawem ogólnym. A czyż sam kościół tak bardzo pragnie poddać się jemu? Domaga się go, gdy widzi w tym swą korzyść. Odpycha je, gdy ono go krępuje, Sprzeczności umysłu — logika serca. Chce tego prawa, by zawiązywać swobodnie stowarzyszenia. Odmawia przyjęcia jego, gdy prawo z roku 1801 ma ograniczać środki stowarzyszenia do samych tylko składek jego członków. Chce jego, jako lokator, aby być zobowiązanym jedynie do reparacji, związanych z najmem; odmawia uznania jego, jeśli właścicielowi pozostawiona będzie swoboda wyboru lokatora i okreś-lania wysokości komornego. Chce jego, by zapewnić ceremonjom obrządku wolność zgromadzeń, odmawia uznania jego, gdy prawo to obowiązuje go do składania uprzednich deklaracji[7].
Nie sądźcie, abyście zadowolili kościół, dając mu wolność. Przystosował się do niej w Stanach Zjednoczonych. Jest tam bowiem w mniejszości i wolność daje mu środki do wzrastania i do bogacenia się, a gminy kościelne czynią dzięki niej postępy zadziwiające. Weźmy jeszcze i to na uwagę, że pomieszany z innemi kościołami chrześcijańskiemi korzysta we wszystkich prawie Stanach Związku z opieki na równi z temi kościołami. We Francji, gdzie jest religją większości, nie chce być wolnym, chce mieć władzę naczelną.
Będzie wrogiem nieubłaganym rządu, który go wyzwoli. Nie bójmy się przyszłości, którą nam gotuje, lecz umiejmy ją przewidywać. Konkordat jest zerwany, papież staje się jedyną głową kościoła francuskiego. Gdy sam tylko będzie mianował biskupów, oczekiwać należy, że wybierać ich będzie z łona zakonów i będzie zastępował biskupów konkordatowych, w miarę jak będą wymierali, przez jezuitów, assompcjonistów i kapucynów. Zarząd djecezji przejdzie powoli w ręce mnichów, którzy rozwiną tam swój zmysł do interesów i do intryg, gienjusz handlowy, przechodzący gienjusz żydowski, skłonność i upodobanie do przedsięwzięć tajnych, związków, spisków i dróg ciemnych. Będziemy mieli biskupów chytrych i biskupów gwałtownych. Niektórzy, bez wątpienia, rzucą się do tej demagogji, którą praktykowały wszelkie Croix Paryża i departamentów z sztuką grubą i potężną, a która głęboko wstrząsnęła Rzeczpospolitą.
Kościół będzie wywoływał gwałty. Potrzeba mu będzie męczenników. Cała nadzieja jego polega na wojnie religijnej. Rozdział pierwszy z r. III był dla niego przychylny; poprzedził go bowiem okres Teroru, i sam on odbył się pod panowaniem praw krwawych. Państwo, prześladując księży, dałoby im siłę nową. Zwycięży ich, przeciwstawiając im nieprzezwyciężoną tolerancję.
Żadnego ucisku, żadnego dokuczania. Gdy mają być skutecznemi, trzeba, aby prawa były równie łagodne, jak i nieugięte. Jeśli będziemy rozumni, osłabimy gniew i nienawiść oddzielonego kościoła sprawiedliwością głęboką naszych praw i obyczajów. Buntownicze listy pasterskie utoną w wolności prasy; kazania rewolucyjne padną w wolności zebrań.
Zaleta rozdziału tkwi w samym rozdziale, a nie w surowości prawnej, jaka dałaby się z nim połączyć. Rozdziel dotyka kościoła w samej jego zasadzie. Co jest istotnego w kościele rzymskim, co go tworzy, to jego jedność. A tę jedność konieczną zapewnia mu w łonie narodów katolickich władza cywilna; państwo konkordatowe zabezpiecza go przeciw schizmie.
Bierze na siebie wskazywanie wśród biskupów, wśród księży tych, którzy są rzymscy, i pilnuje, by przepędzano intruzów. Dokłada starań, by powiadomić wiernych, że pasterz dusz, który lży je z wysokości ambony, jest pasterzem istotnym; to już jest zbytek dbałości. Po rozdziale nie będzie więcej zajmowało się rozróżnianiem biskupów prawomyślnych pod względem kościelnym od nieprawomyślnych. I wierni podzielą się między jednych drugich. Władza duchowna papieża jest nieograniczona. Lecz wszelkiej władzy duchownej, aby mogła wyrażać się zupełnie, potrzeba władzy doczesnej; takim właśnie jest pogląd kościoła. Wolność rodzi naturalnie rozmaitość. W ustroju przyszłym kościoły dysydenckie nie będą zduszone od urodzenia. Ujrzymy rozkwit licznych sekt, rywalizujących ze sobą. Jedność ślubów będzie złamana.
Gdy cesarz Juljan odebrał chrześcijanom łaskę cesarską, nie prześladował ich. Powrócił z wygnania biskupów arjańskich i kościół Chrystusa natychmiast został rozdarty.
R. 1874 Ernest Renan ze znajomością głęboką rzeczy religijnych powiedział:
„Wolność, rozumiem przez to wolność istotną, tę, która nie zajmuje się ani popieraniem ani prześladowaniem, będzie ruinę jedności religijnej pod względem tego, co jest w niej niebezpiecznego. Jedność katolicka opiera się jedynie na opiece państw... Państwo Konkordatowe, nawet gdy jest prześladowcą, daje daleko więcej kościołowi dzięki gwarancjom, któremi go zabezpiecza, niż mu odbiera przez ucisk. Znieść jednym zamachem zarówno gwarancje, jak i prawa uciskające — oto mądrość. Złą stroną wszelkiej wielkiej wspólnoty religijnej, nie posiadającej żadnej siły zewnętrznej dla utrzymania swej jedności, jest podział. Wspólnota posiada dobra oraz indywidualność cywilną. Dopóki prawo utrzymuje sens nazwy tego kościoła, głosi naprzykład, że uważa za katolików tylko tych, którzy są w łączności z papieżem i uznają takie lub inne wierzenie, schizma jest niemożliwą; lecz w dniu, w którym państwo przestanie przywiązywać jakąkolwiek wagą dogmatyczną do nazw kościoła, w dniu, w którym podzieli własność proporcjonalnie do liczby uczestników, gdy strony staną przed jego trybunałami, oświadczając, te nie mogą dłużej tyć wspólnie, wszystko natychmiast ulegnie zmianie“.[8]
I gdyby kościoły ze sobą rywalizujące zechciały wziąć je za rozjemcą w swych sporach, państwo, głuche na ich krzyki, odpowiedziałoby im słowy mądremi prokonsula Achai:
„Gdyby chodziło o jakąkolwiek niesprawiedliwość lub zły uczynek, poczuwałbym się do obowiązku wysłuchania was cierpliwie. Lecz gdy chodzi jedynie o sprzeczność nauk, o słowo i prawo wasze, rozstrzygajcie spory wasze, jak rozumiecie, albowiem nie chcą być w nich sędzią“.[9]





  1. G. Noblemaire: Loc. cit., str. 184.
  2. Artykuł Eryka Bernarda w Le Siècle z d. 3 sierpnia r. 1904.
  3. Przytoczone przez Clémenceau w L'Aurore z d. 19 października r. 1904.
  4. Pages libres z d. 1 października r. 1904.
  5. Ob. w tej materii artykuly Clémenceau w L'Aurore i Ranc’a w Le Radical (październik, listopad i grudzień r. 1904).
  6. Ob. L'Eglise libre dans l'Etat libre, discours prononcé au Congrès Catholique de Malines, przez hr. de Montalembert, r. 1863, str. 177 i następne. (Kościół wolny w państwie wolnym, mowa wypowiedziana na kongresie katolickim w Malines).
  7. Arystyd Briaud w L'Humanité d. 30 września r. 1904.
  8. Ernest Renan, Mélanges religieux et historiques (Drobiazgi religijne i historyczne), r. 1904, str. 58.
  9. Acta, rozdział XVIII, vers. 14 i 15.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jacques Anatole Thibault i tłumacza: Aleksander Sulkiewicz.