Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Amelia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jest-to Lilla Weneda przeniesiona na grunt bardziéj rzeczywisty, wśród ludzi historycznych, nie zaś fantastycznych, legendowych postaci. Taż sama bladość, taż sama prostota w ubraniu i toż zamiłowanie lilii; smutek trawiący duszę przeznaczoną do szczęścia i śmierć okropna, któréj nie poniosła dla zgładzenia swéj winy, lecz dla spełnienia srogich losu wyroków.
Musiałam spuścić oczy i w rzeczułki szybie
Wołać rybek na pomoc i prosić o radę...
Jednakże gdy rzeczywistość po raz drugi ją dotknie; gdy nowa spotka ją obelga: już nie będzie wzywała na pomoc ani rybek, ani słowików... sama z podniesioną dumnie głową obroni swoję godność kobiecą ostrém i dotkliwém słowem. Umie-bo ona używać wyrazów dobitnych, z lawy zastygłéj wyrzeźbionych... „Powiedz mu — mówi do króla o Mazepie —
...Że ja pogardzam i zapomnę o nim;
Że choćbym nierządnicą była — nie skorzysta,
Bo jeszcze ja dlań będę za dumna, za czysta!...
A gdy rozpustny król, niezrażony temi słowy, chciał podobnie jak pazik, ust jéj dotknąć, mówiąc:
O dumna — raz niechętne dałaś całowanie
Czołu pazia — lecz teraz spotkasz...
Amelia uprzedza go wyrazami:
Już mi widne
Król: Czoło w koronie... Am. Zimne... Kr. Dokończ...
Am. I bezwstydne...
Potęga w niéj była utajona — pokonywała ją w sobie...
Amelia kocha swego pasierba — Zbigniewa; — ale to nie miłość starożytnéj Fedry, lecąca na oślep, rozrywająca wszystkie pęta moralne, byle zadowolnić wzburzoną namiętność: — to miłość chrześcijańska, zrezygnowana, lękająca się wyznania nawet sama przed sobą. Żyje tylko dusz połączeniem i łzami. „Bóg z tobą — mówi do Zbigniewa — ja waćpanu nie mogę nic prócz łez... ja sama cierpię!” Oto cała jéj skarga; chociaż i téj się przelękła: „jaka plama dla mojéj czystéj duszy tak z waćpanem gadać!..“ Jedyna ucieczka w Bogu, w modlitwie; tam znajdzie spokojność. Jednak idzie Amelii o to, ażeby Zbigniew pamiętał o niéj, żeby pamiętał jéj łzy... Ciężkoby jéj przyszło obejść się bez tego wspomnienia. Wreszcie, chcąc niby zupełnie spokojną pozostać i nie mieć wyrzutów sumienia, kończy wyznanie temi słowy, co tak wybornie malują kobietę: „To, co teraz mówię, mówię nieprzytomnie“. Kłopocze się o ów spokój, bo jest pobożną, zabobonną nawet. Opowiada Zbigniewowi, że jéj turkusowa szpileczka, którą miała po matce, złamała się; to rzecz mała — dodaje — „lecz na okładce książki od nabożeństwa zapisałam sobie ten dzień jak zły dzień!...“ Dusza przeczuć pełna a zawsze złowróżbnych... nigdy uspokoić się nie mogła; niewyznana miłość trawiła ją gorzéj od rozpalonego żelaza; pragnęła wyznania, a lękała się téj chwili, w któréj ono pojawić się mogło; tęskniła za miłością — i odpędzała jéj cień jak dręczącą we śnie marę.
Zbiegiem fatalnych okoliczności posądzona przez męża i przez pasierba o tajne miłostki z Mazepą, upada pod brzemieniem hańby. W téj atoli chwili jeszcze myśli o swym ukochanym i nie męża zapewnia, że „w alkowie niema nikogo,” lecz Zbigniewa. Wycierpieć wtedy musi wszystkie obelgi, wszystkie okropności wyrazów, wszystkie posądzenia zjadliwe... wysłuchać musi, jak Zbigniew, chcący przebić się nożem, mówi głosem zimnym, szyderczym:
Stój, nóż nadto chłodny,
Ja ci go mojém sercem rozdartém ogrzeje!...
I musi wysłuchać, gdy, już otruta, zbliża się do trumny Zbigniewa, — jak mąż, niepohamowany w gniewie i w oburzeniu, odtrąca ją, rzucając na nią splotem słów wężowych:
A nie kładź się Waćpani tam, na dziecka trumnie,
Bo ją splamisz!
Wysłuchać musi — i umierać — niepłakana, nieusprawiedliwiona, bez przebaczenia, bez łez. Smutno, gdy wicher namiętności rozerwie krzew życia i rozniesie na wszystkie strony świata, piaskiem go suchym przysypując; smutniéj, gdy za błąd mały, nieznaczący musimy odpokutować żałobą szczęścia na ziemi; ale najsmutniéj, kiedy, potargawszy wszystkie struny własnego serca na korzyść innych, doznajemy w zamian upokorzenia, słyszymy przekleństwo, widzimy pogardę... na wieki. Amelia — to męczennica. Wyraz ten wypowiada wszystko. Zamknąć w sobie najokrutniejszą boleść; widzieć uczucia swoje sponiewierane, podeptane nogami, — i nie jęknąć, nie poskarżyć się; za całą obronę mieć tylko łzy smutku bez nadziei i rozpaczy, ciągnącéj się w nieskończoność — oto jéj przeznaczenie, które kończy jedynym samodzielnym czynem — otruciem się. Miłość nie dała jéj rozkoszy; miłość nie włożyła na jéj czoło wieńca ze ziszczonych marzeń; wiara i pobożność nie obroniła jéj przed haniebném podejrzeniem; ufność ją zawiodła; szlachetność stała się grobem szacunku, jakiego od męża wymagać miała prawo. I stoi przed oczyma naszemi tak, jak ją po śmierci odmalował poeta:
Patrz — blada jak płótno...
Posąg, który się trzyma strętwieniem boleści —
Jéj ducha anioł teraz podnosi i pieści
A ona mu rozpaczy ciszą odpowiada —
To posąg cichéj rozpaczy!...