Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Lilla Weneda

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego
Podtytuł Zarys literacki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1886
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Lilla Weneda.

Obok téj posągowo-groźnéj postaci, wśród otoczenia z czarnych, ołowianych chmur, błyskawic i piorunów, ukazuje się biała, niewinna Lilia. Przerażona gromami nieba i gromami słów swéj siostry, drży biedna i radaby zakląć smutną zniszczenia wieszczkę tchnieniem swéj duszy anielskiéj. Ona, zrodzona do wesołości, do cichych szeptów miłosnych, całująca się z bratem poprzez złote struny harfy ojcowskiéj, znalazła się w okropnéj chwili nieszczęścia. Więc próżno już teraz śpiewać i marzyć; próżno kwiatki zrywać i wieńce splatać; próżno się poić róż oddechem i wonią jaśminów... Nielitościwa konieczność z pieśni szydzi, wieńce krwią rumieni, kwiatami groby posypuje. Umrzeć ty musisz, Lillo, jak wszyscy — jak wszyscy!... Ufasz w potęgę swéj duszy — tém lepiéj: nawet gdy ginąć będziesz, nie stracisz nadziei. Córo łagodnéj natury, kochanko kwiatów i gołębi, co białe jak ty za siostrę cię swoję uważają, wiarę swoję rozłamałaś na dwie części: usta swe Chrystusem uzbroiłaś, a serce — przebiegłością. Wszystko, co jest zewnątrz ciebie, da ci słów próżne dzbany, któremi nie ukoisz pragnienia; sercem własném musisz wszystkich nakarmić... Siostra wyprorokuje ci zgubę, może z rozkrwawioném sercem ale z twarzą spokojną złowieszcze słowa wypowiadając. Czystą jesteś Lillo,

Jak po moczarach białe konwalie
Albo te kwiatki, co ze śniegu wstają
I brudnéj ziemi nie widzą i — giną.

ale krew z wyłupionych oczu ojca płynąca strugą purpurową włosy twoje obryzga...

Wesoła niegdyś, teraz „za łez strumieniem” słońca nie widzi. Bez skargi, choć z płaczem, poddaje się losowi. Rozśpiewana, musi teraz kalać swe usta pochlebstwem; z oczu swoich „robić zwierciadła,” w którychby ohyda i podłość widziała się „piękną, wesołą, dobrą i pełną litości;“ z gołębicami w powietrzu szybując, musi teraz pełzać u nóg okrutnéj, bezwstydnéj szatanicy.
Boleść jéj jednak nie przygnębia — owszem bogaci umysł w zbawienne środki ocalenia ojca od haniebnéj śmierci. Wyzywa Gwinonę do walki: trzy razy wyratować ojca obiecuje. Sercu milczeć nakazując, sama namawia brata, by (jak drugi Tell) rzucił topór i odciął ojca zawieszonego na drzewie; myślała, że to będzie dość dla twardego serca królowéj. Lecz wola srogiéj kobiety — niezłomna, a zemsta — nieunikniona. Kazała rzucić Derwida na pożarcie wężom. Lilla i na to w swém kochającém sercu sposób znalazła.

Przy wieży, biała księżycem dziewica
Siedzi, na harfie grająca; a przy niéj
W krąg stoją węże, tak wyprostowane
Jak morska fala wzdęta nad dziewczyną!
Ona te węże czarodziejską pieśnią
Zaczarowane trzyma i spokojne....

Włócząca się do stóp błagalnica i po raz trzeci ojca wybawia. Karmi go zgłodniałego w więzieniu liliami, któremi skroń swą i głowę uwieńczyła. A teraz smutna ją spotyka nagroda. Ojciec albo jéj albo harfy wyrzec się musi. Jakież uczucia przebiegały po sercu téj czystéj, kiedy widziała wahanie się ojca; jak stara się wmówić w siebie i zapewnić innych, że ojciec ją kocha, chociaż harfę wybierze, harfę, która do zbawienia narodu potrzebna... A kiedy Derwid porywa harfę z chciwością i chce uciekać, ona zapłakała gorzko, ale wszystkich przekonać pragnie, że to łzy wesela, przypomnienia doznanych niegdyś od ojca czułości...
Wymowna, gdy szło o ocalenie ojca, staje się milczącą choć zrozpaczoną, gdy sama stać ma się ofiarą. Harfa została — wracać po nią musi. Znikła wszelka nadzieja. Nie ma nic do oddania w zamian. Musi się poświęcić. Więc idzie. Klęka przed ojcem i mówi mu, że lutnię mu przyśle.

A jeśli jaka struna z najmaleńszych
Zajęczy, kiedy zagrasz pieśń tryumfu:
Pomyśl, że struna ci ta przypomina
Najmłodsze dziecko; — i uderz je ręką,
Niechaj nie płacze!

I po tych słowach wszystko się skończyło... Życie marzeń przecięte; sny złote przerwane i tylko cicha jéj postać „w srebrną bieliznę” przybrana z wieńcem bławatków i narcyzów na głowie — podsunęła się pod palce niewidomego ojca, który chciał z niéj wydobyć tony jak z harfy. Napróżno!... Skonał.
Nie potrzebuję objaśniać téj postaci. Wyobraźnia poety podbudzona napisem śmiertelnym Julii Alpinuli, która ojca „od śmierci wyprosić nie mogła,“ przypominając sobie błota pińskie i lilie służące za pokarm dla wieśniaków, — kwiat w kobietę przemienić zapragnęła. Słowy miękkiemi i uczuciem łagodném uposażył poeta lilię, przeniósł ją w krainę poezyi, cichego męczeństwa opromienił ją blaskiem, na łąkach kwietnych i w śpiewném powietrzu poszukał dla niéj przyjaciół — i stworzył Lillę Wenedę — smętną rusałkę, zmuszoną żyć wśród szczęku oręża. Postać jéj powiewna jak mgła się rozpływa i — niknie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.