Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Violetta
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwsza-to, zdaje się, dama kameliowa w naszéj poezyi. Nie była ona przecież taką, jak przyszła bohaterka Dumasa. Handlarka rozkoszy, łzy i uśmiechy sprzedawała po tyle a tyle... Szlachetności, poświęcenia nie zna i nie rozumie. Oczy „jasne, skrzące, czarne“; białka oczu — jak perły — śnieżysto-błękitne. Charakter wyjątkowo u Słowackiego — zmysłowy, jakkolwiek i tu nie poznajemy istotnego upojenia zmysłów, lecz tylko udanie. Słowa Kordyana są gorące, wschodnie; lecz serce zimne, obojętne, pogardliwe:
Gdy rzucasz wzrok omdlony, padam, słabnę, mdleję —
Tak na przesłodkiéj róży mrą złote motyle;
A gdy spojrzysz iskrami twych oczu — szaleję
I ożywam na całą pocałunku chwilę.
Violetta zapewnia go o swéj miłości nad życie. „Wszak lorda i Boga porzuciłam dla ciebie — powiada — czyż wątpisz szalony?“ Ale w téjże saméj chwili żałuje pereł, kupionych przez Kordyana, „za zamek ojców“. „Perły — mówi Kordyan — takie zimne na płomienném łonie — rozerwij perły — czekaj — rozgryzę nić“. „Szkoda!“ — odpowiada Violetta, zapewniając zarazem, że u szaty jego wisi jak kropla rosy: „strząśniesz — rozpryśnie się cała...“
Zaczyna się dramat. Kordyan chce z głębi serca Violetty wydobyć jasne słońce prawdy — nie spali go ono. Niby marzy:
Patrzę na wazon z lawy, w którym rosną kwiaty,
Niegdyś ta lawa ogniem zapalona wrzała;
Skoro ostygła, snycerz kształt jéj nadał drogi —
Świat jest nieraz snycerzem, a serce kobiety — lawą ostygłą.
Ale tak głębokie porównanie nie może wejść do płytkiéj duszy Violetty.
Dla niéj potrzeba rzeczy dotykalnych. „Luba — powiada Kordyan — dawniéj dawałem ci brylanty, dziś sercem się dzielę, bo z majątku mego — ruina, a wierzyciele stoją u drzwi moich“. Ten właśnie środek może zmusić Violettę do zrzucenia maski. „Ach brylanty! — woła — gdzie klucze?!“ Brylanty przegrane: — „Przegrałeś moje serce razem z klejnotami” — mówi Violetta z płaczem i gniewem. „Nędza, nędza mię czeka“. „Mnie zaś koń mój czeka“ — odpowiada Kordyan chłodno. „Jedź z djabłem” — ot, i po górnolotnych już słowach... Szyderstwo Kordyana sięga jeszcze daléj: „Ale koń — powiada — ma złote podkowy, za cztery podkowy uczt wyprawię cztery. Pani, czy jedziesz ze mną?... — „Luby, jadę z tobą”. Niepodobna było krócéj scharakteryzować olbrzymiéj przemiany w sercu Violetty. Tymczasem pokazuje się, że koń zgubił podkowy. „Wężu Adamowy!” — woła rozwścieczona. „Ewo moja, Adama zastąpią ci drudzy“. Furya Violetty nie ma już granic. „Niech ludzie z pistoletu kule ci wykradną, niechaj cię głód zabije, zapali pragnienie!“ — woła, odbiegając w ślad za zgubionemi podkowami, Kordyan żegna ją z goryczą:
Prawdziwie, ta kobieta kocha mię szalenie;
Poszła, szukając śladów kochanka po drodze...
Daléj, mój koniu! leć, gdzie zechcesz — puszczam wodze.
I my dla Violetty nie zdobędziemy się na inne słowa pożegnania. Fałsz moralny, obleczony cudną karnacyą, zasługuje na bezwarunkową pogardę, cokolwiekby mówili płaczliwi zwolennicy bezgranicznéj miłości, nie zważający na duchową stronę kobiety... Zwodnicze majaki życia ukazują się tylko wśród posuchy serca w tych głowach, które zamiast mózgu mają „piaszczyste płaszczyzny...“ Żegnaj, Violetto, i ukazuj się nam — jak najrzadziéj...