Kochanek Alicyi/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kochanek Alicyi |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1886 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Emilia Śliwińska |
Tytuł orygin. | L’Amant d’Alice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozmawiając w ten sposób, szli powoli, to prawda; lecz żółw, tak dobrze, jak zając, dochodzi nareszcie do zamierzonego celu.
Pan de Hertzog i pani de Nancey, znajdowali się już tylko o dwa kroki od hotelu zamieszkiwanego przez hrabinę.
Prusaczek zaczął kaszlać.
— Oho! dostałem kataru! — rzekł. — Ubrałem się za lekko, a wieczór jest chłodny... Pragnąłbym zaś dokończyć tej rozmowy... Racz pani hrabino zrobić mi ten zaszczyt i pozwolić wejść do swego mieszkania na dziesięć minut...
— Tak, ale bo widzisz pan — odparła Blanka zakłopotana — ja mieszkam bardzo skromnie.
— Ah! zbyteczna uwaga! — zawołał baron — cóż może znaczyć skromność mieszkania wówczas, gdy blask piękności zajmującej go czarodziejki, nadaje takowemu pozór pałacu?
— Więc proszę... — rzekła hrabina uśmiechając się pomimowoli na germańską tę grzeczność.
W pięć minut później, pan de Hertzog i pani de Nancey, przy świetle dwóch świec stearynowych, siedzieli na przeciwko siebie po obu stronach małego stoliczka, na którym sługa hotelowy zastawił herbatę.
Ciekawość młodej kobiety, jak się tego domyślamy, pobudzoną została do najwyższego stopnia. W skrytości ducha przyznawała sobie, że istotnie prusaczek nie wyglądał na złego człowieka. Któż wie, czy w Berlinie nie źle go zrozumiała i nie za surowo osądziła? W każdym razie należało mieć się na baczności przed zbyt szybkiemi wrażeniami.
— Panie baronie — rzekła rozpoczynając pierwsza przerwaną rozmowę. — Przed chwilą mówiłeś pan o salonie politycznym?
— W którym byłabyś pani królową, a do tego miałyby wstęp najdostojniejsze osobistości z dyplomacyi, administracyi, senatu i ciała prawodawczego.
— I za to — wykrzyknęła niedowierzająco Blanka — proponowanoby mi stopięćdziesiąt tysięcy franków rocznego dochodu?...
— Powiększonoby nawet tę cyfrę, gdyby się okazała za małą... Prócz tego w danym czasie, kapitał, to jest trzy miljony, przeszedłby na zupełną własność pani hrabiny... zdaje mi się, że uczyniłem już wzmiankę o tem.
— A jakaż rola przypadłaby mojej osobie w tym salonie?
— Rola, pani domu, z rozumem, wdziękiem i pięknością, z którą, nikt nie ośmieliłby się rywalizować... Rozmawiałabyś pani dużo... Słuchałabyś jeszcze więcej...
— I to wszystko? — Najzupełniej, prócz jednego maleńkiego szczegółu...
— Jakiego?
— Najdostojniejszy człowiek stanu w niemczech, przywiązuje wielką wagę do ruchów politycznych, jakie odbywają się w najcelniejszych miejscowościach Europy. Otóż prosiłby panią, abyś mu po każdem przyjęciu, przesłała kilka not napisanych z tym wdziękiem, jaki eleganckie i ładne pióro pani musi posiadać w najwyższym stopniu...
— W jakim znaczeniu? — zapytała hrabina.
— W znaczeniu czysto politycznem, o tem, co zajmującego mówić będą pomiędzy sobą znaczni goście pani salonu. O tem zwłaszcza o czem się rozmawia poufnie przy kominku, lub też we framugach okien pomiędzy dwiema filiżankami herbaty... Jego ekscelencya lubuje się przedewszystkiem w oglądaniu odwrotnej strony dyplomatycznego medalu...
— Hola! — krzyknęła Blanka — ależ to pan mówisz mi po prostu o sprawozdaniach policyjnych! Proponujesz mi ni mniej ni więcej, jak szpiegowskie rzemiosło!
Baron de Hertzog uśmiechnął się przychylnie kurcząc ramiona, jak to było jego zwyczajem.
— Ah! pani hrabino — odrzekł najsłodszym głosem kładąc rękę na sercu. — Jakichże szkaradnych, jakich okropnych używasz pani wyrazów, dziwię się, że one z ust tak pięknych wychodzą! W czemże korespondencya o której mowa, świetna, rozumna, prowadzona najpiękniejszą w świecie ręką, na wonnym i herbowanym papierze, może być podobną do ohydnej rzeczy, jaką zwią sprawozdaniem policyjnem? Słuchasz pani co mówią w twoim salonie głośno, bez tajemnicy i powtarzasz to. Gdzież tu jest szpiegostwo? Kto żąda od pani sekretu? Nikt. Dlaczegóż więc zachowywać go? Dzienniki posiadają swoich reporterów, którzy uwiadamiają ich o wszystkiem co się dzieje w świecie; powtarzają to publiczności, a najlepiej poinformowane, najwięcej mają wziętości. Czy widzi pani w tem najmniejszy ślad szpiegowstwa? To czego żądają od pani, mogłoby się nazywać reporteryą publiczną... reporteryą przynoszącą jej pięćdziesiąt tysięcy talarów rocznie! Pozycya nie do odrzucenia!
Pani de Nancey, jeżeli nie zupełnie przekonana, to zachwiana przynajmniej w zasadach argumentacyą barona, nie buntowała się już, ale zdawała się namyślać.
Pan de Hertzog, rzekł znowu:
— Trzebaż mówić pani hrabinie, że to urzędowe znoszenie się, nie może przynieść nikomu najmniejszej szkody? Zanadto posiadamy moralności, wierzaj mi pani, abyśmy mogli kusić się o wystawienie na próbę patryotyzmu jej, o którym nie wątpimy! Skrupuł byłby naturalny i uzasadniony, gdyby czyniona pani propozycya pochodziła od nieprzyjacielskiego, lub współzawodniczącego narodu. Lecz tak nie jest! Niemcy w ogóle, a Prusy w szczególności, czują dla ojczyzny pani sympatyę żywą i szczerą. Mamy dla niej równą dozę uwielbienia jak miłości, a nasze jedyne dążenie jest, stać się do niej podobnymi. Oto, co jego ekscelencya kazała mi powiedzieć pani i co zapewne zechce jej powtórzyć... Uczynisz mnie pani niezmiernie szczęśliwym, jeżeli pozwolisz oświadczyć jego ekscelencyi przychylną swoją odpowiedź. Czy mogę to uczynić?
Pani de Nancey potrząsnęła głową.
— Propozycya pańska jest bardzo ponętną, przyznaję, ale właśnie dla tego obawiam się...
— Mogęż przynajmniej mieć nadzieję, że nie odrzucasz jej pani?...
— Ani odrzucam, ani przyjmuję... Muszę się zastanowić...
— Bardzo słusznie... Jestem zresztą bardzo spokojnym o rezultat tego zastanowienia... Pani jako kobieta, rozumna, długo wahać się nie będziesz...
— Może być — szepnęła Blanka uśmiechając się...
— A teraz niech mi wolno będzie pożegnać panią hrabinę — rzekł Herr von Hertzog wstając. — Czekać zaś będę na jej rozkazy, bym znów mógł mieć zaszczyt złożyć jej moje uszanowanie... Oto adres hotelu, w którym stoję, dodał kładąc kartę na tacy. Tam znajdzie mnie pani hrabina zawsze gotowego do najuniżeńszych usług.
Prusaczek zrobił jeden z tych pięknych dygów o trzech posunięciach, sekret którego on sam tylko posiadał, ucałował z szacunkiem i pewnością wygranej rękę Blanki, wykręcił się na wysokich swoich obcasach i wyszedł z pokoju.
W niespełna minutę po jego odejściu, pani de Nancey spostrzegła, że przez zapomnienie z góry widocznie obmyślane, zostawił ładny pugilaresik skórzany, o kątach i klamerce różowej. Prawdziwy damski pugilaresik.
Otworzyła go i znalazła w nim dwa nowe banknoty berlińskie, przedstawiające sumę tysiąca talarów, to znaczy blizko cztery tysiące franków.
— Przyjmuję tę pożyczkę — rzekła do siebie młoda kobieta. Z połową tej sumy, mogę wygrać bardzo dużo! Instynkt mi mówi, że szczęście przechyli się na moją stronę, a wtedy oddam co wzięłam dzielnemu temu niemcowi, który istotnie gładkim jest człowiekiem...
Do czego zmierzają przeznaczenia istot żyjących i opowiadania romansopisarzy, tych historjografów prywatnego życia.
W chwili gdy pani de Nancey przed godziną opuszczała salon gry, zrobiła już silne postanowienie. Utraciwszy wszelkie środki do życia, nie widząc w przyszłości żadnego promyka nadziei, a nie chcąc z piękności swojej robić rzemiosła, postanowiła umrzeć.
Gdyby nie spotkanie się z baronem von Hertzog, który wyrwał jej z rąk flaszeczkę laudanum i strzaskał ją na bruku, znalezionoby nazajutrz ciało młodej kobiety sztywne od pocałunku śmierci i zsiniałe od działania trucizny.
Wtedy wszystko uległoby zmianie.
Wieść o samobójstwie rozniesiona dziennikami badeńskiemi, powtórzona przez gazety paryzkie, doszłaby do Pawła de Nancey i uczyniłaby go wolnym.
Poślubiwszy Alicyę, żyłby z nią szczęśliwy; dramat opisany przez nas nie miałby rozwiązania, Małgorzata nie zostałaby pomszczoną, chyba tylko śmiercią Blanki, jednego z morderców swoich i to może najwinniejszego....
Opatrzność, która chce aby wszystko było spłaconem, postanowiła inaczej.
Hrabina wahając się w obec nieprzewidzianej a świetnej propozycyi barona von Hertzog, czyniła to szczerze i zupełnie na seryo.
Po za tem co raniło jej serce, wzgardzoną i zdradzoną jej miłość przez Pawła po rozkosznych nocach w domku w Ville-d’Avray, Blanka zachowała jeszcze wielki zasób prawości.
Sofizmaty prusaka nie mogły zupełnie trafić jej do przekonania. Obowiązek przesyłania człowiekowi stanu not płatnych po książęcemu, a opiewających to, co miało być mówionem w jej salonie, wydawał się jej niczem innem, jak rodzajem szpiegostwa.
Córka pułkownika francuzkiego i komandora legii honorowej, oburzała się na samą myśl służenia jego ekcselencyi niemieckiej.
Czuła jednak dobrze, że w braku jakiegokolwiek innego promyka nadziei, będzie musiała wejść w umowę z własnem sumieniem.
Niechętnie powracała do zamiaru samobójstwa, skoro gdyby ją takowe prześladować miało, i udała się do salonu gry.
Napływ graczy i ciekawych był znaczny.
Pani de Nancey spostrzegła w pewnej grupie osób małego prusaczka, odpowiedziała skinieniem głowy i uśmiechem na nizki jego ukłon, i usiadła przy stoliku Czerwonej i Czarnej (Rouge et Noire).
Po upływie godziny, przegrywała ostatniego ludwika z przyniesionej sumy. Mówiąc prawdę, zamiast iść za natchnieniem, stawiała ciągle na czerwoną. Kiedy panna Maximum i Szmaragdowa czarodziejka stawiały na czarnę i vice versa.
Tym sposobem ładne paryżanki wygrywały dużo tego wieczoru, a pani de Nancey przegrywała.
Zgrawszy się do szczętu, powstała z miejsca i wyszła z salonu gry, ale gorączka gry zapaliwszy się w jej żyłach, przygłuszyła głos rozsądku, który jej mówił, aby poprzestać na tem...
Blanka poszła prosto do domu, wzięła i powróciła do sali.
Pan de Hertzog czekał zapewne na ten powrót. Obserwując z pod oka hrabinę, zacierał radośnie ręce dzielny niemiec.