<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Komedjanci
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


— Cóżbyś ty na to powiedziała, — odezwał się tego samego dnia hrabia Zygmunt-August do córki — gdyby pan Farurej chciał się starać o ciebie i to życzenie oświadczył?
Zdawało się ojcu, że wielką powie Cesi nowinę i zawczasu rachował na jej potężne zdumienie; ale jakże się zdziwił, gdy młoda panienka bez najmniejszego zmieszania spokojnie i śmiało mu odpowiedziała:
— O! o temby potrzeba pomyśleć.
— Wprawdzie — dodał prędko hrabia, zapobiegając zarzutom — nie jest to już pierwszej młodości człowiek.
— Ani drugiej nawet, — odpowiedziała Cesia obojętnie — ale cóż to znaczy?
— Miły, dobrze wychowany, dobrze urodzony, wiele widział świata, i bogaty...
— Czy w istocie znowu tak bogaty, jak mówią? — spytała Cesia.
— Najistotniej! Dowiadywałem się i wiem dokładnie; dawny majątek nadrujnowany, to prawda, ale jeszcze piękny, a ze świeżą sukcesją uczyni przeszło trzy miljony fortuny czystej, nie licząc remanentów prawdziwie pańskich... Same sławne srebra jego liczą na parę kroć sto tysięcy...
Cesia się zamyśliła, wołałaby zapewne z ową miljonową fortuną innego męża, ale i Farurej miał swoją dobrą stronę. Stary, musiał przecie czemś zapłacić za swoją starość, musiałby zrobić zapisy, dogadzać upodobaniom, nadskakiwać, a wostatku prędzej mógł od siebie uwolnić, niż kto inny. Hrabia też wcześnie to sobie ułożył i, zbogacając Cesię, przewidywał, że wkrótce będzie wolna a bogata, że wyjść może później zamąż za jakie gołe książątko, a nimby to doszło do skutku, ojciec naturalnie zarządzałby majątkiem... Nieszczęściem te rachuby opierały się głównie na latach i zdrowiu Farureja; a nic zawodniejszego nad życie ludzkie, ci najczęściej giną sami, co ze śmierci cudzej korzystać się przygotowują. Śmierć, filutka, płata figle najniespodziewańsze, jakby ją to bawiło...
Sylwan był też bardzo za tem małżeństwem, była za niem potajemnie i matka, choć dla utrzymania swego urzędowego charakteru sprzeciwiała się zlekka, dowodząc, że z dziecka dla widoków pieniężnych ofiary czynić się nie godzi.
Cesia tymczasem, jakby pierwszy starający się o nią jawnie był dla niej oznaką emancypacji, patentem dojrzałości, spoważniała wielce, nabrała pewnego tonu i głęboko zdawała się namyślać. Troszkę kochała Wacława, ale to w jej przekonaniu nie przeszkadzało zamążpójściu za starca; między miłością i poświęceniem się dla niej a życiem swobody i dostatku wybór był łatwy przy takiem jak jej wychowaniu i przykładach, nie wahała się też wcale. Lecz, mając iść za starego, chciała, by był bardzo stary, i troskliwie wypytywała, czy istotnie ma tyle lat, ile mu przypisywano, i tyle majątku.
Ojciec, który się spodziewał oporu i gotował do walki, zdumiał się, widząc ją przygotowaną zupełnie i wyprzedzającą niejako jego żądania.
— Ma rozum — rzekł w duchu — nad lata! nad lata; nie byłaby dzieckiem mojem! Co to za wytrawność i kalkulacja zdrowa! a nie ma jeszcze lat dwudziestu! a wychowane to na wsi! Ho! ho! trząść będzie światem, byle nań wyjrzała!
Za drugą bytnością w Denderowie widocznem już było, że Farurej, od wszystkich nadzwyczaj dobrze przyjmowany, od panny najlepiej jak być może, uwięźnie na lep i da się usidlić. Starzec, sądząc, że to zwycięstwo winien był sobie tylko, wybornemu tonowi, dowcipowi, udawanej swej młodości i pokostowi paryskiemu, którym był okryty, uszczęśliwiony do szału, padał przed Cesią z takiemi oznakami najszaleńszej miłości, że przytomni jej wybuchom ledwie się od śmiechu powstrzymać mogli. Cesia dowcipowała z nim, ochoczo dotrzymując mu placu; zachwycała go przytomnością umysłu, wesołością i tonem, jakich w tak młodej panieneczce ani się mógł spodziewać. Nie chciał w tem wszystkiem widzieć grudniowy zalotnik jawnego przecie zepsucia i chłodu.
Za trzecią czy czwartą bytnością Farurej zupełnie oszalał, obałwaniał i gotów już był siebie i wszystko, co miał, oddać tej czarodziejce. Hrabia patrzał, jakby nie widział; hrabina pomagała nieznacznie, stękając na ofiarę; Sylwan, w nadziei łatwej pożyczki pieniędzy od przyszłego szwagra, pochlebiał mu, przybrał za przyjaciela, za powiernika i zręcznie, jak równego, traktował.
Nic bardziej starcowi pochlebiać nie mogło. Skutkiem całej tej komedji, Farurej wyobraził sobie, że istotnie odmłodnieć musiał, że wiek jego dla wszystkich był tajemnicą, a niebytność długa rachuby kalendarzowe pomieszała. Płochy jak dwudziestoletni młodzieniec, gotował się do ofiar największych, byleby na swojem postawił, byle ubóstwionej Cesi rękę otrzymał.
Cesia, wpół śmiejąc się, wpół płacząc, patrzała na przyszłość: wśród jej obrazu Wacław migał przed nią smutny, milczący i cichy, ale stały. Nie mogła obejść się bez niego, odpędzała natręta napróżno, wkońcu mówiła sobie:
— Będzie z nami, przy nas, ze mną!
— Lecz byćże on zechce, gdy zostaniesz żoną tego starca, przedając mu się tak ohydnie? — pytał głos wewnętrzny.
— Musi! — odpowiadała. — Ja każę i przyjdzie!
Po podbiciu Farureja, o niczem już nie wątpiła, chociaż to było łatwe zwycięstwo; ale pierwsze taką daje odwagę, w taką wbija pychę! A to był pierwszy triumf, na który ludzie patrzyli.
Jakkolwiek śmieszny swą pretensją do młodości, Farurej z innych względów był postacią wielce niepospolitą dla nas, bo u nas wszystko, co się choć potarło o obce, co trąci zagranicą, co przybywa przesiąkłe cudzoziemszczyzną po długiem dobrowolnem wydaleniu, wyższem się i doskonalszem wydaje.
Żartowano z niego trochę, ale go naśladowano: jego powozy, konie, zaprzęgi, ubiory, urządzenie domu służyło za wzór dla drugich, a zwłaszcza dla młodzieży. Farurej, dobry koleżka, otaczał się nią chętnie, sprawiał baliki, prawił cynizmy i grał rolę młodzika, pomimo podagry i reumatyzmów bezliku, z natchnieniem i żywością niepospolitą.
W sąsiedztwie, choć zazdrość kazała szydzić z niego, wszyscy sarkali, że tak piękna partja dostanie się dumnej, zimnej, szyderskiej, nieznośnej hrabiance. Tyle panienek jeszcze młodszych gotowe były poświęcić się i uszczęśliwić starego rozpustnika. Niestety! dziś nawet u młodziutkich panienek, któreby dawniej za skarby świata nie zaślubiły starca, jedyna modlitwa, jedyne życzenie — znaleźć bogatego a schorzałego paralityka i sprzedać się, byle drogo. Serca niema! Są głowy i rachuby, poczynające się w latach piętnastu, gdy samo serce bićby tylko powinno!
Cesia tedy codzień widoczniej zwyciężała. Cieszyli się pocichu rodzice, a Sylwan na rachunek tego co tydzień pożyczał u Farureja, skarżąc mu się na skąpstwo ojca i potrzeby młodości.
Tymczasem Zygmunt-August Dendera wikłał się coraz głębiej w interesa, usiłując wykłamać byt swobodny i bogactwo, które uciekło. Szło mu w istocie najgorzej, ale nikt o to nie mógł go posądzić; opłacano z rzetelnością niewidzianą procenta i zażądane kapitaliki, dawano szumne bale, dom na świetniejszą niż kiedy podniesiono stopę. Imieniny, Nowy Rok, zapusty, obchodzone zwykle szumnie, teraz, zapraszając dokoła, z muzyką wytworną, ze szczególnemi wymysłami zabierano się solemnizować. Kredytorowie, zdumieni, osłupieli: nie pojmowali, co się to dzieje; ale gdy klucz Słomnicki skonfiskowano, a to nie ustawało; gdy hrabia równie wesołą twarz zawsze ukazywał, prawił o spekulacjach, płacił, nie wypraszając się, i nietylko nie począł się oszczędzać, ale wspanialej jeszcze występował, powiedziano sobie, że musi mieć kapitały, że ma tajemne sumy na bankach. Ci nawet, co go najlepiej znali, jak Smoliński, zdumieni zuchwalstwem, niedowierzali oczom i zawahali się w przekonaniu o grożącem bankructwie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.