Król Jan (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt V

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Jan
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.
SCENA I.
Tamże. Sala w Pałacu.
(Wchodzą: król Jan, Pandulf z koroną, służba).

Król Jan.  Wieniec mej chwały w twe złożyłem ręce.
Pandulf.  Przyjm go z mej ręki teraz, nie zapomnij,
Że tylko z łaski papieża dostajesz
Twoją monarszą wielkość i powagę.
Król Jan.  Świętego teraz dotrzymaj mi słowa:
Idź do Francuzów, pochód ich zatrzymaj
Mocą przez Ojca świętego ci daną,
Zanim nas wszystkich pożre ogień wojny.
Nasi panowie gniewny bunt podnieśli;
Lud nasz w otwartym sporze z posłuszeństwem
Wierność i miłość krwi obcej przysięga.
Ty jeden swojem możesz wstrzymać słowem
Wylew kipiących i gniewnych humorów.
Nie trać więc czasu; obecna choroba
Bezpośredniego wymaga lekarstwa,
By się w śmiertelną chorobę nie zmienić.
Pandulf.  Burzę tę moje wywołało tchnienie
Za twój uparty papieżowi opór,
Lecz gdyś pokornym został pokutnikiem,
Burzę tę znowu język mój uciszy,
Wróci pogodę chmurnej twojej ziemi.

Pomnij, w dzisiejszym dniu Wniebowstąpienia,
Gdyś przysiągł wierną służbę papieżowi,
Skłonię Francuzów do złożenia broni (wychodzi).
Król Jan.  To dzisiaj święto jest Wniebowstąpienia?
Czyliż mi prorok tego nie wywróżył,
Że przed południem dnia Wniebowstąpienia
Złożę koronę? Złożyłem jak wróżył.
Myślałem, że to zrobię przymuszony,
Lecz, dzięki Bogu, robię dobrowolnie (wchodzi Bękart).
Bękart.  Kent się już poddał, zamek tylko Dover
Trzyma się jeszcze; Londyn w swoje mury
Przyjął jak gościa Delfina i wojsko;
Twoi panowie i słuchać cię nie chcą;
Ponieśli służbę twojemu wrogowi;
Szalony przestrach na wsze miota strony
Drobny wątpliwych przyjaciół twych zastęp.
Król Jan.  Nie chcieli do mnie powrócić lordowie,
Choć usłyszeli, że Artur był żywy?
Bękart.  Znaleźli trupa jego na ulicy,
Drogą szkatułkę, z której życia klejnot
Wykradła jakaś potępiona ręka.
Król Jan.  Hubert mi jednak powiedział, że żyje.
Bękart.  Hubert powiedział tylko to, w co wierzył.
Lecz czemu spuszczasz głowę? Skąd ten smutek?
Bądź wielki czynem, jak myślą nim byłeś;
Niech świat nie widzi trwogi i wahania
Królewskich źrenic ruchem kierujących.
Bądź ogniem z ogniem; bądź jak czas ruchliwy;
Odgróź grożącym i śmiałe staw czoło
Bezczelnym śmiałkom, a podwładnych oczy
Zwykłe od panów pożyczać spojrzenia,
Za twym przykładem do wielkości wzrosną,
A sercom dadzą hart niezwyciężony.
Naprzód! Bądź jasny jak sam bożek wojny,
Kiedy zamierza na pole wystąpić;
Pokaż odwagę i ufność bez granic.
Czy chcesz, by przyszli lwa szukać w jaskini,
I tam go trwożnem napełnili drżeniem?

Uchowaj Boże! Pierwszy rzuć się śmiało
Na buntownicze roty, chwyć je przódy,
Nim do bram twoich przybliżyć się zdążą.
Król Jan.  Papieski legat był ze mną przed chwilą,
A gdy szczęśliwy pokój z nim zawarłem,
Przyrzekł rozpuścić pod wodzą Delfina
Ciągnące wojska.
Bękart.  Haniebne przymierze!
Jak to? Na naszej własnej mamy ziemi
Wchodzić w układy, lękliwie traktować,
Z najezdnikami podły przyjąć rozejm
I ich przepraszać? Toż chłopię bez brody,
Wykołysany w jedwabiach pyszałek
Bezkarnie naszym urąga się polom,
W męstwie się ćwiczy na wojennej ziemi,
I z urąganiem sztandar rozwijając
Na wiatry nasze, oporu nie znajdzie?
Do broni, królu! Może i kardynał
Nie będzie w stanie otrzymać pokoju;
Lub, gdy otrzyma, niech świat choć zobaczy,
Żeśmy gotowi wrogom stawić czoło.
Król Jan.  Sprawę tę całą powierzam twej pieczy.
Bękart.  Więc śmiało naprzód! Wiem, że siły nasze
I śmielszych wrogów strzaskają pałasze (wychodzą).

SCENA II.
Płaszczyzna w bliskości Saint-Edmunds-Bury.
(Wchodzą zbrojno: Ludwik, Salisbury, Melun, Pembroke, Bigot, wojsko).

Ludwik.  Weź, hrabio Melun, kopię tego aktu,
Skrzętnie ją w naszych zachowaj archiwach,
A oryginał wręcz angielskim panom;
Tak, obie strony, mając przed oczyma
Spólnych układów wszystkie artykuły,
Wiedząc do czego wiąże ich przysięga,
Potrafią łatwiej dotrwać w danem słowie.

Salisbury.  Co do nas, nigdy nie złamiemy wiary.
Choć przyrzekamy, szlachetny Delfinie,
Służbę i wierność z dobrej naszej woli,
Wierzaj mi jednak, bolejem głęboko,
Że ciężkie czasy zmusiły nas szukać
Lekarstwa na złe w buncie pogardliwym,
I żeby jednę rozjątrzoną ranę
Zamknąć, tysiące krwawych ran zadawać.
Dusza ma cierpi gdy własnym orężem
Na tej tu ziemi wdowy muszę robić,
Po której słychać imię Salisbury
Na czci i mienia wzywane obronę.
Lecz takie czasów naszych jest zepsucie,
Że na lekarstwo i zdrowie praw naszych
Możemy działać tylko pogwałceniem
Surowem prawa i prawicą krzywdy.
Ach, jaka boleść, smutni przyjaciele,
Że my, tej wyspy dzieci, dożyliśmy
Smutnej godziny, aby po jej łonie
Deptać za śladem stóp nieprzyjacielskich,
Mnożyć jej wrogów, (łzę muszę uronić
Nad hańbą naszej ciężkiej konieczności)
Przyjmować panów odległej krainy,
I pod chorągwią walczyć nieznajomą!
Co? Tu? O ziemio, gdyby dłoń Neptuna,
Która cię w swoich trzyma tu uściskach,
Mogła ze znanych wyrwać cię podwalin,
Ponieść ku brzegom dalekim pogaństwa!
Tamby dwie armie chrześcijańskie mogły
W żyłach przymierza gniewną krew połączyć,
Zamiast, jak tutaj, srogo ją przelewać!
Ludwik.  Twe słowa, duszy wielkiej są znamieniem.
W twych piersiach walcząc, wysokie uczucia
Zatrzęsły całem szlachectwem twej duszy.
O, jak szlachetną w łonie twojem walkę
Toczy konieczność z zacnością pobudek!
Pozwól mi otrzeć tę zaszczytną rosę,
Co po twych licach w srebrnych płynie kroplach.

Na łzy niewieście serce moje miękło,
Choć to powszedni i zwykły jest potop;
Lecz ten deszcz, ale tych męskich łez krople,
Do ócz ciśnięte przez duszy uragan,
Wzrok mi olśniły i silniej mnie durzą.
Niż gdybym ujrzał cały sklep niebieski
Zapłomieniony ogniem meteorów.
Lecz podnieś czoło, dzielny Salisbury,
Spędź burzę serca wielkiego westchnieniem,
Zostaw łzy oczom dziecka, które nigdy
Olbrzyma świata nie widziały w gniewie,
I spotykały się z fortuną tylko
W świątecznych godach, śród żartów i śmiechu.
Dalej! Swą rękę w trzosie pomyślności
Równie głęboko jak sam Ludwik schowasz,
Jak i wy wszyscy, szlachetni panowie,
Którzy mej sile przydajecie waszą.

(Wchodzi Pandulf z orszakiem).

Że anioł mówi, myślałem przed chwilą,
A patrzcie, oto święty legat wchodzi,
By niebios ręką dać nam utwierdzenie,
Na czynach naszych świętem wyryć słowem
Nazwisko prawa.
Pandulf.  Witaj, książę Francyi!
Król Jan nakoniec pogodził się z Rzymem
I ugiął duszę, co długo, uporna,
Przeciw świętemu wojnę Kościołowi
I apostolskiej stolicy podniosła.
Zwiń przeto, książę, groźne swe chorągwie,
A ducha wojny dzikiego ugłaskaj,
By jak lew, stróża ręką wykarmiony,
Łagodnie przyległ u pokoju stopy,
I ludziom tylko postawą był groźny.
Ludwik.  Daruj mi, ojcze, lecz kroku nie cofnę.
Nie w niewolnika rodziłem się domu,
Abym rozkazom pokornie ulegał,
Za użyteczne służyć chciał narzędzie
Jakiemu świata tego mocarzowi.

Dech twój rozniecił wojny zgasły węgiel
Między mną, a tem chłostanem królestwem,
I nagromadził pokarm dla płomienia;
Ogień zbyt teraz wielki, by go zgasił
Słaby ten wietrzyk, który go rozpalił.
Poznałem prawdę dzięki twej nauce;
Ty mi do ziemi tej odkryłeś prawo,
Myślą tej wojny serce me natchnąłeś.
Przychodzisz teraz, aby mi powiedzieć:
Jan w zgodzie z Rzymem. Czem dla mnie ta zgoda?
Prawem małżeństwa, po Artura śmierci,
Jestem tej ziemi dziedzicem i panem;
Mamże się cofnąć, gdym ją na pół podbił,
Bo Jan, jak mówisz, z Rzymem pokój zawarł?
Alboż ja jestem niewolnikiem Rzymu?
Czy na poparcie mojej dał wyprawy
Rzym choć grosz jeden, jednego żołnierza?
Czy nie sam wszystkie ciężary poniosłem?
Czy nie sam, z moich lenników drużyną,
Wojny tej wszystkie ponosiłem trudy?
Czy nie słyszałem krzyku tych wyspiarzy:
Niech król nasz żyje! gdym tu wylądował?
Czy kart najlepszych nie trzymam już w ręku,
By wygrać w łatwej grze tej o koronę?
Miałżebym teraz mych zrzec się korzyści?
Nie, na mą duszę, nikt tego nie powie.
Pandulf.  Sprawy tej, książę, tylko wierzch dojrzałeś.
Ludwik.  Wierzch lub spód, mniejsza, lecz kroku nie cofnę,
Póki wyprawie mej chwały nie zjednam,
Wielkim nadziejom moim zapewnionej,
Nim te zastępy waleczne zebrałem,
Ogniste dusze z wszystkich krańców ziemi,
Aby zwycięstwa szukać na ich czele
W paszczach przygody, śmierci nawet samej.

(Słychać trąbkę za sceną).

Co nam ten odgłos trąby zapowiada?

(Wchodzi Bękart z orszakiem).

Bękart.  Wedle praw wojny, żądam posłuchania.

Król mnie przysyła, święty kardynale,
O skutek twego poselstwa zapytać;
A wiem, stosownie do twej odpowiedzi,
W jakich granicach język mój utrzymać.
Pandulf.  Delfin odmowną daje mi odpowiedź.
Mimo próśb moich i moich nalegań
Upornie woła, że broni nie złoży.
Bękart.  Na krew przysięgam, którą kiedykolwiek
Przelała wojna, młodzik dobrze mówi.
Słuchaj więc teraz angielskiego króla,
Który przez moje tak przemawia usta:
Już jest gotowy; ma do tego powód.
Na ten brutalny, na ten małpi atak,
Na tę szaloną zbrojną maskaradę,
Bezbrodną śmiałość i dziecinne wojska,
Z śmiechem król patrzy, i już jest gotowy
Wymieść za swego królestwa granice
Tę karlą wojnę, pigmejskie oręże.
Ręka dość silna, by w twym własnym domu
Dać ci po skórze, zmusić cię ze strachu
Jak wiadro w studni nurzać się głębinach,
Pod własnych bydląt grzebać się podściółką,
Jak fanty w szafach, kufrach się zamykać,
Z wieprzem się bratać, szukać bezpieczeństwa
W lochach więzienia, a trząść się i blednąc
Na ojczystego nawet śpiew koguta,
Za krzyk zbrojnego biorąc go Anglika;
Ta dłoń zwycięska, zdolna dać ci chłostę
W twej własnej ziemi, słabsząż będzie tutaj?
Nie; niechże król mój, z dobytą już szablą,
Jak orzeł nad swych wież gniazdem szybuje,
By spaść na wrogów chcących się doń zbliżyć.
A wy, wyrodki, niewdzięczni synowie,
Krwawe Nerony, drogiej matki Anglii
Szarpiące łono, zapłońcie się wstydem,
Bo żony wasze, blade córki wasze
Biegną za bębnem niby amazonki,
Na rękawice zmieniają naparstki,

Igły na lance, a serc swoich słodycz
Na wściekłość szału krwawej nienawiści.
Ludwik.  Tu skończ twój zapał i wracaj w pokoju;
Wyznajem, żeś nas przeszkalować zdolny.
Bądź zdrów; zbyt drogim czas się nam wydaje,
Aby z podobnym tracić go krzykaczem.
Pandulf.  Pozwól mi mówić.
Bękart.  Jeszcze nie skończyłem.
Ludwik.  Nie chcę jednego ni drugiego słuchać.
Uderzcie w bębny! Niechaj wojny język
Praw naszych broni i pochód nasz głosi.
Bękart.  Jak twoje bębny pod pałek ciosami,
Pod naszych szabel tak zaryczysz gradem.
Zbudź tylko echo głosem twoich bębnów,
A już gotowy bęben czeka tylko,
By równie głośną przynieść ci odpowiedź;
Zbudź je powtórnie, powtórna odpowiedź
Do chmur poleci z równą mu potęgą,
By tam piorunów urągać się grzmotom,
Bo Jan waleczny, nie rachując wiele
Na kulawego legata poselstwo,
Którego użył na żart nie z potrzeby,
Wisi nad tobą, a na jego czole
Śmierć blada siedzi, której przeznaczeniem
Ucztować dzisiaj na trupach Francuzów.
Ludwik.  Więc naprzód! idźmy szukać tego wroga.
Bękart.  Wierz mi, Delfinie, nie długa to droga (wychodzą).

SCENA III.
Tamże. Plac boju.
(Alarm. Wchodzą: król Jan i Hubert).

Król Jan.  Jak stoi bitwa? O, powiedz, Hubercie.
Hubert.  Boję się, licho. A zdrowie twe, królu?
Król Jan.  Gorączka z dawna krew moją paląca
Trawi mnie ciągle. O, serce me słabe (wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Brat twój, Faulconbridge, uprasza cię, królu,

Byś plac opuścił, a raczył mu donieść,
Gdzie się obrócisz.
Król Jan.  Do opactwa Swinstead.
Posłaniec.  Bądź dobrej myśli, bo wielkie posiłki,
Na które Delfin czekał niecierpliwie,
Przed trzema dniami pogrzebała burza
W piaskach Godwina: Ryszard tę nowinę
Odebrał w chwili mojego odjazdu.
Cofać się zaczął Francuz zniechęcony.
Król Jan.  Tyran gorączka pali me wnętrzności,
Z szczęśliwej wieści cieszyć mi się broni.
Do Swinstead teraz! gdzie moja lektyka?
Niemoc się wzmaga, siła mnie odbiega (wychodzą).

SCENA IV.
Tamże. Inna strona placu boju.
(Wchodzą: Salisbury, Pembroke, Bigot i inni).

Salisbury.  Nie przypuszczałem, by stronnictwo króla
Tak liczne było.
Pembroke.  Raz jeszcze do boju!
Dodajmy ducha omdlałym Francuzom,
Bo z ich upadkiem i my upadamy.
Salisbury.  Ha, ten dyabelski bękart, ten Faulconbridge
Sam bój przeciąga na przekór przekorze.
Pembroke.  Król Jan, jak mówią, słaby, plac opuścił.

(Wprowadzają żołnierze rannego Meluna).

Melun.  Do zbuntowanych wiedźcie mnie Anglików.
Salisbury.  Przy szczęściu inne mieliśmy nazwisko.
Pembroke.  To hrabia Melun.
Salisbury.  Śmiertelnie raniony.
Melun.  W ucieczce wasze zbawienie, panowie;
Kupione wasze głowy i sprzedane;
Z buntu iglanych uch się wywikłajcie:
Wygnaną wierność przyzwijcie do domu,
Rzućcie się znowu do nóg króla Jana,
Bo jeśli Francuz odniesie zwycięstwo,

Zamiarem jego, w nagrodę prac waszych,
Ściąć wasze głowy; na to przysiągł Delfin,
Za nim ja, liczne dworskich panów koło,
W Saint-Edmund’s-Bury, klęcząc przy ołtarzu,
Na którym chwilę pierwej przysięgliśmy
Przyjaźń i wieczną miłość dla was chować.
Salisbury.  Czy to być może? Jak temu uwierzyć?
Melun.  Czy hydnej śmierci nie mam przed oczyma?
Z krwią mego życia ucieka ostatek.
Jestem jak z wosku lepiona figura,
Pod wpływem ognia szybko topniejąca.
Na cóżbym z wami używał obłudy,
Gdy mi już na nic przydać się nie może?
Na cobym kłamał, skoro to jest prawdą,
Że umrzeć muszę, by żyć potem prawdą?
Powtarzam jeszcze, jeśli Ludwik wygra,
Krzywoprzysięzcą będzie, jeśli jutro
Źrenice wasze wschód słońca zobaczą.
Ale tej nocy, której mglisty oddech
Już się nad tarczą dymi gorejącą
Dzienną podróżą znużonego słońca,
Tej nocy, zdradą wydartym żywotem
Występnej zdrady zapłacicie karę,
Byle z pomocą waszą wygrał Ludwik.
Pozdrówcie w mojem imieniu Huberta;
Moja dlań przyjaźń i myśl, że w mych żyłach
Płynie angielska krew mego pradziada,
Moje sumienie do wyznań tych skłania.
Wy, za nagrodę, raczcie mnie stąd unieść,
Od bitwy zgiełku i wrzawy opodal,
Bym mógł w pokoju zebrać resztki myśli,
I wśród pobożnych rozmyślań i modlitw
Wyzionąć duszę z śmiertelnego ciała.
Salisbury.  Wierzę ci. Niechaj zginę, jeśli teraz
Nie chwycę chętnie dobrej sposobności,
By się wycofać z występnej ucieczki,
A zostawiając, jak morze w odpływie,
Gwałtowne ruchy fali rozdąsanej,

Do przekroczonych wrócić znowu brzegów,
I w posłuszeństwie złączyć się spokojnem
Z naszym monarchą, naszym oceanem.
Dłoń moja chętną będzie ci podporą,
Bo w oku twojem czytam niewątpliwie
Konania boleść. — Dalej, przyjaciele!
Nowa ucieczka! Nowość to szczęśliwa,
Co do starego prawa nas przyzywa!

(Wychodzą uprowadzając Meluna).
SCENA V.
Tamże. Obóz francuski.
(Wchodzi: Ludwik i orszak).

Ludwik.  Zda mi się, słońce nie chciało się schować;
Stojąc, zachodnie rumieniło niebo,
Kiedy Anglicy, w powolnym odwrocie
Plac swej potyczki powtórnie mierzyli.
Piękny był koniec, gdy po krwawym boju,
Jak na dobranoc, armat naszych paszcze
Nieużytecznym lunęły kul gradem,
A poszarpane zwijając sztandary,
Prawie panami zostaliśmy pola. (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Gdzie Delfin?
Ludwik.  Jakie przynosisz mi wieści?
Posłaniec.  Melun zabity; angielscy panowie
Za jego radą, znów nas opuścili;
Oczekiwane tak długo posiłki
W Godwina piaskach leżą pogrzebane.
Ludwik.  Bodajeś przepadł za tak szpetne wieści!
Tak smutnej nocy nie przewidywałem,
Jakąś mi przyniósł. Któż mi to powiadał.
Że król Jan pierzchnął dwie przody godziny
Nim noc znużone rozdzieliła wojska?
Posłaniec.  Ktobądź powiedział, powiedział ci prawdę.
Ludwik.  Pod czujną strażą noc tę przepędzimy,

A ledwo zejdzie biały dzień na wschodzie,
Pójdziemy szczęścia powtórnie próbować (wychodzą).

SCENA VI.
Pole w sąsiedztwie Swinstead Abbey.
(Spotykają się Bękart i Hubert).

Hubert.  Kto tam? Odpowiedz lub strzelę.
Bękart.  Przyjaciel.
A ty kto jesteś?
Hubert.  Żołnierz króla Jana.
Bękart.  Gdzie się tak śpieszysz?
Hubert.  A co ci do tego?
Równe mam prawo do spraw się twych mięszać
Jak ty do moich.
Bękart.  Jak wnoszę, to Hubert.
Hubert.  Zgadłeś. Uwierzę, na wszelki przypadek,
Że to przyjaciel, skoro głos mój poznał.
A ty, kto jesteś?
Bękart.  Kto chcesz. Jeśli łaska,
Bądź tak uprzejmy i przypuść, że idę
Po jednej stronie od Plantagenetów.
Hubert.  O zło pamięci i ty, ślepa nocy,
Wstyd mi robicie. Waleczny żołnierzu,
Przebacz, jeżeli twoich ust wyrazy
Do moich uszu wbiegły niepoznane.
Bękart.  Bez komplementów. Co nowego słychać?
Hubert.  Śród cieniów nocy właśniem ciebie szukał.
Bękart.  Więc krótko powiedz, jakie niesiesz wieści?
Hubert.  O, drogi panie, nocy tej podobne,
Czarne, okrutne, nad wszelką pociechę.
Bękart.  Mów bez ogródki, nie jestem kobieta,
I nie zemdleję, gdy mi wieść tę powiesz.
Hubert.  Mnich, jak się zdaje, otruł króla Jana;
Mowę już stracił, gdy go opuściłem,
Chcąc tę bolesną ponieść ci wiadomość,
Byś się na wszystko lepiej przygotował.

Bękart.  Kto mu jad zadał? Kto napój kosztował?
Hubert.  Mnich, jak mówiłem, hultaj rezolutny,
Któremu zaraz przepękły wnętrzności.
Król jeszcze żyje, może wyzdrowieje.
Bękart.  Pod czyją strażą zostawiłeś króla?
Hubert.  Czy nie wiesz, panie? Wrócili lordowie,
I książę Henryk przybył z nimi razem.
Na jego prośbę król przebaczył wszystkim;
Pod ich bezpieczną strażąm go zostawił.
Bękart.  O wstrzymaj gniew twój, wszechmogący Boże,
Nad siły nasze nie daj nam ciężaru!
Słuchaj, Hubercie, połowę mej armii
Na tych mieliznach pożarł przystęp morza,
W Lincolnskich piaskach leżą pogrzebani;
Mnie ledwo dzielny uratował rumak.
Nie traćmy czasu, prowadź mnie do króla,
Kto wie, czy zdążę, by go żywym znaleźć (wychodzą).

SCENA VII.
Sad w Swinstead-Abbey.
(Wchodzą: książę Henryk, Salisbury, Bigot).

Ks. Henr.  Wszystko napróżno. Już krew jego życia
Wszystka popsuta, a mózg jego jasny,
To kruche duszy, jak mówią, mieszkanie,
Mętnym potokiem powikłanych myśli
Bliski żywota koniec zapowiada (wchodzi Pembroke).
Pembroke.  Król jeszcze mówi, a jest przekonany,
Że gdyby wolnem odetchnął powietrzem,
Zwolniałby ogień piekielnej trucizny,
Który okrutnie wnętrzności mu trawi.
Ks. Henr.  Niechże go tutaj do sadu przyniosą.
Zawsze w malignie? (wychodzi Bigot).
Pembroke.  Spokojniejszy teraz.
Przed chwilą śpiewał.
Ks. Henr.  Marności choroby!
Zbytek cierpienia, byle przedłużony,

Traci uczucie. Śmierć, gdy spustoszyła
Zwątlone ciało, nie zważa nań więcej,
Całą potęgę przeciw myśli zwraca,
I dziwnych marzeń walczy ją półkami,
Co do tej twierdzy szturmując ostatniej
W dzikim zamęcie niszczą się wzajemnie.
Ach, jak rzecz dziwna, aby śmierć śpiewała!
Ja łabędzikiem tegom jest łabędzia,
Który pieśń smutną nuci własnej śmierci,
Konającego gardła cichą pieśnią
Do snu wiecznego ciało swe kołysze.
Salisbury.  Pociesz się, książę, bo ty się rodziłeś,
By nadać formę chaotycznej masie,
Którą w dziedzictwie król ci ten zostawia.

(Wchodzą: Bigot i słudzy, którzy niosą króla Jana na krześle).

Król Jan.  Teraz przynajmniej swobodna ma dusza;
Przez drzwi i okna nie chciała ulecieć.
W moich wnętrznościach tak gorące lato,
Że przepalone, na pyłek się kruszą;
Jestem postacią piórem nakreśloną
Na pergaminie, co w blizkości ognia
Coraz się kurczy.
Ks. Henr.  Jak czujesz się, królu?
Król Jan.  O źle! otruty, martwy, opuszczony!
A nikt z was zimie nie każe przylecieć,
W me usta palce włożyć lodowate;
Nikt nie chce zwrócić rzek mego królestwa,
By przez płonącą pierś mą popłynęły;
Nikt z was nie błaga, by wiatry północne
Pocałowały spiekłe moje lica,
Swem chłodnem tchnieniem ulgę mi przyniosły.
O mało proszę, o zimną pociechę,
A wy, niewdzięczni, dać mi jej nie chcecie!
Ks. Henr.  Gdyby łzy moje ulgą ci być mogły!
Król Jan.  Nie, nie! w łez twoich soli jest gorąco.
We mnie jest piekło, w piekle tem zamknięta,
Jak szatan jaki, trucizna, by dręczyć
Krew mą skazaną na męki bez końca. (Wchodzi Bękart).

Bękart.  Pędzony żądzą widzenia cię, królu,
Ledwo oddycham.
Król Jan.  Na czas, mój kuzynie,
Przybyłeś, aby oczy moje zamknąć.
Dni moich liny strzaskane, spalone.
Żagle, co miały me unosić życie,
Na nić się zeschły, na malutki włosek;
Serce w mem łonie jedna trzyma nitka,
A i ta pęknie, nim skończysz swą powieść,
I to co widzisz, będzie garstką prochu,
I majestatu zgasłego obrazem.
Bękart.  Delfin tu ciągnie na swoich wojsk czele,
A jak mu stawić czoło, Bóg wie jeden,
Nocy tej bowiem zastępów mych wybór,
Który z potyczki mogłem uprowadzić,
Niespodziewanym zaskoczon przystępem,
W przepaściach morza swój grób znalazł mokry.

(Król kona).

Salisbury.  Umarłym uszom śmierci prawisz dzieje.
Królu mój, panie! Przed chwilą król, teraz —
Ks. Henr.  I moim losem tak biedz i tak stanąć.
Jakąż świat daje pewność i nadzieję,
Gdy to co było królem, prochem teraz!
Bękart.  Więc nas rzuciłeś? Ja jeszcze zostanę,
Aby za twoje pomścić cię tu krzywdy,
Potem do nieba dusza ma uleci,
By ci tam służyć, jak niegdyś na ziemi. (Do panów)
Wy, gwiazdy, znowu do swych sfer wrócone,
Gdzie wasze siły? Stwierdźcie waszą wierność,
I idźcie ze mną odepchnąć zagładę,
I wieczną hańbę od słabych bram naszych.
Szukajmy wroga albo on nas znajdzie:
Delfin za moim ciągnie tutaj śladem.
Salisbury.  My tu od ciebie więcej trochę wiemy.
Kardynał Pandulf, pół godziny temu,
Przybył w imieniu Delfina Ludwika,
A przyniósł takie warunki pokoju,
Że bez niesławy możemy je przyjąć.

On gotów wojnę natychmiast zakończyć.
Bękart.  A tem ją chętniej skończy, gdy zobaczy,
Że do odporu dłoń mamy gotową.
Salisbury.  Możem powiedzieć, że pokój już stanął.
Już liczne wozy ku morzu wyprawił;
Sprawę swą złożył w ręce kardynała,
Z którym, jeżeli chcesz się z nami złączyć,
Dziś popołudniu zawrzemy układy,
Bez straty czasu wszystko zakończymy.
Bękart.  Niech i tak będzie. Ty, szlachetny książę,
Z panami, którzy oddalić się mogą,
Zajmij się ojca twojego pogrzebem.
Ks. Henr.  Wolą jest ojca, aby jego zwłoki
W Worcester złożyć.
Bękart.  Więc je tam złożymy.
A potem, książę, bodajeś szczęśliwie
Dziedziczne berło z chwałą wziął do ręki!
Tobie w pokorze składam na kolanach
Wierne me służby i wieczne poddaństwo.
Salisbury.  I my ci naszą ofiarujem miłość,
Którą bez plamy przysięgam zachować.
Ks. Henr.  Czułą mam duszę, chciałbym wam dziękować,
Teraz nie mogę, jak łzami wam płacić.
Bękart.  Konieczny tylko czasom płaćmy smutek,
Bo już niemało daliśmy zadatku.
Nigdy nie padła i nigdy nie padnie
Anglia do dumnych nóg swego zwycięzcy,
Póki mu sama na pomoc nie przyjdzie.
Dziś, gdy wrócili znów jej naczelnicy,
Niech z czterech krańców ziemi przyjdą wrogi,
Z ich gróźb i mieczów śmiejem się z pogardą:
Anglia zwycięży i zawsze i wszędzie,
Dopóki sama wierną sobie będzie.

(Wychodzą).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.