Król Jan (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Jan
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT CZWARTY.
SCENA I.
Northampton. Sala w Zamku.
(Wchodzi: Hubert i dwaj słudzy).

Hubert.  Rozpal żelazo; czekaj za obiciem;
Skoro mej nogi usłyszysz tupnięcie,
Wpadnij i chłopię, które przy mnie znajdziesz
Przywiąż do krzesła. Idź teraz, a baczność!
I Sługa.  Czy mój czyn, panie, zasłoni twój rozkaz?
Hubert.  Głupie skrupuły! Zrób, a bądź spokojny.

(Wychodzą słudzy).

Wejdź, młody chłopcze, mam ci coś powiedzieć.

(Wchodzi Artur).

Artur.  Witaj Hubercie.
Hubert.  Witaj, mały książę.
Artur.  Tak mały książę, jak tylko być może,
Mimo tytułów, by wielkim być księciem.
Tyś smutny.
Hubert.  Prawda, byłem przód weselszy.
Artur.  Ah, dobry Boże, mnie się zawsze zdaje,
Ze prócz mnie smutnym nikt być nie powinien.
Pamiętam jednak, że kiedym był w Francyi,
Młodzi panicze jak noc byli smutni,
Tylko z fantazyi. Na mój chrzest przysięgam,
Gdybym był wolny, a pilnował owiec,
Byłbym wesoły od rana do nocy,

I tubym nawet był, gdyby nie trwoga,
Że mój stryj większą chce mi krzywdę zrobić;
On się mnie boi, ja się jego boję.
Mojaż to wina, żem Godfryda synem?
Ah, nie, nie moja. Bógby dał, Hubercie,
Żebym był synem twym, tybyś mnie kochał.
Hubert   (na stronie) Gdybym z nim dłużej mówił, jego szczebiot
Umarłą litość w sercu mojem wskrzesi.
Lepiej więc wszystko coprędzej ukończyć.
Artur.  Czyś słaby dzisiaj? Bo wyglądasz blado.
Przyznam się, chciałbym żebyś trochę cierpiał,
Abym noc całą mógł przy tobie czuwać.
Ty mnie nie kochasz, jak ja kocham ciebie.
Hubert.  Serce me jego słowa podbijają (daje mu papier).
Czytaj, Arturze. (Na stronie) Precz stąd, głupie krople,
Czyżbyście srogość chciały stąd wygonić?
Czas wszystko skończyć, lub postanowienie
We łzach niewieścich z ócz moich wypłynie.
(Głośno) Nie możesz czytać? Czy pismo nie piękne?
Artur.  Zbyt tylko piękne dla tak szpetnej treści.
Musisz mi oczy wypalić żelazem?
Hubert.  Muszę, mój chłopcze.
Artur.  I zrobisz?
Hubert.  I zrobię.
Artur.  Miałżebyś serce? Gdyś na głowę cierpiał,
Ścisnąłem twoje skronie moją chustką
Księżniczki ręką dla mnie haftowaną,
I nigdym o jej zwrot się nie dopomniał.
W nocy trzymałem twą głowę na ręku,
A wierny, jak są godzinie minuty,
Rozweselałem długie cierpień chwile.
Co ci? pytałem; gdzie największa boleść?
Powiedz mi, czem ci ulgę przynieść mogę?
Gdzie syn żebraka zasnąłby spokojnie,
Jednego słowa miłości nie wyrzekł,
Książęce dziecko ty miałeś za stróża.
Lecz może myślisz, że to chytrość była,
Że była tylko udaniem ta miłość;

Niech i tak będzie; gdy to boża wola,
Żebyś mnie skrzywdził, darmo się opierać.
Więc chcesz mi wydrzeć oczy te, Hubercie,
Te oczy, które dla ciebie nie miały
I mieć nie będą krzywego spojrzenia?
Hubert.  Przysiągłem na to, i oczy twe teraz
Muszę gorącem wypalić żelazem.
Artur.  Tylko w tym wieku żelaznym są ludzie
Zdolni do tego. Toć samo żelazo,
Choć rozpalone, gdyby się zbliżyło
Do moich źrenic, łzy by me wypiło,
I przygasiło swą ognistą wściekłość,
W tych niemych świadkach mojej niewinności,
A potem własną rdzą by się strawiło
Za to, że miało ogień na mą krzywdę.
Byłżebyś twardszym niż twarde żelazo?
Gdyby niebieski anioł do mnie zleciał
I mówił, że mi Hubert wydrze oczy,
Nie dałbym wiary. Sam Huberta język —
Hubert  (tupie) Do mnie! (wchodzą słudzy z postronkami, żelazem i t. d.)
Rozkazy moje wykonajcie.
Artur.  Ratuj, Hubercie! Samo już spojrzenie
Tych krwawych ludzi oczy mi wydziera.
Hubert.  Przywiąż go tutaj, a podaj żelazo.
Artur.  Ah, mój Hubercie, na co ta surowość?
Będę spokojny, oporu nie stawię,
Tylko przez Boga! nie wiąż mnie, Hubercie.
Tylko mnie słuchaj; każ odejść tym ludziom,
A będę siedział spokojny jak jagnię;
Nie rzeknę słowa, nie mrugnę powieką,
Nie rzucę gniewnych spojrzeń na żelazo.
Ich tylko oddal, a ja ci przebaczę,
Jakiebądź chcesz mi wyrządzić męczarnie.
Hubert.  Odejdźcie teraz; zostawcie nas samych.
I Sługa.  Chętnie od takiej usuwam się służby (wychodzą słudzy).
Artur.  Ah, toż wygnałem mego przyjaciela!
Wzrok ma okrutny ale czułe serce.

Niech wróci, może jego miłosierdzie
Rozbudzi twoje.
Hubert.  Przygotuj się, chłopcze.
Artur.  Niemaż lekarstwa?
Hubert.  Nic, prócz twych ócz straty.
Artur.  Ah, gdyby w twoich jeden tylko pyłek,
Ziarnko, lub muszka, lub jeden był włosek,
Jakabądź zmysłu drogiego obraza!
Czując jak strasznym wszystko tam jest bólem,
Poznałbyś srogość twoich złych zamiarów.
Hubert.  Wszak mi przyrzekłeś? Dalej! Wstrzymaj język.
Artur.  Hubercie, dwóch mi trzebaby języków,
Ażeby dwoje oczu mych obronić.
Nie każ mi milczeć, nie każ mi, Hubercie,
Lub raczej utnij Hubercie mój język,
A ocal oczy; o, zostaw mi oczy
Choć tylko żebym mógł patrzeć na ciebie!
Ale spójrz teraz, ostygło żelazo,
Nie chce mnie krzywdzić.
Hubert.  Mogę je rozpalić.
Artur.  Nie, nie, nie możesz; ogień z smutku umarł,
Że, gdy stworzony ludziom na pociechę,
Niezasłużoną krzywdę miał wykonać.
Patrz, niema złości w tym przygasłym węglu,
Niebieski powiew ducha z niego wywiał,
Popiołem żalu głowę mu posypał.
Hubert.  Lecz mojem tchnieniem mogę go ożywić.
Artur.  Gdybyś to zrobił, za twój go uczynek
Rumieniec wstydu pokryłby, Hubercie,
A może nawet w oczyby ci prysnął,
Jak przymuszony do walczenia brytan
Kąsa dłoń pana, który go podszczuwa.
Wszystko, co chciałeś użyć na mą krzywdę,
Nie chce ci służyć, tobie tylko zbywa
Na tej litości, którą objawiły
Ogień z żelazem, dwa srogie stworzenia
Z dawna przywykłe do okrutnej służby.
Hubert.  Więc patrz, żyj szczęsny! Ócz twoich nie dotknę

Nawet za wszystkie stryja twego skarby.
Przysiągłem jednak i postanowiłem
Twe tem żelazem wypalić źrenice.
Artur.  Teraz dopiero wyglądasz jak Hubert,
A dotąd byłeś przebrany.
Hubert.  Dość tego.
Bądź zdrów! Stryj musi myśleć że nie żyjesz;
Fałszywy raport szpiegom tym wymyślę.
Idź, piękne dziecko i uśnij w pokoju,
Bo Hubert krzywdy nie zrobi ci żadnej
Za skarby świata.
Artur.  Dzięki ci, Hubercie!
Hubert.  Ni słowa więcej. Oddalmy się skrycie:
Za oczy twoje narażam me życie (wychodzą).

SCENA II.
Tamże. Wielka sala w pałacu.
(Wchodzą: Król Jan, w koronie, Pembroke, Salisbury i inni panowie. Król zasiada na tronie).

Król Jan.  Koronowani powtórnie, powtórnie
Tron zasiadamy, z radością, jak myślę
Naszych poddanych.
Pembroke.  Najjaśniejszy panie,
Jedno za wiele było to „powtórnie“.
Koronowany byłeś już poprzednio;
Nikt ci królewskiej nie wydarł godności,
Nic nie zachwiało wierności twych ludów,
Nic nie zmąciło ziem twoich pokoju
Nadzieją zmiany lub lepszego bytu.
Salisbury.  Tak więc podwójną otaczać się pompą,
Zbogacać tytuł już przedtem bogaty,
Pozłacać złoto lub lilię pobielać,
Albo fiołek polewać pachnidłem,
Lub tęczę nowym uświetniać kolorem,
Pięknemu oku niebieskiego sklepu
Dodawać blasku płonącą pochodnią,

Jest marnotrawstwem, śmiechu godnym zbytkiem.
Pembroke.  Wola twa, królu, musiała się spełnić.
Jest to powieści starej powtórzenie,
Co w niestosownej odnowione porze,
Zaczyna nudzić chętnych przód słuchaczy.
Salisbury.  Ten czyn przekształcił dobrze znane światu
Starych zwyczajów dobre stare formy,
I jak wiatr zmienny wiejący na żagle,
Na wszystkie strony miota biegiem myśli,
A niepokoi i trwoży rozwagę,
Zdrowy sąd skręca, a wątpliwość budzi
O prawie, w nową przystrojonem odzież.
Pembroke.  Gdy sztukmistrz lepiej jak dobrze chce zrobić,
Marnuje talent przez zbytek ambicyi;
Często kto pragnie mały błąd tłomaczyć,
Przez tłomaczenie błąd tylko powiększa.
Jak łata małe kryjąca rozdarcie
Wzrok więcej razi chcąc wadę zasłonić,
Niż sama wada raziła przed łatą.
Salisbury.  Przed koronacyą nową sąd nasz, królu,
Był ci wiadomy, lecz go odrzuciłeś;
Twym się rozkazom poddaliśmy chętnie,
Bo wszystkie nasze myśli i życzenia
Przed twoją wolą muszą się uchylić.
Król Jan.  Już wam odkryłem część ważnych powodów,
Co mnie do tego skłoniły obrzędu,
Lecz są ważniejsze, które wam objawię
W stosownej porze. Tymczasem powiedzcie,
Jakiej naprawy, jakich zmian pragniecie?
A obaczycie, jak chętnie was słucham,
Chętnie do waszych przychylam się życzeń.
Pembroke.  A więc ja, królu, wybrany pośrednik
Do objawienia serc ich tajemnicy,
W imieniu wszystkich, ale, przedewszystkiem
Dla bezpieczeństwa twej świętej osoby,
Która jest pierwszym myśli naszych celem,
Błagam cię, panie, o Artura wolność.
Ludziom złej woli jego uwięzienie

Ten niebezpieczny podsuwa argument:
Jeśli co dzierżysz, dzierżysz mocą prawa,
Dlaczegóż trwoga, która, jak to mówią,
Występek ściga, podsuwa ci radę,
Byś w wieży zamknął młodego synowca,
Dnie mu przydusił w surowem nieuctwie,
Okrutnie jego odmówił młodości
Złotych owoców dobrego ćwiczenia?
By wrogom twoim wydrzeć te pozory,
O wolność jego pozwól nam cię prosić.
Wolność ta dla nas o tyle korzystna,
O ile twoje szczęście szczęściem naszem,
A wolność jego twoją jest korzyścią.
Król Jan.  Niech więc tak będzie. Twej polecam pieczy
Młodość Artura. (Wchodzi Hubert).
Jaką wieść przynosisz?

(Idzie na stronę z Hubertem).

Pembroke.  To człek, co krwawej dokonać miał zbrodni;
Jeden z przyjaciół moich widział rozkaz.
Obraz grzesznego, szkaradnego czynu
Z ócz mu wygląda; tajemnicza postać
Zdradza uczucia niespokojnej duszy.
Z trwogą też myślę, że czyn już spełniony,
Który dokonać odebrał zlecenie.
Salisbury.  Patrz, kolor twarzy króla przelatuje
Między zamiarem zbrodni a sumieniem,
Jak między dwoma szykami heroldzi.
Jego namiętność dojrzała i pęknie.
Pembroke.  A skoro pęknie, wyleje na zewnątrz
Zgniliznę śmierci niewinnego dziecka.
Król Jan.  Nie w naszej mocy wstrzymać śmierci rękę.
Zawsze chęć żyje prośbę waszą spełnić,
Lecz przedmiot prośby waszej już umarły:
Tej nocy Artur, jak ten mówi, skonał.
Salisbury.  Śmiertelną była, boję się, choroba.
Pembroke.  Wiemy jak dziecko blizkie było śmierci,
Nim się spostrzegło, że śmiertelnie chore.
Zdać z tego liczbę będzie kiedyś trzeba

Tu, lub gdzieindziej.
Król Jan.  Co znaczą spojrzenia
Tak uroczyste? Myślicież panowie,
Że w ręku trzymam nożyce przeznaczeń?
Mogęż żywotnym pulsom rozkazywać?
Salisbury.  To jawna zbrodnia, a hańba, że wielkość
Tak się niezdarnie mogła jej dopuścić.
Szczęścia grze twojej! Więc żegnam cię teraz.
Pembroke.  Stój, Salisbury, i ja pójdę z tobą
Szukać dziedzictwa biednego chłopięcia,
Małego państwa przedwczesnej mogiły.
Krwi, co być miała panią całej wyspy
Trzy stóp dziś dosyć! Zły to świat tymczasem!
Trudno to znosić, wkrótce też, jak myślę,
Ta wieść wywoła bunt i klęsk tysiące.

(Wychodzą panowie).

Król Jan.  Żal mi uczynku. Płoną oburzeniem.
Niema stałego na krwi fundamentu:
Nigdy śmierć innych życia nie zapewnia.

(Wchodzi posłaniec).

Straszne twe oczy. Gdzie się krew podziała,
Którą na licach twych widziałem dawniej?
Tak czarne niebo burzę zapowiada;
Luń więc potopem: co słychać we Francyi?
Poseł.  Francya tu spieszy. Tak wielkich zaciągów,
By w obcej ziemi rozpuścić zagony,
Kraj jeden nigdy nie porobił jeszcze.
Ty ich pośpiechu, królu, nauczyłeś:
Nim usłyszałeś, że przybory czynią,
Już wieść nadbiega, że wylądowali.
Król Jan.  I gdzież to nasze upiły się straże?
Gdzie to usnęła czujność naszej matki,
Że nie słyszała jak Francya gromadzi
Potężne armie?
Poseł.  Prochem zasypane
Uszy jej, panie. Pierwszego dnia kwietnia
Szlachetna matka twa zamknęła oczy,
A trzy dni przody królowa Konstancya

Oddała ducha w paroksyzmie szału;
Przynajmniej takie posłuchy mnie doszły:
Fałsz to, czy prawda, nie mogę powiedzieć.
Król Jan.  Wstrzymaj twój pośpiech, groźna sposobności!
Bądź ze mną w związku, póki zagniewanych
Nie ułagodzę panów mojej ziemi.
Matka umarła! Jak moja się władza
Chwieje we Francyi! — Kto wojskiem dowodzi,
Które, jak twierdzisz, już wylądowało?
Poseł.  Delfin.
Król Jan.  W mej głowie twoje złe nowiny
Sprawiają zawrót. (Wchodzi Bękart i Piotr z Pomfretu).
No, i cóż świat mówi
Na twe postępki? Tylko mojej głowy
Złemi wieściami nie napychaj więcej,
I tak już pełna.
Bękart.  Jeśli co najgorsze
Lękasz się słyszeć, niech na twoją głowę
Niedosłyszane najgorsze to spadnie.
Król Jan.  Przebacz kuzynie, byłem odurzony
Falami prądu, lecz podniosłem głowę,
I nad falami wolno znów oddycham,
Gotowy słuchać choć najgorszych wieści.
Bękart.  Jak się sprawiłem między duchowieństwem,
Zebrane sumy dowodzą najlepiej.
Ale wracając, wszędzie spotykałem
Naród pod wpływem dziwnego złudzenia,
Potwornych wieści i marzeń opacznych,
Trwożny, nie wiedząc co trwogi powodem.
A oto prorok, którego prowadzę
Z ulic Pomfretu, gdzie go napotkałem,
Jak przepowiadał w niekunsztownych rymach
Tłumnie cisnącej za nim się gawiedzi,
Że nie przeminie południe przyszłego
Wniebowstąpienia, siłą konieczności
Wasza królewska mość złoży koronę.
Król Jan.  Czemuś tak wróżył, pusty marzycielu?
Piotr.  Bom wiedział, że me spełni się proroctwo.

Król Jan.  Weź go, Hubercie i zamknij go w wieży,
A o południu dnia, w którym, jak mówi,
Złożę koronę, rozkaż go powiesić.
Zamknij go, wracaj; jesteś mi potrzebny.

(Wychodzi Hubert z Piotrem).

Czy już słyszałeś, kuzynie, kto przybył?
Bękart.  Francuzi; o tem tylko wszyscy mówią.
Prócz tego Bigot i lord Salisbury,
I wielu innych, których napotkałem
Z źrenicą jakby pochodnia płonącą,
Spieszyli szukać Artura mogiły,
Który, jak głoszą wszędzie, tej był nocy
Wskutek rozkazów twych zamordowany.
Król Jan.  Dobry kuzynie, udaj się za nimi.
Wiem jeszcze sposób, jak miłość ich zyskać;
Przywiedź ich do mnie.
Bękart.  Śpieszę ich wyszukać.
Król Jan.  O śpiesz się tylko! Pędź na jednej nodze!
Nie dozwól, abym w poddanych miał wrogów,
Gdy cudzoziemiec miasta moje trwoży
Groźnym przepychem swojego napadu.
Zrób się Merkurym, przypnij sobie skrzydła,
Jak myśl leć do nich i powracaj do mnie.
Bękart.  Pośpiechu duch mnie tych czasów nauczy (wychodzi).
Król Jan.  Mówił jak szlachcic prawdziwy i dzielny.
Idź za nim, może będzie mu potrzeba
Między panami a mną pośrednika.
Poseł.  Z całego serca. (Wychodzi).
Król Jan.  Matka ma umarła! (Wchodzi Hubert)
Hubert.  Nocy tej, mówią, pięć było księżyców;
Cztery niezmienne, a wkoło nich piąty
Z nieopisaną wirował szybkością.
Król Jan.  Co? pięć księżyców?
Hubert.  Z tego starzy ludzie
Po mieście dziwne wyciągają wróżby.
Śmierć jest Artura na wszystkich językach.
Gdy o nim mówią, kiwają głowami,
I coś tajemnie szepcą sobie w ucho;

Mówca słuchacza swego rękę chwyta,
Słuchacz brwi marszczy, zawraca oczyma,
Potrząsa głową w sposób przeraźliwy.
Widziałem, jak się kowal z młotem wstrzymał,
Dał na kowadle wystygnąć żelazu,
Aby z otwartą gębą słuchać krawca,
Co z nożycami i łokciem pod pachą,
W pantoflach, które z wielkiego pośpiechu
Na niewłaściwe ponaciągał nogi,
Prawił, że krocie walecznych Francuzów
Bojowym szykiem w Kencie już stanęły.
Wtem nadbiegł chudy i brudny czeladnik,
Uciął mu powieść, o śmierci Artura
Sam zaczął prawić.
Król Jan.  Dlaczego, Hubercie,
Chcesz mnie strachami tymi niepokoić,
Wciąż napomykasz o śmierci Artura?
Wszak tyś go zabił; ja miałem powody
Śmierci tej pragnąć, ty nie miałeś żadnych,
Aby go zabić.
Hubert.  Ja nie miałem żadnych?
Czyś mnie do tego, królu, nie podniecił?
Król Jan.  Klątwą to królów, że mają pod ręką
Tłum niewolników, gotowych ich kaprys
Brać za rozkazy, aby krwawą ręką
Wyłamać bramy w domostwie żywota,
Mrugnięcie władzy za prawo uważać,
Złe wnioski ciągnąć, gdy pan ich brwi marszczy
Z kaprysu raczej jak rozmyślnej chęci.
Hubert.  Oto twa pieczęć, królu, i twój podpis.
Król Jan.  O, gdy dzień przyjdzie wielkiego rachunku,
Pieczęć i podpis wystąpią przed Bogiem
Na potępienia naszego świadectwo!
Jak często widok środków złego czynu
Spełnienie złego czynu wywołuje!
Gdybyś tam nie był, do czynów podobnych
Jasno natury palcem naznaczony,
Do spraw haniebnych dzieła piętnowany,

O tem morderstwie myślby mi nie przyszła;
Ale gdym postrzegł wstrętne twe oblicze,
Pewne narzędzie krwawej nikczemności,
Do niebezpiecznych przedsięwzięć pochopne,
Zrobiłem wzmiankę o śmierci Artura,
A ty, by zyskać króla swego łaskę,
Miałeś sumienie księcia zamordować.
Hubert.  Królu —
Król Jan.  Bo gdybyś głową tylko wstrząsnął,
Chwilę się wahał, gdy w ciemnych wyrazach
Napomykałem ci o mojej chęci,
Gdybyś wzrok na mnie wątpliwy obrócił,
Albo jaśniejszych zażądał wyrazów,
Wstydby głęboki usta moje zamknął,
I twoja trwoga moją rozbudziła.
Lecz ty po znakach myśl mą zrozumiałeś,
Odpowiedziałeś znakami na zbrodnię;
Twe serce chętne dało przyzwolenie,
A ręka służbę do czynu, którego
Nasze języki wymówić nie śmiały.
Precz stąd! Niech nigdy już cię nie zobaczę!
Od panów moich jestem opuszczony,
A me królestwo, u bram moich własnych,
Ważą się kalać bandy cudzoziemców;
We wnętrzach tego cielesnego państwa,
W granicach krwi tej i tego oddechu,
Wojna domowa między mem sumieniem
A śmiercią mego synowca się toczy.
Hubert.  Zbrój się więc, królu, przeciw innym wrogom,
Ja duszy twojej wrócę błogi pokój,
Bo Artur żyje, i te moje ręce
Jeszcze dziewicze, jeszcze są niewinne,
Krwi ich czerwone plamy nie kalają,
Nigdy do łona mojego nie wbiegły
Morderczej myśli drgania przeraźliwe.
Oszkalowałeś naturę w mej formie,
Która, jakkolwiek surowa zewnętrznie,
Piękniejszą kryje w głębiach swoich duszę,

Niźli rzeźnika niewinnego dziecka.
Król Jan.  Co? Artur żyje? O, śpiesz więc do panów,
Rzuć tę wiadomość na ich gniew płonący,
Do posłuszeństwa myśli ich przywołaj!
Przebacz uwagom, dziełu namiętności,
Nad twem obliczem, bo gniew mój był ślepy,
A krew dojrzana okiem wyobraźni
Szpetniejszym niźli jesteś cię robiła.
Nie odpowiadaj; bez zwłoki przywołaj
Do mej komnaty zagniewanych lordów;
Bądź od powolnych moich próśb śpieszniejszy.

(Wychodzi).
SCENA III.
Tamże. Przed zamkiem.
(Pokazuje się Artur na murach).

Artur.  Mur jest wysoki, skoczę jednak na dół.
O dobra ziemio, bądź mi miłosierną!
Nikt mnie tu nie zna; gdyby znał kto nawet,
Ten ubiór majtka zmienił moją postać.
Strach mi, a jednak na skok się odważę.
Byłem padając, nóg sobie nie złamał,
Wynajdę tysiąc sposobów ucieczki.
Ta sama końca przedstawia się postać:
Skoczyć i umrzeć, lub umrzeć i zostać (skacze).
O, w tych kamieniach stryjowski duch gości!
Boże, przyjm duszę! Anglio, strzeż mych kości! (umiera)

(Wchodzą: Pembroke, Salisbury i Bigot).

Salisbury.  W Saint Edmund’s Bury spotkam go, panowie;
To nasz ratunek w czasach niebezpiecznych;
Przyjąć nam trzeba łaskawą ofiarę.
Pembroke.  Kto do nas przyniósł ten list kardynała?
Salisbury.  Szlachetny hrabia Melun, par francuski.
W tajnych rozmowach, nad list ten dobitniej,
Mówił o dobrych uczuciach Delfina.
Bigot.  Więc idźmy jutro rano z nim się spotkać.

Salisbury.  Śpieszmy natychmiast, bo nim go spotkamy,
Dwa dni długiego potrzeba nam marszu.

(Wchodzi Bękart).

Bękart.  Rad was spotykam powtórnie, panowie.
Król przez me usta wzywa was do siebie.
Salisbury.  Król z nas się wyzuł, nie mamy też chęci
Podszywać jego poplamionej sukni
Czystym honorem naszym, iść za stopą
Zostawiającą krwawe wszędzie ślady.
Idź mu to powiedz; wiemy co najgorsze.
Bękart.  Co bądź myślicie, zawsze dobre słowo
Byłoby lepsze.
Salisbury.  Boleść tylko nasza,
Nie nasza grzeczność rozumuje teraz.
Bękart.  W boleści waszej mało jest rozumu;
Trochę grzeczności byłoby rozumem.
Pembroke.  Ma swoje prawa niecierpliwość, panie.
Bękart.  To prawda — krzywdzić swego posiadacza.
Salisbury.  Oto więzienie. (Spostrzega Artura).
Kto leży na ziemi?
Pembroke.  O śmierci, dumna książęcą pięknością!
Skryć czyn podobny ziemia niema lochu.
Salisbury.  Mord, jakby własną brzydzący się zbrodnią,
Nie zatarł śladu, by zemstę wywołać.
Bigot.  Lub przeznaczając piękność tę do grobu,
Znalazł ją nazbyt dla grobu kosztowną.
Salisbury  (do Bękarta). Co myślisz, panie? Czyś widział, czyś czytał,
Czyś słyszał? albo czy mogłeś pomyśleć?
Lub widząc nawet, czy wierzysz, że widzisz?
Czyja myśl zdolna, bez tego widoku,
Stworzyć podobny? To szczyt, to wierzchołek,
To czub jest czuba na herbie morderstwa.
Hańba najkrwawsza, srogość to najdziksza,
Czyn najpodlejszy, który kiedykolwiek
Wściekłość, z obłędną od szału źrenicą,
Ofiarowała łzom czułego żalu.
Pembroke.  Wszystkie poprzednie mord ten uniewinnia;
Mord ten jedyny, mord nieporównany,

Świętej czystości napiętnuje znakiem
Grzechy przyszłości jeszcze nie poczęte;
Śmiertelny rozlew krwi żartem się wyda
Przy tym ohydnym stawiony widoku.
Bękart.  Krwawa to, godna potępienia sprawa,
Grzeszny uczynek okrutnej prawicy,
Jeśli to ludzkiej prawicy jest dziełem?
Salisbury.  Jeśli to ludzkiej prawicy jest dziełem?
Mieliśmy tego uczynku zapowiedź:
Ręki Huberta zbrodnicza to sprawa,
A pierwszy pomysł do króla należy.
Od służby jego duszę mą wyzwalam;
Klęcząc przy życia słodkiego ruinach,
Przy niemych zwłokach ślub wyziewam głośny,
Ślub święty, świata wyrzec się próżności,
Nigdy nie uledz pokusom rozkoszy,
Nigdy nie zaznać wczasu i wygody,
Póki tej ręce nie zapewnię chwały,
Dając jej zemsty należną ofiarę.
Pembroke.  Bigot. I duch nasz twoją powtarza przysięgę.

(Wchodzi Hubert).

Hubert.  Panowie, pośpiech oddech mi tamuje;
Artur nie umarł; król po was przysyła.
Salisbury.  O, człek to śmiały! śmierć go nie rumieni.
Precz stąd, obrzydły, podły nikczemniku!
Hubert.  Nie jestem podły.
Salisbury  (dobywając szabli). Mamże okraść prawo?
Bękart.  Oręż twój jasny, lecz włóż go do pochwy.
Salisbury.  Nie, chyba w skórze mordercy go schowam,
Hubert.  Cofnij się, lordzie Salisbury, cofnij!
Bóg widzi, szabla ma jak twoja ostra;
Nie chciałbym, żebyś zapomniał się lordzie,
Do osobistej znaglił mnie obrony,
Zmuszając myśleć o twojej wściekłości,
Kazał zapomnieć o twoich zasługach,
O twem szlachectwie.
Bigot.  Precz stąd, kupo gnoju!
Dostojnikowi jak śmiesz stawiać czoło?

Hubert.  Zamilkłbym, gdyby szło tylko o życie,
Lecz niewinności mej gotowym bronić
Przeciw cesarzom.
Salisbury.  Ty jesteś mordercą.
Hubert.  Nie jestem dotąd, nie zmuś mnie nim zostać.
Czyjkolwiek język fałsz głosi, jest kłamcą.
Pembrok.  Rąb go w kawałki.
Bękart.  Daj pokój, powtarzam.
Salisbury.  Ustąp, Faulconbridge, albo cię zadrasnę.
Bękart.  Lepiejbyś zrobił, gdybyś dyabła drasnął.
Rusz tylko nogą, zmarszcz tylko brwi na mnie,
W zapędzie gniewu choć słowem mnie obraź,
A padniesz trupem. Schowaj miecz, gdy pora,
Lub tak cię z twoim uraczę rożenkiem,
Że powiesz: dyabeł z piekła przywędrował.
Bigot.  Jaka myśl twoja, dzielny Faulconbridge’u?
Chcesz być obrońcą podłego mordercy?
Hubert.  Lordzie Bigocie, mordercą nie jestem.
Bigot.  Któż zabił księcia?
Hubert.  Niema i godziny,
Jak go przy pełnem zdrowiu zostawiłem.
Miałem dlań tylko miłość i szacunek;
Do dni mych końca płakać po nim będę.
Salisbury.  Nie wierz kłamliwej oczu jego wodzie;
Podobne krople podłość ma na rozkaz;
On, mistrz w tej sztuce, potrafi z nich zrobić
Swej niewinności i skruchy strumienie.
Za mną więc wszyscy, których czyste dusze
Brzydzą się jatek smrodem zaraźliwym;
Zapach ten grzechu dusić mnie zaczyna.
Bigot.  W drogę do Bury! łączmy się z Delfinem!
Pembroke.  Powiedz królowi niechaj tam nas szuka.

(Wychodzą panowie).

Bękart.  To mi świat dobry! — Czy znasz wykonawcę
Tej pięknej sprawy? Jeśli to rzecz twoja,
Choć nieskończone Boże miłosierdzie,
Jesteś potępion.
Hubert.  Wysłuchaj mnie tylko —

Bękart.  Słuchaj, Hubercie, jesteś potępieńcem
Tak czarnym — czarnym — nic nie jest tak czarne;
Od Lucypera głębiej będziesz w piekle;
Niema od ciebie szpetniejszego dyabła,
Jeśliś to dziecko zabił.
Hubert.  Na mą duszę —
Bękart.  Jeżeliś tylko na ten czyn przyzwolił;
Rozpaczaj teraz; jeżeli chcesz stryczka,
Najcieńsza nitka, którą pająk z łona
Swojego wysnuł, za stryczek ci stanie;
Na źdźble sitowia możesz się powiesić;
Albo, jeżeli utopić się wolisz,
Kropelkę tylko wody wpuść do łyżki,
A jak ocean starczy nieskończony
Na uduszenie nikczemnego zbójcy. —
W wielkiem, Hubercie, mam cię podejrzeniu.
Hubert.  Jeśli uczynkiem, przyzwoleniem, myślą,
Stałem się winnym wydarcia oddechu
W tej pięknej glinie niegdyś zamkniętego,
Niech piekło nie ma dość dla mnie męczarni!
Gdym go opuścił, zdrów był.
Bękart.  Weź te zwłoki.
Zda się, żem drogę stracił odurzony
Śród niebezpieczeństw i śród cierniów świata.
Jak łatwo całąś Anglię podniósł z ziemi!
Z tych niemych resztek zmarłej królewskości
Życie i prawo całego królestwa,
I wiara spoinie do nieba uciekły.
Zostało Anglii kłócić się i walczyć,
Szarpać zębami wielkiego królestwa,
Bez pana teraz, dumne niegdyś resztki.
O ogryzioną kość dziś majestatu
sy wojny gniewne najeżają kudły,
Warczą w oblicze słodkiego pokoju,
Dziś moc zewnętrzna i wewnętrzne kłótnie
W jedno się zlały, a zamęt bez końca,
Jak stado kruków nad upadłem zwierzem,

Na śmierć wydartej czekają potęgi.
Szczęśliwy teraz czyj płaszcz i pas mogą
Przetrwać tę burzę! — Nieś za mną to dziecko,
A idźmy spiesznie z królem się połączyć,
Tam czeka na nas spraw tysiącznych brzemię,
Bo niebo gniewnie patrzy na tę ziemię (wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.