Król Jan (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt III

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Jan
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.
SCENA I.
Namiot króla francuskiego.
(Wchodzą: Konstancya, Artur, Salisbury).

Konstan.  Poszli na gody! poszli pokój przysiądz!
Ze krwią fałszywą, fałszywą krew złączyć!
Ludwik ma Blankę, a Blanka te ziemie?
To być nie może; ty się przesłyszałeś.
Namyśl się, proszę, i rzecz powtórz całą.
To być nie może, to tylko czcze słowa;
Zwodzisz mnie tylko, a twe są wyrazy
Pospolitego tchem marnym człowieka.
Wierzaj mi, człeku, nie mogę ci wierzyć;
Przeciw twym wieściom króla mam przysięgę.
Kara cię czeka, żeś mnie tak przestraszył,
Bo jestem słabą, do strachu pochopną,
Ciężko skrzywdzoną, a więc strachu pełną,
Samotną wdową, więc podległą strachom,
Jestem kobietą zrodzoną do strachu.
Choć wyznasz teraz, że to były żarty,
Nie zdołam ducha mego ukołysać,
I przez dzień cały drżeć będę strwożona.
Dlaczegóż głową tak smutno potrząsasz,
Tak smutno patrzysz na mojego syna?
Dlaczegóż rękę na twem sercu kładziesz?

Co łzy te znaczą, które z twoich źrenic
Płyną jak wzdęty potok ze swych brzegów?
Znakże to smutny słów twych prawdziwości?
Więc powtórz jeszcze, nie całą twą powieść,
Lecz jedno słowo, że powieść jest prawdą.
Salisbury.  Tak jest prawdziwą, jak są fałszywymi
Ci, którzy powieść mą zmienili w prawdę.
Konstan.  Jeśli mnie wierzyć w ten smutek nauczysz,
Naucz zarazem smutek, jak mnie zabić.
Wiara i życie niechaj się spotkają
Jak rozpaczliwych dwóch szermierzy wściekłość,
Co w pierwszem pada spotkaniu i kona.
Ludwik wziął Blankę! O synu, gdzież jesteś?
Zawarty pokój! Cóż się ze mną stanie?
Odejdź! nie mogę znieść twego widoku;
Wieść ta cię robi najszpetniejszym mężem.
Salisbury.  Jakąż ci krzywdę wyrządziłem, pani?
Tylkom powtórzył krzywdę, innych dzieło.
Konstan.  Ta innych krzywda tak mi nienawistna,
Że ten mnie krzywdzi, który o niej mówi.
Artur.  Miarkuj się, matko!
Konstan.  O drogi mój radco,
Gdybyś był szpetny, gdybyś był niekształtny,
Gdybyś na potwarz łona twojej matki
Na twarzy nosił odraźliwe plamy,
Był czarny, głupi, krzywy i koślawy,
Pokryty znamion i brodawek trądem,
Jakby mi łatwo miarkować się było!
Bobym cię wtedy nie kochała, synu,
I tybyś także tronu nie był godny.
Lecz ty tak piękny! Przy twem urodzeniu
Naturze rękę podała Fortuna,
By ci dać wielkość. Przez natury łaskę
Możesz się mierzyć z blaskiem róż i lilij;
Ale Fortuna dała się przekupić,
I dziś z twym stryjem Janem cudzołoży;
Złotą swą ręką nakłoniła Francyę
Podeptać piękną wszechwładztwa powagę,

Króla w rajfura miłostek ich zmienić.
Francya rajfurką Fortuny i Jana!
Złej nierządnicy i przywłaszczyciela!
Krzywoprzysiężcą nie jestże król Francyi?
Zatruj go słowem, lub precz z moich oczu!
Osamotnione zostaw tu boleści,
Które samotnie sama muszę znosić.
Salisbury.  Przebacz mi pani, lecz wedle rozkazów
Nie mogę wrócić do królów bez ciebie.
Konstan.  Możesz i musisz, bo nie pójdę z tobą!
Mą boleść dumy nauczę, bo boleść
Podnosi duszę, chociaż łamie ciało.
Przy mnie, przy smutków moich majestacie
Niech króle staną. Mój smutek tak wielki,
Że jedna tylko wielka może ziemia
Być mi podporą. Tu z mym siadam smutkiem,
Tu mój tron, niechaj królowie się zbliżą,
I przed tym tronem czoła swe uniżą.

(Rzuca się na ziemię).
Wchodzą: król Jan, król Filip, Ludwik, Blanka, Eleonora, Bękart, książę Austryi i służba.

Król Filip.  Dzień, piękna córko, ten błogosławiony
Na zawsze będzie dniem dla Francyi świętym.
Aby go uczcić, jasne w biegu słońce
Staje, przybiera alchimisty rolę,
Przemienia blaskiem jasnego spojrzenia
Garść chudej ziemi na złoto błyszczące.
Gdy w rocznym biegu dzień nam ten powróci,
Zawsze go znajdzie świętem uroczystem.
Konstan.  Dzień znajdzie grzechu nie uroczystości (wstaje).
Co dzień ten zrobił? Czem na to zasłużył,
By go wpisano złotemi głoskami
Do uroczystych epok kalendarza?
O, raczej dzień ten wykreśl z dni tygodnia,
Dzień hańby, krzywdy i krzywoprzysięstwa;
Lub, gdy na swojem zostać musi miejscu,
Niechaj ciężarne modlą się kobiety,
By w dniu tym płód ich światła nie obaczył,

Srogo nie zawiódł wszystkich ich nadziei.
W dniu tym jedynie niech się lęka żeglarz
Rozbicia nawy; niech będą zgwałcone
W dniu tym jedynie zawarte układy.
Wszystko poczęte w dniu tym źle się skończy,
I wierność nawet w czczy fałsz się przemieni!
Król Filip.  Przez Boga, pani, nie znajdziesz powodów
Błogim wypadkom dnia tego złorzeczyć:
Czyż ci nie dałem, pani, mego słowa?
Konstan.  Pozornym blaskiem zwiodłeś mnie korony,
Której probierczy kamień wykrył nicość.
Krzywoprzysięzco, zbrojny tu przybyłeś,
Aby krew moich wylać nieprzyjaciół,
A krwią twą teraz krwi tej wzmacniasz siłę.
Brwi pomarszczone gniewem mściwej wojny
Fałszywy pokój na uśmiech wymuskał;
Przymierze naszą zapłaciłeś krzywdą.
Uzbrój się, Boże, na krzywoprzysięzców!
Usłuchaj wdowy, bądź moim małżonkiem!
Niech bezbożnego dnia tego godziny
Nie skończą biegu w zgodzie; przed zachodem
Rzuć waśnie między dwóch krzywoprzysięzców!
O panie, prośby racz mojej wysłuchać!
Ks. Austr.  Pokój, Konstancyo!
Konstan.  Nie pokój, lecz wojna!
Pokój mi wojną. O Limoges, o Austryo,
Zawstydzasz krwawy ten łup na twych barkach.
Ty niewolniku podły i tchórzliwy,
Mały w odwadze, wielki w nikczemności,
Ty, mocny zawsze po mocniejszej stronie,
Ty się nie bijesz, rycerzu fortuny,
Tylko pod strażą tej kapryśnej pani,
By ci wskazała bezpieczeństwa drogę.
Krzywoprzysięzco, schlebiasz dziś wielkości.
Jak wzgardliwego robisz z siebie błazna!
Wrzeszczałeś, kląłeś, tupałeś nogami
Za moją sprawą; twoje grzmiały słowa
Niby pioruny, nędzny niewolniku.

Czy nie przysiągłeś moim być żołnierzem?
Czy nie wzywałeś, abym się spuściła
Na twoje gwiazdy, fortunę i siły?
A teraz zwiększasz wrogów moich liczbę!
Lwią skórę nosisz! przez wstyd, zrzuć ją z ramion,
Cielęcą skórą podłe okryj członki.
Ks. Austr.  Ha, gdybym słyszał z ust męża te słowa!
Bękart.  Cielęcą skórą podłe okryj członki.
Ks. Austr.  Powtórz te słowa, a zginiesz, nędzniku.
Bękart.  Cielęcą skórą podłe okryj członki.
Król Jan.  Tego nie lubię; zbyt się zapominasz.

(Wchodzi Pandulf).

Król Filip.  Święty papieża przybliża się legat.
Pandulf.  Cześć pomazanym nieba namiestnikom!
Do ciebie, królu Janie, me poselstwo.
Pandulf, kardynał, biskup Medyolanu,
Innocentego papieża tu legat,
W jego imieniu pobożnie cię pytam,
Czemu zuchwale, przeciw Kościołowi,
Tej świętej matce, jawny bunt podniosłeś,
Gdy z Cantorbury wygnałeś przemocą
Arcybiskupa Stefana Langtona?
O to cię w ojca świętego imieniu,
Inocentego papieża, dziś pytam.
Król Jan.  Jakiż to ziemski tytuł daje prawo
Pytać o liczbę niebios pomazańca?
Trudno ci było znaleść, kardynale,
Tytuł śmieszniejszy, lichszy i podlejszy,
Aby mnie badać, niż tytuł papieża.
Powtórz mu słowa te z ust króla Anglii,
A potem dodaj, że nigdy w mych ziemiach
Dziesięcin zbierać ksiądz nie będzie włoski.
Jak sam, po Bogu, jestem tutaj panem,
Tak sam, pod jego potężną zwierzchnością,
Bez żadnej ręki śmiertelnej pomocy
Zachowam dzielnic moich niepodległość.
Powtórz to, nie miej względu na osobę,
Ani na władzę jego przywłaszczoną.

Król Filip.  Bracie Angielski, wyrzekłeś bluźnierstwo.
Król Jan.  Choć ty i wszyscy chrześcijaństwa króle
Chytrego księdza słuchacie w pokorze,
Drżąc przed przekleństwem, które można kupić;
Choć przez zasługę podłego metalu
Popsuty odpust bierzcie od człeka,
Który wam własny swój sprzedaje odpust;
Choć ty i inni skarbów własnych kosztem
Utrzymujecie czary te kuglarskie,
To ja sam opór stawię papieżowi,
Przyjaciół jego za mych trzymam wrogów.
Pandulf.  Więc prawem mojej duchownej powagi
Rzucam na ciebie klątwę, królu Janie.
Błogosławiony każdy twój poddany,
Co bunt podniesie przeciw kacerzowi;
Ta ręka będzie kanonizowaną,
I będzie świętą, która tajną drogą
Twoją obrzydłą z piersi wygna duszę.
Konstan.  O niechże teraz i mnie będzie wolno
Do klątwy Rzymu klątwę mą przyrzucić.
O, dodaj: amen, ojcze kardynale,
Do moich przekleństw! bo bez krzywdy mojej
Kląć go nie może słusznie język żaden.
Pandulf.  Na prawie stoi klątwa moja, pani.
Konstan.  I moja także. Gdzie sprawiedliwości
Prawo nie daje, niechaj będzie prawem,
Że nieprawości dróg nie zamknie prawo.
Prawo nie może synowi dać tronu,
Bo trzyma prawo kto na tronie siedzi;
Skoro więc prawo wielkiem jest bezprawiem,
Jak może prawo przekleństwo me wstrzymać?
Pandulf.  Pod karą klątwy wzywam cię, Filipie,
Odepchnij rękę arcyheretyka,
Na głowę jego podnieś Francyi rękę,
Jeśli przed Rzymem czoła nie uchyli.
Eleonora.  Bledniesz, Filipie? Nie usuwaj ręki.
Konstan.  Daj baczność, dyable; jak się upamięta,
Usunie rękę; jednę stracisz duszę.

Ks. Austr.  Królu Filipie, słuchaj kardynała.
Bękart.  Cielęcą skórą podłe okryj członki.
Ks. Austr.  Dziś twoje słowa chowam do kieszeni,
Bo —
Bękart.  W twej kieszeni najlepsze im gniazdo.
Król Jan.  Kardynałowi co Filip odpowie?
Konstan.  Co? kardynała podda się wyrokom,
Ludwik.  Namyśl się, ojcze; trzeba ci wybierać
Albo pomiędzy ciężką Rzymu klątwą,
Lub lekką stratą przyjaźni angielskiej;
Wybierz mniej groźne.
Blanka.  A więc klątwę Rzymu.
Konstan.  Baczność, Ludwiku, dyabeł cię tu kusi
W oblubienicy młodej pięknym kształcie.
Blanka.  Słów twych, Konstancyo, nie natchnęła wiara,
Ale potrzeba.
Konstan.  Uznając potrzebę,
Która jedynie żyje śmiercią wiary,
Musisz zarazem uznać tę zasadę,
Że wiara z śmiercią potrzeby ożyje.
Zdepcz mą potrzebę, a podniesiesz wiarę
Podnieś potrzebę, a wiarę podepczesz.
Król Jan.  Król milczy; dusza jego w niepewności.
Konstan.  Opuść go, opuść, dobrą daj odpowiedź.
Ks. Austr.  Słuchaj jej, połóż koniec zawieszeniu.
Bękart.  Zwieś mu cielęcą skórę na ramieniu.
Król Filip.  Waham się, nie wiem co mam odpowiedzieć.
Pandulf.  Wahasz się? Mniejszeż twe będzie wahanie,
Jeśli na głowę spadnie twą przekleństwo?
Król Filip.  Wielebny ojcze, staw się na mem miejscu,
I powiedz, cobyś zrobić postanowił.
Przed chwilą dłonie związały się nasze,
Dusz naszych śluby przed chwilą zawarte
Religia świętą stwierdziła przysięgą,
Ostatnie słowa nasze były: wiara,
Pokój i przyjaźń i niezmienna miłość
Naszych królewskich osób i ziem naszych.
Żeby na zgodę podać sobie ręce

Ledwośmy mieli czas ze krwi je omyć,
A Bóg jest świadkiem, że wojna swym pędzlem
Grubą im dala krwi naszej powłokę,
Straszne świadectwo dwóch królestw niezgody.
Mamyż znów ręce, ledwo że omyte,
Ledwo uściskiem miłości związane
Rozdzielić znowu? błogi zerwać pokój?
Z przysięgi szydzić, niebu się urągać?
Jak płoche dzieci przysięgę odprzysiądz?
Na ślubne łoże słodkiego pokoju
Krwawe pchnąć hordy? Na pogodnem czole
Uczciwej zgody burz zawiesić chmury?
O święty ojcze nie wymagaj tego!
W swojej dobroci łaskawszy daj rozkaz,
A wykonamy wszystko chętnem sercem,
Byle się nasza nie zerwała przyjaźń.
Pandulf.  Kształt jest bezkształtny, wszelki ład bezładny,
Jeśli przyjaźni z Anglią nie rozrywa.
Bądź więc rycerzem Kościoła; do broni!
Niech macierzyńskie przekleństwo na syna
Zbuntowanego rzuci matka: Kościół.
Bezpieczniej język wężabyś uchwycił,
Bezpieczniej łapę lwa rozjuszonego,
Bezpieczniej zęby głodnego tygrysa,
Niż rękę, którą w zgodzie teraz trzymasz.
Król Filip.  Dłoń mogę cofnąć, lecz nie mogę wiary.
Pandulf.  Nieprzyjacielem wiary robisz wiarę,
Własny swój język własnego języka.
Dokonaj naprzód co przysiągłeś niebu,
Że będziesz wiernym Kościoła rycerzem;
Coś potem przysiągł, to przeciwko sobie
Przysiągłeś, tego nie możesz dotrzymać,
Bo kto grzesznego dotrzymuje słowa,
Dobrowolnego dopuszcza się grzechu.
Najlepszym czynem jest nie spełnić czynu,
Który spełniony prowadzi do złego,
Jak błądzącego najlepszym uczynkiem
Powtórnie zbłądzić; zboczenie zboczenia

Na prostą drogę wiedzie błądzącego.
Fałsz fałszem leczą, tak jak ogniem ogień,
Gdy krew zewnętrznem studzi się paleniem.
Religia każe wiernym być przysiędze;
Ale ty przeciw religii przysiągłeś;
Gdy przysięgałeś przeciw twej przysiędze,
Przeciw przysiędze ręczyłeś przysięgą.
Przysięgą, którą dałeś nierozważnie,
Krzywoprzysięstwa tylko się wyrzekłeś,
Albo przysięga byłaby szyderstwem.
Dzisiaj przysiągłeś, aby krzywoprzysiądz;
Tem występniejszy, im wierniejszy słowu.
Ślub więc ostatni przeciw pierwszym ślubom,
Przeciw samemu sobie twym jest buntem.
Nie możesz odnieść większego zwycięstwa
Jak zbrojąc cząstkę duszy szlachetniejszą
Przeciw szalonym i grzesznym podszeptom.
Jeśli usłuchasz dobrej mojej rady,
Modlitwy nasze na pomoc ci przyjdą,
Inaczej cały ogrom naszych przekleństw
Spadnie na ciebie z taką gwałtownością,
Że umrzesz pod ich ciężarem w rozpaczy.
Ks. Austr.  To bunt, bunt jawny.
Bękart.  Czy nigdy nie skończysz
Czy ust cielęca nie zamknie ci skóra?
Ludwik.  Ojcze, do broni!
Blanka.  W dniu mego zamęźcia?
Przeciw krwi, z którą dziś się skojarzyłeś?
Trupy świadkami ślubów naszych będą?
Ryczące trąby, bębny łoskotliwe
Będą muzyką naszego wesela?
O mężu, słuchaj! jak w ustach mych nowy
Ten wyraz: mężu! Więc przez to nazwisko,
Dotąd przez język mój nie wymienione,
Na klęczkach błagam nie podnoś oręża
Na mego wuja!
Konstan.  Ja cię także błagam
Na mych kolanach od klęczenia twardych,

Dobry Delfinie, nie zmieniaj przeznaczeń
W niebie pisanych.
Blanka.  Miłości twej dowiedź;
Cóż ci być może świętszego od żony?
Konstan.  To co jest jego, co twoją podporą —
Honor; twój honor, Ludwiku, twój honor!
Ludwik.  Twoja mnie, królu, zadziwia oziębłość,
Kiedy tak ważna sprawa cię naciska.
Pandulf.  Na głowę jego straszną klątwę rzucę.
Król Filip.  Niema potrzeby. Anglio, zrywam z tobą.
Konstan.  Jak piękny powrót wygnanej godności!
Eleonora.  Co za bunt szpetny francuskiej zmienności!
Król Jan.  Chwili tej, Francyo, w chwili pożałujesz.
Bękart.  Jeśli zegarmistrz stary, grabarz łysy,
Czas, tej jest myśli, Francya pożałuje.
Blanka.  Słońce krwią zaszło; bywaj zdrów, dniu jasny!
Po której stronie stanąć mi należy?
Drogie mi obie; z każdą jedna ręka,
I kiedy wściekle szarpać mnie rozpoczną,
Każda trzymaną rękę mi oderwie.
Mężu, nie mogę prosić byś zwyciężył;
O twą przegraną, wuju, muszę prosie;
Ojcze, nie mogę fortuny ci życzyć;
Babko, twych życzeń lękam się spełnienia.
Gdziebądź zwycięstwo, tam strata jest moja;
Przed gry początkiem pewnam jest przegranej.
Ludwik.  Idź ze mną, pani, ze mną twoje losy.
Blanka.  Gdzie los mój żyje, tam życie me kona.
Król Jan.  (do Bękarta). Spiesz się, kuzynie, zgromadź nasze pułki.

(Wychodzi Bękart).

Ogień wściekłości pali mnie, Filipie,
I tylko jedna krew go może zgasić,
Krew, krew najdroższa przez Francyę wylana.
Król Filip.  Twoja cię wściekłość strawi, w popioł zmieni,
Zanim krew nasza ogień ten przygasi.
Strzeż się, bo grożą ci niebezpieczeństwa.
Król Jan.  Od twych nie większe. Spieszmy do oręża!

(Wychodzą).
SCENA II.
Pola w blizkości Angers.
(Alarm; utarczki. Wchodzi Bękart z głową księcia Austryi).

Bękart.  Na honor, dzień ten co chwila gorętszy;
Powietrzny dyabeł nad głową nam lata
Siejąc zagładę. Póki nie wypocznę,
Tam austryacka legnij sobie głowo.

(Wchodzą: Król Jan, Artur i Hubert).

Król Jan.  Strzeż tego dziecka, Hubercie. Filipie,
Spiesz się, bo może matka teraz moja,
W naszym namiocie, przez wrogów pojmana.
Bękart.  Nie troszcz się, królu, jam ją uratował,
Niebezpieczeństwo nie grozi jej żadne.
Spieszmy się przecie; jeszcze chwila trudów,
A prace nasze skończą się szczęśliwie (wychodził).

SCENA III.
Tamże.
(Alarm; utarczki; odwrót. Wchodzą: król Jan, Eleonora, Artur, Bękart, Hubert i Panowie).

Król Jan  (do Eleonory). Tak lepiej będzie; tu zostaniesz, matko,
Pod silną strażą. (Do Artura) Łzy otrzyj, synowcze,
Twoja cię babka kocha, a u stryja
Zawsze ojcowskie znajdziesz przywiązanie.
Artur.  Na wieść tę smutek matkę mą zabije.
Król Jan  (do Bękarta). Dobry kuzynie, wyprzedź nas do Anglii;
Potrząś workami bogatych opatów,
Wypuść na wolność więzionych aniołów.
Niech teraz tłuste połcie głodnych żywią;
Użyj praw naszych w całej rozciągłości.
Bękart.  Gromnica, brewiarz, dzwon, mnie nie odstraszy,
Gdy na mnie złoto albo srebro kiwnie.

Żegnam cię, babko; jeźli pobożności
W drodze nie zgubię, nie omieszkam w Anglii
Za twoje piękne zdrowie Boga prosić.
A teraz jadę całując twą rękę.
Eleonora.  Dobry kuzynie, bądź zdrów!
Król Jan.  Płyń szczęśliwie!

(Wychodzi Bękart).

Eleonora.  Przybliż się, wnuczku, mam ci coś powiedzieć.

(Odchodzi z Arturem na stronę).

Król Jan.  Zbliż się, Hubercie; drogi mój Hubercie,
Wielem ci winien; w tym cielesnym murze
Jest dusza, której jesteś wierzycielem,
A która wszystko z lichwą ci zapłaci.
Twa dobrowolna przysięga, mój drogi,
W sercu tem żyje wiernie zapisana.
Daj mi twą rękę. Miałem coś powiedzieć,
Ale do lepszej odkładam to chwili.
Wstydzę się prawie powiedzieć, Hubercie,
Jak mam głęboki dla ciebie szacunek.
Hubert.  Przyjmij me dzięki, miłościwy panie.
Król Jan.  Jeszczem ci nie dał powodów wdzięczności,
Mój przyjacielu, ale dam je wkrótce.
Choćby czas nogą wlókł się najleniwszą,
Dzień przyjdzie, w którym przyjaźń moją poznasz.
Chciałem powiedzieć — ale dajmy pokój;
Słońce na niebie; dzień ten w całym blasku,
W pełnym orszaku światowych rozkoszy,
Zbyt wystrojony, zbyt jest roztrzepany
Aby mnie słuchać; gdyby dzwon północy
Spiżową gębą, żelaznym językiem
Tętniał w drzymiącem uchu czarnej nocy;
Gdyby to miejsce, gdzie stoim, był cmentarz,
A twoje serce tysiąc krzywd szarpało,
Lub melancholii gdyby duch ponury
Krew twą przepalił, przeciążył i zgęścił,
Która inaczej, łaskotając żyły,
Niesie do oczu głupowaty uśmiech,
I lica pustem rozjaśnia weselem,

(Uczucie myślom moim nienawistne,)
Albo bez oczu gdybyś mógł mnie widzieć,
Słyszeć bez uszu, i mógł bez języka
Dać mi odpowiedź myśli samej siłą.
Bez oczu, uszu, zgubnego słów dźwięku, —
O wtedy, mimo czujnego dnia źrenic,
W sercebym twoje myśli moje wylał.
Ale nie, nie chcę; a kocham cię przecie,
I ani wątpię, że i ty mnie kochasz.
Hubert.  A tak głęboko, że cobądź rozkażesz,
Choćby śmierć stała u mety spełnienia,
Bóg widzi, chwili nie będę się wahał.
Król Jan.  Nigdym nie wątpił. Dobry mój Hubercie,
Zwróć twoje oczy na to młode chłopię;
By ci powiedzieć prawdę, przyjacielu,
To wąż na mojej rozciągnięty drodze;
Gdzie nogę stawię, on leży przede mną.
Czy mnie rozumiesz? Jesteś jego stróżem.
Hubert.  Bacznie też będę pilnował go, panie,
By ci wyrządzić żadnej nie mógł krzywdy.
Król Jan.  Śmierć.
Hubert.  Królu?
Król Jan.  Trumna.
Hubert.  Umrze.
Król Jan.  Dosyć na tem.
Teraz się mógłbym śmiać. Dobry Hubercie,
Jakże cię kocham! Nie powiem ci teraz,
Co ci zamierzam wyświadczyć. Pamiętaj!
Żegnam cię, matko; żądane posiłki
Bez zwłoki przyszlę.
Eleonora.  Bóg z tobą, mój synu!
Król Jan.  Do Anglii płyniesz z Hubertem, synowcze,
Znajdziesz w nim zawsze wiernego ci sługę;
Możesz nań liczyć. — My spieszmy do Calais!

( Wychodzą).
SCENA IV.
Tamże. Namiot króla francuskiego.
(Wchodzą: król Filip, Ludwik, Pandulf i służba).

Król Filip.  Tak siłą burzy ryczącej na falach
Całej armady zwyciężone żagle
Na wszystkie strony rozbiegły się trwożne.
Pandulf.  Nie trać nadziei, wszystko się naprawi.
Król Filip.  Co się naprawi, gdy wszystko popsute?
Jesteśmy zbici, straciliśmy Angers,
Artur pojmany, niejeden przyjaciel
Poległ śród boju, a krwawy zwycięzca
Wrócił do Anglii, szydząc z naszych zawad.
Ludwik.  Wszystko co podbił, załogami wzmocnił;
Takiej mądrości w tak gorącym biegu,
Takiego ładu w sprawie tak burzliwej
Niema przykładu; kto czytał lub słyszał
O wydarzeniach wojnie tej podobnych?
Król Filip.  Zniósłbym cierpliwie te Anglii pochwały,
Gdybym mógł przykład hańby naszej znaleźć.

(Wchodzi Konstancya z rozpuszczonemi włosami).

Lecz kto się zbliża? Grób duszy; przemocą
Nieśmiertelnego trzymający ducha
W podłem więzieniu smutku i boleści.
Racz pani, błagam, oddalić się ze mną.
Konstan.  Patrz, patrz na skutek waszego pokoju!
Król Filip.  Szlachetna pani, cierpliwość! nadzieja!
Konstan.  Szydzę z rad wszelkich, z wszelkiego ratunku,
Oprócz ratunku, który wszystko leczy.
O śmierci! droga, ukochana śmierci!
Ty wonny smrodzie! ty czerstwa zgnilizno!
Podnieś się z łoża nocy nieskończonej,
Ty straszne szczęściu wszelkiemu zjawisko!
A ucałuję twoje hydne kości,
Oczy me włożę w twego czoła jamy,
Twoje robaki na pierścienie wezmę,
Gardło obrzydłym twoim zatkam prochem,

Aby podobnym zostać ci straszydłem.
Przyjdź! wyszczerz zęby, za uśmiech to wezmę,
Pieścić się z tobą jak żona twa będę!
Kochanko nędzy, przybądź!
Król Filip.  Ukój żale,
Piękna rozpaczy!
Konstan.  Nie, nie, nie ukoję
Póki oddycham. Bodaj mój był język
W piorunu gębie! Światembym wstrząsnęła,
Ze snu zbudziła szkielet ten okrutny
Nie zdolny słyszeć jęczenia kobiety,
Gardzący matki i wdowy wezwaniem.
Pandulf.  Pani, to krzyk jest szaleństwa, nie smutku.
Konstan.  Nie jesteś świętym, gdy mnie tak szkalujesz.
Nie ja szalona: to mój włos wydzieram;
Jestem Konstancya, wdowa po Gotfrydzie,
Matka Artura, którego straciłam.
Nie ja szalona; ach, gdybym nią była!
Możebym wtedy siebie zapomniała;
Ileżbym smutków zapomniała razem!
Ucz mnie mądrości, jak szaloną zostać,
A będziesz za to kanonizowany!
Póki mam rozum, póki smutek czuję,
Zdrowy mój rozum podsuwa mi myśli,
Jak się wyzwolić z moich mogę smutków,
I wszystko skończyć żelazem lub stryczkiem.
Szalona, mego zabiłabym syna,
Albo myślała, że tylko był lalką.
Ja nie szalona, ach, zbyt tylko dobrze
Wszystkich utrapień moich czuję żądło.
Król Filip.  Podwiąż twe sploty. Jaką miłość widzę
W tym jasnych włosów jej bogatym pęku!
Gdziekolwiek srebrna jej łez padnie kropla,
Dziesięć tysięcy lgnie do niej przyjaciół,
Aby z nią razem gorzkie dzielić smutki;
Jak nierozdzielni, wierni kochankowie
Silniej związani łańcuchem nieszczęścia.

Konstancya  (rzucając wyrwane włosy).
Lećcie do Anglii!
Król Filip.  Podwiąż twoje sploty.
Konstan.  Chętnie podwiążę; lecz na co i po co?
Gdym je rozwiła ręką mą, wołałam:
Gdyby ta ręka tak memu synowi
Jak moim włosom wrócić mogła wolność!
Lecz teraz włosom zazdroszczę wolności,
I znów do dawnych powracam je więzów.
Bo biedne dziecko moje więźniem teraz.
O kardynale, z ust twoich słyszałam,
Że w niebie naszych odnajdziem przyjaciół;
Jeśli to prawda, obaczę znów syna,
Bo od dnia, w któryrm Kain, pierwszy chłopiec,
Na ziemię przyszedł, do tego co wczora
Oddychać zaczął, nie było na ziemi
Równego jemu pięknością stworzenia.
Lecz teraz robak ukąsi mój pączek,
Zmiecie mu z twarzy blask jego rumieńca,
I da mu postać wychudłego ducha,
Przepalonego ogniami gorączki,
I gdy tak umrze, gdy tak zmartwychwstanie,
Gdy tak go spotkam w niebieskich podwojach,
Ja go nie poznam, i nigdy już, nigdy
Mego pięknego nie ujrzę Artura!
Pandulf.  Nazbyt się smutku poddajesz natchnieniom.
Konstan.  Tak mówi człowiek, który nie miał syna.
Król Filip.  Boleść twą kochasz jak kochałaś dziecię.
Konstan.  Bo boleść miejsce jego puste wzięła,
Wkoło mnie skacze, w jego spi łóżeczku,
Powtarza słowa, jego okiem patrzy,
Wszystkie mi jego przypomina wdzięki,
Bierze na siebie pusty jego ubiór;
Jakże boleści mej bym nie kochała?
Gdybyście równą mej ponieśli stratę,
Lepszą pociechę daćbym wam umiała.

(Rzucając czepiec)

Nie chcę na głowie ozdoby tej nosić,

Gdy taki nieład w moim jest rozumie.
O Boże, Boże! O piękny mój synu!
Moje ty życie, pokarmie, mój świecie!
Moja pociecho! smutków mych lekarstwo! (wychodzi)
Król Filip.  Pospieszę za nią; lękam się nieszczęścia (wychodzi).
Ludwik.  Nic mi na ziemi radości już nie da;
Życie jest nudne jak bajka, dwa razy
Opowiadana drzymiącemu dziecku.
Słodycze świata wstyd goryczą zatruł,
I wszędzie widzę wstyd tylko i gorycz.
Pandulf.  W ciężkiej chorobie najsilniejszy napad
Zazwyczaj powrót do zdrowia poprzedza;
Wszelkie złe, właśnie gdy nas ma opuścić,
Na pożegnanie najzłośliwiej bodzie.
Cóż utraciłeś z rozprawy tej stratą?
Ludwik.  Wszystkich dni moich chwałę, radość, szczęście.
Pandulf.  Byłbyś je pewno stracił, gdybyś wygrał.
Wierzaj, Fortuna, gdy nam chce usłużyć,
Pogląda na nas najgroźniejszem okiem.
Dziwna pomyśleć, jak wiele Jan stracił
W tem, co mu dzisiaj wygraną się zdaje.
Czy cię nie smuci, że Artura pojmał?
Ludwik.  Równie serdecznie jak jego to cieszy.
Pandulf.  Umysł twój równie jak krew twoja młody.
Posłuchaj teraz moich słów proroczych,
Bo samo tchnienie słów, które wypowiem
Odwieje każdą słomkę, każdy pyłek
Z gościńca, który powiedzie cię prosto
Do angielskiego tronu; a więc słuchaj:
Król Jan Artura pojmał, być nie może,
Aby, dopóki bije serce dziecka,
Jan przywłaszczyciel znalazł choć godzinę,
Choćby minutę, choćby okamgnienie
Od ciężkiej troski wolnego wytchnienia.
Berło wydarte gwałtem, pośród burzy,
Śród burz i gwałtów musi być dzierżone.
Na śliskiej drodze kto postawił nogę,
Chwyta podporę jakkolwiek wzgardliwą.

By Jan się ostał, Artur musi upaść:
Niechże tak będzie, skoro tak być musi.
Ludwik.  Lecz cóż ja zyskam na śmierci Artura?
Pandulf.  Wszystkich Artura praw możesz dochodzić
Jako dziedzictwa żony twojej, Blanki.
Ludwik.  I życie stracić, jak Artur, i wszystko.
Pandulf.  Jakżeś ty młody na tym starym świecie!
Tobie czas służy i Jan knuje spiski.
Kto w krwi niewinnej bezpieczeństwa szuka,
Krwawe i zwodne znajdzie bezpieczeństwo.
Ten czyn oziębi serca jego ludów,
Zmrozi ich zapał; z radością też przyjmą
Wszystko, co jego zagrozi koronie.
Wszystkie zwyczajne na niebie wyziewy,
Wszystkie powszednie zjawiska natury,
Burze i wiatry, codzienne wypadki,
Wszystkie obedrą z naturalnych przyczyn,
Dadzą im nazwę cudów, meteorów,
Potwornych znaków, niebieskich języków
Głośno mówiących o pomście na Janie.
Ludwik.  Lecz jeśli życie Artura oszczędzi,
W jego więzieniu znajdzie bezpieczeństwo?
Pandulf.  Na pierwsze wieści o twojem zbliżeniu,
Gdyby żył Artur, umrze niezawodnie.
Jan straci serce wiernego dziś ludu,
Który w nieznanej pokocha się zmianie,
A z palców Jana skrwawionych wyciśnie
Silną truciznę buntu i wściekłości.
Już mi się zdaje, że ten zamęt widzę.
Lecz jak się lepiej od słów mych dla ciebie
Sprawa ta składa! Teraz właśnie w Anglii
Bękart Faulconbridge kościoły odziera
Bezbożną ręką; gdyby się tam zjawił
Tuzin Francuzów, jak wab’by przyciągnął
Dziesięć tysięcy orężnych Anglików;
Jak mała śniegu tocząca się bryłka
Wkrótce w olbrzymią zmieniłby się górę.
Idźmy do króla, szlachetny Delfinie.

Cuda wydobyć można z ich urazy,
Z ich dusz, obecnie przepełnionych gniewem.
A więc do Anglii! Ja króla zaostrzę.
Silna przyczyna dziwne czyny rodzi:
Król niewątpliwie z twą się wolą zgodzi (wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.