<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Ministrom zdjęto kajdany, wprowadzono ich do więziennej jadalni, — przybyli też z wolności minister sprawiedliwości i wojny — straż z obnażonemi szablami zajęła swoje miejsca — i zaczęła się narada.
Maciuś ułożył w nocy taki plan:
— Wy będziecie się zajmowali dorosłymi, a ja będę królem dzieci. Jak będę miał dwanaście lat, będę rządził dziećmi do lat dwunastu, jak będę miał piętnaście lat, to — do piętnastu. A sam jako król mogę robić, co chcę. A reszta niech będzie po staremu. Ja jestem sam mały i wiem, co jest potrzebne dla malców.
— I my byliśmy mali kiedyś — powiedział prezes ministrów.
— No dobrze, a ile pan ma lat?
— Czterdzieści trzy — powiedział premier.
— A dlaczego pan rządzi tymi, co są starsi od pana? A pan minister kolei jest młody, a kolejami jeżdżą i staruszkowie.
A ministrowie powiedzieli:
— No, prawda.
— Więc cóż pan na to, panie ministrze sprawiedliwości, czy można tak robić?
— W żaden sposób — powiedział minister sprawiedliwości. — Według prawa (tom 1349) dzieci są własnością rodziców. Jest jedna tylko możliwość.
— Jaka? — zapytali wszyscy ciekawie.
— Król Maciuś musi się nazwać: król Maciuś Pierwszy–Reformator (tom 1764, str. 377).
— Co to znaczy?
— To znaczy, że jest królem, który zmienia prawa. Jak król powie: „chcę wydać prawo takie i takie“, to powiem: „nie wolno, bo już jest inne prawo“. A jak król powie: „chcę wprowadzić taką a taką reformę“, powiem: „dobrze“.
Zgodzili się wszyscy. Ale najtrudniej było z Felkiem.
— Nie może być faworytem.
— Dlaczego?
— Bo na to nie pozwala etykieta.
Nie było na posiedzeniu mistrza ceremonji, więc nie mogli dobrze ministrowie wytłomaczyć, co to jest dworska etykieta. Jedno wiedzieli tylko napewno: że królowie mogą mieć faworytów, ale dopiero po śmierci. Nie znaczy to, żeby król Maciuś miał, Boże broń, umierać, ale ten papier musi być od Felka odebrany za wszelką cenę.
— Tak, to nie jest prawny papier — potwierdził minister sprawiedliwości. — Felek może przychodzić do króla, może być jego serdecznym przyjacielem — tak — ale nie może to być napisane i w dodatku z pieczęcią.
— No dobrze — powiedział Maciuś, żeby ich wyprobować — a jeżeli nie ustąpię i zostawię was dalej w więzieniu?
— To zupełnie rzecz inna — uśmiechał się minister sprawiedliwości. — Król wszystko może.
Zdziwił się Maciuś, że o jakieś głupstwo, o jakiś papierek tylu ludzi chce siedzieć w kozie.
— Mości królu — powiedział minister sprawiedliwości — niech się król nie obrazi — prawo i to przewiduje; jest i o tem wzmianka w 235 tomie. Król może i za życia mianować faworytów, ale musi się nazwać nie reformatorem...
— A jak? — zapytał Maciuś niespokojnie, bo już się trochę zaczął domyślać.
— Musi być królem Tyranem.
Maciuś wstał, straż więzienna niespokojnie podniosła uzbrojone w więzienne szable ręce, nastała wielka cisza. Wszyscy aż zbledli ze strachu, co też król Maciuś powie. Nawet więzienne muchy przestały brzęczeć.
A Maciuś głośno i powoli powiedział:
— Od dziś nazywam się królem Maciusiem Reformatorem. Jesteście panowie wolni.
Stróż więzienny wyniósł zaraz kajdany do komórki, bo nie były potrzebne, straż więzienna schowała szable, a klucznik otworzył ciężkie żelazne drzwi. Ministrowie wesoło zacierali ręce.
— Zaraz moi panowie. Muszę zrobić jakąś reformę: niech jutro każdy uczeń dostanie w szkole funt czekolady.
— Za dużo — powiedział minister zdrowia. — Najwyżej ćwierć funta.
— To niech będzie ćwierć funta.
— W państwie całem mamy pięć miljonów uczniów — powiedział minister oświaty. — Jeżeli mają dostać czekoladę łobuzy i leniuchy...
— Wszyscy! — zawołał Maciuś — wszyscy bez wyjątku.
— Taką ilość czekolady mogą przygotować nasze fabryki dopiero w dziewięć dni.
— A koleje mogą ją rozwieźć po całem państwie w tydzień.
— Jak widzi wasza królewska mość, rozkaz może być spełniony dopiero za trzy tygodnie.
— No, trudno — powiedział Maciuś, a w duszy pomyślał sobie: jak to dobrze, że mam doświadczonych pomocników. Bez nich nie wiedziałbym nawet, ile potrzeba czekolady, bez nich nie wiedziałbym, kto ma ją zrobić. Nie przyszło mi do głowy, że trzeba ją przecież porozwozić po całem państwie.
Ale głośno Maciuś tego nie mówił. Udawał nawet, że jest trochę niezadowolony. Więc dodał:
— Więc proszę, żeby jutro ogłoszono o tem w gazetach.
— Przepraszam bardzo — powiedział minister sprawiedliwości. — Wszystko to bardzo piękne, ale to nie jest reforma. To jest tylko — królewski dar dla dzieci szkolnych. Gdyby król Maciuś wydał prawo, że każdy uczeń dostawać będzie codziennie na koszt skarbu czekoladę, to co innego. To by było już prawo. A tak — to jest funda, prezent, niespodzianka.
— No niech będzie funda — zgodził się Maciuś, bo był już zmęczony i bał się, że jeszcze będą gadali.
— Posiedzenie zamknięte. Żegnam panów.
Maciuś pojechał królewskim samochodem do swego pałacu, wpadł prędko do ogrodu, gwizdnął na Felka.
— Widzisz Felek, teraz jestem już prawdziwym królem. Już wszystko dobrze.
— Waszej królewskiej mości, ale mnie niebardzo.
— Dlaczego? — zapytał zdziwiony Maciuś.
— Bo mnie ojciec tak sprał za ten papier, że mi szrapnele przed oczami latały.
— Sprał cię, powiadasz? — zdumiał się Maciuś.
— A tak. „Prawo królewskie — powiada — dawać ci fawory, a moje ojcowskie prawo, kundlu jeden, kości ci porachować. W pałacu ty królewski, a w domu ty plutonowski. A ojcowska ręka pewniejsza od królewskiej łaski“.
Maciuś był ostrożny. Już wiedział, że tak odrazu nic nie należy robić. W życiu tak, jak na wojnie: jeżeli chcesz zwyciężyć, musisz dobrze się przygotować do ataku. Pospieszył się z tym papierem — i głupstwo palnął. Sobie kłopotu narobił i Felkowi bólu. A teraz wstyd i ujma dla jego królewskiego honoru. Bo jakże: on król daje papier, a jakiś plutonowy bije za jego papier królewski.
— Słuchaj Felek, troszkę pospieszyliśmy się. Pamiętasz: ja nawet chciałem trochę zaczekać. Ja ci muszę jedną rzecz wytłomaczyć.
I opowiedział Maciuś, jak było z tą czekoladą.
— Królowie nie mogą robić wszystkiego, co chcą.
— No tak. Wasza królewska mość...
— Słuchaj Felek, mów mi dalej po imieniu. Przecież razem wojowaliśmy, przez ciebie z niewoli się wyrwałem.
Rada w radę, postanowili, że na odosobnieniu będą mówili sobie po dawnemu.
— Sztaba, Waligóra.
— Sztaba, Wyrwidębie.
Teraz lżej już było Maciusiowi odebrać nieszczęsny papier.
— Dam ci za ten papier łyżwy, dwie lanki, album z markami, palące szkło i magnes.
— A stary znów mnie zbije.
— Prawda mój Felku, bądź cierpliwy, sam widzisz, że królowie nie mogą też tak odrazu. Królowie muszą słuchać się prawa.
— A co to jest?
— Sam jeszcze nie wiem dobrze. To są jakieś książki, czy coś.
— No tak — powiedział smutnie Felek — jak ty jesteś ciągle na posiedzeniach, to się potrochu uczysz wszystkiego, a ja co...
— Nie martw się, mój złoty Felku, zobaczysz, że będzie dobrze. Jeżeli mogę rozdać pięciu miljonom dzieci czekoladę, to przecież mogę i dla ciebie dużo dobrego zrobić. Tylko to musi być prawnie zrobione. Ty wcale nie wiesz, jak ja teraz długo wieczorem nie mogę zasnąć w łóżku. Leżę i leżę — i myślę i myślę. I męczę się, żeby coś takiego zrobić, żeby wszystkim było dobrze. Teraz będzie już łatwiej, bo co ja mogłem wymyślić dla dorosłych? Papierosy im dam — mają pieniądze, to sobie sami kupią. Wódkę dam — no to się popiją — i co będą mieli.
— Ja nie wiem — mówi Felek — ty tak zaraz myślisz o wszystkich. Jabym sobie tu kazał w parku zrobić huśtawkę, karuzelę z muzyką...
— Widzisz Felek, ty nie jesteś królem, więc tego nie rozumiesz. Dobrze, niech będzie karuzela, ale nie jedna. Zaraz na przyszłem posiedzeniu powiem, żeby we wszystkich szkołach urządzić huśtawki i karuzele z muzyką.
— I kręgielnie. I strzelnice.
— No widzisz...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.