<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Zaczęły się skargi i biadania.
Minister skarbu mówił, że niema pieniędzy. Minister handlu mówił, że kupcy dużo stracili przez wojnę i nie mogą płacić podatków. Minister kolei mówił, że wagony musiały tyle wozić na front, że się popsuły zupełnie i trzeba je poprawiać — i to musi dużo kosztować. Minister oświaty mówił, że dzieci przez czas wojny bardzo się rozpuściły, bo ojcowie wyjechali, a matki nie mogły sobie z niemi dać rady; więc nauczyciele żądają podwyższenia pensji i wprawienia potłuczonych szyb. Pola przez wojnę nie zasiane, towarów przez wojnę mało. I tak w kółko przez całą godzinę.
Prezes ministrów wypił szklankę wody, co zawsze czynił, kiedy miał długo mówić. Maciuś strasznie nie lubił, kiedy prezes ministrów pił wodę.
— Panowie, dziwne jest nasze posiedzenie. Gdyby ktoś nie wiedział, a słyszał to wszystko, myślałby, że wojna skończyła się nieszczęśliwie, że zostaliśmy pobici. A przecież jesteśmy zwycięzcami. Do tej pory bywało tak, że zwyciężeni płacili kontrybucję, że ten, który pobił wrogów — bogacił się. I to było słuszne. Bo to państwo wojnę wygrywa, które nie skąpi na armaty, na proch i na jedzenie dla wojska. Myśmy wydali najwięcej pieniędzy i myśmy zwyciężyli. Nasz bohaterski król Maciuś sam mógł ocenić, że wojsko miało wszystko, czego mu było potrzeba. Ale dlaczego my mamy płacić? Oni nas zaczepili, oni z nami zaczęli, myśmy im przebaczyli — i w tem nasza wspaniałomyślność i dobroć. Ale dlaczego nie mieli nam zwrócić kosztów wojny? Nie chcemy nic waszego, ale dajcie, co nam się należy. Bohaterski król Maciuś uniósł się szlachetnością i dał wrogom pokój — i to było czynem zarówno rozumnym, jak pięknym, — ale pokój za darmo stworzył niesłychane trudności finansowe. My sobie z tem poradzimy, bo mamy doświadczenie, bo przeczytaliśmy dużo mądrych książek, bo jesteśmy ostrożni, bo wiele umiemy i jeżeli król Maciuś zaszczyci nas tem samem zaufaniem, jakiem cieszyliśmy się przed wojną, — jeżeli rady nasze zechce przyjmować...
— Panie prezesie ministrów — przerwał Maciuś — dość tej gadaniny. Tu nie o rady chodzi, a o to, że wy chcecie rządzić, a ja mam być porcelanową lalką. Więc mówię, że do pioruna, do stu tysięcy bomb i kartaczów, — ja się nie zgadzam.
— Wasza królewska mości...
— Dosyć. Nie zgadzam się i basta. Ja jestem królem — i ja królem zostanę.
— Proszę o głos — odezwał się minister sprawiedliwości.
— Proszę, tylko krótko.
— Według prawa — dodatek piąty do paragrafu 777.555 — księgi XII tomu 814 — zbioru praw i przepisów — na stronicy piątej, w wierszu czternastym, czytamy:
„Jeśli następca tronu nie ma ukończonych dwudziestu lat...“
— Panie ministrze sprawiedliwości, mnie to nic nie obchodzi.
— Rozumiem: wasza królewska mość pragnie pogwałcić prawo. Gotów jestem podać prawo, które to przewiduje. Jest § 105, 486.
— Panie ministrze sprawiedliwości, to mnie nic nie obchodzi.
— I na to jest prawo. „Jeśli król lekceważy prawa, zawarte w paragrafach...“
— Czy pan przestanie do cholery, czy nie...
— Jest i o cholerze prawo. „W razie wybuchu epidemji i cholery...“
Zniecierpliwiony Maciuś klasnął w ręce. Na salę weszli żołnierze.
— Aresztuję panów — krzyknął Maciuś. — Odprowadzić ich do więzienia.
— I na to jest prawo — zawołał uradowany minister. — To się nazywa dyktatura wojskowa. Oj, to jest już bezprawie — krzyknął, gdy żołnierz kolbą potrącił parę żeber.
Ministrowie biali jak kreda szli do więzienia. Minister wojny został wolny; złożył ukłon wojskowy i wyszedł.
Zapanowała grobowa cisza. Maciuś został sam. Założył ręce w tył i chodził długo po sali. A ile razy przechodził koło lustra, spoglądał w nie i myślał: podobny jestem trochę do Napoleona.
— Co tu robić?
Na stole pozostała kupa papierów. Czy podpisać je, czy wszystkie podpisać, co w nich napisane, dlaczego na jednych pisze się: zezwalam, na drugich: odłożyć, albo: zabronić.
Może nie wszystkich ministrów należało aresztować. Może wogóle nie należało tego robić? Bo co teraz będzie?
I za co właściwie? Co oni złego zrobili? Prawdę powiedziawszy, Maciuś zrobił głupstwo. Dlaczego się tak pospieszył z zawarciem pokoju? Mógł wezwać ministrów — napewno minister finansów powiedziałby o kontrybucji.
Kto mógł wiedzieć, że są jakieś kontrybucje. Choć co prawda, to prawda. Dlaczego ma płacić ten, który zwyciężył? A zresztą oni sami zaczęli.
A może napisać do królów. Ich jest aż trzech, to im łatwiej razem zapłacić, niż jemu jednemu.
Ale jak się pisze takie papiery? Jak on mówił — ten minister: tom 814. Ileż jest tych książek? A Maciuś przeczytał dopiero dwa zbiorki powiastek i życiorys Napoleona. To strasznie mało.
Coraz cięższe myśli dręczyły Maciusia, gdy nagle przez otwarte okno usłyszał hasło kukułki.
Nareszcie nie jest sam.
— Słuchaj Felek, co tybyś zrobił na mojem miejscu?
— Jabym na miejscu waszej królewskiej mości dalej się bawił w ogrodzie i na ich posiedzenia wcalebym nie chodził. Jabym robił, co mnie się podoba, a oni niechby sobie robili, co im się podoba.
Maciuś pomyślał, że Felek jest jednak bardzo prosty chłopak i nie rozumie, że król musi przecież rządzić dla szczęścia narodu, a nie — w berka i palanta grać tylko. Ale nic. Nie powiedział mu tego.
— Trudno Felku, stało się. Już oni siedzą w więzieniu.
— Niech siedzą, jeśli taka wola waszej królewskiej mości.
— Ba, patrz ile tu papierów nie podpisanych. A jak nie podpiszę, nie będzie ani kolei, ani fabryk, no — nic.
— No, to podpisać trzeba.
— Nie. Poczekaj. Słuchaj: ja bez nich nic nie wiem. Nawet starzy królowie nie mogą się obejść bez ministrów.
— No to można ich wypuścić.
Maciuś mało nie rzucił się Felkowi na szyję z radości. Takie proste, a nie przyszło mu do głowy. Rzeczywiście nic się złego nie stało. Może ich w każdej chwili wypuścić. Ale postawi im warunki. Nie będzie im się wolno tak rozporządzać — będą musieli się go słuchać. Nie, żeby on król musiał wykradać z kredensu, albo z ogrodu własnego coś dla przyjaciela, albo przez kratę z zazdrością patrzeć na zabawy chłopców. On też się chce bawić. Chce, żeby jego nauczycielem był poczciwy kapitan, pod którego rozkazami przebył całą wojnę. Cóż on wreszcie chce tak złego — chce być wesołym chłopcem, jak każdy, żeby go nie męczyli.
Felek nie mógł być długo, bo miał jakieś ważne interesy na mieście, przyszedł tylko pożyczyć trochę pieniędzy — niewiele: tylko na tramwaj i może na papieros i czekoladę.
— Ależ bardzo chętnie. Masz Felku.
I Maciuś znów został sam.
Mistrz ceremonji jakoś go unikał, guwerner gdzieś się schował, a lokaje przesuwali się cicho, jak cienie.
I nagle Maciusiowi przyszło na myśl, czy oni wszyscy nie uważają go czasem za tyrana.
I strach go ogarnął.
To byłoby przecież okropne. Maciuś był prawnukiem Henryka Porywczego, który ludzi zabijał, jak wrony.
Co tu robić, co robić?
Żeby choć Felek znów przyszedł albo kto.
I cicho wszedł do pokoju stary doktór Maciusia. Ucieszył się Maciuś szczerze.
— Mam ważny interes — zaczął doktór nieśmiało. — Boję się jednak, że mi wasza królewska mość odmówi.
— A cóż ja tyran jestem czy co? — zapytał się Maciuś, uważnie patrząc doktorowi w oczy.
— E, skądby znów tyran. Tylko, że przychodzę w trudnej sprawie.
— Jakiej?
— Chciałem prosić o parę drobnych ulg dla uwięzionych.
— Mów śmiało doktorze. Na wszystko z góry się zgadzam. Ja się na nich wcale nie gniewam, ja ich wypuszczę z więzienia, tylko muszą mi obiecać, że się zabardzo rozporządzać nie będą.
— O, to prawdziwie królewskie słowa — zawołał uradowany doktór. I śmiało zaczął wyliczać prośby uwięzionych. — Prezes ministrów prosi o poduszkę, materac i pierzynę, bo nie może spać na słomie, bo kości go bolą...
— A ja spałem na ziemi — wtrącił Maciuś.
— Minister zdrowia prosi o szczoteczkę i proszek do zębów. Minister handlu prosi o biały chleb, bo nie może jeść czarnego więziennego chleba. Minister oświaty prosi o książkę do czytania. Minister spraw wewnętrznych prosi o proszek, bo ze zmartwienia dostał boleści.
— No, a minister sprawiedliwości?
— On o nic nie prosi, bo wyczytał w 745 tomie praw, że uwięzieni ministrowie dopiero po trzech dniach pobytu w więzieniu mają prawo składać prośby do łaski królewskiej, a oni siedzą dopiero trzy godziny.
Maciuś kazał posłać wszystkim ministrom pościel pałacową, polecił wysłać im zaraz królewski obiad i wieczorem kolację z winem. A ministra sprawiedliwości pod strażą kazał sprowadzić do siebie.
Kiedy przyszedł minister sprawiedliwości, Maciuś kazał mu uprzejmie usiąść na krześle i zapytał:
— Czy to będzie zgodne z prawem, jeśli wypuszczę was jutro z kozy?
— Niezupełnie mości królu, ale dyktatura wojskowa uznaje procedurę przyspieszoną, — i jeśli to tak nazwiemy, będzie wszystko formalnie.
— Panie ministrze, a czy jak ja ich wypuszczę, oni mogą mnie wsadzić do kozy?
— Nie mają prawa, choć z drugiej strony tom 949 omawia stronę prawną tak zwanego — zamachu stanu.
— Nie rozumiem — przyznał król Maciuś. — Ile trzeba czasu, aby to wszystko zrozumieć?
— Chyba z pięćdziesiąt lat — odpowiedział minister.
Maciuś westchnął. Korona zawsze zdawała mu się ciężką, ale teraz tak mu ciężyła, jakby była kulą armatnią.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.