<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Jak tylko ministrowie wyszli z więzienia, zaraz poszli do cukierni na kawę ze śmietanką i ciastka z kremem. Chociaż odzyskali wolność, nie było im wesoło. Widzieli, że z Maciusiem nie będzie łatwo.
— Przedewszystkiem trzeba będzie pożyczyć pieniędzy.
— Czy nie można wydrukować nowych pieniędzy?
— Teraz nie można, bo już za dużo wydrukowaliśmy podczas wojny. Trzeba trochę poczekać.
— Ba, czekaj tu, kiedy trzeba tyle płacić.
— Więc też mówię, że musimy pożyczyć od zagranicznych królów.
Zjedli po cztery ciastka z kremem, wypili kawę ze śmietanką i poszli do domu.
A na drugi dzień prezes ministrów poszedł do króla na audjencję i powiedział, że trzeba pożyczyć dużo pieniędzy od bogatszych królów. To jest bardzo trudne przedsięwzięcie, bo muszą bardzo mądrze napisać papier do zagranicznych królów, i dlatego codzień odbywać się będą po dwie narady.
— Dobrze — powiedział Maciuś — wy się naradzajcie, a ja od dziś zaczynam lekcje u swojego kapitana.
Przyjechał minister wojny z kapitanem. Maciuś serdecznie się z nim przywitał, zapytał się nawet, czy nie można mianować go majorem, ale nie można, bo kapitan był niedawno jeszcze porucznikiem, więc był za młody.
— Pan mnie będzie uczył wszystkiego, a zagraniczny guwerner tylko obcych języków.
I zaczął się Maciuś uczyć z taką ochotą, że zapomniał nawet o zabawach. Kapitan mieszkał daleko, więc Maciuś zaproponował, żeby zamieszkał w pałacu razem z rodziną. Kapitan miał syna Stasia i córeczkę Helenkę. Więc uczyli się razem i trochę razem bawili. Przychodził i Felek na lekcje, ale dużo przepuszczał, bo się niebardzo lubił uczyć.
Maciuś bardzo rzadko chodził teraz na narady:
— Szkoda czasu — mówił — nudzi się i niewiele z nich rozumiem.
Do królewskiego ogrodu przychodziły chętnie dzieci. Ojciec Felka, który przed wstąpieniem do wojska był cieślą, — zrobił im huśtawkę. Więc się huśtali, bawili się w berka, w piłkę, straż ogniową, wiosłowali na królewskiej sadzawce, łowili ryby. Troszkę gniewał się na te porządki królewski ogrodnik i chodził na skargę do pałacowego zarządu. Już nawet parę szyb przez nieostrożność stłuczono. Ale nikt nic nie mógł mówić, bo Maciuś był teraz królem–reformatorem i sam wprowadzał własne porządki.
Już był zamówiony na jesień zdun, żeby w sali tronowej postawił piec, bo Maciuś zapowiedział, że nie myśli marznąć podczas audjencji.
Jak był deszcz, bawili się w pokojach. Lokaje byli trochę źli, że im dzieciaki depcą pokoje — i muszą potem sprzątać i froterować. Ale że mniej teraz zwracali uwagi, czy mają wszystkie guziki zapięte, więc czasu było więcej. A zresztą i im było smutno, jak w pałacu tak cicho było dawniej, jak w grobie. Teraz zato śmiech, bieganina, krzyki, w których brał często udział i wesoły kapitan, a niekiedy i stary doktór się rozruszał i zaczynał z nimi razem tańczyć albo skakać przez sznur. Wtedy to już naprawdę było śmiesznie.
Ojciec Felka po huśtawce zmajstrował im wózek, ale że były tylko trzy koła, więc wózek często się przewracał. Nie szkodzi. Tak nawet było weselej.
Rozdanie czekolady dzieciom w stolicy tak się odbyło, że dzieci ze wszystkich szkół ustawione były w dwa rzędy na ulicach; jechały ciężarowe samochody — i żołnierze czekoladę rozdawali. A jak skończyli, Maciuś przejechał przez wszystkie ulice — i dzieci jadły i śmiały się i krzyczały:
— Niech żyje król Maciuś.
A Maciuś raz wraz wstawał, posyłał im ręką pocałunki, wywijał kapeluszem, powiewał chusteczką i naumyślnie wiercił się, uśmiechał, ruszał rękami i głową, żeby nie pomyśleli, że znów oszukują i obwożą porcelanową lalkę.
Ależ skąd. Wszyscy widzieli napewno, że to jest prawdziwy Maciuś. Prócz dzieci, byli na ulicach i ojcowie i matki, też ucieszeni, bo dzieci teraz lepiej się uczyły, bo wiedziały, że król je lubi i o nich pamięta.
Do tej uroczystości minister oświaty dodał jeszcze od siebie niespodziankę dla spokojnych i pilnych uczniów, żeby wieczorem byli w teatrze. Więc wieczorem Maciuś, kapitan, Felek, Helcia i Stasio zajmowali królewską lożę, a cały teatr pełen był dzieci.
Kiedy Maciuś wszedł do loży, orkiestra zagrała hymn narodowy. Wszyscy wstali, i Maciuś przez cały czas stał na baczność, bo tak każe etykieta. Dzieci teraz przez cały wieczór widziały swojego króla, trochę tylko były zmartwione, że chociaż w wojskowem ubraniu, ale bez korony.
Ministrowie na przedstawieniu nie byli, bo kończyli akurat papier o zagraniczną pożyczkę, więc czasu nie mieli. Tylko minister oświaty wpadł na parę minut i powiedział zadowolony:
— To przynajmniej rozumiem. Teraz mają nagrodę ci, którzy na nią naprawdę zasłużyli.
Maciuś grzecznie mu podziękował, i dzień skończył się bardzo przyjemnie.
Za to na drugi dzień ciężkie miał Maciuś spełnić obowiązki.
Przyjechali wszyscy ministrowie i posłowie zagranicznych państw — i miał im być uroczyście wręczony papier o zagraniczną pożyczkę.
Maciuś musiał siedzieć spokojnie i słuchać, co oni pisali całe trzy miesiące. Tem trudniej było Maciusiowi teraz, kiedy się już odzwyczaił od posiedzeń i akurat nazajutrz po tak mile spędzonym dniu.
Akt dzielił się na cztery części.
W pierwszej części pisali ministrowie w imieniu Maciusia, jak często wielcy przodkowie Maciusia im pomagali i też pożyczali pieniądze, kiedy tamci nie mieli. To była część historyczna aktu o pożyczce.
Potem była bardzo długa część geograficzna. Tu się wyliczało, ile ziemi należy do Maciusia, ile ma miast, ile lasów, ile kopalni węgla, soli i nafty, ilu ludzi mieszka, ile jest różnych fabryk, ile zboża i kartofli i cukru rocznie wyrasta w państwie Maciusia. To była część geograficzna.
Trzecia część aktu była ekonomiczna. Tu chwalili się ministrowie, że kraj Maciusia jest bogaty, że pieniędzy jest dużo, co rok duże wpływają do skarbu podatki, że pożyczkę będzie mógł napewno zapłacić, więc niech się wcale nie boją.
Jeżeli Maciuś chce pożyczyć, to tylko dlatego, żeby jeszcze lepiej gospodarować, żeby mieć jeszcze więcej pieniędzy. W tej części czwartej pisało się, jakie nowe koleje i nowe miasta będą w państwie Maciusia, ile zbudują nowych domów i nowych fabryk.
I czytanie byłoby nawet ciekawe, ale tyle w niem było różnych cyfr — miljonów i dziesiątków miljonów, że posłowie patrzyli coraz na zegarki, która już godzina, a Maciuś zaczął ziewać.
Kiedy nareszcie papier przeczytano, posłowie powiedzieli:
— Poślemy to pismo do naszych rządów; nasi królowie bardzo chcą teraz żyć w przyjaźni z Maciusiem i napewno zgodzą się mu pieniądze pożyczyć.
Teraz dali Maciusiowi złote pióro, wysadzane drogiemi kamieniami, i Maciuś dopisał:
„Wasze królewskie Mości. Ja was pobiłem i nie wziąłem żadnej kontrybucji, a teraz proszę, żebyście mi pożyczyli pieniądze. Więc nie bądźcie świniami i pożyczcie“.

Król Maciuś Pierwszy
Reformator.



Maciuś został zaproszony w goście do zagranicznych królów. Pisali, że proszą bardzo króla Maciusia, kapitana, doktora, Stasia i Helcię.
„Król Maciuś może być pewien, że nie pożałuje. Zrobimy wszystko, co będzie w naszej mocy, żeby się dobrze bawił i żeby otrzymał wszystko, co zechce“.
Strasznie się Maciuś ucieszył. Maciuś znał tylko jedno zagraniczne miasto z wojny, a teraz miał poznać trzy stolice, trzy zagraniczne pałace i królewskie ogrody — a bardzo był ciekawy, czy tam jest inaczej. W jednej stolicy był podobno śliczny ogród zoologiczny, gdzie były zwierzęta z całego świata. W drugiej znów był podobno taki wysoki dom, że jak mówił Felek, już prawie sięgał do nieba. A w trzeciej były sklepy z takiemi ładnemi wystawami, że można patrzeć cały rok — i nawet się nie znudzi.
Ministrowie bardzo byli źli, że ich nie zaproszono, ale nic nie mogli zrobić. Tylko minister finansów zaklinał Maciusia, żeby pieniędzy nie brał i nic nie podpisywał, bo go oszukają.
— Już niech się pan nie boi — powiedział Maciuś. — Młodszy byłem, a oszukać się od nich nie dałem, więc i teraz się nie dam.
— Mości królu, oni teraz będą udawali przyjaciół, niby że już po wojnie, ale będą się zawsze starali wszystko na swoją stronę.
— Niby to ja nie wiem — powiedział Maciuś, ale w duszy rad był, że go ostrzeżono i postanowił sam żadnych papierów tam nie podpisywać. Bo rzeczywiście, dziwne mu było, dlaczego nikogo z ministrów nie zaprosili.
— Będę się pilnował — dodał Maciuś.
Wszyscy zazdrościli Maciusiowi, że jedzie tak daleko. Pakowali kufry, krawcy przynosili nowe ubrania, szewcy nowe buty. Mistrz ceremonji biegał po całym pałacu, żeby czego nie zapomnieć. Helcia i Stasio aż skakali z radości.
Wreszcie zajechały dwa samochody, do jednego wsiadł król Maciuś i kapitan, do drugiego — doktór, Helcia i Stasio — wśród wiwatów przejechali miasto; na dworcu oczekiwał ich królewski pociąg i wszyscy ministrowie.
Maciuś jechał już raz z wojny królewskim pociągiem, ale był bardzo zmęczony, więc nie mógł się tak dobrze przyjrzeć wszystkiemu. Teraz było zupełnie co innego. Jechał sobie dla przyjemności, więc mógł o niczem nie myśleć. Należał mu się przecież wypoczynek po takiej ciężkiej wojnie i po takiej pracy.
Z radością i ze śmiechem opowiadał, jak ukryty pod derką chował się przed porucznikiem, a teraz swym nauczycielem. Mówił o zupie, o pchłach, które go gryzły, o spotkaniu z ministrem wojny, kiedy z drabinki nad obórką patrzał na pociąg, którym teraz jedzie.
— O, tu staliśmy cały dzień. O, z tej stacji cofnęli nas z powrotem.
Pociąg królewski składał się z sześciu wagonów. Jeden — to była sypialnia. Każdy miał swój pokój z wygodnem łóżkiem, umywalką, stolikiem i krzesełkiem. Drugi wagon — stołowy — pośrodku stał stół, naokoło krzesła — na podłodze piękny dywan — wszędzie kwiaty. Trzeci wagon — był biblioteką, a teraz prócz książek były tam najładniejsze zabawki króla. W czwartym była kuchnia, w piątym wagonie jechała służba pałacowa: kucharz i lokaje, a w szóstym były kufry, pełne rzeczy.
Dzieci naprzemian wyglądały przez okno i bawiły się. Zatrzymywali się na dużych stacjach, kiedy trzeba było dolać wody do parowozu. Wagony szły tak leciutko, że ani hałasu nie było, ani żadnego trzęsienia.
Wieczorem położyli się jak zwykle, a rano obudzili się już wszyscy za granicą.
Jak tylko Maciuś umył się i ubrał, zjawił się poseł króla zagranicznego z pozdrowieniem. Wsiadł do pociągu w nocy, nie chciał niepokoić króla Maciusia, ale czuwa od samej granicy, bo teraz Maciuś jest pod jego opieką.
— Kiedy będę w stolicy waszego króla?
— Za dwie godziny.
Maciusiowi bardzo przyjemnie było, że królewski poseł nie mówił w zagranicznym języku, bo chociaż rozumiał i mówił już Maciuś w paru obcych językach, ale zawsze przyjemniej mówić po swojemu.
Jakie przyjęcie zgotowano Maciusiowi, trudno powiedzieć. Wjeżdżał do stolicy obcego państwa nie jak zwycięzca miasta, jego fortecy i murów, ale jak zwycięzca serc całej ludności. Stary siwy król tego państwa ze swemi dorosłemi dziećmi i z wnukami oczekiwał go na stacji. Na dworcu tyle było zieleni i kwiatów, jakby to był najpiękniejszy ogród, a nie dworzec kolejowy. Z gałązek i kwiatów upleciono napis: „Witaj, gorąco oczekiwany młody przyjacielu“. Wygłoszono cztery długie mowy powitalne, w których Maciusia nazywano dobrym, mądrym i walecznym królem. Przepowiadano, że panować będzie tak długo, jak żaden król jeszcze. Ofiarowano mu chleb i sól na srebrnej tacy. Zawieszono mu na piersi najwyższy order „Lwa“ z ogromnym brylantem. Stary król ucałował go tak serdecznie, że się Maciusiowi przypomnieli jego zmarli rodzice, i łzy napłynęły mu do oczów. Orkiestra, sztandary, bramy tryumfalne. Na balkonach dywany i flagi.
Na rękach wyniesiono go do samochodu. Na ulicach tyle było ludzi, jakby się z całego świata zjechali. Ponieważ zwolniono ze szkół uczniów na trzy dni, wszystkie dzieci były na ulicy.
Tak Maciusia nigdy jeszcze nie witała jego własna stolica.
Kiedy już zajechali do pałacu, na placu zebrał się tłum ludzi — nie chcieli się rozejść, dopóki Maciuś nie wyjdzie na balkon.
— Niech nam coś powie — krzyczeli.
Już prawie był wieczór, kiedy im się wreszcie Maciuś pokazał na królewskim balkonie.
— Jestem waszym przyjacielem! — krzyknął Maciuś.
Huknęły na wiwat armaty. Zapalono fajerwerki i ognie bengalskie. Z rakiet na niebie sypały się gwiazdy czerwone, niebieskie i zielone. Było ślicznie.
I zaczęły się bale, teatry, w dzień wycieczki za miasto, gdzie były śliczne wysokie góry, zamki w lasach starych, potem polowanie, potem przegląd wojska, znów obiad galowy, znów teatr.
Wnuki i wnuczki starego króla chciały oddać Maciusiowi wszystkie swoje zabawki. Dostał dwa prześliczne konie, małą armatę z prawdziwego srebra, na własność dostał nowy kinematograf z najładniejszemi obrazami.
Aż przyszło najpiękniejsze: cały dwór pojechał samochodami do morza, gdzie się odbyła na niby bitwa morska. Maciuś pierwszy raz w życiu jechał admiralskim okrętem, który nazwano imieniem Maciusia.
Tak całych dziesięć dni goszczono Maciusia, który chętnie byłby został dłużej, ale musiał jechać do drugiego króla.
Był to właśnie król, którego Maciuś uwolnił z niewoli. Ten król był biedniejszy, więc skromniej przyjął Maciusia, ale jeszcze serdeczniej. Ten król miał dużo przyjaciół między dzikimi królami i zaprosił ich razem z Maciusiem. Tu Maciuś miał bardzo ciekawe bale, gdzie byli murzyni, chińczycy i australczycy. Jedni byli żółci i mieli warkocze, inni znów czarni, i w nosie i w uszach nosili ozdoby z muszel i kości słoniowej. Maciuś się bardzo zaprzyjaźnił z tymi dzikusami, od jednego dostał cztery śliczne papugi, które mówiły, jak ludzie, od drugiego dostał krokodyla i węża boa w szklanej ogromnej klatce, a od trzeciego dwie nadzwyczaj ucieszne małpki tresowane, które umiały takie śmieszne sztuki, że Maciuś śmiał się, ile razy na nie spojrzał.
Tu właśnie widział Maciuś ten największy na świecie ogród zoologiczny, gdzie były ptaki–pingwiny, podobne do ludzi, białe niedźwiedzie, żubry, wielkie indyjskie słonie, lwy, tygrysy, wilki, lisy aż do najmniejszych stworzonek lądowych i morskich. Co ryb rozmaitych, co ptaków różnokolorowych. A małp samych było z pięćdziesiąt gatunków.
— To wszystko podarunki moich afrykańskich przyjaciół — mówił król.
I Maciuś postanowił koniecznie zaprosić ich do swojej stolicy, żeby mieć też taki ogród. Bo jeżeli jemu się tak podobają zwierzęta, więc pewnie i wszystkim dzieciom.
— A no, trzeba jechać. A szkoda. Co też ten trzeci król mi pokaże? W jego stolicy jest właśnie ogromny dom, o którym Felek wspominał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.