<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Ministrowie spóźnili się, a i tak bardzo się zasapali, bo nie przyzwyczajeni chodzić pieszo. Marszałek dworu meldował, że — przyjechali, — ale oni przyszli, bo samochody były zepsute, a szoferzy odrabiali lekcje na dzień następny.
Maciuś powiedział na wstępie, że wszystko narobił szpieg–dziennikarz. No i teraz trzeba się zastanowić, co będzie.
Zaraz napisali do gazety, że dzieci mają już jutro przyjść do szkoły; a kto się dowie zapóźno, może się spóźnić, ale przyjść musi. Dorośli niech już siedzą do pauzy, a potem mają wrócić do swoich zwykłych zajęć. Bezrobotnym będzie się jeszcze przez miesiąc wydawało zapłatę szkolną, a potem jeśli chcą, mogą wyjechać do kraju Bum–Druma, który chce u siebie też budować domy, szkoły i wszystko. Oba sejmy tymczasem się zamyka. Naprzód się otworzy sejm dorosłych, potem się pomyśli, co zrobić z młodzieżą od lat piętnastu; a jak komisja opracuje regulamin, będzie otwarty także sejm dzieci, tylko że dzieci będą mówiły, co chcą, a potem sejm dorosłych powie, czy można. Dzieci nie mogą rozkazywać dorosłym. Głosować na posłów mogą tylko te dzieci, które są porządne i dobrze się uczą.
Tę odezwę podpisał Maciuś i wszyscy ministrowie.
Drugą odezwę napisał Maciuś do wojska. Przypomniał ostatnią wojnę i odniesione zwycięstwa.
„Dwie najważniejsze fortece wysadzono nam w powietrze. Więc niech bohaterska pierś żołnierza będzie fortecą dla każdego, kto się ośmieli wejść na naszą ziemię“ — kończyła się odezwa, którą podpisał Maciuś i minister wojny.
Minister handlu prosił rzemieślników, żeby prędko naprawili wszystko, żeby pootwierano sklepy, bo w mieście jest smutno i brzydko.
Minister oświaty obiecywał dzieciom, że ich sejm będzie niedługo otwarty, jeżeli się wezmą do nauki, jak należy.
A prefekt policji ręczył, że jutro od samego rana policja zajmie swoje posterunki.
— Tymczasem nic więcej nie możemy zrobić — powiedział prezes ministrów. — Musimy zaczekać, aż zacznie funkcjonować telegraf i poczta, wtedy zobaczymy, co się dzieje w całym kraju i za granicą.
— A co się mogło stać? — zapytał się niespokojnie Maciuś, bo jakoś mu się wydawało, że wszystko za łatwo i za dobrze poszło. A może go tylko smutny król tak nastraszył.
— Nie wiemy, co się mogło stać. Nic nie wiemy.
Na drugi dzień wszystko było dobrze. Po pierwszej lekcji, na której odczytano gazetę, i nauczyciele pożegnali się ze swymi uczniami — dorośli poszli do domu. Zanim znów oddali dzieciom książki i kajety, upłynęło trochę czasu. Ale o dwunastej w południe już było, jak dawniej. I trzeba przyznać, że cieszyli się wszyscy: i dorośli, i dzieci, i nauczyciele.
Nauczyciele nic nie mówili dzieciom, ale bardzo byli zadowoleni, bo z dorosłymi mieli też dużo kłopotów. Między tymi, co nie mieli jeszcze trzydziestu lat, sporo było łobuzów: zaczepiali, śmieli się i hałasowali na lekcji; starsi znowu nudzili, że im niewygodnie siedzieć, że ich głowa boli, bo duszno, — że atrament niedobry; a staruszkowie spali i nic nie korzystali, a jak nauczycielka na nich krzyczała, nic sobie nie robili, bo sporo było głuchych. Młodsi robili starym różne figle, starzy się skarżyli, że im spokoju nie dają. Zresztą przyzwyczaili się już w szkołach do dzieci, więc woleli, jak było dawniej.
W biurach niby to gniewano się, że dzieci wszystko poprzewracały do góry nogami, ale myśleli, że może i lepiej się stało, bo jak jakiś papier ważny zginie, to się zwali na dzieci. A i urzędnicy bywają różni: jedni mają papiery w porządku, a drudzy niebardzo.
Z fabrykami było gorzej, ale bezrobotni chętnie pomagali, bo myśleli, że jak zobaczą, jak oni dobrze pracują, to może ich zostawią.
Było parę drobnych awantur, ale policja dobrze wypoczęła, więc wzięła się od samego rana do roboty. A i złodzieje cicho siedzieli, bo przez ten czas najedli się i nakradli i bali się tylko, żeby ich różne sprawki nie wyszły na jaw. Niektórzy, tacy trochę tylko złodzieje, nawet odnieśli to, co zabrali.
Kiedy koło wieczora wyjechał na miasto królewski samochód, trudno już było poznać, co wczoraj się działo.
A no dobrze: czeka Maciuś na wiadomości. Wieczorem dowie się o wszystkiem.
Tymczasem Klu–Klu zaczęła znów lekcje z murzyńskiemi dziećmi. Maciuś był na lekcji i dziwił się, że czarne dzieci tak prędko się uczą. Dopiero Klu–Klu wytłomaczyła, że na setników wybrała najzdolniejsze i najpilniejsze, a tamte już tak prędko uczyć się nie będą. Nie wiedziała biedna Klu–Klu, jak niedługo i jak smutnie jej lekcje będą przerwane.
Pierwszy, jak zwykle, przyjechał prezes ministrów. Bo że wczoraj przyszedł pierwszy minister wojny, to dlatego, że przyzwyczajony do marszów.
Prezes ministrów niósł pod pachą pakę papierów, a sam smutny jakiś i zakłopotany.
— I cóż, panie prezesie ministrów?
— Źle, — westchnął. — Ale można się było tego spodziewać. Może nawet i lepiej.
— Więc co? Mów pan prędzej.
— Wojna!
Maciuś drgnął.
Zebrali się wszyscy.
Stary król zrzekł się tronu, oddał koronę synowi. Syn wypowiedział wojnę i odrazu ze swoim wojskiem ruszył w kierunku stolicy.
— Więc przeszedł granicę?
— Przed dwoma dniami. Już uszedł czterdzieści wiorst.
Zaczęło się odczytywanie depesz i listów. Trwało to długo. Maciuś przymknął zmęczone oczy, słuchał, myślał — nic nie mówił.
— Może i lepiej się stało.
Głos zabrał minister wojny:
— Nie wiem jeszcze, jaką drogę wybrał nieprzyjaciel, ale myślę, że idzie w kierunku wysadzonych w powietrze dwóch fortec. Jeżeli będzie szedł prędko, może dojść do stolicy w pięć dni, jeżeli powoli, będziemy go mieli za dni dziesięć.
— Jakto? nie pójdziemy na spotkanie? — krzyknął nagle Maciuś.
— Niemożliwe. Ludność musi się sama bronić. Parę drobnych oddziałów trzeba wysłać, choć szkoda ludzi i karabinów. Moje zdanie: niech idą. Generalna bitwa będzie na polu przed samą stolicą. Albo zwyciężymy, albo…
I nie dokończył.
— A może dopomogą nam ci dwaj inni królowie? — wtrącił minister spraw zagranicznych.
— Nie będzie czasu na to, — wtrącił minister wojny. — Zresztą nie znam się na tem.
Minister spraw zagranicznych długo mówił, co trzeba zrobić, żeby ci dwaj królowie wystąpili przeciw niemu.
— Smutny król, na niego można liczyć z pewnością. Tylko że on nie lubi wojować, wojska ma niewiele. Sam nic nie poradzi. I w tamtej wojnie nie brał udziału, a tylko stał w rezerwie. Zrobi to samo, co ten drugi, przyjaciel żółtych. Temu znowu Maciuś odstąpił wszystkich żółtych królów, więc właściwie nie ma się o co bić. Choć kto wie? Może zechce zabrać i część czarnych.
Głos zabrał prezes ministrów:
— Panowie, możecie nie robić tego, co ja proponuję, ale się nie gniewajcie. Oto moja rada: posłać do nieprzyjaciela notę, że wojny nie chcemy, żeby powiedział wyraźnie, o co mu chodzi. Ja myślę, że on chce tylko dostać kontrybucję. Zaraz wam wytłomaczę. Po co ustąpił nam bez wojny jeden port i sprzedał tanio dziesięć okrętów? Bo chciał, żeby Bum–Drum przysłał złoto. Pieniędzy mamy dużo. Co nam szkodzi oddać mu połowę?
Maciuś milczał. Zacisnął pięści i milczał.
— Panie prezesie ministrów — powiedział minister finansów. — Ja myślę, że on się nie zgodzi. Dlaczego ma brać połowę złota, kiedy może wziąć wszystko? Dlaczego ma przerywać wojnę, kiedy chce zwyciężyć. Panie ministrze wojny, pan ma głos.
Maciuś zacisnął pięści tak, że mu aż paznokcie weszły w ciało. Czekał.
— Ja myślę, że notę trzeba wydać — powiedział minister wojny. — Jeżeli odpowie, potem my odpowiemy, ja się na tem nie znam. Ale wiem, że to trwa kilka dni, parę dni, niechby jeden dzień. A tu każda godzina jest droga. My tymczasem naprawimy sto, niechby pięćdziesiąt armat i parę tysięcy karabinów.
— A jeśli się zgodzi wziąć połowę złota i wojnę przerwie, — zapytał Maciuś cichym i bardzo przyjemnym, jakimś dziwnym nieswoim głosem.
Zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli na ministra wojny, który zbladł, zaczerwienił się, zbladł znowu i szybko powiedział:
— To się zgodzić.
I dodał jeszcze:
— My sami tej wojny nie możemy wygrać. A na pomoc jest już zapóźno.
Maciuś przymknął oczy i tak już siedział do końca posiedzenia. Niektórzy ministrowie myśleli nawet, że zasnął. Ale Maciuś nie spał, i ile razy przy układaniu noty mówiono: „Prosimy nieprzyjacielskiego króla“ — drgały zawsze Maciusine wargi.
Kiedy trzymał pióro, żeby podpisać, zapytał tylko:
— Czy zamiast: „prosimy“ — nie można inaczej napisać?
Przepisano raz jeszcze, i wyraz: „prosimy“ zamieniono na „pragnęlibyśmy“.
„Pragnęlibyśmy przerwać wojnę“.
„Pragnęlibyśmy pokojowo zakończyć spór“.
„Pragnęlibyśmy połową złota opłacić koszty wojny“.
Maciuś podpisał. Była godzina druga w nocy.
W ubraniu rzucił się Maciuś na łóżko, ale nie spał. Już dzień się zaczynał, a Maciuś nie spał.
— Zwyciężyć albo zginąć, — powtarzał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.