Król Maciuś Pierwszy/47
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Maciuś Pierwszy |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Naukowa w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Syn starego króla posuwał się z całem swem wojskiem w kierunku wysadzonych w powietrze fortec. I tu minister wojny zgadł, bo się na tem znał. Ale posuwał się bardzo powoli, i tu minister wojny nie zgadł.
Młody król musiał być bardzo ostrożny, musiał iść powoli, żeby wszędzie kopać doły i robić okopy. Prowadził pierwszą wojnę i bał się, żeby go nie otoczyli, żeby nie zrobili tak, jak na początku tamtej wojny zrobił jego ojciec, że wpuścił Maciusia do swego kraju, a potem zaszedł mu z tyłu. Młody król musiał być bardzo ostrożny, żeby tej wojny nie przegrać. Bo wtedy powiedzieliby wszyscy: „Stary król był lepszy, wolimy ojca niż syna“. Więc musiał pokazać, że właśnie on jest lepszy.
Wolał iść powoli, ostrożnie, a wreszcie poco miał się spieszyć? I tak Maciuś nie może prowadzić wojny, bo wojsko chodzi do szkoły, a dzieci psują armaty. Tam w stolicy Maciusia siedzi i czuwa mądry szpieg–dziennikarz i pilnuje, żeby robić jaknajwiększy nieporządek i zamieszanie. Doskonale się stało, że dzieci, a może więcej nawet szpiedzy, popsuli koleje i telegrafy. Ani się Maciuś nie dowie tak prędko o wojnie, ani nie będzie mógł wysłać wojska tyle, ile potrzeba.
Tak myślał syn starego króla i wcale się nie spieszył. Niech wojsko się nie męczy, żeby mogło stoczyć bitwę przed stolicą Maciusia. Bo jasne było, że jedna bitwa być musi.
Idą wojska, idą, idą, nikt ich nie zatrzymuje. Ludność widzi, że nikt jej nie broni, zresztą zagniewani na Maciusia — nie tylko się nie bronią, ale nawet się cieszą i witają nieprzyjaciela, jak zbawcę.
— Hajda dzieci do szkoły, skończyły się Maciusine rządy…
Aż tu nagle ktoś idzie i powiewa białą chorągwią:
— Acha, już się Maciuś dowiedział o wojnie.
Przeczytał młody król list Maciusia i zaczął się śmiać.
— Oho, hojny wasz Maciuś, połowę złota mi daje. Taki prezent, ho — ho! ktoby się nie połakomił.
— Co mam odpowiedzieć mojemu królowi? Jeżeli połowa złota za mało, możemy dać więcej. Proszę o odpowiedź.
— No to powiedz swojemu Maciusiowi, że z dziećmi się nie układa, a ich się — bije. I więcej mi żadnych listów nie przynoś, bo i tobie może się dostać. Ruszaj a żywo!
List Maciusia rzucił na podłogę i podeptał nogami.
— Wasza królewska mości, prawo międzynarodowe wymaga, żeby na listy królewskie odpisywać.
— No dobrze, więc odpiszę.
I na liście Maciusia, pogniecionym i zabłoconym, napisał tylko dwa słowa.
— Niema głupich!
Tymczasem stolica dowiedziała się o wojnie i o liście Maciusia — i z niecierpliwością oczekiwała odpowiedzi. A tu przychodzi taka odpowiedź.
Rozłościli się wszyscy:
— A to zarozumialec. Ordynus taki. Poczekaj, już my ci pokażemy.
I miasto nie na żarty zaczęło się szykować do obrony:
— Już my ci pokażemy.
Wszyscy jak jeden — stanęli po stronie Maciusia. Zapomnieli o urazach i gniewach, a pamiętali o zasługach Maciusia. I teraz nie jedna, ale wszystkie gazety pisały o Maciusiu–reformatorze, o Maciusiu–bohaterze.
W fabrykach dzień i noc pracowano. Wojska się ćwiczyły na ulicach i na placach. Wszyscy powtarzali słowa Maciusia:
— Zwyciężyć, albo zginąć.
Co dzień nowe wiadomości i plotki; jedne złe, drugie dobre:
„Nieprzyjaciel zbliża się do stolicy“.
„Smutny król obiecał Maciusiowi pomoc“.
„Bum–Drum przysyła wszystkie czarne wojska“.
A kiedy Klu–Klu wyprowadziła swoich tysiąc czarnych dzieci na ulicę, taki zapał ogarnął mieszkańców, że obrzucili ją kwiatami i nosili na rękach. A było sporo takich, którzy mówili:
— Wprawdzie Klu–Klu jest strasznie czarna, ale znów nie tak, żeby się z nią Maciuś już zupełnie nie mógł ożenić.
Tymczasem nieprzyjaciel naprawdę się zbliżał.
No i wreszcie zaczęła się bitwa.
W mieście słychać było strzały. Wieczorem ludzie powłazili na dachy i mówili, że widzą ogień. To nie była prawda.
Na drugi dzień bitwy strzały słychać już było mniej wyraźnie. I wszyscy mówili, że to znaczy, że Maciuś zwyciężył i teraz goni nieprzyjaciela.
Trzeciego dnia cicho było.
— Nieprzyjaciel pewnie już uciekł daleko.
Ale przyszła wiadomość z pola bitwy, że nieprzyjaciel wprawdzie cofnął się o pięć wiorst, ale nie został rozbity, tylko zajął okopy, które sobie przedtem na wszelki wypadek przygotował.
A można było wygrać bitwę, tylko że armat i prochu miał Maciuś mało. Można było wygrać bitwę, bo nieprzyjaciel nie był przygotowany, że tak silnie stolica bronić się będzie; ale musiał Maciuś bardzo oszczędzać proch, żeby nie zostać bez niczego. Szkoda, ale co robić.
Tymczasem do nieprzyjacielskiego króla przyszedł szpieg–dziennikarz.
Rzucił się na niego z wściekłością młody król:
— Coś ty mi nagadał, że Maciuś nie ma ani prochu ani armat. Ach ty taki-siaki. Żebym nie był ostrożny, to mogłem przegrać wojnę.
Dopiero szpieg opowiedział, co było, że go Maciuś odkrył, że do niego strzelał, że ledwo uciekł i tydzień cały ukrywał się w piwnicy, że musiał ich ktoś zdradzić, bo Maciuś wyszedł na miasto i sam widział, jaki jest nieporządek straszny. Opowiedział o Felku, no — o wszystkiem.
— Z Maciusiem nie jest dobrze: prochu ma mało i armat mało. Ale bronić się łatwiej, niż napadać. A przytem jest blizko stolicy i ma wszystko blizko. A my musimy zdaleka przywozić. Sami nie damy rady. Przyjaciel żółtych królów musi nam przyjść na pomoc.
— Musi nie musi. On mnie niebardzo lubi. A zresztą jak przyjdzie na pomoc, trzeba się z nim dzielić.
— No trudno.
— A może lepiej było wziąć połowę złota samemu i przerwać wojnę — pomyślał młody król.
— A no, stało się. — Więc szpieg zaraz wyjechał do stolicy króla — przyjaciela żółtych królów i zaczyna go namawiać, żeby wystąpił przeciw Maciusiowi.
Ale ten nie chce:
— Maciuś nic mi złego nie zrobił.
Dopiero szpieg zaczyna go namawiać.
— Powinien wystąpić, bo i tak Maciuś przegra wojnę. Przecież młody król jest już koło stolicy. Jeżeli tyle drogi sam uszedł, i teraz sobie sam poradzi. I co wtedy? Wszystko weźmie dla siebie. Młody król wcale nie potrzebuje pomocy, tylko chce, żeby królowie po równu się podzielili, żeby nie było zazdrości.
— Więc dobrze: poradzę się jeszcze ze smutnym królem. Albo razem wystąpimy, albo żaden.
— Jak długo mam czekać na odpowiedź?
— Trzy dni.
— Dobrze.
Pisze więc przyjaciel żółtych królów do smutnego króla, co on chce robić, a tu przychodzi odpowiedź, że smutny król jest ciężko chory i nie może odpowiedzieć. A tu przychodzi list od Maciusia, żeby jemu pomóc, bo na niego niesprawiedliwie napadli.
„Patrzcie tylko, jaki on jest: udawał przyjaciela, niby podarował mi port i sprzedał okręty. A teraz wysadził w powietrze dwie fortece, skorzystał, że dzieci popsuły telefony i telegrafy i wszedł ze swoim wojskiem. A jak ja się zapytałem, jakie ma pretensje, że może żartem mi podarował, więc mu zapłacę połowę złota, — on nagadał głupstw i napisał: „niema głupich“. Czy tak się robi?“.
Taki sam list, tylko serdeczniejszy, napisał Maciuś do smutnego króla.
A smutny król wcale nie był chory, tylko jak wtedy wyjechał w tajemnicy do Maciusia, kazał doktorowi powiedzieć, że jest chory, żeby nikt nie wchodził do jego sypialni, tylko doktór.
I doktór codzień rano wchodził do pustej sypialni i niby badał króla, zanosił tam różne lekarstwa, które wylewał zaraz i jedzenia, które zjadał.
A kiedy smutny król wrócił wreszcie z podróży i już naprawdę położył się do łóżka, to był taki zmęczony, że wszyscy uwierzyli, że jest po chorobie. Bo nieprzyjemnie i ciężko jest podróżować po kraju, gdzie jest wojna, a jeszcze bardziej, gdy się trzeba ukrywać.
Jak tylko smutny król wszedł do gabinetu i przeczytał oba listy, tak zaraz mówi:
— Przygotować mi pociąg królewski. Jadę do króla–przyjaciela żółtych.
Smutny król myślał, że go namówi, żeby iść Maciusiowi na pomoc, bo nie wiedział, na jaki podstęp się zdobędzie przebiegły szpieg.