Król Maciuś Pierwszy/48
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Maciuś Pierwszy |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Naukowa w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Maciuś nic ci złego nie zrobił — mówił szpieg, wychodząc zły od króla. — Mam trzy dni czasu. Trzeba zrobić coś takiego, żebyś się rozgniewał na Maciusia. Wtedy inaczej pogadasz.
A szpieg miał w kieszeni papier z podpisem Felka i sfałszowanym podpisem Maciusia. A ten papier — to był niby —
Manifest do dzieci całego świata.
„Dzieci — pisało tam w tej odezwie — ja Maciuś pierwszy zwracam się do was, abyście mi pomogły przeprowadzić moje reformy. Chcę zrobić tak, żeby dzieci nie potrzebowały się słuchać dorosłych. Chcę, żeby dzieci mogły robić, co im się podoba. Ciągle tylko słyszymy, że nie wolno albo nieładnie albo niegrzecznie. To jest niesprawiedliwe. Dlaczego dorosłym wszystko wolno, a nam nic? Ciągle się na nas gniewają i krzyczą i złoszczą się. Nawet biją. Chcę, żeby dzieci miały takie same prawa jak dorośli. Jestem królem i znam historję dobrze. Dawniej nie mieli praw ani chłopi, ani robotnicy, ani kobiety, ani murzyni. A teraz wszyscy mają prawa, tylko dzieci nie!
W mojem państwie już dzieciom dałem prawa, już w kraju królowej Kampanelli dzieci się zbuntowały. Urządźcie rewolucję i żądajcie praw. A jak wasi królowie się nie zgodzą, to zrzućcie tych królów i wybierzcie mnie. Chcę być królem wszystkich dzieci na świecie: białych, żółtych i czarnych. Dam wam wolność. Więc pomóżcie mi i urządźcie rewolucję na całym świecie“
Dziennikarz poszedł do drukarni i kazał wydrukować dużo tych odezw i rozrzucił je po całem mieście, a parę kartek umazał w błocie, potem wysuszył, zgniótł i schował do kieszeni.
Akurat dwaj królowie się naradzali, co robić i już chcieli pomóc Maciusiowi, a tu wchodzi dziennikarz i mówi:
— Patrzcie, co wyrabia Maciuś; on buntuje dzieci, chce zostać królem całego świata. Oto znalazłem na ulicy takie trzy kartki. Przepraszam, że są trochę zapaćkane.
Królowie przeczytali i bardzo się zmartwili:
— Niema rady. Musimy wystąpić przeciw Maciusiowi. On się wtrąca do naszych dzieci, które wcale do niego nie należą — i żółte dzieci też do niego nie należą. To jest bardzo brzydko.
Smutny król łzy miał w oczach.
— Co ten Maciuś narobił. Co ten Maciuś narobił. Po co on tak napisał?
Ale nie było rady.
— Może lepiej będzie nawet dla Maciusia, że i ja wypowiem mu wojnę. I tak by go zwyciężyli sami i wtedy nie mieliby już żadnej litości, a tak mogę się na coś przydać Maciusiowi.
Jak się Maciuś dowiedział, że i tamci idą na niego, w pierwszej chwili nie chciał wierzyć.
— Więc i smutny król mnie zdradził. Ha, trudno, pokazałem im w tamtej wojnie, jak Maciuś zwycięża, teraz pokażę, jak Maciuś ginie.
Całe miasto wyszło z łopatami, zaczęło kopać rowy, sypać dla wojska wały. Wykopali trzy linje okopów: jedna w dwudziestu wiorstach od miasta, a potem co pięć wiorst.
— Będziemy ustępowali krok za krokiem.
Kiedy młody król się dowiedział, że tamte wojska już idą na pomoc i są blisko, zaczął sam bitwę, bo chciał być pierwszy. Myślał, że mu się uda. I trochę mu się udało, bo zdobył pierwszą linję okopów. Ale druga linja była mocniejsza, wały wyższe, rowy szersze i drutu kolczastego było więcej.
I wtedy właśnie nadeszła pomoc. I już trzy wojska razem uderzyły na wojsko Maciusia.
Znów cały dzień trwała bitwa. Nieprzyjaciel poniósł duże straty, a Maciuś trzymał się mocno.
— Może dać spokój? — sprobował powiedzieć smutny król, ale tamci się na niego rzucili tak, że nie wiem.
— Nie, musimy zgnieść tego zarozumialca.
I znów od samego rana wre bitwa.
— Ocho, już mniej strzelają, — cieszył się nieprzyjaciel.
I naprawdę tego dnia wojsko Maciusia mniej strzelało, bo rozkaz głosił:
— Oszczędzać proch i kule.
— Co robić? — pyta się Maciuś.
— Ja myślę — powiedział prezes ministrów — że trzeba jeszcze raz prosić, żeby przerwali wojnę. Jak można bez prochu prowadzić wojnę?
Ale na naradzie wojennej była też Klu–Klu, jako naczelniczka czarnego oddziału. Ten oddział nie brał jeszcze udziału w bitwie, bo nie był uzbrojony. Czarne dzieci umiały strzelać tylko z łuków. Więc naprzód nie mogły znaleźć drzewa, odpowiedniego na łuki i strzały, a jak już znalazły, musiały wszystko robić dopiero. I teraz właśnie były gotowe.
— Słuchajcie — mówi Klu–Klu. — Ja radzę cofnąć się w nocy na trzecią linję obrony. Dziś w nocy pójdzie ktoś do obozu nieprzyjaciela i powie, że Bum–Drum przysłał czarne wojska z dzikiemi zwierzętami. Jutro rano wypuścimy z klatek lwy i tygrysy i zaczniemy strzelać. A jak ich dobrze nastraszymy, wtedy dopiero zapytamy się ich, czy chcą się pogodzić, czy nie.
— A czy to nie będzie oszustwo? — zapytał się niespokojnie Maciuś.
— Nie, to się nazywa fortel wojenny, — powiedział minister sprawiedliwości.
— Więc dobrze — zgodzili się wszyscy.
A Felek przebrał się za nieprzyjacielskiego żołnierza i na brzuchu pełzając wślizgnął się do nieprzyjacielskiego obozu i niby nic, temu i owemu zaczął opowiadać o lwach i murzynach.
Ale ci tak się z niego śmieją i nie wierzą.
— Et, głupi, śniło ci się pewnie.
I jedni drugim opowiadają to głupstwo.
Ale Felek idzie, a tu go zaczepiają żołnierze:
— Ej kamrat, a słyszałeś już nowinę?
— Jaką? pyta się Felek.
— Podobno Bum–Drum z murzynami i lwami przyszedł Maciusiowi na pomoc.
— E, bajki — mówi Felek.
— Wcale nie bajki. Podobno słychać ryki dzikich zwierząt.
— A niech sobie ryczą, co to mnie obchodzi — mówi Felek.
— Poczekaj, będzie cię obchodziło, jak cię lew rozszarpie.
— A cóż to ja słabszy od lwa?
— Ach ty stawiaku. Ty i lew. Patrzcie go: nawet na prawdziwego żołnierza nie wyglądasz.
Idzie Felek dalej, a tu już opowiadają żołnierze, że Bum–Drum przysłał cały okręt strasznie jadowitych wężów. Już Felek sam nic nie opowiada, tylko słucha, albo nawet śmieje się, że nie wierzy. A oni krzyczą, żeby się nie śmiał, tylko modlił lepiej, bo może sprowadzić nieszczęście swoim głupim śmiechem.
Że też żołnierze odrazu tak uwierzyli!
A no, jak żołnierz jest parę dni w boju, więc jest zmęczony i zdenerwowany, a jeszcze daleko od domu, a tu mówili, że bitwa będzie łatwa, że Maciuś nie ma prochu i wcale się bronić nie będzie, a on widzi, że wcale tak łatwo nie jest — to się jeszcze więcej zdenerwuje i w byle głupstwo uwierzy.
Wrócił Felek, wszystko opowiedział, — i nowa otucha wstąpiła w Maciusia.
— Tyle razy mi się udało, może i teraz się uda.
Cichutko w nocy opuścili okopy i przeszli bliżej miasta. Przynieśli żołnierze klatki z lwami i tygrysami, przy których stanęła połowa murzynów. A druga połowa rozeszła się po wszystkich oddziałach dziesiątkami, żeby ich nieprzyjaciel wszędzie mógł widzieć.
Więc tak będzie:
Oni zaczną strzelać do pustych okopów i zobaczą, że nikt nie odpowiada, więc pójdą do ataku. Zobaczą, że nikogo niema, to się ucieszą i zaczną krzyczeć na wiwat i cieszyć się, że już widzą stolicę, i będą mogli wejść do miasta, rabować, jeść, pić i bawić się. A tu nagle murzyni uderzą w bębny, zaczną strasznie krzyczeć, wypuszczą dzikie zwierzęta i strzałami popędzą je na nieprzyjaciela. Tam zacznie się popłoch, nieład, zamieszanie. A wtedy Maciuś na czele konnicy ruszy na nich, a za nim piechota.
Bitwa będzie straszna, ale tem lepiej. Już raz na zawsze da im się nauczkę.
— Nie może się nie udać. Największy strach jest wtedy, kiedy się człowiek nic nie spodziewa, jest wesół, a tu się nagle coś stanie.
Jeszcze o dwóch rzeczach zapomniałem powiedzieć: że żołnierze Maciusia zostawili w okopach dużo wódki, piwa i wina. I żeby jeszcze więcej rozjuszyć zwierzęta, koło klatek ułożono duże stosy słomy, papieru i drzewa, żeby to wszystko zapalić, kiedy się klatki otworzy.
Bo była obawa, że lwy mogą się rzucić na wojsko Maciusia.
Byli jeszcze i tacy, co radzili wypuścić kilka wężów:
— Z wężami lepiej dać spokój — powiedziała Klu–Klu — bo one mają różne kaprysy i nie można nigdy przewidzieć, w jakim będą humorze. A o lwy już bądźcie spokojni.