<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Król przestrzeni
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. P.
Tytuł orygin. Maître du Monde
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Indeks stron


I.
Tajemnicze zjawiska.

Łańcuch gór, ciągnący się równolegle do wschodniego wybrzeża Ameryki północnej i przerzynający Stany: Karolinę północną, Wirginję, Maryland, Pensylwanję, New-York, nosi nazwę Alleganów albo inaczej Apalaszów. Tworzą go dwa pasma oddzielne: góry Kumberlandzkie na zachodzie i Niebieskie na wschodzie.
Długość Alleganów wynosi około 900 mil czyli 1600 kilometrów, średnia wysokość dosięga zaledwie 1600 stóp. Najwyższym szczytem jest Waszyngton.
Góry te mało przedstawiają uroku dla alpinistów.
Lecz na początku XX-go wieku zwrócił na siebie uwagę szczyt Great-Eyry[1], uważany przez turystów za niedostępny. Jednak z powodów osobliwych i szczególnych wypadków, będących tłem niniejszego opowiadania, góra ta zwróciła na siebie uwagę i niepokój całej okolicy.
Jako główny inspektor policji w Waszyngtonie i z powodu ciekawości osobistej miałem czynny udział w tych niezwykłych wypadkach, których widownią była tak niedawno Ameryka północna.
Great-Eyry znajduje się w malowniczym łańcuchu gór Niebieskich, w Karolinie północnej. U stóp jego leży wioska Pleasant-Garden, a nieco dalej miasteczko Morganton.
Skąd powstała nazwa Great-Eyry? Może orły, sępy i kondory krążą nad tym szczytem częściej, niż nad innemi wirchami Alleganów? — Przeciwnie, w ostatnich czasach nawet stada skrzydlatych drapieżców zdawały się unikać tajemniczego wirchu, rozpraszając się w najrozmaitsze strony z oznakami niezwykłego przerażenia.
Jaką tajemnicę kryły te wysokie, strome urwiska? Może jezioro górskie, które tak często znajdujemy nietylko w Alleganach lecz i we wszystkich innych systematach orograficznych starego i nowego świata?
A może to krater uśpionego wulkanu, który wybuchnie lada chwila, zlewając na okolicę klęski podobne do tych, jakie sprowadzały wybuchy Krakatoa i Mont-Pelée. Może równinom Karoliny groził opłakany los Martyniki w 1902 roku!
To ostatnie przypuszczenie zdawało się mieć pewne podstawy uzasadnione. Pewnego razu włościanie, pracujący na polach, usłyszeli jakiś łoskot, głuchy, straszliwy.
W nocy zauważono ponad górami jakby snopy bladawych płomieni, które odbijając się od chmur zawieszonych poniżej, rzucały na okolicę jakieś blaski posępne.
Z wnętrza Great-Eyry wydobywały się kłęby dymu i pary, zdradzając pracę sił wulkanicznych. Uniesione wiatrem ku wschodowi pozostawiały na ziemi ślady popiołu i sadzy.
Nic dziwnego zatym, że wobec zjawisk tak niezwykłych, w całej okolicy zapanował niepokój i żądza zbadania tajemniczego szczytu. Dzienniki stanu Karoliny nieustannie potrącały o tak zwaną «tajemnicę Great-Eyry», roztrząsając pytanie, czy pobyt w Morganton, Pleasant - Garden oraz sąsiednich wioskach i fermach nie przedstawia poważnego niebezpieczeństwa; artykuły tego rodzaju rozbudzały niezwykłe zajęcie wśród szerszej publiczności, interesującej się zjawiskami przyrody wogóle, oraz obawy ze strony tych wszystkich, którym katastrofa groziła bezpośrednio.
Żałowano powszechnie, że dotąd nikt z turystów nie wdarł się na ten wirch skalisty i niedostępny.
W promieniu wielu kilometrów nie było żadnego szczytu wyższego, skądby się można było przyjrzeć, chociażby przy pomocy lunety, tajemniczemu Great-Eyry.
A jednak zbadanie to zdawało się w chwili obecnej prawie koniecznością. Dla dobra całej okolicy należało się przekonać, czy istnieje tam krater i czy wybuch wulkanu nie zagraża Stanowi Karoliny. W tym celu postanowiono urządzić wyprawę na Great-Eyry, nie zwracając uwagi na trudność zadania.
Przedtym jednak zaszła okoliczność, mogąca usunąć potrzebę tej wyprawy.
W pierwszych dniach września aeronauta Wilker zapowiedział swój wzlot w Morgantonie: korzystając z wiatru wchodniego możnaby balon skierować ku Great-Eyry, a wzniósszy się o kilkaset stóp ponad wierzchołek, Wilker, przy pomocy lunety, mógłby zbadać jego tajemnicę.
Wzlot został wykonany według projektu. Wiatr był umiarkowany, niebo czyste i pogodne. Mgły poranne rozproszyły się pod wpływem promieni słonecznych. Wzrok sięgał daleko. W tych warunkach aeronauta z łatwością mógłby dostrzec na Great-Eyry obecność dymu i pary, które oczywiście, stwierdzałyby hypotezę wulkanu — o co głównie chodziło. Balon wzniósł się na wysokość 1500 stóp i zawisł w przestrzeni nieruchomo. Wiatru nie było najmniejszego. Lecz co za zawód! Po upływie kwadransa nowy prąd powietrza porwał balon i skierował go ku wschodowi, oddalając od pasma gór. Wkrótce potym dowiedziano się, że balon opadł na ziemię w pobliżu miasta Raleigh w Karolinie północnej.
Wielkie nadzieje spełzły na niczym; — postanowiono wprawdzie przedsięwziąć nową próbę, czekając warunków pomyślniejszych.

Tymczasem niepokój w całej okolicy wzrastał. Wszyscy żyli pod grozą przewrotów wul
...spłoszone gromady, mężczyzn, kobiet i dzieci tło­czyły się po drogach...
kanicznych. Ponad Great-Eyry widywano wciąż dymy sadzowate, błyski migające, światełka niepewne.

W pierwszych dniach kwietnia r. b. obawy nieokreślone dotąd zaczęły graniczyć z przerażeniem. Dzienniki rozniosły szybko wieści zatrważające.
W nocy z 4-go na 5-ty kwietnia straszne wstrząśnienie, któremu towarzyszył głuchy łoskot podziemny, zbudziło ze snu mieszkańców Pleasant-Garden. Powstała panika powszechna, wywołana myślą, że część górskiego łańcucha zapadła się w ziemię. Wszyscy rzucili się ku drzwiom, gotowi do ucieczki, przekonani, że za chwilę otworzy się przed niemi jakaś przepaść olbrzymia, która pochłonie ich, sąsiednie fermy i wioski.
Noc była bardzo ciemna. Gęste skłębione obłoki zwieszały się nad posępną równiną. Nie sposób było cokolwiek rozpoznać. Zewsząd rozlegały się krzyki przerażenia. Spłoszone gromadki mężczyzn, kobiet i dzieci tłoczyły się po ścieżkach i drogach. Tu i owdzie rozlegały się wołania:
— Co to takiego?
— To trzęsienie ziemi.
— To wybuch wulkanu...
— To Great-Eyry przynosi nam zniszczenie!
Okropna wieść dobiegła aż do Morgantonu. Godzina upłynęła, a żaden z zatrważających objawów się nie powtórzył. Powoli wszyscy ochłonęli z przestrachu i zaczęli powracać do swych domów. Nikt — już nie wątpił, że to jakiś głaz olbrzymi oberwał się z wyżyn Great-Eyry, każdy pragnął, by świt coprędzej rozjaśnił ciemności.
Nagle — około godziny trzeciej — nowy popłoch.
Z głębi skalistego zrębu wybuchły płomienie, rzucając potoki światła na znaczną przestrzeń nieba. Równocześnie usłyszano grom straszliwy i jakby trzask palących się drzew.
Co spowodowało ten pożar dziwny w miejscu tak niezwykłym? Z pewnością nie piorun, nikt bowiem nie słyszał jego uderzenia. Materjału dla ognia była moc, góry Niebieskie bowiem i Kumberlandzkie pokryte są gęstym lasem. Cyprysy, latanje i inne drzewa o listowiu trwałym znajdują się tam w wielkiej obfitości.
— Wybuch!.. wybuch!..
Zewsząd rozlegały się okrzyki przerażenia.
A zatym Great - Eyry ukrywał w głębi swej krater wulkanu! Wulkan ten, zagasły od tylu lat, a może nawet od tylu wieków, wybuchł znowu.
Wkrótce więc deszcz rozpalonych do czerwoności kamieni spadnie na dolinę; potoki lawy i ognia zaleją te niwy, lasy, wsie i miasteczka aż po Pleasant-Garden i Morganton.
Tym razem nic już paniki powstrzymać nie mogło. Kobiety, oszalałe prawie z przerażenia, ciągnąc za sobą dzieci, uciekały ku wschodowi chcąc się oddalić co prędzej od tych miejsc pełnych grozy. Mężczyźni zapakowywali pośpiesznie wszystkie kosztowności, wypuszczali na swobodę bydło domowe, konie, owce, a te się rozbiegały na wszystkie strony.
To skupienie ludzi i zwierząt w noc ciemną, wśród lasów wystawionych na działanie ogni wulkanicznych, nad brzegiem bagnisk, grożących wylewem, wytwarzało jakiś dziwny chaos. Może nawet ziemia rozstąpi się pod stopami uciekających? Może wypływ lawy zagrodzi im drogę, uniemożliwiając wszelki ratunek?..
Rozsądniejsi wszelako nie łączyli się z tym tłumem rozszalałym, którego żadna siła powstrzymać nie mogła.
Istotnie, blask płomieni zmniejszał się widocznie, można więc było przypuszczać, że dziwny ten pożar zagaśnie wkrótce. Ani jeden kamień nie spadł na równinę, ani jeden potok lawy nie przedarł się przez gąszcz leśny; żaden łoskot podziemny nie wstrząsnął powierzchnią ziemi... Nad równiną zapanowała wkrótce ciemność i cisza.
Tłum uciekających zatrzymał się w pewnej odległości, gdzie już niebezpieczeństwo zdawało się nie grozić.
Odważniejsi wrócili nawet z pierwszym brzaskiem dnia do swych ferm i wiosek.
Około godziny czwartej zaledwie niewyraźny blask różowił jeszcze wierzchołek Great - Eyry. Oczywiście pożar się kończył i można było mieć nadzieję, że się więcej nie powtórzy.
Bądź co bądź nasuwało się przypuszczenie, że dziwne zjawiska, związane z Great - Eyry, nie byty natury wulkanicznej. Mieszkańcom zatym nie groziła żadna katastrofa.
Nagle, około godziny piątej, ponad grzbietem gór tonących jeszcze w cieniach nocy, usłyszano jakiś szum niezwykły, jakiś hałas dziwny, jakby sapanie miarowe, któremu towarzyszył potężny ruch skrzydeł.
Gdyby nie mrok poranny, możeby mieszkańcy sąsiednich ferm i wiosek ujrzeli olbrzymiego ptaka, jakiegoś potwora napowietrznego, który, wzniósszy się ponad Great-Eyry, ulatywał ku wschodowi.







  1. wym. Gret Iri — wielkie gniazdo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.