Królewicz-żebrak/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królewicz-żebrak |
Podtytuł | Opowiadanie historyczne |
Wydawca | Księgarnia Ch. J. Rosenweina |
Data wyd. | 1902 |
Druk | W. Thiell |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Książę i jego towarzysz.
Powrócimy na chwilę do Maylesa Handon’a, kiedy to biednego księcia wynosił z pośród tłumu.
Teraz dopiero usłyszał Edward, jak w okół niego szeptano:
— Król umarł. Umarł król!
Na wieść o tem, serce biednego sieroty ścisnęło się żałośnie. Ten nieubłagany dla innych, surowy, okrutny król, jakimż był dlań dobrym, poczciwym ojcem. Mimowolnie łzy nabiegły oczy księcia!
Tak doszli do mostu Londyńskiego, gdzie w jednym z zajazdów Mayles zamieszkał. W chwili, gdy zbliżali się do bramy zajazdu, głos jakiś krzykliwy zawołał:
— A! jesteś kundysie! Teraz już mi się nie wymkniesz. Ja cię oduczę przepadać godzinami!
Tu John Canty, wyciągnął rękę, usiłując pochwycić chłopca, Mayles jednak zaoponował temu, wołając:
— No! no! tylko proszę wolniej. Co ci przyjdzie z tego chłopca?
— Jakto co? — odpowie Canty — wszak to mój syn!
— Kłamie! nikczemnie kłamie! — zawołał Edward głosem, w którym malowała się rozpacz.
— Wierzę ci, biedny chłopczyno! — zawołał Mayles — mimo, iż mówisz od rzeczy. Bądź spokojny. Nie puszczę cię z tym łotrem, który cię obić postanowił. Pójdziesz wraz ze mną!
— Rozumie się, że tylko z tobą! — wołał chłopiec — do niego nie pójdę za nic w świecie! Znam dobrze jego złe serce.
— Poczekaj! zobaczymy! — zawołał Canty.
I po tych słowach rzucił się z całą zaciekłością na chłopca. Wtedy Mayles wyciągnąwszy długą swą szpadę, zawołał:
— Radzę rusz go tylko, a już ja cię nauczę!
Canty cofnął się kroków parę.
— Obroniłem wprzódy chłopczynę od tłumu wyrzutków i teraz nie pozostawię go również. Precz! mówię, pókiś jeszcze cały!
Canty cofnął się, a wymruczywszy groźby i przekleństwa, za chwilę znikł bez śladu.
Mayles wraz z chłopczyną weszli na trzecie piętro. Całem umeblowaniem pokoiku, do którego przybyli, były biedne połamane meble, oraz nędzny tapczan w kącie stojący. Dwie cienkie świece dopalały, się rzucając blask słaby i smutny w około.
Mały chłopczyna, jak wszedł, tak i padł na łóżko, ciężko oddychając. Nic dziwnego, od wczoraj nie miał nic w ustach.
— Mój drogi, — rzekł Edward, zasypiając, — obudź mnie jak tylko objad podadzą!
Poczem usnął od razu.
Mayles uśmiechając się, myślał sobie:
— Wyborny sobie ten chłopaczek! Położył się na cudzem łóżku, tak dobrze jak na swojem. Nazywa siebie księciem Walii. Biedny bezdomny włóczęga! Na swój wiek niemało otrzymał on kuksańców od losu i ludzi, po których teraz tak smaczno zasypia. Wszystko się jednak odmieni, tak, odmienić musi! Zacznę go uczyć, poczem wyleczę z choroby. Prędzej siebie dam zabić, niżeli jemu uchylić w czemkolwiek. Bardzom polubił tego dzielnego chłopca. Jak to on mężnie stawił czoło rozwścieczonemu tłumowi, jak patrzył nań, jakoby sam był królem.
I nachyliwszy się po nad śpiącym, zaczął gładzić jego loki złociste. Chłopczyna zadrżał przez sen.
— Ach! leży nieokryty, — rzekł Mayles — łatwo przeziębić się może!
Napróżno szukając czegokolwiek do nakrycia chłopca, zdjął z siebie kaftan i owinął nim śpiącego.
— Chłopca zabiorę i pojadę do mego ojca, — mówił Mayles do siebie — aby żył tylko, to nie odtrąci sierotki. Brat starszy Jan też serdecznie go przyjmie. Idzie jednak o Gwidona. Zawsze zły i podstępny, nie będzie śmiał przy mnie go skrzywdzić. Dziś jeszcze jedziemy. Czy tylko ojciec żyje... Lat siedm jak wieści z domu nie otrzymałem.
Wszedłszy z jedzeniem sługa silnem trzaśnięciem drzwi zbudził chłopca, który, siadłszy na łóżku, zaczął przecierać oczy.
— Jakiś ty dobry, poczciwy! — zawołał książę, spostrzegłszy kaftan Maylesa, którym był nakryty, weź go i wdziej na siebie, już mi nie potrzebny!
Podniosłszy się, podszedł ku umywalce, wyczekując.
— Na co ty czekasz? — spytał Mayles zdziwiony.
— Chcę się myć, — odpowiedział Edward.
— Więc się myj!
Chłopczyk stał jednak, jak wprzódy, nie ruszając się z miejsca, tupnąwszy dwukrotnie z gniewu.
— Co ci się stało? — zapytał Mayles.
— Nalej wody! — rozkazał mały królewicz.
Uśmiechnąwszy się, Mayles zerwał się, podając wodę.
— Dobrze! a teraz serwetę.
Zdjąwszy z gwoździa serwetę, Mayles podał ją chłopcu. Król siadłszy za stołem, wziął się do jedzenia, na co i Mayles zarówno miał ochotę.
Spostrzegłszy to, chłopiec ostro zapytał:
— Jak to? Ty chcesz siedzieć obok króla?
— Znów coś nowego, — rzekł Mayles do siebie — ogłasza się za króla. Trudno przeczyć i drażnić chorego.
Stanąwszy po za krzesłem króla, Mayles zaczął mu posługiwać. Podczas obiadu królewicz zapytał:
— Nazwisko twoje Mayles Gandone. Czy tak?
— Tak, Wasza Królewska Mość! — odpowiedział Mayles.
— Opowiedz mi przebieg twego życia, — mówił królewicz dalej, — coś ty za jeden i czyś szlachcic rodem?
— Ojciec mój nie pochodził z rodu najznakomitszych, — opowiadał Mayles. Jako człowiek był bardzo dobry, dzięki fortunie — bogaty. Matka zmarła oddawna. Braci pozostało dwóch: starszy Jan dobry i zacny oraz młodszy Gwidon: swarliwy, zły i okrutny. Również pod naszym dachem zamieszkiwała cioteczna nasza siostra lady Anna, dzieweczka bogata, wysokiego rodu, zacna i szlachetna. Pomimo, iż pokochaliśmy się bardzo wzajem, ojciec postanowił wydać ją za mąż za Gwidona. A że nie można było sprzeciwiać się woli ojcowskiej, narzeczona moja została żoną młodszego brata. Zły Gwidon postanowił zagarnąć nie tylko całe mienie lady Anny, ale i nasze. Kochał on jedynie jej majątek, a reszta była komedyą i udawaniem, o czem wiedzieliśmy wszyscy, prócz ojca, który kochając Gwidona po nad wszystko i ufając mu bezgranicznie, o niczem wiedzieć nie chciał. Jedynie brata Jan Gwidon nie lękał się wcale, wiedząc dobrze, iż nie jest on na chowanie, ja tylko jeden zdrów i silny mogłem unicestwić jego nikczemne plany, ztąd Gwidon zaczął powoli podburzać ojca przeciw mnie, iż jakoby postanowiłem wbrew woli ojcowskiej zaślubić lady Annę.
Ojciec na tę wiadomość wybuchnął gniewem, a zawoławszy mnie do siebie, rzekł: „Masz niezwłocznie wyjechać na lat trzy. Przejrzysz nieco świata, a tem samem i pośród ludzi będąc, nabierzesz nieco rozumu“. I musiałem porzucić dom rodzicielski, rozpocząwszy tułaczkę po obczyźnie. Walczyłem w wielu wojnach, znosząc wielką biedę. Dostawszy się w ostatniej bitwie do niewoli, pozostałem w niej siedm lat. Potem wyrwawszy się ztamtąd wprost tu przybiegłem. Przyjechałem przed chwilą bez pieniędzy i ubrania. Co stało się przez te lat siedm z rodziną moją — nie wiem zupełnie.
— Ciężkoś skrzywdzony! zawołał królewicz — bądź jednak przekonany, że ukarzę twego brata i powrócę ci ziemię zabraną.
Tu Mayles zaczął informować księcia, iż niezwłocznie zaraz udają się do zamku w Gondone, objaśniając mu przy tem, gdzie leży ta miejscowość, jakie do niej najbliższe prowadzą drogi, jak serdecznie spotka ich Jan, ojciec i lady Anna. Król zdawał się słuchać, bardziej wszak był zajęty smutnem swem położeniem. Mayles zamilkł, gdy królewicz zaczął opowiadać o swojem nieszczęściu, w jaki sposób z króla w jednej chwili prawie stał się żebrakiem.
Słuchając tych opowiadań, Mayles myślał sobie: A to sobie stworzył historyę na poczekaniu, jaka szkoda, że jest nie przy zdrowych zmysłach, ale to nic, ja go wyleczę, a wtedy dopiero podziwiać go będą. Stanę się dumny z mego przybłędy!
Chwilowo zapanowała cisza. Obadwa zamyślili się, poczem królewicz rzekł z cicha:
— Tyś mnie wyratował z nieszczęścia, ocaliłeś mi życie. — Jakiej więc żądasz nagrody.
Mayles myślał przez chwilę, poczem przyklęknąwszy na jedno kolano, rzekł:
— Proszę jedynie o jedną łaskę Waszą Królewską Mość. Pozwól mi, wnukom moim, prawnukom i dzieciom zasiadać obok Waszej Królewskiej Mości!
Król powstał. Wziął miecz do ręki, a uderzywszy płazem po ramieniu Maylesa, według starych rycerskich zwyczajów, zawołał:
— Powstań sir Mayles Gandon! Od tej chwili pasuję cię na rycerza. Otrzymujesz łaskę, o którąś prosił, dokąd w Anglii linja królewska nie przeminie, łaska ta pozostanie przy tobie i twym rodzie.
Król zbliżywszy się do okna popadł w zadumę, Mayles siadł z zadowoleniem mówiąc sobie.