Królewicz-żebrak/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królewicz-żebrak |
Podtytuł | Opowiadanie historyczne |
Wydawca | Księgarnia Ch. J. Rosenweina |
Data wyd. | 1902 |
Druk | W. Thiell |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przepadł bez wieści.
Kiedy obadwa uczuli senność, królewicz wskazując na odzież, zawołał:
— Zdejm ze mnie to ubranie!
Mayles rozebrał chłopca, ułożył w łóżko i pomyślał sobie. Znów zajął mi moje łóżko. Gdzież ja się podzieję.
— Ty położysz się przy drzwiach. Będziesz przy mnie na straży.
To mówiąc zasnął.
— Rozkazuje w istocie po królewsku. — Zkąd się to bierze! — Ha! trudno! Trzeba pogodzić się z losem. — Nie tyle człowiek przeszedł przez te siedem lat — mówił Mayles do siebie — grzech uskarżać się na los.
Zbudziwszy się dość późno, Mayles odrzucił prześcieradło z chłopca i cichutko sznurkiem zmierzywszy go, wyszedł z pokoju na palcach. Po upływie pół godziny, Mayles powrócił, niosąc jakieś tanio nabyte ubranie. Podszedłszy ku oknu, zaczął oglądać swe kupno.
— Mój Boże — westchnął Mayles — gdybym tak miał pieniądze, nie taki kaftan kupił bym mu, który trzeba tu i owdzie reperować. Spodeńki niezgorsze, trzeba jednak i te tu i owdzie poprawić. Trzewiki — to dobre i mocne. Nareszcie nogom jego będzie ciepło. Chodząc latem i zimą, boso, jak żyje nie miał takich trzewików!...
To mówiąc, zaczął nawlekać igłę. Grube niezgrabne palce z trudnością to czyniły. Długo tak uporał się z igłą, która zamiast w uszko, właziła mu pod paznokieć.
— No, nareszcie. — A teraz zbudzę małego, ubiorę, pożywię i dalej w drogę! — Wstawać, Wasza, Królewska Mość, — zawołał.
Chłopczyna spał, jak zabity.
— Cóż tak zaspałeś, mój książę. — Czas wstawać.
Zbliżył się do łóżka. Księcia nie było. Mayles nie wierzył swym oczom.
— Gdzie chłopak się podział, — pytał, oglądając się w około, przyczem zauważył, że i łachmanki gdzieś przepadły.
Mayles zaczął krzyczeć i wołać właściciela zajazdu. Spostrzegłszy wchodzącego sługę z śniadaniem, w jednej chwili pochwycił go za kołnierz, trzęsąc nim silnie.
Sługa z początku zamilknął, poczem zaczął opowiadać.
— A no, było tak. — Tylkoś pan poszedł, przybył jakiś nieznajomy, wołając na księcia, aby szedł na tamten koniec mostu, bo tam go właśnie miał pan oczekiwać. — Chłopczyna przetarłszy oczy i mrucząc, że mu wyspać się nie dają wdział na siebie nędzną swą odzież i poszedł z nieznajomym.
— Ty głupcze jakiś! wołał Mayles, jakże lekko można cię podejść. — Ja się nie pytam, masz szukać księcia, rozumiesz. — A któż to, zapytał po chwili Mayles, oglądając ponownie łóżko, nakrył go tak umyślnie prześcieradłem, jakby ktoś pod nim spoczywał? — To sprawa tego nieznajomego — zauważył Mayles — czy on tylko przychodził tu sam.
— Sam panie, — odrzekł służący.
— Przypomnij sobie, proszę, dokładnie, przekonywał Mayles.
— Przypomniałem, — rzekł służący. — Skoro tylko weszli na most przyczepił się do nich jakiś kaleka!
— Co dalej... co potem! — wołał Mayles.
— Zniknęli w tłumie! — Nie widziałem już nic więcej, zresztą, zawołał mnie gospodarz.
— W którą stronę się udali? — pytał Mayles.
Po otrzymaniu objaśnień, Mayles, jak szalony wybiegł z pokoju, przeskakując po kilka schodów na raz.