Królewicz-żebrak/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królewicz-żebrak |
Podtytuł | Opowiadanie historyczne |
Wydawca | Księgarnia Ch. J. Rosenweina |
Data wyd. | 1902 |
Druk | W. Thiell |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pogodzony z losem.
Tegoż samego rana, gdy prawdziwego królewicza porwano Maylesowi, Tom obudził się w królewskich pokojach bardzo wczesnym rankiem. Otworzywszy oczy, zawołał wesoło:
— No! dzięki Bogu, żem się obudził. Przepadł smutek i troski, — nastało wesele i radość. Hej! Ania! Lizia! pójdźcie no tutaj i posłuchajcie co mi się śniło. Żem był królem, czyście słyszały, królem? Co to, gdzie siostry moje?
Ktoś podszedł do łóżka, pytając:
— Co rozkaże Wasza Królewska Mość?
— Co rozkażę? — spytał Tom. — Kimże to ja jestem?
— Wczoraj wieczorem byłeś księciem Walii, dziś już naszym panem i królem!
Tom zasłonił twarz ręką, smutnie wołając:
— Więc to rzeczywista prawda! Jestem królem! O niech opłaczę moją rozpacz!
Wprędce Tom zasnął. Gdy się powtórnie zbudził, któryś z paziów klęczał przy łóżku.
Przypomniał sobie, że ciągle jeszcze jest królem. Jakże niemiłe przebudzenie. Otoczony mnóstwem sług i magnatów stojących w szeregu, Tom siedząc na łóżku wpatrywał się badawczo w ubierających go dworzan.
Jeden z lordów stojących po za innymi otrzymywał odzież, podając ją następnemu i tak kolejno. Najznakomitszy tylko miał prawo ubierania księcia, którego wkrótce znudziła ta dworska etykieta.
Rozpoczęło się mycie. Jeden z magnatów nalewał wodę, inny podawał mydło, jeszcze inny prześcieradło. Od czesania również byli specjaliści. Wreszcie Tom był gotów. Wprowadzono go na śniadanie w towarzystwie wielu magnatów do sali stołowej. Przechodząc przez wiele sal, Tom wszędzie napotykał oczekujących przybycia królewskiego dworzan, którzy na widok króla padali na kolana. Po śniadaniu wprowadzono Toma do sali królewskiej. Usadzony na tronie, słuchać musiał teraz spraw państwa. Za królem weszli kanclerze i lordowie w otoczeniu pięćdziesięciu żołnierzy z toporami w rękach. Hartford stał tuż obok tronu, do którego zbliżano się co chwila. Skoro tylko w czemkolwiek Tom zaczął błądzić, postępując niezgodnie z obyczajem królewskim, monitował go zaraz Hartford, objaśniając jak się ma zachować. Zajęcie to bardzo dokuczyło Tomowi.
— Za jaki ciężki grzech — myślał, dostałem się do tego ponurego więzienia, z których nie widzę ani złotych pól moich, ani jasnego słoneczka.
I mimo woli sen skleił mu na chwilę powieki. Zapanowało ogólne milczenie. Sprawy państwa nie mogły być decydowanemi bez króla. Po chwili wprowadzono Toma do gabinetu, gdzie pozostawiono samego, gdzie wszedł chłopczyna 12-letni, cały czarny ubrany i przykląkł przed królem.
— Powstań chłopcze, — rozkazał Tom — mów, ktoś taki i czego żądasz?
Malec na te słowa powstał. Dziwnym smutkiem widniało jego oblicze.
— Jestem ten, którego zamiast ciebie poniewierają. — Jestem Marlo.
Tom poraz pierwszy posłyszawszy to nazwisko, nie wiedział, co ma odpowiedzieć, udał jednak podstępnie, że cokolwiek przypomina go sobie.
— Cośkolwiek przypominam sobie, — rzekł Tom — przebyta jednak choroba uniemożliwia mi to. — Mów śmiało o co chodzi.
— Dwa dni temu Wasza Królewska Mość zrobiłeś trzy pomyłki w greckim, czy tak?
— Tttak... — odrzekł Tom zmięszany, a jednocześnie myślał sobie: — Gdybyś zadał mi lekcją greckiego, nie trzy, lecz sto błędów bym zrobił.
Przybyły mówił dalej.
— Rozgniewany nauczyciel postanowił skarcić mnie za ciebie!
Tom odrzekł ździwiony.
— Ciebie za mnie? — Odkąd że to ty masz cierpieć za moje błędy.
— Od chwili, gdyś został królem, a więc nie tykalnym, — odrzekł malec. — Więc za złą naukę, skrupia się odpowiedzialność na mnie. — To już takie moje przeznaczenie.
— Więc zostałeś już ukaranym?
— Dotąd, nie jeszcze. — Dziś odnieść mam karę. — Przyszłem prosić o stawiennictwo.
— Nie lękaj się! — zawołał Tom. — Nikt ciebie palcem ruszyć się nie ośmieli!
— O! dzięki, dzięki, panie mój, — wołał chłopczyna ze łzami.
Po chwili przyklęknął znowu.
— Czego jeszcze żądasz? — zapytał Tom.
— Zostałeś królem, — odrzekł chłopczyna — przestaniesz się uczyć, a tem samem i mój obowiązek się skończy. — Ja wraz z memi siostrami sierotami pomrzemy z głodu! O nie wypędzaj mnie, błagam!
— Nie lękaj się, — rzekł Tom — obowiązek twój pozostanie raz na zawsze przy boku króla Anglii!
To mówiąc, powstał i obyczajem królewskim uderzył trzykrotnie Marlot’a płazem szabli po ramieniu. Tom zaczął wypytywać Marlot’a o szczegóły życia dworskiego i o magnatów, udając, że cośkolwiek sobie z przeszłości przypomina.