<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Królewicz-żebrak
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Księgarnia Ch. J. Rosenweina
Data wyd. 1902
Druk W. Thiell
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Mały Salomon.

Nazajutrz przybyli reprezentanci wszystkich państw i narodów dla złożenia w imieniu swych monarchów hołdu nowemu królowi Anglii.
Tom przyjmował deputacje, siedząc na tronie, po za którym stojący nie odłącznie lord Hartford, dawał bezustanne wskazówki, co i jak w danej chwili czynić wypada. Barwne kostjumy strojów z początku bawiły go, potem nudziły. Chwila odejścia zebranych ucieszyła go wielce. O drugiej godzinie wyznaczona była zabawa u króla. Krępowanie jednak młodziana przez nieustanny dozór zebranych sług i dworzan znudziły mu wszystkie zabawy. Najbardziej z wszystkiego zajmowała go rozmowa z Marlot’em, od którego wpuszczając co godzinę każdodziennie do swego gabinetu, wywiadywał się o tem wszystkiem, czego wiedzieć zapragnął. Nazajutrz bardzo rano wstawszy, Tom podszedł ku wielkiemu oknu i zaczął wyglądać. Zauważywszy zbiegowisko pośród jadących, zawołał:
— Dokąd idą ci nieszczęśliwi.
— Jeżeli rozkażesz królu — zawołał lord — dowiemy się!
— Rozkazuję! — zawołał Tom, muszę wiedzieć.
Posłany wrócił za chwilę. Objaśnił, iż w otoczeniu tłumu prowadzą, na karę śmierci: mężczyznę, kobietę i dziewczynkę. Na myśl o śmierci i mękach skazanych, serce zacnego Toma ścisnęło się z żalu.
— Wprowadzić tu niezwłocznie skazanych! — zawołał.
Rozkaz natychmiast spełnionym został.
W otwartych podwojach ukazały się głowy zebranych magnatów i dworzan. Nie zwracając uwagi na ich pokłony, Tom zasiadł w krześle fotelowem, nie spuszczając oczu ze drzwi. Wreszcie słyszeć się dały równe kroki żołnierzy. Skazani szli naprzód, za nimi straż królewska wraz z dowódzcą, który, przyklęknąwszy przed królem, stanął na boku. Straż otoczyła Toma. Skazani padli na posadzkę. Tom badawczo wpatrywał się w skazanego, rysy którego zdawały mu się nie obce. W tej chwili skazany podniósł oczy na króla.
— Tak! poznaję go, — pomyślał — jest ten sam człowiek, który raz w mojej obecności wyciągnął z rzeki tonącego, wtedy gdy wszyscy inni pomocy odmówili. Nie zapomniałem dnia ani godziny, w której ocalił to dziecko. Był to okropny zimowy dzień Nowego Roku. Rozkazawszy wyprowadzić z sali kobietę i dzieweczkę, Tom zapytał:
— Czy dowiedziono mu tego!
— Dowiedziono!
— Wyprowadzić go! — zawołał Tom, westchnąwszy.
Skazany, klasnąwszy w dłonie, zawołał:
— O! zlituj się panie nademną! Jam niewinny. Nie o to jednak tu chodzi. Błagam, byś się zlitował nademną i kazał mnie tylko powiesić!
— Tylko powiesić? Wszak i bez tego zostałeś na śmierć skazanym? — zapytał król.
— Zawyrokowano mnie, zawołał nieszczęśliwy, na ugotowanie żywcem.
— Zamilcz, nieszczęsny! — zawołał król — okropności takich słuchać niepodobna, a po chwili:
— Dobrze, dodał, stanie się jak chcesz, zostaniesz powieszonym!
Gdy skazany zaczął wynurzać swą wdzięczność Tomowi, tenże zapytał Hartforda.
— Czy istotnie w naszym kraju istnieje taki barbarzyński zwyczaj?
— Tak, odrzekł Hartford, stosuje się on do wszystkich trucicieli!
— Prawo to ma być zmienionem, zawołał Tom, od dziś żaden przestępca nie otrzyma tak okrutnej kary!
— Słowa twoje, nasz panie i królu, promieniejąc z radości mówił Hartford, zacne i poczciwe. Zapamiętają je nasze dzieci, wnuki i prawnuki.
Dowódzca straży chciał wyprowadzić skazanego, Tom, rozkazawszy, by pozostał, zawołał:
— Stój, niech wybadam tego nieszczęśliwego, a zwracając się do skazanego:
— Opowiedz mi, jak było! zawołał.
— Królu mój, jestem niewinny. Świadków na to niemam i prawdy dowieść nie mogę. Oskarżają mnie o otrucie chorego w jednej wsi. Byłem jednak w tym czasie gdzieindziej w innem miejscu, tam nie gubiłem duszy ludzkiej, lecz przeciwnie ratowałem chłopczynę, który tonął, a ja...
Nie pozwalając kończyć występnemu, zapytał nagle:
— A o której to porze dnia otruł on człowieka?
— O dziesiątej z rana. Było to w sam dzień nowego roku.
Tom rozkazał: Wypuścić go natychmiast z więzienia. Tak rozkazuje król.
Podziwiając umysł Toma, mówiono: Choroba przechodzi widocznie, zdrowy rozsądek powraca!
Tom zapragnął dowiedzieć się o przyczynę skazania kobiety i dziewczyny, które weszły przestraszone, przelękłe.
— Co zawiniły? — zapytał Tom.
— Sprzedały duszę djabłu — odparł dowódzca straży — za co będą powieszone.
— Kiedyż to miało miejsce, gdzie, w którem miejscu? badał Tom dalej.
— W Grudniu, w starym kościele — odparł dowódzca.
— Czy przyznały się?
— Niestety, zaprzeczają usilnie.
— W jakiż sposób dowiedziano się o tem?
— Świadkowie widzieli, jak nocą wchodziły do kościoła, tam to złemu zaprzedały swe dusze. A nazajutrz już szatan pomógł im wzniecić burze, która narobiła wiele złego?!
— A sama kobieta? — zapytał — czy ocalała?
— Nie, Wasza Królewska Mość, dom jej również się zawalił. Nie ma się nieboga gdzie podziać wraz z dzieckiem.
— A więc czart oszukał ją, — wtrącił Tom — pieniądze wziął, a mocy żadnej nie dał. Gdyby ją posiadała, nie pozwoliłaby burzy znieść jej biedną chatynkę. Ja zaś, — rzekł Tom, — tak myślę o niej: Za grosz sprzedała duszę, a za dziesiątki rubli poniosła straty, bo została bez domu. Więc skoro jest warjatką to i bez grzechu. Więc za cóż ją karać.
Słysząc mądre zdania Toma, zdumieni starcy kiwali głowami. Tom po chwili zapytał:
— Radbym wiedzieć jak one urządzały te burze.
— Oto tak — odrzekł naczelnik straży — zdjąwszy pończochy, wytrząsały je.
Ździwiony Tom rzekł do oskarżonej:
— Więc pokaż swą siłę i wywołaj burzę!
Tak uczeni, jak i najbardziej prości ludzie wierzyli naówczas w czary i różne siły nieczyste, ztąd magnaci przerazili się niemało, gdy Tom rozkazał kobiecie, by wywołała burzę. Sam on wierzył w czary, z ciekawości jednak pragnął zobaczyć, w jaki to mianowicie sposób powstanie burza w jego pałacu. Widząc malujący się smutek na obliczu nieszczęśliwej, Tom zaczął ją pocieszać.
— No, nie lękaj się niczego, mówił. Zrób tylko burzę, choćby maleńką, a w tej chwili wypuszczą cię wraz dzieckiem.
Kobieta padła na podłogę, wołając ze łzami:
— Panie mój, nie ma we mnie tej siły. Gdybym ją posiadała, nie dbałabym o nic, byleby tylko ocalić mą córkę.
Gdy widział Tom, iż nalegania jego skutku nie odniosą, rzekł:
— Kobieta ta mówi zupełną prawdę. Gdyby matka moja była na miejscu jej i posiadała w sobie siłę nieczystą, wywołała by burzę, aby mnie tylko ocalić. Widzę, że matki wszystkie jednakie. Pójdź z Bogiem wraz z córką twoją. A teraz, skoro ci darowano i żadne niebezpieczeństwo nie grozi, zdejmuj coprędzej pończochy i jeżeli wywołasz burzę, przyrzekam nagrodzić cię hojnie.
Zdjąwszy pończochy swoje i dziecka, kobieta trzęsła niemi na wszystkie strony, niestety burza nie ukazała się.

— Dosyć! — zawołał Tom — nie posiadasz złej siły. Idź z Bogiem. Nikt ci więcej krzywdy żadnej nie uczyni.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Samuel Langhorne Clemens.