Królewska miłośnica/Część III/Rozdział XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królewska miłośnica |
Podtytuł | Dalsze losy pani Dubarry |
Rozdział | Ostatnia godzina |
Pochodzenie | Od kolebki do gilotyny |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podpisał — postawił datę — odłożył pióro...
Wtem słyszy za ścianą brzęk oręża — krzyki — jęki...
Gwar mnoży się — napełnia kurytarze...
Coś okropnego dzieje się w murach więzienia!
Niebawem poczyna rozumieć...
Jakiś głos niewieści, młody, błaga: „To starzec!... Zmiłujcie się!“ Głos ten spotyka się ze śmiechem, drwinkami.
Książę de Brissac przyłożył ucho do ściany. Włosy mu się jeżą na głowie. To córka błaga o życie ojca. A równocześnie ktoś za drzwiami pada trupem — czerwona struga przenika do celi de Brissac’a. Ochrypły głos barbarzyńcy woła: „wypij tę czarę krwi, a darujemy życie twojemu ojcu!“ I śmiech okropny rozlega się... Oklaski... Mnogie zadowolone głosy wrzeszczą: „ścierwo! jak chleje!“[1]
De Brissac rozumie.
Wyprawiono rzeź w więzieniu...
Tak jest!... W Wersalskiej turmie niema nawet Maillarda, dla pozoru sądzenia przeglądającego rejestry, dostarczone z Ministerstwa.
Już dobijają się do celi: Słychać krzyk: „Gdzie dozorca? Niech przyniesie klucz... Tu siedzi Brissac!“... Inny głos: „Na co klucz?... Wybijać drzwi!... Oto drąg.“
Książę prostuje się... Wie, że niema ocalenia. Ale postanawia drogo sprzedać życie.
Już drzwi pękły — przez wyłom wlazł drab: de Brissac poskoczył groźny — potężny... W jednej chwili — bez okrzyku — zagłębił mu nóż w serce...
Ów wali się — nie zdążywszy wydać jęku... W otworze ukazuje się inna głowa — ruda — ze świecącemi, jak u wilka, ślepiami.
De Brissac uderza go nożem w skroń...
Z otworu zwiesiła się martwa głowa; z czarnych ust bluzgnęła krwawa piana...
Za drzwiami słychać krzyki wściekłości... Teraz drzwi są już wyłamane — runęły na podłogę...
Celę zapełnia gromada rozwścieczonych ludzi — nie! stado ryczących zwierząt.
Sięgają ku niemu mnogie ramiona. Wydziera się im. Starzec ma teraz siłę atlety. Wichurą siwych włosów w strząsa na przepięknej, dumnej głowie. Jest wspaniały, jak lew... Zwinny jak tygrys. Uskoczył im raz jeden i drugi. Runął na strwożonych, cofających się kilkakroć. Wbił znowu nóż temu i owemu. Innego poranił pięścią. Tego kopnął w brzuch — tamtego nogą zdeptał... Słychać jęki i wrzaski.
— Podli tchórze! — rzuca im w oczy.
Zawstydzili się — zachęcają się wzajem do natarcia. I naraz ruszyli nań całą gromadą... Legł pod naporem rąk i kolan... Jeszcze usiłuje wyrwać się im — miota się pod splotem dławiących go ciał...
Ale już ktoś podnosi żelazny łom...
Okrutny cios spada na głowę.
Skończyło się wszystko...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jeno płatki mózgu i bryzgi krwi odskoczyły od muru — padły na stół — splamiły papier — ostatnią wolę zmarłego.
Na testamencie zostały plamy jeszcze po upływie przeszło stulecia. Jest jednak czytelny. Tylko data, której atrament nie zdołał jeszcze wyschnąć w czasie napadu, zmieszała się z krwią i zatarła się w części. Stąd historycy epoki podają ją różnie.
Jeżeli przed kodeksem Napoleona istniało prawo o testamencie oleograficznym, to Republika mogła wytłomaczyć brakiem daty fakt, że testamentu księcia de Brissac‘a nie wykonała nigdy!