Królobójcy/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królobójcy |
Wydawca | Dom Książki Polskiej S. A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Paweł I wstąpił na tron. Lewek, straciwszy trzy czwarte życia na zapasach z kratami klatki, na rozprawach z rozpalonem żelazem pogromcy, na snach o wolności, o pustyni bezbrzeżnej, o ciszy oaz, o zdobyczach, o walkach zwycięskich, — postrzegł naraz drzwi klatki, stojące otworem, i to wprost na dal niezmierzoną, na królowanie, za mgły sięgające. I dał susa lewek i przystanął i jeszcze raz spojrzał na klatkę mizerną i zdumiał się, że ta nędzna krata tak długo zdała mu się potężną, i ruszył… Minęło dni kilka — lewek ustał nagle, raptownie i miast panować, miast grozą przejmować ryczał jeno, szamotał się aż przez nędzne hjeny zagryzionym został.
Takim lewkiem był Paweł I.
Paweł wstąpił na tron niby przeinaczony Hamlet szekspirowski, niby mściciel wielkoduszny, bo do głębi ludzkiego sumienia zaglądający. Pierwsze rozkazy nowego cara zabobonnym lękiem przejęły cały dwór, zaprzeczyły wyobrażeniu o charakterze i zaletach umysłowych imperatora.
Pierwsze rozkazy? — więc pogrzeb Katarzyny? — Tak.
Paweł zabawił się w Szekspira i w Hamleta zarazem. Krótko mówiąc, nakazał sprawić pogrzeb nietylko Katarzynie II ale i jej mężowi, Piotrowi III.
I rozbito trumnę, zawierającą szczątki uduszonego cara i wystrojono kościotrupa w szkarłat, złotogłów i insygnia cesarskie i ustawiono go obok wiejącego jeszcze zaduchem życia obrzękłego trupa Katarzyny… I tak im wspólne sprawiono ceremonje. Nie byłoby tu jeszcze w tem rozporządzeniu Szekspira, gdyby nie okoliczność, że straż honorową przy trumnie Piotra III musieli pełnić Aleksiej Orłow i Bariatyński… Morderców rozkaz cesarski mianował wyrazicielami żałoby!… Widowisko było straszne, groźne.
Setki tysięcy ócz wpijało się w każdy skurcz powieki zabójców, setki tysięcy ócz paliło godzinami czoła zbirów najemnych. A oczom tym przodowało spojrzenie melancholijne, sarkastyczne Pawła I — tak a nie inaczej spoglądałby Hamlet.
Aleksy Orłow był zbyt wielkim łotrem, aby go coś innego ugiąć mogło niż łańcuch lub knut, — twarz jego wrzała bezsilną wściekłością i obawą, aby go coś gorszego nie spotkało. Bariatyński mienił się, drżał, omdlewał…
Petersburg był przekonanym, że koniec pogrzebu będzie wyrokiem śmierci dla Bariatyńskiego i Orłowa, (trzeci wspólnik, Tiepłow, już nie żył), że Paweł rozpoczął dopiero z nimi porachunek. Petersburg się zawiódł. Paweł, jako Hamlet, wytrwał, — odsunął Orłowa i Bariatyńskiego od dworu i na tem poprzestał.
W tem pomszczeniu ojca Paweł objawił nie małą szlachetność i sporą ilość mistycyzmu a bodaj i uduchowienia i przejęcia się jakiemiś teorjami o zagrobowem życiu. I ten hamletyzm podniósł go w oczach poddanych — ale ten hamletyzm był zarazem tem, czem jest w istocie, granicą obłędu. Szekspir u tej granicy ma śmierć dla swego bohatera — Paweł dla siebie miał całe cztery lata panowania.
Po pogrzebie nastąpiły reformy. Reformy, zmierzające ku dobremu. Wypuszczono znów tysiące przestępców politycznych i ofiar faworytów Katarzyny; zapoczątkowano jakieś łagodzące prawa, przerwano kroki wojenne, zatroszczono się o fundowanie szkół i uniwersytetów, słowem naród rosyjski miał prawo znów roić o szybkim swym rozwoju, o zrównoważeniu się z Europą. Lecz ten prąd ożywczy był krótkotrwałym. Cesarz podlegał wybuchom, na strzępy potarganych, nerwów. Wizje i halucynacje ścigały go i na jawie, doprowadzały do rozdrażnienia, które nie miało na nic względów, dla nikogo zachowania.
Paweł dokoła siebie widział samych spiskowców, samych morderców, konspiratorów, intrygantów i szpiegów.
Jeden pucybut Kutaisow, wyniesiony na koniuszego dworu, na godność generał-lejtenanta i obwieszony, naturalnie, najprzedniejszymi orderami… europejskich mocarstw, zachował względy cesarza. On jeden, ani tego pragnąc, ani umiejąc się troszczyć o swe wpływy, ani myśląc nawet dbać o wyższe stanowisko, kiedy już był bogaczem i, przechodzącym swe pojęcie, dygnitarzem, rządził, panował, miał posłuch i znaczenie. A te osobliwe przywileje dawnego pucybuta, były tem ciekawsze, że Kutaisow żadnego naprawdę urzędu nie sprawował, nie miał żadnych pod sobą sług, ani upozorowanego czy narzuconego tytułu władzy.
Kutaisow trwał gorliwie przy funkcjach golibrody cesarskiego i był z siebie zadowolonym.
Nie trudno się domyśleć, że dwór dokładał wszelkich sił, aby się pozbyć Kutaisowa. Nawet dyplomacja europejska uprzykrzyła sobie składanie czołobitności pucybutowi, który pozwalał sobie na oklepywanie ramion, wizytujących go, ambasadorów lub na wykrzykniki przyjacielskie w rodzaju — „No, łżesz coś, bratku, ale bierz cię djabli, Kutaisow nie wilk, ty z nim dobrze — on z tobą dobrze!…“ Ale z Kutaisowem, a raczej z Pawłem I, była ciężka walka. O Kutaisowie źle się odezwać nie wolno było nawet żonie, nawet synowi, nawet Nelidowej, kochance.
Najwięcej cierpieli tu ci, którzy stali u steru, więc Bezborodko, Kurakin i Pahlen. Ci więc postanowili golibrodę usunąć i zastawili nań pułapkę.
Pahlen wytłumaczył faworytowi, że powinien usunąć Nelidowę, bo ona źle o nim mówi cesarzowi i jest przyjaciółką Kurakina, do którego znów Kutaisow żywił swoją własną antypatję. Golibroda uwierzył i bez wysiłku wypędził Nelidowę z pałacu.
Naturalnie Bezborodko, Pahlen i Kurakin mieli pod ręką gotową i pouczoną dobrze kochankę dla Pawła w osobie szesnastoletniej dziewczyny, Anny Łopuchin. Kutaisow z całem zaufaniem „załatwił“ schadzkę i zainaugurował nową miłość Cesarską.
Łopuchina była młoda i piękna i dostatecznie do działania cyniczna. Paweł był zachwycony swą kochanką, był tak dalece zachwycony, że w kilka dni ojciec Anny, nieznany dotąd, Piotr Łopuchin, doczekał się bombastycznego ukazu, cesarskiego, ozdabiającego Łopuchina mitrą książęcą… „za zasługi położone dla ojczyzny“…
To wyniesienie Łopuchinowej poruszyło dwór, zwróciło ku niej twarze, jako do nowego słońca, zwiastowało tyle upragnione runięcie golibrody…
Nadzieje te zawiodły. Wpływ Łopuchiny musiał głowę kłonić tam, gdzie się zaczynał Kutaisow. Paweł nie dał ust kochance otworzyć na wyrzeczenie najlżejszej uwagi o pucybucie. I pucybut został.
Rządy Pawła tymczasem z reform, na rzecz rozluźnienia łańcuchów, stoczyły się raptem na kraniec zakazów i ograniczeń.
— Nie wolno nosić okrągłych czapek! — obwieszczał cesarz swoim poddanym.
— Nie wolno sprzęgać koni po rosyjsku!
— Nie wolno wpuszczać w granice państwa książek podejrzanych!
— Nie wolno wpuszczać w granice państwa książek bez ocenzurowania!
— Cenzura się znosi!
— Nie wolno żadnych książek z zagranicy przywozić!
To „nie wolno“ stało się hasłem wszystkich zarządzeń Pawła — a że rozgorączkowany, schorowany umysł cesarza nie miał chwili równowagi, nie znajdywał w samowładnym ustroju żadnej tamy, żadnego hamulca, że miał w dodatku przywilej nieomylności głowy państwa, — więc już nie zamęt wynikł w Rosji, lecz tragikomiczny chaos, tem bardziej, iż w tych nieusprawiedliwionych, niewytłumaczonych zakazach nie było żadnego logicznego ładu, że zakazy te znosiły się wzajemnie, kłóciły, przeczyły swemu założeniu i wydawały naród na łaskę i niełaskę siepaczów, wytwarzały tysiące spraw o czapki, o guziki, o uprzęże, czyniły twarde życie rosyjskie nieznośnem.
Paweł zrywał się o czwartej rano. O piątej, nietylko przyjmował ministrów ale i… kopał ich… O północy alarmował gwardję, zarządzał przegląd rynsztunków i trzciny łamał na plecach oficerów.
Te trzciny podobno najwięcej do jego własnej zguby się przyczyniły…
Wice-kanclerz po konferencji z cesarzem zaniemógł dla odebranych razów. A w tydzień później, gdy Łopuchina pokazała Pawłowi list pełen wymówek i napomnień, odebrany od cesarzowej, — Paweł wpadł w szał. Wytłukł żonę w obliczu dam dworu i kazał zamurować wejście, łączące jego sypialnię z sypialnią Marji Teodorówny.
Dwór nie wątpił, że cesarz jest na drodze do obłędu.
Zamach stanu zawisł w powietrzu, spiskowi już stali w pogotowiu i nie spiskowi tylko, ale wrogowie cara.
Więc nadewszystko bracia Zubow — dwaj ostatni kochankowie Katarzyny — usunięci od dworu, pogardliwie odprawieni, i jak jeszcze odprawieni! Platona Zubowa odpędzono, jak się odpędza psa od ogryzanych kości. Walerjana Zubowa, udającego dowódcę wojsk, przebywających w Prusiech, spotkało nie mniejsze poniżenie. Oto wojsko otrzymało rozkaz powrotu, a natomiast wódz, będący w drodze, nie odebrał o tem żadnego zawiadomienia, żadnej dymisji urzędowej. Wykreślono go z listy generałów czynnych i na tem poprzestano.
Za Zubowymi stanął Pahlen, gubernator wojenny Petersburga. Pahlen, nienawidzący Pawła I, marzący o przewrocie, jako o tej jasnej chwili, która mu da zakosztować władzy pierwszego ministra.
Był koniec roku 1800.
W Paryżu huk maszyny piekielnej, godzący na życie pierwszego konsula, zdawał się witać wiek dziewiętnasty. Dwory europejskie pokiwały głową i westchnęły żałośnie na oczywiste niedołęstwo baryłki, wypełnionej prochem i petardami… To pobożne życzenie odbiło się i w Petersburgu i zrodziło chwilowy zamiar poprawienia systemu baryłki paryskiej i wypróbowania jej na osobie Pawła… Zresztą system wysadzania w powietrze nie był już i w roku 1800 nowiną, bo matką jego i pierwszą pionierką była… ta słodka, liryczna Marja Stuart, na cześć której, a na chwałę Szyllera, tyle gorzkich łez wylano już i wylewać się będzie. Tak, Marja Stuart już w roku 1567 zainicjowała z późniejszym swym mężem, Bothwelem, podminowanie domku, w którym leżał chory jej mąż pierwszy, Henryk Stuart. I próba się udała, Henryk Stuart wyleciał w powietrze i, dla pewności, z całym domkiem.
Były więc wszelkie szanse, że i takie zdetronizowanie Pawła I mogłoby się udać, lecz spiskowi woleli iść na pewne, woleli mieć gwarancję, że nie będą wyciągali kasztanów z pieca dla kogo innego…
Pahlen podjął się poselstwa do Aleksandra. Cesarzewicz miał skrupuły. Paweł kochał dzieci, dbał o nie, a choć i im dokuczył i dokuczyć umiał, przecież one najmniej miały powodu do niezadowolenia, do skarg.
Namowy, podobno, trwały „dosyć“ długo, zanim Aleksander dał spiskowcom upoważnienie do zamachu. Jak daleko sięgało pełnomocnictwo udzielone poucza sam zamach.
Noc z dnia 23 na 24 marca 1801 została wybraną przez spiskowych na „zdetronizowanie“ Pawła. Miejsce zebrania wyznaczonem zostało u Platona Zubowa. Zebranie zaczęło się już nad wieczorem sutą ucztą, zakrapianą strumieniami alkoholów. Rej wodzili Pahlen, Zubowowie i generał Boenigsen. Resztę spiskowych stanowiła czereda oficerska, z rozmaitych pułków i oddziałów namówiona. Pito na zabój, na pohybel Pawłowi, na pomyślność Aleksandrowi, na królestwo niebieskie matce Katarzynie. Szczerość zapanowała taka, iż jeszcze przed ukończeniem uczty doniesiono Kutaisowi o spisku. Kutaisow, który, po nudnej dlań służbie, sam właśnie rozrywał się w wesołem towarzystwie, — machnął ręką, schował do kieszeni listę imienną spiskowych i uznał, że dość czasu będzie nazajutrz. Ta odwłoka tłumaczyła się tem, że denuncjacja nie była dokładną i być nią nie mogła, bo w istocie, prócz prowodyrów, nikt nie wiedział „kiedy“ ani „jak“. Większość uczestników zebrania u Zubowych oswajała się dopiero z myślą przedsięwzięcia zamachu.
Przed północą, gdy głowy dobrze były rozpalone trunkiem, — Platon Zubow rzucił plan napadu natychmiastowego na pałac carski, pochwycenia Pawła i zniewolenia go do abdykacji.
Spiskowcy osłupieli, było to coś, co przechodziło na razie ich pijaną odwagę.
Nastąpiła chwila wahania, niezdecydowania, otrzeźwienia. Lecz tu czuwał Pahlen i z całą mocą uderzył w spiskowych zezwoleniem cesarzewicza Aleksandra, więcej niż zezwoleniem… bo rozkazem.
Skutek był piorunujący. Spiskowi rzucili się do szpad, pałaszy i pistoletów. Podzielono się na dwie partje i stu ludzi ruszyło na tego, który był panem życia i śmierci stu miljonów poddanych.
Zamach był uplanowanym drobiazgowo. — Przed Pahlenem, jako gubernatorem wojennym Petersburga, otwarły się bramy i furty pałacowe. Spiskowi obstawili wejścia i mieszkania służby i uformowali kordon, odgradzający komnaty Pawła.
Nigdzie nie natrafiono na opór, bo nikt ze straży ani go śmiał stawiać, ani uważał za potrzebne, zwłaszcza, że widział przed sobą swych bezpośrednich zwierzchników.
Po przeniknięciu wskróś wszystkich arteryj pałacu spiskowymi, Pahlen, trzej Zubowowie: Platon, Walerjan i Mikołaj, stanęli wraz z generałem Boenigsenem przed drzwiami, wiodącemi do sypialni cesarza… Dalej już oni pięciu tylko iść mieli!…
Nie marnowano czasu. Bracia Zubow podważyli drzwi boczne do umywalni cesarskiej i, świecąc sobie ślepemi latarkami, wtargnęli.
Młody, dyżurny kamerdyner cesarski, mający swą izdebkę na lewo od umywalni, na wszczęty hałas, porwał się na równe nogi i jął wołać o pomoc, a grodzić sobą wejście do sypialni Pawła.
Zubowowie z Pahlenem rzucili się na kamerdynera. Czworo rąk wpiło się w szyję sługi, pałasz Platona rozczepił mu czaszkę. Trupa rzucono do izdebki za umywalnią.
Krew jakby zastanowiła zbirów, — lecz nie na długo, — spojrzeli po sobie, nie czas było się cofać… Ruszyli naprzód…
Gdy się to działo w umywalni, Paweł, zbudzony krzykiem kamerdynera, wyskoczył z łóżka. Paweł nie miał złudzeń, był wszak synem Piotra III!… Pierwszą myślą cesarza było ujść, schronić się. Cesarz rzucił się ku stronie, gdzie były drzwi, wiodące do sypialni carowej, lecz te drzwi były z jego własnego rozkazu zamurowane! — Pawła ogarnął febryczny lęk; szukał kryjówki daremnie…
Tymczasem drzwi się otwarły. Do sypialni wpadły złowróżbne światełka latarek… Cesarz drżał w fałdach portjery okiennej…
Spiskowi zwrócili światło ku pościeli, a nie widząc Pawła, osłupieli…
I znów nastała chwila niepewności, wahania. Aż wszyscy pięciu, jedną tknięci myślą — zaczęli cara szukać…
W kilka sekund siny z przerażenia cesarz wił się już w żelaznych rękach dwóch starszych Zubowych…
Boenigsen jednak czuwał i zakrzyknął na kamratów. Pawła usadzono na krześle i podano mu pióro do podpisania zrzeczenia się tronu… Cesarz ani próbował się wzbraniać. Drżący, trzęsący się wziął za pióro, lecz nie mógł go w ręku utrzymać… tak, że Boenigsen ujął cesarza za kiść i prowadzić musiał rękę.
Cesarz przestał panować. Boenigsen z aktem abdykacji uciekł. Paweł został teraz z Zubowymi i Pahlenem. Ci mieli wszak z nim swoje porachunki…
Mikołaj Zubow daje hasło, obrzucając cesarza karczemnymi wymysłami. Platon z Walerjanem wtórują mu. Pahlen wspomina na razy, wzięte od Pawła — i policzkuje cesarza…
Następuje scena piekielna, dzika, okropna. Pięście zbirów zamieniają twarz samowładcy wszechrosyjskiego w jedną krwawą ranę. Paweł jęczy, wzywa pomocy, wreszcie już tylko osłania się przed razami, — już tarza się pod obcasami zbójów. Lecz i ci syci są zemsty.
— Skończyć! — komenderuje Pahlen.
Platon i Walerjan Zubowowie odpasują szarfy rycerskie, wiążą je w stryki i zarzucają je na szyję Pawła.
Cesarz broni się z całym wysiłkiem, z całą rozpaczą mordowanego. Ostatkiem przytomności udaje mu się wsunąć rękę pod węzły stryków i tem uduszenie opóźnić…
— Powietrza! Dajcie mi odetchnąć jeszcze! — bełkoczą posiniałe wargi cesarza.
Platon Zubow odpowiada przekleństwem i ciśnie stryk, a Mikołaj Zubow zamierza się pałaszem i odrębuje zawadzającą strykowi rękę.
Teraz już niema mitręgi. Platon z Walerjanem zapierają się nogami o piersi Pawła — i oto już leży i pławi się we krwi sponiewierany trup…
Cesarz zamordowany — niech żyje cesarz!…
Siepacze odpoczywają. W skroniach łomocze im pytanie — co teraz? — co dalej? Ale pośród tych wytrawnych łotrów jest młody, zadufany w sobie, Mikołaj Zubow. Co jemu! Drwi z braci, drwi z Pahlena i do cesarza, do Aleksandra rusza z wieścią i z powitaniem go na tronie!…
I Mikołaj Zubow tak, jak stał, ze śladami krwi cesarza Pawła, ojca, ruszył do cesarza Aleksandra, syna…
Aleksander czuwał, czekał na wieści!…
Gdy Mikołaj Zubow zwiastował mu śmierć ojca, Aleksander, według zapewnień kronikarzów, omdlał…
Kronikarze niektórzy idą dalej, bo dowodzą, że Aleksander dał pozwolenie na zamach, na zniewolenie Pawła do podpisania abdykacji, ale nie na mord; że Pahlen z braćmi Zubow dopuścili się zabójstwa na własną rękę, z własnej inicjatywy tylko, że przekroczyli otrzymane od następcy tronu pełnomocnictwo…
Czy frazesy te mogą jednak zaprzeczyć faktom, czy bodaj jedną kroplę krwi zmazują z rąk ojcobójcy?!… Czy Aleksander bodaj upozorował swą niewinność ukaraniem zbirów, niełaską lub oddaleniem ich od siebie?!
Na te pytania odpowiada zimna, nieubłagana historja.
Zubowowie, Pahlen i Boenigsen byli karjerowiczami pospolitego gatunku, karjerowiczami, dla których Paweł był zawadą, którzy nietylko pomścić chcieli swe domniemane krzywdy, nietylko zrzucić z tronu znienawidzonego monarchę, ale nadewszystko posiąść łaskawość następcy.
Paweł bez zaprzeczenia był na drodze do obłędu, był klęską państwa, ale i nie był gorszym od całej galerji swych poprzedników i poprzedniczek, a może lepszym, bo uczciwszym, bo nie splamiony żadną zbrodnią. Ale, nawet dopuszczając przymus detronizacji, nawet mord ten osłaniając całą argumentacją o potrzebie poświęcenia życia szkodliwej jednostki dla miljonów ludzi — jeszcze nie można dojrzeć nic, coby było z idei, coby zwierzęcość zbirów tłumaczyło, coby nie pochodziło z egoizmu, z pobudek nizkich, nikczemnych…
A ludzie przecież tak podli, jak trójca Zubowów, Pahlen i Boenigsen, ludzie, którzy lizali przedtem stopy Pawłowe, którym razy trzciny cesarskiej byłyby niczem, gdyby je okraszono złotem i zaszczytami, ludzie, których odwaga była desperacją tchórzostwa, — tacy ludzie drżeć musieli przed zmarszczką nowego pana, Aleksandra, tacy ludzie nie zrozumieliby nawet półsłówka, baliby się domyślnika. Historja Mirowicza, zbira Katarzyny II, była jeszcze nie zapomnianą. Dlaczegóżby Aleksander nie mógł poświęcić Pahlena i Boenigsena?! Spiskowi o tem pamiętali.
A na ostatek — epilog. Bracia Zubow, po zgonie Pawła, wrócili do łask cesarskich, odebrali najwyższe dla nich już odznaczenia, bo powołano ich na członków rady państwa, bo obdarowano ich donacjami, bo utrwalono na lata ich wpływy. Boenigsen z generała stupajki wyrósł na wodza potężnego, choć lichego zawsze generała, opływającego we wszystko, co berło ma dla swoich ulubieńców, mężów zaufania, filarów. Najmniej krzyczącymi były dalsze losy Pahlena, bo czy Aleksander powziął był doń niechęć czy wstręt, czy Pahlen sam uczuł odrazę do dworu, — dość, że się oddalił dobrowolnie ze stolicy i unikał cesarskiego otoczenia… Lecz, co nie doszło, co ominęło Pahlena ojca, człowieka już podstarzałego, spadło na trzech jego synów, którym wstąpienie na tron Aleksandra I roztworzyło na ściężaj wrota do łask i względów.
Jeden z historyków powiada o Aleksandrze I, że tego najmniej pragnąłby mieć królobójcą. Niewątpliwie — monarcha ten objawił wszak tyle porywów szlachetnych, tyle mówił o dobrej woli, tyle rzekomo chciał dla państwa swego postępu, światła, powietrza i swobód, iż z żalem stawia go się w rzędzie tak ponurych satrapów, jak Piotr I, Katarzyna II, Iwan Groźny.
A może właśnie widmo ojca uczyniło Aleksandra tak marzycielskim, tak szczerze, choć nieśmiało, rojącym o wielkiem, wolnem państwie rosyjskiem?
A może te zalety Aleksandra były jedynie pracą sumienia, pokutą, żalem, chęcią zmazania winy?!…
I wina Aleksandra, wina straszna, gdyby zmazaną została, to, mimo wszystko, tej okropnej karty historji ani wydrzeć, ani zniszczyćby nie mogła.
Smutny to miał być prognostyk dla dziejów dworu petersburskiego na wiek dziewiętnasty, a może i dwudziesty.
Paweł I w rodowodzie panującego domu rosyjskiego jest twórcą nowej gałęzi — gałęzi, nazywającej się Romanow — a mogącej mieć tylko zasadę do nazwiska Holstein-Gottorp, bo przecież Paweł był synem oficjalnym Piotra III, księcia Holstein-Gottorp, Niemca i Niemki, księżniczki Anhalt-Zerbst (Katarzyny). Ale, gdyby oprzeć się na manifestach Piotra III, świadectwie Sałtykowa, wszystkich współczesnych dworaków i nakoniec na zdaniu samej Katarzyny — to linja Pawła mogłaby nazywać się jedynie Sałtykow-Anhalt. Drażliwa ta nieco firma została umiejętnie osłoniętą przez giętszych pisarzów mianem „Pawłowiczów“. Właściwością jej jest, że dotąd utrzymuje się w kolei następstwa i nie czyni zboczeń — i że w swem najbliższem środowisku, choć ściera się i walczy, jednak nie posuwa się do tak gwałtownych środków, jak Piotr I, Anna, Elżbieta, Katarzyna II lub drugi przedstawiciel wyżej pomienionej linji, Aleksander I.
Paweł pozostawił czterech synów i pięć córek — więc założył podwaliny do nielada dynastji.
Aleksander I był najstarszym synem Pawła, a ponieważ dzieci nie miał z żony swej Elżbiety Aleksiejewny (księżniczki badeńskiej), przeto cesarzewiczem następcą tronu został brat jego młodszy, Konstanty. Za Konstantym byli jeszcze książęta Mikołaj i Michał.
Aleksander I otrzymał dosyć wszechstronne wykształcenie i to wykształcenie, liczące się mocno z czekającym na chłopca tronem. Katarzyna II sama zajmowała się wyborem mentorów dla wnuka. Szczególniej Laharpe, Szwajcar, wpoił wiele dobrego w serce młodego cesarzewicza. Jednakże dwór Katarzyny II musiał wycisnąć swoje piętno na Aleksandrze, musiał zniewieścić go, zepsuć, oswoić z życiem i użyciem zmysłowem. Aleksander I, na swoje szczęście, najmniej z braci był podobnym do ojca, a może najwięcej do matki, Marji Teodorówny, szkoda, że ciałem tylko. A że ta cesarzowa miała i głowę otwartą i prawą duszę, — świadczą bodaj napomnienia, które słała księciu Konstantemu na wieść, że cesarzewicz znów wojnę z żoną swą prowadzi i bryka zanadto.
— „Wierzaj mi, synu — pisała carowa — iż tylko istotne nasze cnoty mogą zniewolić nasz lud do wiary w nasze posłannictwo i wyższość, a taka wiara głęboka jest jedyną rękojmią spokoju i rozwoju państwa“.
Zasad tych nie wyznawał nikt zresztą, prócz Marji Teodorówny — ani przedtem ani potem. Nie wyznawał ich i Aleksander I, lecz ten miał ambicję wielką, miał sztukę zjednywania sobie ludzi, umiał zachwycać swą skromnością, umiał i śmiać się i płakać, i tęsknić i w obłokach szukać natchnienia.
Aleksander I był egzaltowanym i był marzycielskim w rzeczy samej. Był aktorem, na sekundę nie zapominającym, że ma obowiązek zachwycić widzów, był tym histrjonem, który, nawet porwany rolą, pamięta i o peruce, i o nalepionej brodzie, i o pudrze, trzymanym pod ręką, a mającym, w chwili bólu, twarz mu wybielić. Aleksander I niekiedy ulegał drgnieniom szlachetności i wspaniałomyślności, ale i w tych drgnieniach gonił za bengalskimi ogniami, przybierał pozy Cezarowe, czyniąc nadewszystko to, z czem mu było do twarzy.
Lecz i ten Aleksander I był promieniem, był błyskiem tęczowym w galerji ciemnych postaci wszechrosyjskich monarchów; był tem zbawczem światłem, jakiem się staje najlichszy kaganek dla więźnia, skazanego na lata całe nocy w wilgotnym, ciemnym lochu. Ale Aleksandra niepodobna ani sądzić ani mierzyć miarą Europy, bo niepodobna księżyca mierzyć słońcem, ani brzasku południem.
Przeciwieństwem Aleksandra był brat jego cesarzewicz Konstanty, o twarzy uosabiającej brzydotę Pawła, o charakterze gwałtownym, instynktach dzikich, nieokiełznanych. Już babka, Katarzyna II, nie lada kłopot miała z wybrykami Konstantego, a Paweł I, a nareszcie Aleksander nigdy nie był pewnym czy jego brat, — następca tronu, nie wypłata figla, uchybiającego już nie monarszej powadze, ale chłopskiej obyczajności. Ożenienie Konstantego z księżniczką Sasko-Koburską, które miało utemperować cesarzewicza, stało się tylko jednym łańcuchem zatargów, sporów i dworskich skandalów. Konstanty z żoną żyć nie chciał i nie godził się bodaj na zachowanie pozorów wobec galerji. „Wybryki“ Konstantego dochodziły aż do sławnych spacerów w pięknym uroczystym mundurze generalskim i stosowanym kapeluszu z piórami, ale boso i nago… aż do miejsca, gdzie zaczynał się mundur. Pomysły wielkiego księcia były wogóle niepowszednie i bardzo ordynarne. Ale, bo Konstanty, w przeciwieństwie do Aleksandra, zaledwie koszarowe odebrał wychowanie, — nikt o niego nie dbał ani się nim zajmował, gdyż, za życia babki i ojca, nikt w nim nie przewidywał następcy — a gdy został następcą to znów nie wątpiono, że Aleksander będzie miał jeszcze syna, któremu Konstanty będzie musiał ustąpić miejsca. Stąd i to zaniedbanie cesarzewicza, trwające jeszcze długo po objęciu rządów przez Aleksandra I.
Cisza i skromność znamionowała ceremonie, sprawione zwłokom Pawła. Grobowem milczeniem powitał naród rosyjski swojego pana. A i pan sam wyglądał na onieśmielonego, na skonfundowanego, na wstydzącego się rozkazywać a może wstydzącego się nadto podnosić głowę…
Młody a silny tygrys, buntujący się oddawna przeciwko pogromcy, rzucił się na niego, powalił i jednem szarpnięciem pazurów wydarł nienawistne mu życie. Trup leży bezwładny pod łapami tygrysa… Tygrys pianę toczy, czeka jeszcze na znak do walki, na zapasy śmiertelne… Martwe ciało stygnie… I tygrys cofa się w róg klatki i zezuje niepewnie i wstydzi się, że zwycięstwo przyszło mu tak łatwo, tak szybko.
Spojrzenie i zachowanie się Aleksandra, w pierwszych tygodniach panowania, miało coś z tygrysiego onieśmielenia. Młody cesarz słuchał, spełniał rozkazy a czekał, iżali jakiś sobowtór rodzica nie zjawi się przed nim i nie wyżenie go!
Trup Pawła milczał i raz jeden podobno śmiał przemówić przez usta metropolity Platona…
Oto, pod koniec azjatycko przesadzonych cerernonij koronacyjnych, książę Walerjan Zubow, jeden z morderców Pawła, biorący wyróżniający udział w obrzędzie, ozwał się do starca:
— Wasza ekscelencja musi się czuć bardzo zmęczonym!?
— Och, bardzo! — odrzekł spokojnie metropolita, nauczyciel religji Pawła I. — ale sądzę, że nie dacie mi znów po raz drugi tak samo się męczyć!…
Zubow poczerwieniał i odciął się hardo.
— Nie ma obawy! „Ten“ nie jest uczniem Ekscelencji.
Koronacja nieco orzeźwiła Aleksandra, ośmieliła czy ogłupiła jego zabobonny charakter! — Młody car, okadzony, wybłogosławiony, namaszczony olejami, wytarty najdrogocenniejszemi świętościami, uspokoił się i powiedział sobie — albo Boga niema i ja sam Bogiem jestem, albo Bóg jest, a więc oczywiście niema do mnie urazy gdyż nie pozwoliłby mi być za pan brat ze swoimi symbolami.
I panowanie Aleksander rozpoczął od reform i ulg.
Więc znów zniesiono tajną kancelarję, choć ją już zniósł przedtem Piotr III, — więc obluźniono więzy cenzury, zatroszczono się o oświatę, poczyniono ustępstwa dla włościan, wyrzucono mnóstwo rupieci i śmieci i śmieszności, nagromadzonych w ustawach, prawach i przepisach — i nieomal, że przygotowywano w Rosji grunt, na którym ręką cara dobroczyńcy, zakwitnąć miało drzewo cywilizacji, wolności, szczęścia i to drzewo, pod którego rozłożystym cieniem szukaćby musiała cała Europa ożywczego chłodu…
Aleksander panował i Aleksander roił. Roił o chwale Marka Aureljusza i Trajana, chciał być i Karolem Wielkim i bajecznym Kalifem z „Tysiąca i jednej nocy“.
Roił car i roiła Rosja, — car łudził samego siebie i Rosję. Rosja łudziła siebie i łudziła cara.
Sny te rozkoszne, piękne sny trwały krótko. Wojna święciła krwawymi festynami narodziny genjuszu Napoleona. Wojna dosiągła granic Rosji… Aleksander wdział zbroję, nałożył szyszak i rzucił się w odmęt bitew, koalicyj i aljansów. Ba, i tu marzycielstwo go unosiło, lecz, unosząc go, skazywało na śmierć setki tysięcy poddanych, niszczyło kraj, ubożyło, udaremniało jego rozkwit.
Rosja w istocie nie miała żadnych korzyści w awanturowaniu się z Francją, nie miała żadnych zbieżnych z nią interesów i mogła była spokojnie przyglądać się Austerlitzowi i Jenie i Friedlandowi, tem bardziej, iż nawet system kontynentalny dla tak mało nadmorskiego państwa był zyskiem.
Aleksander wszakże chciał zabawić się w trojańskiego rycerza. Więc przysięgał przyjaźń Austrji i brał z nią razem cięgi, więc Kastorem był dla króla pruskiego i wrogiem dla Bonapartego i znów cięgi odbierał, więc przytem szanował potężnego nieprzyjaciela, wodę na szpadę lał i szampana i ślubował Napoleonowi wojnę z Anglją, więc mścicielem całego świata się mienił i skazywał Rosję na ruinę, więc znów płakał w ramionach pruskiego Fryderyka i znów bolał nad „wielkim Korsykaninem“ i jeszcze miał wzruszenie dla wschodzącej gwiazdy Burbonów i za Agamemnona na Kongresie wiedeńskim się wydawał i sprawiedliwość ludom wymierzał…
I aktor był zadowolonym z siebie i aktor był zadowolonym z dekoracyj, które mu za tło służyły. Tu przyjaciel w Królewcu, tulący uciekiniera, króla pruskiego. Tu znów, w Tylży, przyjaciel Napoleona, a w swoim rozumieniu… pan drugiej połowy tego samego lauru, noszącego nazwę „Napoleon — Aleksander“. Syn Pawła I nie postrzegł, że tu mogła być mowa o Aleksandrze, ale chyba o Wielkim Macedońskim. Pole Możajska, łuny pożaru Moskwy, brama St. Denis, w Paryżu, to przecież już nielada tło dla nimbu. — Ale aktor był albo płytkim nadto albo kulejącym, wobec talentu kapitana z Tulonu — a bodaj i tuzina jego podkomendnych. Aktor czynił, co mógł. Przepisywał Cezarowe odpowiedzi, mówił i jak Cyrus i jak Solon i wzdychał niby Krezus… Starał się być Achillem, Hannibalem, Scipjonem, Ksenofontem aż zbladł, aż mu ze spoconego oblicza opadły szminki i aż wrócił, aby symulować odnowiciela a zostać tyranem.
Rosja pokornie przeżywała dies irae, z pokorą rozumiała, że nie czas na reformy i zmiany, nie czas na porządkowanie izby, gdy pali się dach nad głową.
Aż raptem, zabrakło pobudek wojskowych, zabrakło okrzyków „ojczyzna w niebezpieczeństwie“, zabrakło i nieprzyjaciela i wojen. Rosja odetchnęła i czekała, czekała długo. Reformy nagle ustały, uszy łaskawe na skargi i westchnienia, ogłuchły… Rosja jęła słać carowi memorjały, a czynić nieśmiałe przedstawienia… Daremnie. Aleksander wzdychał, kiwał głową, a gdy memorjały w silniejszy uderzyły ton — cesarz-reformator rozpłakał się i przypomniał sobie o Sybirze, knucie i stryczku. Rosja podjęła rzuconą rękawicę.