Krótki życiorys o. Wacława Nowakowskiego, kapucyna (Edwarda z Sulgostowa)/Rok 1863. – Rewizya i wywiezienie O. Wacława z Klasztoru w Lublinie. – Pobyt na Syberyi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Janocha
Tytuł Krótki życiorys o. Wacława Nowakowskiego, kapucyna (Edwarda z Sulgostowa)
Rozdział Rok 1863. – Rewizya i wywiezienie O. Wacława z Klasztoru w Lublinie. – Pobyt na Syberyi.
Wydawca Wydawnictwo OO. Kapucynów
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rok 1863. — Rewizya i wywiezienie O. Wacława z Klasztoru w Lublinie. — Pobyt na Syberyi.

(Opowiadanie O. Wacława)

O. Wacław o sobie mało co dobrego kiedy opowiadał. Pokorny całe życie i skromny, w towarzystwie rozmowny i dowcipny, żartobliwy; wychwalał dobre i szlachetne czyny swoich towarzyszów z Syberyi. Zapytany o jego tam sposobie życia, zamilczał, lub też na upokorzenie swoje coś ze złośliwości swojej jaki przykład przytoczył. W czasie swojej ciężkiej słabości, trwającej dwa tygodnie, będąc chwilowo zdrowszym i weselszym, tak mi opowiadał:
Wieczorem po kolacyi byliśmy wszyscy w refektarzu na rekreacyi. Rozmawialiśmy o bieżących sprawach i wypadkach z ruchu narodowego. Częste rewizye klasztoru napełniły nas bojaźnią. Trudne było podówczas nasze stanowisko, jak i wogóle całego duchowieństwa wobec dwóch rządów, rosyjskiego i narodowego, byliśmy, jak to mówią, między młotem a kowadłem. Potrzeba było wyrozumiałej ostrożności wyższej polityki, aby zachowaniem i postępowaniem stronniczem nie narazić klasztoru na niebezpieczeństwo i nieszczęście. Ani rządowi rosyjskiemu, ani też rządowi narodowemu jakimkolwiek sposobem nie można było sprzeciwić się. Nie było innej rady, jak rządu rosyjskiego się strzedz, a swoim współrodakom braciom dopomagać, gdy już nie można ich było w zapale i działaniu w dobrej wierze powstrzymać. Ta kwestya, jakie mamy zająć stanowisko, była przedmiotem naszej pogadanki w refektarzu O. Gwardyan Anicet Sierakowski, były Prowincyał, kierujący się zasadą Medium tenuere beati, media aurea via optima zachęcał nas do jedności postępowania według moralnej zasady. Podczas, gdy w tej kwestyi dość żywa powstała dysputa, dzwonek przy furcie gwałtownie szarpany, zadzwonił i przerwał rozmowę.
Brat furtyan, biorąc klucze z przed O. Gwardyana, przestraszony częstemi rewizyami, przeżegnał się i mówiąc: „Pod Twoją obronę“: pospieszył odmykać, gdyż dzwonek, jak dobry stróż piesek, przeraźliwie skowyczał.
Pewnie znowu rewizya rzekł Gwardyan i nie omylił się w przeczuciu.
Skoro Brat furtyan odemknął drzwi od furty, te parte siłą przemocy, z łoskotem uderzyły o ścianę, a do refektarza doleciał gwar niecierpliwych sołdatów, szczęk broni i odgłos ciężkiego stąpania większej liczby wojska.
Kto co ma, niech niszczy i chowa! Bóg z nami, ufajmy i módlmy się rzekł Gwardyan.
Ja mając przy sobie list od rodzonego brata Karola, podarłem go w drobne kawałeczki i do kufelka glinianego z przykrywką wrzuciłem. Na uprzątnięcie innych papierów, będących w celi, nie było czasu. Do refektarza, prowadzony przez Brata furtyana, wszedł pułkownik, a za nim kilkunastu sołdatów.
— Czy wszyscy tu jesteście zebrani? groźnie zapytał pułkownik:
— Wszyscy panie pułkowniku, z wyjątkiem tych, którzy na parafiach pracują i nie ma ich w klasztorze!
— No, zobaczymy! A który to jest Edward Nowakowski?
Na to pytanie pułkownika śmiało O. Gwardyan zaprzeczył. Bo w zakonie przecież ja byłem znany jako Wacław z Kuryłówki[1]. Następnie bez ceremonii każdego z nas wzięto i prowadzono do celi. Na kurytyrzach przy drzwiach każdej celi stał na warcie sołdat, a na zewnątrz klasztoru, znowu pod oknami i przy drzwiach również rozstawione były czaty. Idąc na górę pod ekskortą, drżący, rozmyślałem, jak sobie postąpić z ukrytemi dokumentami. Przed drzwiami mojej celi, jakby przez nieostrożność, a właściwie z rozmysłu; zgasiłem łojową świeczkę, a wszedłszy pierwszy w ciemności do celi, wyrzuciłem przez okno mój stary kaptur. I znowu zapaliłem światło. W celi rozpoczęto jak najściślejszą rewizyę. Niestety, nie było gdzie i w czem robić wielkiego rozmachu. W kapucyńskiej małej celce łóżeczko, tak zwane prycze, twardy siennik nakryty derką i ze siana wezgłówek. Przetrzęsiono ów tapczan, oglądano stoliczek sosnowy z szufladką, podglądano w zakątkach pod łóżko, pod obrazki zaszklone, a nic nie odkrywszy w celi, zaczęli poszukiwania koło mojej osoby, aż do rozśmieszenia oglądano każdą łatkę na moim habicie i szwy boczne. Podczas tej operacyi we wnętrzu mojej celki, przyszedł uradowany sołdat, a pokazując wyszarzały i zapylony, stary kapucyński kaptur napchany papierami, jakby jaki kosz, (bo istotnie służył on do tego celu), salutował pułkownikowi. Pułkownik groźnie błysnął oczyma, zmierzył sołdata i szorstko spytał:
— A czto ty naszoł Jurko? A kapucyjskij baszłyk (kaptur). A omkuda ty wział jewo. A w sadu pod oknom, etowo swiaszczenika ja naszoł kagda iż wyszyny z gory pał, to mienia tak ispugał. A czto ty w niom naszoł, może byt dengi? O niet tolko sut bumagi (papiery). Pokaży sejczas mnie wsie eti bumagi.
Pułkownik wziął kaptur, wyjął papiery, a rozrzuciwszy je na stoliku, przeglądał, czytał, a niektóre przeczytawszy, chował.
— Ja, między listami obojętnej treści, zobaczywszy plakat z odezwą do „powstania“, przybliżyłem się, wziąlem i na drobne kawałeczki potargawszy, w kąt rzuciłem. Co widząc pułkownik zirytowany, rzekł:
— Co pan robisz? Oto najlepszy Corpus delicti insurgenta, buntowszczyk Swiaszczenik!
Po dokonanej rewizyi wzięto mię pod eskortą natychmiast w kajdany. Sołdaty poznawszy mnie, mówili:
Otóż to ten, który był w Kijowie i zorganizował 200 ludzi!
Prowadzono mnię.
Ponieważ wszyscy moi współbracia zakonni byli pod strażą, i w ich celach podobne, jak u mnie odbywały się rewizye, przeto na pożegnanie mnie nikt nie przybył. Jeden, jedyny O. Gwardyan Anicet Sierakowski, będąc na wolnej stopie, wyszedł na korytarz, pożegnał, pobłogosławił i zapłakał nad moją nieszczęsną dolą.
Podczas ciemnej nocy, w szybkim galopie odwieziono mnie z Lublina do klasztoru podominikańskiego, zamienionego na cytadelę do wojskowego więzienia na dalszą indagacyę, a następnie po kilku tygodniach może przed sąd wojenny. Otworzono więzienną celę, wpuszczono i zamknięto, pozostałem samotny. Tu zamknięty kilka dni, nic nie wiedziałem o przyszłości. Prawie codziennie indagowany, przesłuchiwany, abym się przyznał do winy, środkami czynnemi zmuszany, niemiłosiernie byłem traktowany. Na moje szczęście i pociechę w tem utrapieniu, znalazłem w więzieniu bardzo wielu znajomych i kolegów. Nie mogłem jednak z nimi porozumieć się, ani pocieszyć
W tym krytycznem położeniu, na szczęście poznałem wiejskiego chłopczyka Maciusia, którego za przewodnictwo powstańcom i objaśnienie im drogi, skazano na kilka tygodni do więzienia. Z chłopczykiem tym Maciusiem zapoznałem się i polubiłem go, a on mnię. Byliśmy razem w jednej kaźni. Najpierw obojętnie o tem i o owem z nudów rozmawiałem z nim, następnie pouczałem go religii, katechizmu i nieco z ojczystej historyi. Maciuś dobry chłopczyna, słuchał i zaciekawił się. Później będąc na wolniejszej stopie, był mi użytecznym do porozumiewania się z przyjaciółmi i znajomymi; straż więzienna lubiła go. Pod wrażeniem internowania mnie, w przyszłej niedoli niepewności zostając, dostałem dreszczów i zasłabłem. Jedyną pomocaą i pociechą był mi Maciuś. On w więzieniu mnię chorego w dzień pocieszał, a w nocy czuwał nademną, abym się nie zaziębił, kocykiem otulał i pielęgnował. Maciuś kochany służył mi. Po kilku tygodniach indagacyi stawiono mię przed sąd wojenny w Lublinie i skazano podobno na karę śmierci. Maciuś nie opuszczał mię, z klasztoru i z domu rodziców przynosił mi na pożywienie serki od matusi. Pod wpływem jednakże wybitnych osobistości osobliwie hr. Adamowej Potockiej, hr. Zamojskiej i Prowincyała Prokopa Leszczyńskiego zamieniono karę tę na internacyę na Syberyę na czas nieokreślony. Podobno na 10 lat na osiedlenie. A brata jego Karola do katorgi t. j. do ciężkich robót, które za niego O. Wacław odbył. Po przeprowadzonej indagacyi nadesłano z Petersburga rozporządzenie, aby politycznych przestępców w więzieniu trzymanych, wysłano do Irkucka. Podczas uwięzienia w cytadeli, słyszałem strzały prawie codziennie, wykonywano wyroki śmierci i tracono skazanych. Był zwyczaj, że ten ze skazańców, do którego kaźni, czyli turmy, przyniesiono dwie świece, miał się przygotować, aby odbyć spowiedź na śmierć. Pewnego razu więzienny stróż przyniósł do mojej kaźni dwie świece, postawił i odszedł, byłem pewny śmierci. Po chwili jednak przyszedł i przeprosił, że zaszła pomyłka z sąsiedztwem. Obok mojej celi więzień mieszkający, zdaje mi ksiądz, zasądzony na śmierć, miał być rozstrzelany. Po rozwadze więzienny stróż zaniósł odemnie wzięte świece do sasiedniej turmy. Słyszałem kilka razy otwieranie i zamykanie drzwi, na zapytanie, coby tam robiono, odpowiedział więzienny, że sąsiad zaopatrywał się na śmieré i że jutro nastapi egzekucya. Z żalem i współczuciem słuchałem wyniku. Nareszcie usłyszałem strzał, a po chwili dano mi wiadomość, że sąsiad już nie żyje. Requiescat in pace! — pomodliłem się. Sam przerażony czekałem końca. Nareszcie przyszła i na nas egzekucya, dzień wysłania na Syberyę, wyspowiadałem się i z przybyłemi Ojcami Kapucynami z Lublina pożegnałem się.
Aby nie było zbiegowiska, manifestacyi, urządzano wszystko sekretnie, przygotowano podwody i nas związanych, w nocy na nie pakowano. Podróż do Irkucka trwała prawie przez rok cały. Co podczas tej podróży strasznej, piekielnej przeżyliśmy, trudno opowiedzieć. Zdjęto ze mnie habit, przywdziano syberyjski chałat i dwa dni pędzono, a trzeci na kibitce trzęsiono, co koń wyskoczy może. Skazany byłem na osiedlenie w Syberyi do Irkucka, a brat mój Karol, akademik, artysta malarz skazany był do ciężkich robót za Bajkał. W Irkucku zastałem 150 kapłanów świeckich i zakonnych, a między nimi jedenastu kleryków, do których ja zaliczony, wypełniłem dwunastkę, jakby przyszłych apostołów i męczenników za wolność wiary świętej i ojczyzny.
To opowiedział piszącemu O. Wacław. O dalszych losach O. Wacława skazańca i jego pobycie na Syberyi, opowiadał piszącemu O. Rafał (Józef) Kalinowski, dymisyonowany kapitan wojskowej inżynieryi w wojsku rosyjskiem, a obecnie Karmelita Bosy, Prowincyał, wikary generalny OO. Karmelitów w Karmelu, w Wadowicach mieszkający, towarzysz syberyjskiej niedoli i serdeczny przyjaciel naszego O. Wacława Nowakowskiego z Kuryłówki, jak następuje:

(Opowiadanie O. Rafała)

— Z Ojcem Wacławem poznałem się na Syberyi w Ussolu w r. 1865, (jeżeli pamięć mię nie myli). Zesłany bedąc na posielenie na Sybir, miał odbywać tę karę razem z innymi zakonnikami i księżmi świeckimi w Tunce. Przez wzgląd jednak na brata swego Karola Nowakowskiego, który był słabego zdrowia, (a skazany został do ciężkich robót, bodaj na lat sześć), zamienił się z nim na karę, stając zamiast niego, gdy skazani wzywani byli do stawki przez władze, które prowadziły partye wygnańcze[2]. Tym sposobem, że wziął imię brata, dostał się O. Wacław do Ussola, a brata jego Karola wyprawiono z Irkucka do Tunki. Tu należy uczynić tę wzmiankę, że Karol zostawał pod nazwiskiem Waryńskiego, przez które nazwisko ukrywał swe prawdziwe. Więc i O. Wacław, jako Waryński, znany był tylko z początku w Ussolu. W tem miejscu naszego wygnania odznaczał się O. Wacław szczerą pobożnością, wielkiem ubóstwem w zewnętrznym układzie, chodził w rodzaju siermięgi ze sukna brunatnego, podpasany powrozem, również i ubóstwem w jadle, przeważnie chlebem się żywił. Przedewszystkiem zaś cechowała go uprzejmość, prostota towarzyska i prawdziwa miłość ku bliźniemu, przez uczynki miłosierdzia co do duszy, razem z niezmiernem uwzględnieniem słabości bliźniego. Jeszcze w podróży, zdaje się pod Tobolskiem, czy w Tobolsku, kiedy w partyi wygnańców zamierzano karać jednego, co się był sprzeniewierzył w komisyi śledczej, O. Wacław położył się na miejscu kary, mówiąc:
„Bijcie mię zamiast niego“!
W samym też Ussolu, gdzieśmy mieli nasze własne statuta, i gdzie przestrzegano niezmiernie, aby najmniejsze uchybienia były unikane, zdarzyło się, iż jeden z nas połakomił się na worek soli rządowej (w Ussolu były warzelnie soli, w których pracowali, lecz bardzo mało, nasi zesłani), i naczelnik warzelni, nie chcąc czynić publicznego zgorszenia, przez wzgląd na nas, oddał nam winowajcę, abyśmy sami wyrok na niego wydali. Osądzony został na 6 tygodni banicyi, czyli nie miał do nikogo mówić, ani też nikt nie miał prawa do niego się zbliżać. Wacław występował w obronie tego biedaka o tyle, o ile było możebne, ofiarował się z nim przez cały ten czas kary przebywać i wspierać rozmową duchowną, aby doprowadzić go do żalu i skruchy za popełnione nadużycie. Trzymano nas wówczas w olbrzymich koszarach w jednej sali, gdzieśmy sypiali wszyscy. Wacław postawił swe łóżko obok łóżka winowajcy i cały czas sześcio tygodniowy tam zostawał ku wielkiemu naszemu zbudowaniu. Po odbytej tej karze, do innego miejsca ciężkich robót ten winowajca został przeniesiony. Wspomniane koszary stały na wyspie, na rzece Angara zwanej. Wkrótce przeprowadzono nas na lad stały, do osady czy miasteczka, (tuż nad tą rzeką) Ussole, a Wacławowi pozwolono zamieszkać w pokoiku na piętrze, przybudowanym do kapliczki katolickiej, zbudowanej przed niewielu laty kosztem (jak mówiono) Żmudzinów, skazanych na wygnanie za kontrabandę. Ci złożyli pieniądze, potrzebne na budowę. Obok pracy naukowej w domu, poświęcił się Wacław katechizacyi dzieci rodziców polskich wygnańczych (Potockich, Lipomanów i Wolskich). Życie prowadził niezmiernie ubogie i odosobnione.
Wybuchło tymczasem powstanie wygnańców Zabajkalskie[3]. Karol Nowakowski z Tunki wziął udział w tem powstaniu i z tysiącem innych jeńców do ostrogu w Irkucku zaprowadzony, gdzie jeden z towarzyszy zeznał przed komisyą wojskową, że nazwisko Waryńskiego było udane, że bracia obydwa są Nowakowscy, i że ze sobą karę zamienili. Po tem zeznaniu, w nocy żandarmerya do Ussola przybyła i dostawiła do więzienia Irkuckiego. Stawiony w Irkucku przed komisyą śledczą i pociągany do zeznania zamiany nazwiska z bratem swym Karolem, przeczył Wacław temu do czasu, póki brata samego nie wezwano na świadka. Trudno wypowiedzieć jak wzruszające było powitanie się obu braci wobec komisyi, gdy Karol Nowakowski wyjaśnił istotny stan rzeczy, nie widząc już i przedtem pożytku z ukrywania jej w tajemnicy. Na zapytanie prezesa komisyi pułkownika, dlaczego Wacław nie chciał się sam przyznać, otrzymał prezes odpowiedź:
— „Ciekawym, czyby się p. pułkownik przyznał na mojem miejscu“
Tą odpowiedzią przerwał badania i członkowie komisyi, prosząc Wacława aby usiadł, wielce mu ochocze serce okazywali. Karol zapadł w więzieniu na tyfus i wkrótce zakończył tam życie. Choroba i śmierć brata groziły tem samem udanemu Wacławowi i tylko dzięki staraniom towarzyszy więzienia i środkom zaradczym (nakazano mu odtąd cucić się paleniem cygar), zawdzięczać można powrót do zdrowia i sił. Wysłany na mieszkanie do Tunki, w parę lat później po otrzymaniu pozwolenia wyjazdu do Rosyi, przyjechał na kilka tygodni do Irkucka i tam przyjął na siebie obowiązek otaczania w czasie podróży ze Syberyi do Rosyi opieką swą, krewnego swego, Józefa Wasilewskiego. Ten ostatni zaledwie wyszedł wówczas ze stanu czarnej melancholii, która go z górą przez rok trapiła, ustąpiła zaś przeważnie przez uczęszczanie do Sakramentów Świętych. Ślady jednak jeszcze zostawały i wymagały szczególnego dozoru i prawdziwej braterskiej uczynności. Jedno i drugie znalazło się w Wacławie.
Pożegnałem się z Wacławem wówczas w Irkucku, a po dziesięciu latach nie widzenia, powitać go mogłem zaledwie w roku 1882 w Krakowie, gdzie Wacław już zostawał w zakonie i w stanie kapłańskim, wyłącznie Bogu poświęcając się.
O. Wacław zostawał w stosunkach bliższej przyjaźni w Ussolu, z rodziną hrabstwa Bnińskich, z prof. Kędrzyckim i z rodziną państwa Potockich. Bawili wówczas w Ussolu i inni państwo z Rusi: jak Łozińscy (sama pani Łozińska Bolesławowa, córka Józefa Ignacego Kraszewskiego), Lipomanowie, Gruszeccy, Mazurkiewiczowie, Morgulcowie i inni, których nazwiska całkiem mi znikły z pamięci.
W książeczce wydanej przez O. Wacława „Wilia w Ussolu“, i w opisie, „Tunka“, również przez niego wydanej, jest wiele szczegółów o pobycie na Syberyi.

(Opowiadanie O. Wasilewskiego).

O szczegółach z życia syberyjskiego O. Wacława i o jego powrocie ze Syberyi, podaje nam autentyczne wiadomości czcigodny Ks. Józef Wasilewski T. J., siostrzeniec i towarzysz niedoli syberyjskiej O. Wacława. W liście do nas pisanym z Jass dnia 20 stycznia 1903 r., opowiada:
— O. Wacław był skazany właściwie na osiedlenie w Syberyi, zaś brat jego, a mój wuj ś. p. Karol, akademik akademii warszawskiej sztuk pięknych, malarz, skazany był do ciężkich robót. Otóż wuj Karol w drodze na Syberyę ciężko zachorował. O. Wacław po wielu zachodach skłonił go do zamiany imienia, a tem samem syberyjskiej doli. Tak więc wuj Karol pod imieniem Edwarda Nowakowskiego został na osiedleniu, a O. Wacław jako Karol Nowakowski powędrował do ciężkich robót za Bajkał[4]. Przebywał w Tunce, gdzie zastał przeszło 150 kapłanów i zakonników do ciężkich robót, przedtem skazanych na lat kilka. (Ten peryod życia O. Wacława opisany w broszurze jego pod tytułem: „Tunka“). Potem wskutek manifestu Wierzbołowskiego, cara Aleksandra II-go uwolniony został z robót ciężkich i zamieszkał gdzieś w okolicy Irkucka[5] do Ussola.
W tym czasie roku 1871 moja niegodność uwolniony z ciężkich robót, ciężko zachorowałem. Choroba ciała, a jeszcze większa choroba duszy, melancholia, doprowadziła mnie niemal do stanu niemowlęctwa. Powiadomiony o tem ś. p. O. Wacław pospieszył do Irkucka i prawie cały rok opiekował się mną wraz z O. Rafałem, jak ojciec lub matka. Kilka razy dziennie bywał u mnie, o najlepszą pomoc lekarską wystarał się i kilka miesięcy razem ze mną zamieszkał, nie odstępował mnie i niósł wszelką pomoc religijną, moralną. jakby na nowo mnie wychowywał do życia społeczno-religijnego.
W roku 1872 za staraniem ś. p. matki mojej, ś. p. O. Wacław i ja zostaliśmy ułaskawieni i wyruszyliśmy z powrotem do Rosyi z towarzyszem p. Połońskim, także wygnańcem. W drodze dał mi ś. p. wuj do czytania historye Towarzystwa Jezusowego „Cretineau-Joly“ a czytanie to było pierwiastkiem mojego powołania do Zgromadzenia Towarzystwa Jezusowego.
Niech Najsłodszy Pan Jezus i Najśw. Matka Boża, Panna Marya za mnie, najdroższemu Ojcu Wacławowi hojnie dziś wynagrodzą... nagrodą wieczną...! Amen.
Przebywszy Ural, w Kazaniu zjechaliśmy się z ś. p. moją matką, która na nasze spotkanie 1200 klm. drogi odprawiwszy, przybyła. Dalej podróżowaliśmy razem do Wołogdy, miejsca pobytu ś. p. wujowi O. Wacławowi wyznaczonego. Po kilku dniach pobytu w Ustiugu gub. wołogodzkiej, pożegnawszy wuja O. Wacława, odwiedziliśmy w drodze Najprzew. Ks. Areybiskupa Felińskiego, internowanego w Jarosławiu, udaliśmy się ze ś. p. moją Matką do Jekaterynosławia nad Dnieprem o 30 mil na południe od Kijowa, dokąd byłem internowany.






  1. Nie z Bobrówki, jak przez omyłkę dzienniki podawały, O. Wacław podpisywał się po powrocie ze Syberyi Edward z Sulgostowa dla zatajenia się przed jakąkolwiek nieprzyjemnością, i dla zmylenia poszukiwań jego osoby. Że się urodził w Kuryłówce, a nie w Bobrówce, wyjaśnił nam to Ks. Józef Wasilewski T. J., siostrzeniec O. Wacława, który tak pisze w liście z Jass datowanym 30 grudnia 1902 r.:
    „O ile z opowiadania ś. p. wuja zmiarkować mogę, zdaje mi się rzeczą zupełnie pewną, że on się urodził w Czernichowskiej gubernii, Ukrainie zadnieprskiej we wsi Kuryłówce, majętności na on czas dziadów moich, Klotyldy Nowakowskiej z Korzelińskiej i Łukasza Nowakowskiego; mówił, że mając dwa lata, pamięta, jak widział babkę Klotyldę, płaczącą rzewnie nad niepowodzeniem powstania 1831 r.“.
  2. Obydwaj zaś szli w jednej partyi.
  3. Bajkał jestto olbrzymie jezioro, właściwie morze wewnętrzne, to znaczy zewsząd lądem zawarte; wypływa zaś rzeka Angara po 60 wiorstach biegu, przecieka przez miasto Irkuck, i mniej więcej w podobnej odległości dobija do Ussola, płynie następnie na północ i wpada do rzeki Jenisej, morza Lodowatego.
  4. Objaśnia to O. Rafał na str. 21.
  5. Patrz w opowiadaniu O. Rafała, str. 20 i Pam. Kierdeja.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Janocha.