Wspomnienie o duchowieństwie polskiém znajdującém się na wygnaniu w Syberyi, w Tunce

>>> Dane tekstu >>>
Autor Edward Nowakowski
Tytuł Wspomnienie o duchowieństwie polskiém znajdującém się na wygnaniu w Syberyi, w Tunce
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1875
Druk T. H. Daszkiewicz
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WSPOMNIENIE
O
DUCHOWIEŃSTWIE POLSKIÉM
ZNAJDUJĄCÉM SIĘ
NA WYGNANIU W SYBERYI, W TUNCE
PRZEZ
E. z S.
separator poziomy
W POZNANIU.
NAKŁADEM AUTORA.
W KOMISIE TYTUSA DASZKIEWICZA.
1875.


K

Kiedy na całym świecie sprawa katolicka wystąpiła na szczyt wszelkich spraw, kiedy w obronie jéj podniosły się najpoważniejsze głosy, i każdą Kościoła krzywdę, każdą jego boleść, każdą łzę niemal troskliwie zbierają i z serca do serca, z ust do ust, z pisma do pisma do wiadomości wszystkich podają i dla pamięci w potomne zapisują czasy — w kraju dalekim, z imienia tylko światu znanym, w Syberyi, wśród wiecznie śniegiem pokrytych gór Sajańskich, od ośmiu lat niemała liczba, bo stu kilkudziesięciu kapłanów katolickich najdotkliwsze powolnego konania ponosi męczeństwo, i nikt prawie dotąd ani wspomni o nich.

Sądzimy przeto, że uczynimy publiczności przysługę, skreślając kilka słów o nich.
Jeśli bowiem o sprawach pospolitych tak pożądane są wiadomości, to jużciż tém bardziéj o sprawach Kościoła, o ludziach, którzy przez poświęcenie się swoje Bogu, stanęli pomiędzy Bogiem a ludzkością, żeby ludzkość tę do Boga słowem, czynem, a nadewszystko przykładem życia własnego prowadzić. Historya więc duchowieństwa nie tylko jest pożądaną, lecz poniekąd niezbędną, konieczną; a cóż dopiero naszych wygnańców? Wyrwani z pośród narodu, którego mieli opiekować się zbawieniem, przerzuceni na drugi koniec świata, zamknięci w kotlinie gór niebotycznych niby w żywym grobie, strzeżeni, pilnowani, żeby żaden głos, żaden ich jęk ztamtąd się nie wydobył i nie oznajmił światu o ich istnieniu, za życia pogrzebani, oni co aureolą, swego męczeństwa mogliby światu przyświecać, czyż nie powinni być światu przypomnieni? A wreszcie historya tegoczesna Polski, jak Mickiewicz w przedmowie do Dziadów powiada, z dawnych sejmów, z dawnych placów boju przeniosła się dzisiaj prawie całkiem do więzień. Tam zostają bowiem ci, co życie swoje Polsce ponieśli w ofierze. I jak historya Mamertyńskich więzień stanowiła główną część historyi pierwszych wieków chrześciaństwa, tak dzisiaj historya Syberyi w niemałéj części do historyi Polskiéj należy.


W skutek ostatniego powstania polskiego 1863 r. wyrokiem sądów wojennych, wielką liczbę księży katolickich, jako politycznych wygnańców wysłano z Polski do Syberyi. Jednych rozrzucono po stepach zachodniéj Syberyi, drugich po okrytych odwiecznym lasem górach wschodniéj; innych znowu, skazanych do ciężkich robót, osadzono w minach rudnikami zwanych lub w warzelniach solnych. Na początku 1866 roku wszystkich znajdujących się na posileniu we wschodniéj Syberyi sprowadzono do Tunki; następnie, gdy wskutek manifestów 1866 i 1868 zwolniono prawie wszystkich od ciężkich robót i przeprowadzono do téjże Tunki, zebrało się jednocześnie w Tunce z duchowieństwa polskiego przeszło 150 osób.[1]
Tunka jest to wiejska osada na południe od Bajkalskiego jeziora, w obszernéj gór Sajańskich rozrzucona kotlinie, od granicy chińskiéj w prostym kierunku o jakie pięć mil polskich odległa. Na północ jéj wznoszą się niebotyczne, na 8000 stóp wysokości góry, zakończone u wierzchu nagiemi iglastem i skałami, z których zaledwie przez jakie parę letnich miesięcy śniég ustępuje. Południową stroną płynie dość znaczna rzeka Irkut, a za nią piętrzą się stopniowo, jak w amfiteatrze, jeden po nad drugi wyżéj, stoki górzyste, uwieńczone wyglądającemi z po za nich, już na chińskiej ziemi, złamami skalistemi, tak samo jak północne nagiemi, i również prawie zawsze okrytemi śniegiem. Na zachód kotlina ciągnie się daleko; w końcu téj dali łączą się południowe z północnem i górami. Na wschód nieznacznie wznosi się powierzchność ziemi, i zakrywa dalszy widnokrąg. Sterczą tu tylko gdzie niegdzie, jakby ogromne kopce owalnéj formy pagórki i wydmy piaszczyste. Cała okolica okryta lasem, i tylko gdzie niegdzie wykarczowane pola wyglądają jak szmaty rozrzucone po różnych miejscach. Wzdłuż téj kotliny płynie w tysiącznych złamach rzeka Irkut, i przybiera w siebie z lewéj strony wpośród wsi płynącą rzeczułkę „Tunkę“ a z prawéj górzyste niezmiernéj bystrości strumyki. Żeby jednak objąć w jednym widoku cały krajobraz, trzeba się wydobyć na góry. Ztamtąd rzeczywiście widok wspaniały, chociaż zaprawdę dziki i przykry; dziki, gdy się patrzy na same lasy i błyszczące jeziór i rzek wody, przykry, gdy się spojrzy na wieś. Może na całym świecie nie masz nic smutniejszego i bardziéj przykrego, jak widok wiosek Syberyjskich. Rozrzucone domy opodal jedne od drugich wyglądają, już nie wiem prawdziwie na co, tylko nie na ludzkie mieszkania. Nie masz tu przy domach wcale zieleni ogrodów, ani jednego drzewka nie ujrzysz; jakiś smutek nieogarniony ściska serce patrzącego zdala na te wznoszące się kupki, co to mają być ludzkie mieszkania; przez myśl przesuwa się zaraz obraz nędzy moralnéj i materyalnéj, jaka tam gnieździć się musi. Bolesny zaprawdę widok! A jednakże tém bardziéj w zimie! Jeśli latem otaczające zewsząd góry, okryte zielenią, obszerną tę dolinę czy téż kotlinę przemieniają niejako w dziwnie piękny owalnéj formy salon, i oko olśnione wspaniałém otoczeniem prawie nie dostrzega tych nędznych ludzkich siedzib, to zimą, kiedy wszystko do koła okrywa się śniegiem, kiedy zamiast gór czarująco pięknych, widzisz tylko lodowate ściany, a dolna przestrzeń przemienia się w śniéżne jezioro, i jedyna rzecz, co pod wzrok podpada, są właśnie te czarne domki — o! wówczas trudno, trudno wyrazić, jak w całéj swéj goryczy daje się uczuć dola mieszkających tam nieszczęśliwych wygnańców!
Zima tu rzeczywiście jest okrutną, i trwa długo, bo przez 7 miesięcy, i strasznie mroźna. Mrozy tam dochodzą do przeszło 40° R. Zaraz na początku września, w kilka dni po upałach, raptownie rozpoczynają się one i trwają aż do Maja. Odwilży tu żadnych nie bywa; 15 i 18 stopni (R.) to znaczy odlęgło (Cotlehło). W Maju naraz mrozy ustają, i operacya słońca prawie w oczach wyprowadza z ziemi trawę; drzewa wnet okrywają się liściem — i oto lato bez wiosny; prawie tak samo nagłe przejście z lata do zimy, bez jesieni. Mówią jednak, że tam klimat zdrowy! Może gdzie indziéj, ale nie w téj kotlinie. Nie ulega żadnéj wątpliwości, że cała ta kotlina kiedyś musiała być wodą zalana; w skutek tego po dziś pozostało tam mnóstwo jeziór, ogromne i bezdenne błota, w wielu miejscach zimową nawet porą pomimo największych mrozów nie zamarzające. Z tych wszystkich więc otworów wydobywają się nieustannie zgnielizny wyziewy; wiatry ich nie rozpędzają, bo tu wiatrów, z powodu, że ze wszech stron wznoszą, się góry, prawie nie bywa. Nic więc za tém nie przemawia, żeby tu klimat był zdrowy. Owszem powszechnie zwiędła cera mieszkańców, brak na ich twarzy kolorów, nieustanne choroby (szkorbuty, szkrofuły, szkarlatyna, gorączki zwrotne, tyfusy epidemiczne), słowem wszystko świadczy, że osada ta, na topieliskach dawnego jeziora założona, zgniłe a więc najniezdrowsze musi miéć powietrze.
Miejscowość ta odwiecznie zamieszkała przez Buriatów, należących do plemienia Mongolskiego, była właśnie placem ostatniéj ich z Rosyanami bitwy. Buriaci przed przyjściem tu Rosyan zasiedlali całą przestrzeń od rzeki Udy wzdłuż aż po góry Nerczyńskie. Na północ sięgali brzegów Tunguzki i Leny, i tam graniczyli z Tunguzami (którzy Buriatom hołdowali) i Jakutami (których wyparowali na północ); na południe opierali się o góry Sajańskie, po za któremi rozciągały się stepy Mongolskie. Przez długi czas (1627 — 1661) Rosyanie prowadzili z Buriatami wojnę zaciętą, lecz gdy w końcu (1661) założyli miasto Irkuck[2] i okrucieństwami swemi, o których sami historycy rosyjscy wspominali z oburzeniem, postrach w około szerzyli, złamany przemocą naród, ugiął się pod jarzmem przychodniów. Wówczas znalazła się jedna dzielna kobieta Buriatka, stanęła na czele rozbitków, i zamierzyła ostatni raz popróbować szczęścia. Po wielu niepomyślnych atoli potyczkach oszańcowała się na jednéj górze, stoczyła bitwę i poległa. Dotąd na pamiątkę jéj Buriaci, przejeżdżając przez tę górę, przez którą przełożona jest droga, zrywają gałązki, i na miejscu, gdzie poległa, składają do kupy. Już dwa wieki minęło, a zwyczaj ten trwa zawsze bez przerwy, i utrwala pamięć o bohatérce, co poległa w obronie niepodległości téj ziemi. Po téj bitwie Moskale posunęli się daléj, i stanęli, gdzie właśnie dziś Tunka stoi. Wieść gminna niesie, że tu się zebrały znaczne z obu stron siły, i gdy po długich utarczkach w niepewności wygranéj, oba wojska przedzielone rzeczułką Tunką, na wzgórzach piasczystych naprzeciw siebie stały, zjawił się w obozie Mongolskim nibyto św. Mikołaj na koniu, i miotłą ich rozpędził. Na przekór téj powieści, wymyślonéj przez Moskali, dotąd Buriaci w dzień św. Mikołaja (9 Maja) rok rocznie zbierają się tłumnie do Tunki, i od jednéj cerkwi do drugiéj, przez całą wieś mężczyzni i kobiety nawet, jak tu jest we zwyczaju jeździć, wszyscy konno i strojnie defilują gromadnie. Na miejscu tém, gdzie była ta ostatnia bitwa, wybudowano zrazu zameczek drewniany, „ostrogiem“ zwykle przez Rosyan zwany, a następnie założono wiejską osadę. Na osadników przysłano ludność, prawdopodobnie z krajów dawniéj do Polski należących; niezbitym tego dowodem jest, że mieszkańcy téj wsi aż dotąd przechowali zwyczaj noszenia białych koszul, z przedziałem pośrodku u szyi, wówczas gdy w całéj Rosyi pospolicie noszą koszule kolorowe, z przedziałem przy ramieniu. Ludność téj wsi obecnie liczą do 500 głów obojej płci. Rozległość jéj ciągnie się wzdłuż na dwie mile (w poprzek kotliny), a szerokość na pół mili. Z tego już wnosić można, jak jest rozrzucona. Oprócz włościan jest tu tak zwana stanica kozacka z własnym zarządem. Kozacy mają swe domy, i co trzeci rok chodzą na służbę; resztę czasu na miejscu zostają, uprawiają rolę, i niczém się powierzchownie nie różnią od włościan. Ludność atoli tu wiejska nie ma znaczenia ludności miejscowéj. Wsie Sybirskie możnaby przyrównać do naszych miasteczek, wyłącznie prawie zamieszkałych przez żydów, będących tam, jak tu Rosyanie, napływową ludnością. Miejscową ludnością są tu Buriaci, (o których dopiero cośmy wspominali), mieszkający w rozrzuconych po całéj okolicy jurtach[3] swoich. Nie wolno im sadowić się we wsiach, jedynie tym, którzy przyjmują wiarę prawosławną. Takich nazywają Jazycznymi. Jazycznik znaczy poganin. Buriaci tych okolic prawie wyłącznie wyznania Lamaickiego. Mają tu swoję bałwochwalnią, i chociaż już od dwóch wieków nawracają ich na prawosławie, nawrócenie to do niczego nie prowadzi, owszem demoralizuje[4] nawróconych. Nikt tu bowiem nie przyjmuje prawosławia z przekonania, lecz dla korzyści materyalnych, gdyż nawróconych uwalniają, od podatków i obdarzają kilku rublami na razie. Z jakiém usposobieniem przyjmują prawosławie, może ten jeden szczegół wyjaśnić. Przyjmujący prawosławie zwykle wychowują swe dzieci, zrodzone przed i po narodzeniu, w Budaizmie, a to żeby późniéj i one mogły skorzystać, to jest: otrzymać przy nawróceniu 3 ruble. W istocie przyjęcie prawosławia jest tylko powierzchowne; jakoż nawróceni w mieszkaniach swoich obok obrazów cerkiewnych przechowują i dawne ołtarzyki bożków swoich, i samych bożków, uczęszczają na nabożeństwa swoje do bałwochwalni, każą się grześć po śmierci wedle dawnych obyczajów, i t. p. Urządzone tu prawosławne misyonarstwo, bynajmniéj się temu nie sprzeciwia; owszem pobierając znaczne od rządu pensye, chciałoby, jak można najdłużéj przeciągnąć czas nawracania, bo z ustaniem wyznawców Budaizmu ustałby i powód ich istnienia, a więc i znaczne pensye. Rok rocznie przynęcają jaką sektę Buriatów, przejeżdża z Irkucka archirej[5] i chrzci ich. Dla przyjęcia przytém prawosławia nie obowiązany wcale Buriata nie tylko już pojmować znaczenia wiary, lecz nawet i znać pacierza, tylko się przeżegnać. Lecz czegoż można żądać od nowonawróconych, kiedy i dawni wierni najpowszechniéj nie umieją nawet ani Ojcze nasz. Całe nabożeństwo miejscowych włościan ogranicza się na żegnaniu i biciu pokłonów. Wreszcie ludność tameczna różni się jeszcze i tém od ogółu Rosyan, że wcale nie lubi uczęszczać do cerkwi. W wielkie święta wysyłają tylko z niektórych domów jakby w delegacyi po jednéj osobie.
Oprócz powyżéj wymienionych mieszkańców przysyłają tu jeszcze na zasiedlenie skazanych w Rosyi na wygnanie kryminalistów i żołnierzy wypędzonych z wojska, zwanych tu „sztrafowanymi.“ Lecz wysłańce ci przebywszy czas jakiś, zmykają, i udają się na wędrówki „na brodiażestwo.“ Na całéj kuli ziemskiéj nie ma zapewne nic podobnego, co się tu dzieje. Zesłanych kryminalistów prowadzą do miejsca naznaczenia z największą pilnością, lecz skoro ich przyprowadzą, dają najzupełniejszą wolność, i oni niebawem udają się napowrót. Przez całą Syberyą nikt ich nie zatrzymuje, owszem wszyscy dają im wsparcie; po drodze wstępują nawet do tychże samych etapów, w których, przedtém prowadzeni, byli zatrzymywani pod strażą; witają się z żołnierzami, którzy ich prowadzili i idą sobie daléj. Przejeżdżający nie ujadą i mili, żeby nie spotkali idących po dwóch lub trzech i więcéj brodiaków takich. Tak dochodzą do guberni Permskiéj, tam ich najczęściéj łowią i znowu odprowadzają. Po większéj części wówczas zmieniają swoje nazwiska; niektórzy wręcz oświadczają, że nie pamiętają ani zkąd pochodzą, ani jak się nazywają; takich mianują „niepomniuszczymi“ i odtąd wyraz „niepomniuszczy“ staje się ich nazwiskiem, i pod tą nazwą zapisują ich do ksiąg. Dla takich to różnych kryminalistów, żołnierzy sztrofowanych i niepomniuszczych wybudowano w Tunce około 100 domów w jednę ulicę; ale gdy ci z nich pouciekali, wszystkie prawie wszystkie te domki pozostały puste. Kto co mógł i chciał, zabierał z tych domków; ten drzwi, ów okna, podłogę, cegłę z pieców; nawet z dachów deski pozrywano; owóż w tych domkach z razu chciano sprowadzonych księży poumieszczać. Miano nawet w tym celu te domki zrestaurować, lecz... kosztem właśnie samychże księży, mianowicie z sumy przeznaczonej na ich utrzymanie, odtrącając im połowę miesięcznéj płacy, jaką mieli pobierać. Gdy bowiem przeznaczono im miesięcznie po 6 rubli, miano dawać wszystkiego tylko po 3, i domki, jeden na dwóch. Przy takich warunkach oczywista nie bardzo było korzystną rzeczą otrzymanie domków, opuszczonych przez samych zbrodniarzów. Woleli więc nasi księża wyrzec się tych domków i zatrzymać miesięczną płacę, to jest 6 rubli w całości. Płacono więc im na całe utrzymanie miesięcznie po 6 rubli i to z dołu. Niekiedy zaś, dla niewiadomych przyczyn przeciągano wypłatę do 2, 3 i 4 miesięcy nawet, tak że kto nie miał u siebie własnych zasobów, musiał najdotkliwszy cierpieć niedostatek i koniecznie zapożyczać się. A któż mógł mieć dostateczne zasoby (chyba tylko kilku), zwłaszcza przy warunkach wypłaty? Wypłacano bowiem tylko tym, którzy nie otrzymywali znikąd pomocy. Komu zaś przysyłano jaką kwotę, stósownie do jéj wielkości potrącano z karmowych“ (tak nazywano miesięczną płacę). Tak n. p. komu przysłano z domu 6 rubli, ten przez jeden miesiąc nie pobierał płacy. Komu przysłano 72 ruble, ten przez cały rok nic nie otrzymał. Widoczna, że to zniewalało koniecznie do ograniczeń najściślejszych, do urządzenia się wspólnego we względzie ekonomicznym, i do różnych przedsiębiorstw, mogących przynieść jakąż taką zapomogę.
Piérwsze lata były bardzo ciężkie; trzeba było żyć z własnego grosza, a tu jego w większéj części wcale nie było; a i ten kto miał, musiał oszczędzać, nie wiedząc jak długo przeciągnie się niewola. Lecz i oszczędność wszelka do niczego nie prowadziła, gdyż bądź co bądź wszelkie zasoby musiałyby się z czasem wyczerpnąć. Trzeba więc było koniecznie myśleć o zaradczych a skutecznych środkach. Pojmowali to dobrze i sami mający nad księżmi dozór urzędnicy, zważając, że wyznaczona od rządu płaca była tak szczupła, że żadną miarą niepodobna było z niéj się utrzymać. Jakoż przybyły z Irkucka do Tunki, wkrótce po sprowadzeniu księży, pułkownik Kupienko radził im, żeby się zajęli uprawą roli, jako jedynym środkiem mogącym w tym odludnym zakątku przynieść istotną korzyść. Trudno jednym było z razu pogodzić się z losem swoim i wziąć się do pługa. Jeszcze w duszy nie przebrzmiała była nuta nadziei, jeszcze każdy myślał o rychłym powrocie, jeszcze owiany był duchem wyższego powołania. To téż młody ksiądz Kamiński, misyonarz, odrzekł pułkownikowi z zapałem: Panie, myśmy poświęcili życie nasze na uprawę roli serc ludzkich, a nie dla uprawy roli ziemskiéj. Rzeczywiście każdy kto przybywał do Tunki, z razu zostawał pod wpływem wyższych myśli. Otaczające nawet wspaniałe przyrodzenie, góry niebotyczne, wspaniałe widoki, samo wreszcie znaczenie i godność wygnańca, samo miejsce wśród narodu bałwochwalczego, wszystko, wszystko podnosiło jego uczucia wyżéj ponad ziemską glebę. Gdy jednak chwile uroku mijały, nędza rozwiewała myśli i uczucia wznioślejsze; chcąc nie chcąc trzeba było myśleć o chlebie. Tak zwani ludzie praktyczni pierwsi jęli się zarobku, powynajmowali sobie ziemie, i z razu poczęli urządzać warzywne ogrody, a późniéj i orać i siać, i żyto i pszenicę i wsiaką pacznicę, jak mówią Ukraińcy. Poszło im dobrze; w ślad za nimi pośpieszyli i drudzy. Ale wszystkim niepodobna było; jeszcze co do ogrodów, to nie wiele potrzeba było zachodów, jakoż z czasem wszyscy prawie mieli własne swe ogrody; ale co do zasiewu, to na to trzeba było mieć i nakład i siły i wreszcie pewne usposobienie do tego. Owóż dla ogółu trzeba było inne obmyślać środki, zwłaszcza że cena zboża, wkrótce po żniwach umiarkowana, w ciągu roku stopniowo rosnąc podnosiła i w końcu zdwajała się; na zakupno zaś ryczałtowe we właściwym czasie pieniędzy znaczna część nie miała. W tym celu zebrało się kilkanaście osób na naradę, i założyło Spółkę ekonomiczną pod nazwą Artelu.“
Głównym celem tego Artelu“ było zakupowanie potrzebnych produktów w czasie, kiedy były najtańsze, i wydawania ich potrzebującym po jednéj cenie w ciągu całego roku. Kto miał jaki fundusik, składał go do kasy jako tymczasową pożyczkę, a każdy wstępujący do artelu przy otrzymywaniu miesięcznych 6 rubli, po 3 kopiejki od rubla (18 kop.) wnosił każdym razem na żelazny dla siebie kapitał. Wyznaczono gospodarza, którego obowiązkiem było zakupywać; pomocnika, który miał wydawać, kasyera i kontrolera. Dwaj piérwsi za podjętą pracę otrzymywali mieszkanie z opałem, i miesięcznie po 3 ruble; ostatni byli bezpłatni. Urządzono więc sklepik własny, w którym było wszystko, co tylko było potrzeba. Kto miał pieniądze, brał za pieniądze; kto ich nie miał, otrzymywał na kredyt, ale do czasu wypłat karmowych, z których potrącano należytość. Gdy zaś częstokroć niedawano karmowych przez kilka miesięcy, 3 i 4 nawet, nie mających własnych pieniędzy, mieli w tém urządzeniu wielką wygodę. A nadto, ponieważ dla nabycia różnych produtków od włościan korzystny był z nimi handel zamienny, zakupywano co potrzeba w większéj z tego względu ilości, i odstępowano włościanom, ale już po nieco wyższéj cenie, niżeli swoim. Tą przewyżką pokrywały się rozchody, a pozostałość w dywidendzie doliczana była każdemu z członków do jego żelaznego kapitaliku, rosnącego od ciągle wnoszonych procentów od karmowych. Co trzy miesiące odbywały się ogólne sesye artelne; na nich czytane były przez kontrolera sprawozdania, i odbywał się obór urzędników; każdy miał prawo przejrzeć rachunki i wszystko sprawdzić, ale tego nigdy nie było potrzeba, gdyż obierano zawsze takich ludzi, których osobistość od kolegów dobrze znana, była najlepszą rękojmią. Jakoż całe to urządzenie utrzymywane było jak najlepiéj, i taki we wszystkiém był porządek, że dziwić się tylko można było, jak ludzie, dla których przedtém to wszystko było obcém, mogli tak wzorowo wszystko i zaprowadzić i utrzymywać.
Urządzenie to w położeniu, w jakiém zostawali wygnańcy, było znakomite, i przy oszczędności zabezpieczało ich przynajmniéj od nędzy, ale opierało się całkiem na karmowych. Przybywający zaś do rewidowania wygnańców urzędnicy ustawicznie doskwierali im do uszu, żeby nie liczyli na te karmowe, które mogą być im lada dzień odjęte. Trzeba więc było zawczasu przygotować się i na tę ostateczność, żeby w razie ziszczenia pogróżek nie pozostać na koszu. Owóż w tym celu w ślad za artelem, czyli spółką ekonomiczną, pomyślano i o spółce rólniczéj. Już pojedyńcze osoby z uprawy roli ciągnęły nie małe korzyści i przedsiębiorstwo swoje w tym względzie rozwijały na wielką skalę, tak że zasiewali, ogólnie biorąc, rocznie przeszło 1000 pudów różnego zboża. Kiedy więc pojedyńcze osoby wypróbowały dostatecznie to przedsiębiorstwo, w ślad za niemi poszedł i ogół. Urządzono więc i spółkę rolniczą. Na ten cel obrano znającego się na rzeczy a sumiennego gospodarza (H. Malewicza), i złożono mu od każdego przystępującego do spółki pewne kwantum, potrzebne na wynajęcie, uprawę i zasianie ¼ dziesięciny na każdego. Za tych, co nie mieli, założyli ci, co mieli. Wybornie się udało; i gospodarz stósownie został wynagrodzony, i nakład wrócił się w całości, i każdy z członków miał chléb. Wprawdzie rólnictwo w tamtych stronach nie zawsze popłaca; zjawia się bowiem tam przyczęsto pewien rodzaj szarańcy „kobyłką“ zwanéj, i całe łany niweczy, wreszcie letnie deszcze, trwające niemal rokrocznie przez całe miesiące bez przerwy, nie mniéj od kobyłki zgubne; z tém wszystkiém atoli P. Bóg błogosławił wygnańców pracy, i nie tylko nigdy nie było straty, lecz już z tego można wnosić o znacznéj korzyści, kiedy zasiew z każdym rokiem się wzmagał, i jak powiedzieliśmy, 1000 pudów przechodził.
Praktyczność jednak naszych księży nie ograniczała się na zapewnieniu sobie sposobu do życia. Wiedzieli aż nadto dobrze, że aby podołać wszelkiego rodzaju trudom, na jakie byli wystawieni na wygnaniu, niezbędnie potrzebną była dla nich rozrywka godziwa. Znakomity tegoczesny moralista Quadrupani powiedział, że człowiek nie używający nigdy rozrywki, jest straszny, i przyszłość jego niepewna. A jeżeli w zwyczajném życiu, w normalnym zostając stanie, człowiek potrzebuje zwolnić na chwile wytężony umysł, i utrudzonemu ciału przyzwolić na ulgę, to cóż dopiero w położeniu, w jakiém zostawali nasi księża na wygnaniu! Oderwani od pełnienia obowiązków swego powołania, zmuszeni odmienić rodzaj życia, do którego całą swą przeszłością się wdrożyli, odosobnieni od całego świata, w tęsknocie swéj za krajem uciśnieni smutkiem, wśród prac rozlicznych potrzebowali koniecznie wytchnienia swobodnego, i we wzajemném zbliżeniu się wzajemnéj pociechy. Wygadzając zatém téj potrzebie, również dla zapobieżenia pokątnym schadzkom, mogącym złe skutki za sobą pociągnąć, a nadto i z saméj konieczności dla mieszkających na dwumilowéj przestrzeni w rozrzuceniu, mieć miejsce swobodne, do któregoby w każdéj chwili, nikomu nie czyniąc przeszkody, można było przyjść i odpocząć, urządzono klub czyli gospodę. Poczciwy a zacny i niewypowiedzianie miłego usposobienia ks. Pieslak podjął się w nim zarządu. Wieczorami tedy zbierano się tam gromadnie, zwłaszcza w Niedziele i we Święta. Jedni grali w karty, drudzy w szachy, warcaby; ów czytał gazetę, bo i gazetę zaprenumerowano, był téż i Przegląd katolicki, i książek nowych zebrano cokolwiek. Czasami dla sprawienia towarzystwu zebranemu przyjemności, ks. Stecki i ks. Teodor Rohoziński prześlicznie grający, na skrzypcach, duety grywali.
Wszystkie te jednak urządzenia zapewniały wygnańcom takie życie wówczas tylko, gdy im zdrowie służyło; w razie, nie daj Boże, choroby czyjéj, kiedy potrzebowało się i lepszéj strawy, wyniknąć musiały dwie ostateczności: albo niedostatek dla chorego, albo wysiłek nad możność tych, którzy z chorym w bliższych zostawali stósunkach. Zaradzono więc i temu przez ufundowanie kasy dla chorych, przez wyznaczenie infirmeryuszów i założenie apteki, z któréj nie mający za co kupić lekarstw, mogli takowe otrzymać bezpłatnie. Kasa dla chorych powstała z dobrowolnéj składki i przez dobrowolne także odkładywanie na ten cel przy otrzymaniu karmowych po kilka kopiejek, wedle tego, na ile kto się zobowiązał. Z tych pieniędzy urządzono aptekę i ciągle sprowadzano z miasta różne do niéj potrzebne rzeczy. Rząd téż ze swéj strony przysłał sporo ziół i rozmaitych ingredyencyi medycznych. Proboszcz Irkucki, ksiądz Szwernicki, ofiarował piękną i kosztowną maszynkę elektryczną. Powstała więc apteka wcale dostatnia. Jeden z księży (ks. Pisanko, bardzo zacny i pełen poświęcenia) był niegdyś farmaceutą, został więc aptekarzem, i za pracę swą miał z kasy miesięcznie 3 r., co dla niego było bardzo potrzebném, gdyż oprócz karmowych nic nie miał. Doktorów nie było, ale dwaj księża, ks. Drewnowski Rafał, były misyonarz, i ks. kanonik honorowy Ludwik Czajewicz, obaj mieszkający uprzednio w gubernii Jenisejskiéj na posieleniu, przed przybyciem swojém do Tunki zapoznawszy się z znajdującymi się na wygnaniu tamże naszymi doktorami, korzystali ze sposobności, i ponauczali się od nich cokolwiek z medycyny. Znajomość łacińskiego języka ułatwiła im obeznanie się z recepturą, a niezawodnie i wrodzone zdolności sprawiły, że przy praktyce, odbywanéj z początku pod okiem doktorów, nabrali wprawy, i w końcu na dobre już i sami leczyli. Jakoż Drewnowskiemu rząd powierzył był szpital w Minusińsku, gubernii jenisejskiéj, a Czajewiczowi dozwolił wyjeżdżać nawet z Tunki (zkąd nikt oprócz niego na krok nie miał prawa się ruszyć), w okolice dla leczenia Buryatów. Mieli więc księża wygnańcy i swoich własnych doktorów. Co do infirmeryuszów to w tym celu podzielono Tunkę na 5 części i dla każdéj wyznaczono jednego infirmeryusza, a nadto głównego infirmeryusza. Obowiązkiem ich było żeby w czasie, gdy kto zachoruje, miejscowy infirmeryusz sprowadził do niego doktora, a w razie potrzeby wyznaczył do pilnowania we dnie i w nocy kolejny dyżur, przyniósł lekarstwa, i porozumiawszy się z głównym infirmeryuszem, opatrzył chorego we wszystko, co tylko dlań mogłoby być potrzebne. Głównym infirmeryuszem był stale ks. Kluczewski, najzacniejszy, najukochańszy i najgorliwszy o dobro swych towarzyszy. Rozumem górował nad wszystkimi i kierował wszystkiemi urządzeniami; gorącém zaś sercem ożywiał wszystko i wszystkich, kto tylko z jego uprzejmości chciał korzystać.
W ślad za opatrzeniem chorych powstała myśl o oddaniu ostatniéj posługi tym, z którymi trzeba było pożegnać się na zawsze, i których sam Pan Bóg, powołując do siebie, uwolnił z niewoli, chcę mówić o opatrzeniu ostatniego ich miejsca spoczynku, cmentarza.
Kiedy Kommendoni w czasie bytności swéj w Berlinie chorował, i naigrawano się z niego, że będzie musiał leżeć w luterskiéj ziemi, spokojnie mógł odpowiedzieć: że każe tylko o jeden łokieć głębszy dół wykopać, a trafi na ziemię katolicką. Tutaj tego już nie możnaby było powtórzyć, owszem możnaby raczéj i lepiéj powiedzieć, że przez złożenie w téj ziemi katolickich kapłanów rokuje się dla niéj przyszłość katolicką, i złożone ich tu ciała będą kamieniem węgielnym, fundamentem téj katolickiéj przyszłości.[6]
Miejsce na cmentarz obrano na górzystém wybrzeżu rzeki Irkuta, cokolwiek opodal od cmentarza wiejskiego. Cmentarz wiejski, podobnież jak i wieś sama, rozrzucony na ogromnéj przestrzeni, bez żadnego ogrodzenia. Krzyże podgniłe poobalały się; groby przez bydło podeptane, pełno wszędzie czaszek i kości. Jak to wszystko smutne i przykre sprawia wrażenie! Nie widząc tego, trudno wyobrazić sobie. Człowiek skołatany życiem, ciężkiemi zawodami znękany, tracąc wszelką nadzieję zdobycia sobie spokoju na tym świecie, zwykle uprzedzając, nim go inni zaprowadzą, sam idzie na cmentarz, żeby w tém miejscu spoczynku wiecznego, jeśli nie ciałem, to przynajmniéj duszą spoczął na chwilę; a tymczasem, zamiast doświadczenia tam przedsmaku przyszłego wypoczynku, ze zgrozą patrzy na tę brzydkość spustoszenia.
Myliłby się czytelnik, jeśliby z tego powodu obwiniał miejscową ludność o niedbalstwo; tylko głównym tego powodem jest nieczułość przerażająca[7], powiemy nawet niewiara. Trzeba jednak jakiś czas pożyć razem z tym ludem, żeby zrobić to okropne odkrycie. Lud rosyjski w istocie wiary nie ma, jest tylko zabobonnie przywiązany do ceremonii cerkiewnych, w których bierze udział, bo to podchlebia dumie i próżności jego.
Przykry ten obraz niedbalstwa i nieczułości duchowieństwa i ludności tamecznéj względem miejsca, które po przybytkach Bożych drugie w uczczeniu miejsce zajmować powinno, pobudził naszych wygnańców do zaopatrzenia należytego grobów swoich towarzyszy od mogących ich spotkać podobnych znieważeń. W tém celu wyznaczony komitet[8], zebrawszy znaczne składki, gruntownie i trwale oparkanił nasz cmentarz, urządziwszy doń prześliczną bramę wchodową.
Na tym cmentarzu spoczywaję księża: 1. Żukowski, zm. 1866. 1. Kwietnia; 2. Błażowski, tknięty apopleksyą, upadł na ulicy i umarł na miejscu 1867. 26. Kwietnia. 3. Janikowski, 1868. 9. Czerwca. 4. Uczyński, przeszło 70letni starzec, 1868. 8. Marca; 5. Borzym 1868. 3. Maja; 6. Augustynowicz 1869. 8. Października; 7. Nugarewicz 1870. 19. Stycznia; 8. Giedrojć 1870. 15. Września; 9. Zimny 1870. 6. Października; 10. Kurkiewicz 1871. 27. Stycznia; 11. Opolski 1872. 30. Marca; 12. Pawłowski 1872. zabity w nocy z dnia 16. na 17. Czerwca, nieodkryto przez kogo; 13. Dąbrowski 1873; 14. Grądzki 1873. (miał pomieszanie zmysłów); 15. Wasilewski nie mógł wydostać się z domu objętego płomieniem, zgorzał w swym własnym domu; znalezione wreszcie opalone resztki ciała pochowano na cmentarzu.[9]
Oprócz tych zmarli w Irkucku, dokąd z Tunki jeździli na kuracyą: 16) Szeremeta 1870. (z pomieszania zmysłów); 17) Polkowski, kanonik 1872. 21. Stycznia; 18) Kruzmanowski 1873.[10]; nadto w drodze z Tunki do Rosyi zmarł 19) ks. Cyriak Wotwiński, Kapucyn.
Umarło także dwóch w drodze do Tunki, jadących z katorżnych robót Nerczyńskich: 1) Ksiądz Marcelli, Trynitarz, 2) ks. Maryan, Kapucyn, w Czycie, 1868.[11]
Pogrzeby odbywały się zwykle z największą okazałością. Zbierali się na nie niemal wszyscy. Na czele szedł z krzyżem staruszek Kapucyn, brat Konrad Peszyński, łysy, z długą siwą brodą; za nim ciągnęły się dwa długie szeregi stukilkudziesięciu kapłanów, śpiewających grobowym, przeciągłym głosem psalm Miserere mei Deus.“ Za trumną niestety tylko nigdy nikogo nie było; spotykający lud po drodze ustępował na stronę z uszanowaniem, ale nie towarzyszył orszakowi. Czemu? Ach! czemuż oprócz szacunku nie umiano w tym ludzie, z którym Opatrzność żyć kazała, wzbudzić jeszcze i miłości?
Czemu? czy to była wina naszych wygnańców, czy oznaka twardości serca tamecznego ludu? Kto wie? Ja nie wiem.
Nieraz w myśli obwiniałem tych, którzy wedle mego sposobu widzenia rzeczy, powinni byli miłością serc swoich rozpalić miłość w sercach nieczułych swych nieprzyjaciół. Ale któż większą miał miłość bliźnich nad Chrystusa Pana, a jednak i ta Miłość Uosobiona nie tylko nie zjednała wzajemności przeciwników swoich, lecz owszem pobudziła ich do wściekłości.
Tu tego nie było; była niestety tylko obojętność.
Ach nie tak zimne te śniegi sybirskie, nie tak twarde otaczające wygnańców zewsząd te skały granitowe, jak zimne i twarde serca ludu rosyjskiego wobec niedoli Polaków! Nic, nic ich nie wzruszy.[12] Mylném jest to przekonanie, że lud rosyjski nie podziela usposobień rządu swego względem Polski. Rosyanin czuje wyższość Polaka nad sobą, czuje jego potęgę moralną, owianą duchem tradycyjnym pięknéj i zaszczytnéj przeszłości; a w zestawieniu z nim siebie i swojéj arcynieszlachetnéj przeszłości, doświadcza wewnętrznego upokorzenia, i ztąd zazdrości jemu, nienawidzi go, i poniżyć usiłuje.
Nadewszystko Rosyanie nienawidzą w Polakach katolicyzmu i ich imion historycznych.
Odprowadziwszy towarzysza swego na miejsce wiecznego spoczynku, każdy kapłan za duszę zmarłego odprawiał przynajmniéj jednę Mszą św. To było we zwyczaju. Nikt tego nigdy nie zalecał. Każdy sam to pojmował, i była to rzecz najzupełniéj tam naturalna. Odprawił więc niezawodnie każdy, kto tylko miewał, a miewali zwykle niemal wszyscy i to codziennie. Codziennie stokilkadziesiąt Mszy św. odprawiało się w Tunce w kilkudziesięciu kaplicach. Kotlinę więc tę, zewsząd otoczoną niebotycznemi górami, można było w rzeczy saméj nazwać naturalną, wspaniałą Bazyliką z mnóstwem kaplic. Rząd o tém wiedział, zabraniał, i zabierał ornaty, ale przeszkodzić temu nie mógł, nie był w stanie.
Zaraz po Mszy św. aparaty chowano, i śladu nie było, że przed chwilą chałupka była kościołem. Z początku, kiedy jeszcze niewielu było w Tunce księży, była jedna kaplica; późniéj dla wygody, a zarazem i dla niezwracania uwagi obcéj, każdy prawie miał Mszę św. u siebie. Aparaty po większéj części sami księża sobie szyli, mszały poprzepisywali; pateny nie trudno było z blachy zrobić; kielichów tylko nie było, używano tedy szklannych zwyczajnych, i dodawano im tylko podstawy drewniane lub blaszane. Znaleziono podostatkiem i Relikwii św. Żelaza na opłatki na miejscu zrobiono.
Wszystko to odprawiało się w ukryciu, cicho, spokojnie, i jakoś dziwnie, dziwnie rzewnie. Nie trzeba było myślą przenosić się w piérwsze wieki chrześcijańskie; one w Tunce odnawiały się, i kto wie, czy z czasem po całym nie rozejdą się świecie.
Bywały jednak i uroczyste święta, a nawet i agapy starożytne były.
Tak uroczyście obchodzono pięćdziesięcioletni jubileusz 80letniego kapłana. Msza była solenna z asystą. Przemowę miał ks. kanonik Polkowski (zmarły w Irkucku późniéj). Po nabożeństwie, ponieważ staruszek jubilat był bardzo ubogi, i sam nie miał za co sprawić przyjęcia, bogatsi więc wystąpili suto, i serdecznie, a hojnie ugościli wszystkich, gdyż wszyscy zgoła na tę uroczystość się byli zebrali.
Téj agapy wygnańców niech sobie sam czytelnik w czułém swém sercu, przy pomocy żywéj swéj wyobraźni, obraz wystawi.
Drugie uroczyste nabożeństwo obchodzono w trzechsetną rocznicę Unii Lubelskiéj. Po nabożeństwie były dwie przemowy; jednę w imieniu Korony miał Koroniarz; drugą w imieniu Litwy, Litwin sędziwy.
Trzecie solenne nabożeństwo odprawiono w dzień rozpoczęcia się Soboru Watykańskiego. Potém urządzono, żeby każdodziennie przez cały czas trwania Soboru je den ksiądz z kolei miał Mszę św. na intencyą Soboru. Jakoż tak i było. Przez cały ciąg Soboru, aż do jego końca, w odległéj krainie wierni i przywiązani do Stolicy Apostolskiéj kapłani polscy, codziennie u ołtarzy św. w wygnańczych swoich chałupkach urządzanych, błagali Boga o pomyślność dla zebranego na Watykanie powszechnego Soboru.
Na intencye téż Ojca św. w 25letnią rocznicę Jego Apostolstwa wszyscy u siebie odprawili Msze święte.
Nabożeństwa te jednak, chociaż uroczyste, urządzane były skrycie, żeby się mogły odbyć bez przeszkody ze strony rządu.
Bywały jednak i publiczne nabożeństwa, a to, kiedy do Tunki przyjeżdżał ksiądz proboszcz Irkucki, obowiązany objechać rok rocznie całą swą parafią, a parafia jego była niezawodnie największa w całym święcie, bo obejmowała dwie gubernie, Irkucką i Jakucką. Proboszczem tym jest ksiądz Krzysztof Szwernicki, Maryanin, kapłan wysokiéj świątobliwości i ze wszech miar najczcigodniejszy. Kiedy więc przyjeżdżał, urządzono już kaplice publiczne, i to jak można najwystawniéj. Gdy zaś niepodobna było znaleźć dość obszernéj izby, mogącéj wszystkich pomieścić, większa część musiała na podwórzu zostawać. Msze wówczas były śpiewane. O jakże opisać to wrażenie, jakiego się doznawało, kiedy można było już głośno, w śpiewie, wylać tłumione w sercu religijne uczucia! Każdemu żywiéj przypomniał się dawny jego kościół; tam on sam u ołtarza sprawował świętą ofiarę, a tu — tylko jéj był przytomny jakby jeden z więźniów politycznych, jakby sam nie był kapłanem. Komuż w owe czasy łzy nie płynęły? Rozlana boleść na twarzy każdego świadczyła wyraźnie, że wszystkie myśli, wszystkie uczucia, wszystkie wspomnienia skupiały się naraz w sercu jego, i przeszywały na wskroś to serce.
Po odjeździe proboszcza powracali wszyscy do prac swoich zwyczajnych. Cisza na chwilę przerwana, znowu zalegała Tunkę. Znowu troska o chleb powszedni zmuszała każdego zapomnieć i o swojéj godności i o wyższém powołaniu. Myśli wznioślejsze, uczucia rzewniejsze znowu gdzieś tam kryły się do serc kryjówek i duszy zakątków. Przed chwilą stukilkudziesięciu kapłanów we łzach u ołtarza razem zebrani tonęli; przyodziani w swoje szaty kapłańskie i zakonne, stanowili jakby orszak święty Boga zastępów, a późniéj przebrani do niepoznania, rozproszeni, każdy przy swojéj robocie zostawał, jak prosty wyrobnik: ten u pługa, tamten z igłą w ręku, ów z siekierą, inny z dratwą i szydłem, a inny znowu z rydlem w ogrodzie i t. p. I tak każdy jak może, i myśli smutne rozprasza, i czas sobie użytecznie spędza. A czas leci a leci, i dni, lata szybko mijają; nic się nie zmienia; nadziei znikąd żadnéj; trzeba więc pracować, i cała Tunka pracuje, i istotnie w pocie czoła chleb pożywa. Ale i chleb ten trzeba upiec; umieją więc nasi i chleb piec, i pieką wcale przedni (najlepiéj wypiekał ksiądz Kamiński); trzeba obiad zgotować — gotują więc i obiady, mieszkający razem, po tygodniu na przemian, a kto osobno mieszka (takich odyńców było bardzo mało) musi za karę to czynić bez przerwy. I żaden od tego się nie wyłamuje, nawet bogatsi nie najmowali sobie zwykle kucharek, ani sług żadnych[13]; nawet starcy sędziwi, 70 i 80letni sami sobie wszystko robili. Zaledwie kilku było takich, co mieli kucharki. Lecz żeby dobry obiad zgotować, niezbędnie potrzebne są jarzyny, któż tego nie wie? I ogrodnictwo tedy w Tunce kwitnęło. Wszyscy co do jednego mieli swoje ogrody, a w ogrodach własną ręką urządzonych na grzędach najtroskliwiéj wypielonych warzywa bywały tak piękne, że bez przesady mówiąc, księża ogrodnicy mogliby okazy swe na wystawy posyłać. Nasiona sprowadzono z kraju i z Rygi. Nie mówiąc już o kartoflach (w Syberyi zowią je jabłoczkami), których wszyscy w wielkiéj ilości sadzili tak, że nawet i chłopom sprzedawali[14], nie mówiąc o burakach, kapuście, brukwi i t. p., ale któż nie miał tam nawet kalafiorów, porów itp.
A tytoń! całe plantacye i to najlepszych gatunków Hawanny, Wirginia, Maryland, Portorico, Brazylijski etc. Niektórzy (ks. Liniewicz, Dylewicz, Stulgiński, Wierzbicki, Kamiński, Garbowski) mieli własnej uprawy do 3 i 4 pudów. Najpiękniejszy był u Stulgińskiego i Liniewicza. Stulgiński téż i Liniewicz mieli także i prześlicznych kwiatów całe klomby w kształtnie urządzonych osobnych ogrodach kwiatowych, i w wazonach trwałych roślin mieli nie mało, tak że mieszkania ich jakby na oranżerye wyglądały. W kwiatach kochali się także: br. Karól Chodkiewicz, Braciszek Kapucyn (ten samych lewkonii najpiękniejszych miał sztuk do 200 pod oknami) i Wacław Nowakowski, kleryk także kapucyński, uprzednio bibliotekarz Świdzińskiego.
Wspomnijmy teraz chociaż pobieżnie o różnych zajęciach, jakiemi zatrudnieni byli nasi wygnańcy. Owóż byli tam krawcy: ks. ks. Skibiński, Renner, Czosnakiewicz, Filipowicz, Brzozowski, Abratowski, Drozdys. Szewcy: Pichelski, Pliszczyński, Skalski. Stolarze: Bugień, Pacewicz. Ślusarz: Rojewski. Kuśnierz: Perzyński. Jubiler: Stecki. Zegarmistrz: Krajewski. Introligator: Klimowicz. Cieśla: Bukowski. Fabrykę papierosów mieli: Bajkowski, Mędrkiewicz. Cygara robili: Godkiewicz, Łapo, Kamiński. Fabrykę świec łojowych: Rajuniec, Szepietowski i br. Aleksy Fijałkowski; ten ostatni trudnił się także i rzezią bydła, i niemałe na tém zebrał pieniądze. Rybołóstwem sieciami na wielką skalę zajmowali się: Emilian Ołtarzewski, kapucyn, i Pliszczyński; wędkami: Matras Pajdowski i Czajewicz. Br. Karól Chodkiewicz był cukiernikiem, znał się na tém dobrze, i nie tylko Tunce dostarczał przeróżnych cukierków i ciast najwyborniejszych, ale misternemi swemi cukrów wyrobami i sam Irkuck wprawiał w podziwienie. Zamawiano téż u niego z Irkucka na wielką skalę, zwłaszcza cukierki angielskie, które smakiem swoim przewyższały zwyczajnie przywożone. Znał się i na rzeźbiarstwie, więc sam sobie modele robił i przeróżne figurki cukrowe odlewał[15].
Byli jednak i tacy, którzy najzupełniéj niesposobni byli do rzemiósł i w ogóle do wszelkiéj ręcznéj pracy; ci albo oddani byli wyłącznie pobożności, jak np. Mokrzecki, Kochański, Syrwid, Kawecki, Domański, Kaczmarski, Lasota Bazyli, kapucyn, Grykielis (ten ostatni wiódł życie pokutne i nie chciał nawet nigdy odprawiać Mszy św., tylko co dzień przystępował do Komunii św.), albo zajęci byli naukami, jak np. Kulaszyński, Szmaiter, Kluczewski i inni. Byli wszakże i tacy, co ręczną zajmowali się pracą, i praktyk religijnych nie zaniedbywali, i z książką lubili się zabawić. Książek téż nie brakło; niektórzy mieli ich sporo, jak n. p. Kluczewski miał piękną i dobraną biblioteczkę ze 200 przeszło tomów złożoną; w liczbie téj były i takie dzieła: np. Goschlera Encyklopedya (26 t.), Feliksa (14 t.). Wacław Nowakowski miał prawie wszystkie dzieła Wentury i historyą Jezuitów Cretineau-Joly, Silvio-Pellico i innych, do 100 tomów. Szmaiter miał także wiele książek, najwięcéj z Nauk Przyrodniczych, z kilku lat Bibliotekę Warszawską, i inne warszawskie pisma. Prawie wszystkie były teologie nowszych wydań. Historyą Powszechną Cantu miał ks. Światłowski. Historyą Kościoła d’Arras’a Stulgiński itd. Wszystkich książek u różnych osób, razem wziętych do 1000 tomów było. Był zamiar sprowadzenia nowych i utworzenia biblioteki publicznéj; w tym celu zebrane już były składki (60 r. sr.), ale pośredniczący w tém ksiądz*** nie dopisał, więc i cały projekt upadł, i poprzestano tylko na tém, że spisano katalog, co kto ma, i złożono go w klubie, żeby każdy wiedział, do kogo się miał udawać.
Trzeba oddać sprawiedliwość wygnańcom, że ani prace domowe przy piecu, samowarach, ani różne w polu, w ogrodzie zatrudnienia, ani téż rzemieślnicze zajęcia nie pochłaniały całego ich wygnańczego życia. Po pracy ciężkiéj, kiedy ciało utrudzone potrzebowało wypoczynku, zwłaszcza podczas długich zimowych wieczorów, brali się chętnie do książek. Czytali, studyowali, uczyli się, a nawet i pisali.
I tak Szmaiter pracował nad botaniką, układał zielnik roślin miejscowych; Feliks Kowalewski ułożył piękny i ciekawy zbiór ornitologiczny z rzadkich ptaków. Wielu ponauczało się francuzkiego języka. Inni tłomaczyli różne dzieła. Kulaszyński studyował filozofią, pisał rozprawy filozoficzne i przetłomaczył 2 tomy Dylingiera „Poganizm i Judaizm.“ Ks. Polkowski prześliczną polszczyzną tłomaczył Wentury „La Raison philosophique et la Raison catholique“ i czytywał je tłumnie zebranym towarzyszom. Kowalewski Józef, Rohoziński Franciszek, Narkiewicz, Pomiechowski i Piskorski przetłomaczyli dzieło p. t. Catechisme de Persevérance.
Inni znowu przetłomaczyli znakomite historyczne dzieło Lescoeur’a, i tłómaczenia czytali na zebraniach. Kluczewski tłomaczył ustępy z dzieła Maréchal’a, i wybornym stylem pisał różne artykuły. Nowakowski ułożył historyą starożytnéj dyecezyi łuckiéj, streścił dzieło archireja irkuckiego Niła o Budaizmie, pisał rozprawę obszerną, o Unii brzeskiéj i lubelskiéj, napisał także dramat jednéj z najburzliwszych sesyi, na któréj wyłączano z towarzystwa jednego księdza — lichwiarza. Narkiewicz[16] napisał wspomnienie o zakonnicy Dąbrowieckiéj z Wilna, o Miłości bliźniego. Czajewicz rozprawy higieniczne i wcale udatne wiersze układał. Ks. T. dosyć gładkim wierszem pisał satyry, chociaż naprawdę chybiały one celu, bo tchnęły osobistością i zaprawione były żółcią. Ks. Wilewski z niezmierną łatwością układał kalambury, które wyzywały niekiedy dowcipne odpowiedzi, nadewszystko niezrównany odwet Zakrzewskiego. Ksiądz Kmaiter pisał powieść. Ksiądz Józef Kowalewski także próbował pióra, takoż i ks. Malewicz, a z nimi i Roch Klimkiewicz (wspólnie) krytyczno-filozoficzne pisali rozprawy i takie, jak np. o kartach (rzeczywiście dowcipne) i inne przeróżne pod tytułem Szubrawiec. Była to tendencya przeciwna innym artykułom, noszącym nazwę Wygnaniec. Więc i polemika, ztąd i repliki i dupliki etc.
Karol Nowakowski, malarz, zostając tu zamiast brata swego i pod jego imieniem, mnóztwo narysował widoków miejscowych, niektóre nawet olejnemi farbami; ks. Kamiński, przyjaciel jego, otrzymał te ostatnie w darze, przechowuje je starannie.
Ks. Narkiewicz zatrudniał się rzeźbiarstwem; nieustannie wyrabiał z kości mamutowéj, słoniowéj i hebanu krucyfiksy[17], pudełeczka misterne, tabakierki, papierośnice i szachy (za szachy brał po pięć rubli).
Była i muzyka własna. Oprócz wyżéj wspomnianych bardzo dobrze grających na skrzypcach, Teodora Rohozińskiego i Steckiego, grali téż na skrzypcach Knapiński, Drewnowski, Józef Kowalewski; uczył się Garbowski; na fortepianie znakomicie grał Szmejter. Czajewicz miał harmoni-fleut. Bajkowski jakąś ogromną harmonikę. Dwaj ostatni zwykle akompaniowali śpiéwom, w których celował nad wszystkimi ks. Liniewicz. Ksiądz Siesicki grywał na gitarze i śpiewał prześlicznie.
Bez śpiewów nie obeszły się żadne zebrania, żadne imieniny huczniejsze; niektóre téż były wcale wystawne. I święcone téż u zamożniejszych bywały tak okazałe, jakby to za najlepszych czasów.
Wigilie tylko przed Bożém Narodzeniem były jakoś rzewne bardzo. Przy łamaniu opłatków od łez nikt nie mógł się wstrzymać. I dopiéro, gdy zagrzmiano „Aniół Pastérzom,“ uczucia w śpiéwie naraz się wylewały, a późniéj uspokajały. Niedługo wszakże trwały, trzeba było wcześnie do snu się układać, żeby wstać zawczasu do odprawienia pastérki i trzech mszy uprzywilejowanych. Ileż to się odprawiało w ten dzień uroczysty Bożego Narodzenia, w tym świata zakątku, mszy przenajświętszych! Byłoby ich naraz i więcéj, gdyby się trzymano jednego kalendarza. Różnica kalendarza sprawiała, że nawet święta najuroczystsze, najmilsze, z powodu, że nie razem przez wszystkich były obchodzone, były jakoś nie zupełnie uszczęśliwiające! Ci, co z Królestwa przybyli, trzymali się od wyjazdu z kraju nowego kalendarza; ci zaś, co z zabranego kraju, starego. Ztąd rozdział bolesny w łonie jednej wygnańczej rodziny i w rzeczach nie małéj wagi, zwłaszcza dla duchownych. Każda strona podawała swoją racyą; każda chciała drugą na swoją przeciągnąć, ale nadaremno, zaledwie kilku, a w końcu tylko jeden zacny ks. Jasiewicz z korniarzami w jedności dotrwał. Nadto różnica kalendarza uwydatniała różność pochodzenia z różnych miejscowości i wydobywała na jaw prowincyonalne pretensye i uprzedzenia. Jakoż niestety nie do jednego „Matka-Polska“ mogłaby powtórzyć to, co do Grabowskiego Michała powiedział Bohdan Zaleski. „Mój najmilszy, jedyny, co od cichéj tasminy, jak skowronek, głos w głosie cicho dzwonił po rosie, dzisiaj ku burzy sercem sercu nie wtórzy!“
Duchowieństwa nasze w ogóle bardziéj, niżli inna klasa ludzi, z powodu nieustannych zatrudnień, zmuszone będąc do ciągłego pozostawania na jedném miejscu, zwykle nie wydala się po za obręb swoich okolic i ztąd nie znając innych stron i innych ludzi nad tych, z któremi wciąż przestaje, więcej od innych nabiera przesądów prowincyonalnych. Gdy nadto w każdéj miejscowości, zwłaszcza na wsi, ksiądz zwykle jest piérwszą osobą, ztąd w skutek nawyknień do tego piérwszeństwa, wnosi, że i w stosunku do innych także ludzi, pod każdym względem musi być piérwszym. Owóż, gdy się ze wszystkich stron całego kraju zebrało duchowieństwo, a każdy przybywał z przekonaniem wewnętrzném o swojém znaczeniu i swojém piérwszeństwie, oczywista, że w zetknięciu się wzajemém musiało nastąpić starcie. A im więcéj żywiołów różnorodnych, tém zwykle większa mieszanina. Nie dziw tedy, że kiedy okoliczności zmuszały do wspólnych narad, trudno tam było o ład i porządek.
Zacniejsi i prawego charakteru po niejakim czasie zorientowali się, i poznawszy jakie w stosunku do innych wedle stopnia wartości swojéj moralnéj i umysłowéj mogą zajmować miejsce; stanęli na niém i byli już w zgodzie z całością. Inni, przeciwnie, woleli wcale na narady nie przychodzić, byle tylko nie narazić na szwank swojego o sobie wysokiego wyobrażenia. Inni znowu nie wiedząc, co z sobą robić, raz przychodzili, innym razem się usuwali. Owóż narady te wygnańcze, nazwane sesyami, były ni mniéj, ni więcéj, tylko w miniaturze powtórzeniem dawnych sejmików zaściankowych. Do podobieństwa tego nic nie brakowało. Na jednéj nawet z piérwszych sesyi, kiedy właśnie w owym prześlicznym ustroniu, gdzie dziś nasz cmentarz się znajduje, dla obrania starosty się zgromadzono, wśród ogólnéj wrzawy z zakrzaków (było to w lasku), wyskoczył siwobrody z łysą głową, krępy staruszek, niby dawny szlachcic upicki, i na całe gardło wrzasnął: veto — nie pozwalam!“ Może kto pomyśli, że on to uczynił w chęci uspokojenia ogólnego wzburzenia — owszem, w najlepszéj wierze, że ma prawo wszystkim rozkazywać, a wszyscy powinni go słuchać.
Obiór starosty, nakazany przez rząd, był właśnie pierwszym powodem do ogólnych zgromadzeń. Starosta reprezentował ogół u władz. Przez niego władza znosiła się z wygnańcami, i każdy z wygnańców przez niego także swoje sprawy u władzy załatwiał. Nadto, jeden tylko starosta miał prawo zwoływać sesye. Miał więc pod pewnym względem niejakie znaczenie i wskutek tego był osobistością wydatniejszą. Niestety, jak na całym świecie, skoro tylko nie idzie o chwałę Bożą, ludzie zwykle uganiają się o dostojeństwa, tak i tu, chęć wyniesienia się, nieraz była powodem poszukiwania starostostwa; naganna tém bardziéj, gdy nie chodziła w parze z potrzebnemi ku temu zdolnościami. Niestety bywało i to, że nizkie intrygi, namiętności stronnicze, nieszlachetne zabiegi, częstowania, pochlebstwa, wprowadzały na ten urząd i takiego, który najmniéj od wszystkich mógłby miéć prawa do objęcia jego. Jakżeż mógł godziwie reprezentować duchowieństwo naprzykład ten ksiądz, który ani mszy nigdy nie odprawiał, ani brewiarza nigdy nie odmawiał. Nie pełniąc najświętszych, poprzysiężonych obowiązków swego powołania — jakie mógł mieć zasady, jaki charakter? A przecież wypadało, i bardzo wypadało, żeby reprezentujący duchowieństwo, reprezentował zarazem i przymioty i cnoty tego stanu. Słowem, żeby to był człowiek: pobożny, uczciwy, przyjemny, rozumny, roztropny.
Starostami byli: 1. Czajewicz Ludwik, kanonik honorowy. 2. Kowalewski Józef. 3. Opolski. 4. Krajewski Paweł, kanonik honorowy. 5. Opolski (drugi raz). 6. Kluczewski najdłużej i zarazem najgorliwiéj ze wszystkich sprawował ten urząd. 7. Rohoziński Teodor. 8. Czajewicz (drugi raz). 9. Stulgiński. 10. Osiński.
Ponieważ starosta reprezentował u władzy ogół cały, rzecz jasna, jakim był starosta, takim był w oczach władzy i ogół. Jakoż postępowanie władzy z ogółem zawsze stosowało się do tego, kto był starostą. Z tém wszystkiém nie można było użalać się na, mających nad wygnańcami dozór, urzędników. Owszem przyznać należy, że oba, to jest: głównie zarządzający wszystkiemi wygnańcami we wschodniéj Syberyi, pułkownik Kupienko, i drugi, sztabskapitan Płotnikow wyłącznie mający dozór nad zostającymi w Tunce, zawsze byli dla księży z całą nawet etykietalną grzecznością i uprzejmością.
Czy ta grzeczność nakazaną była z góry, czy świadczyła o ich dobrém wychowaniu? Zdaje się jedno i drugie. Rząd rosyjski umié dobierać ludzi, gdzie jakich potrzebuje; umié w pewnych potrzebnych dla niego razach barbarzyństwu swemu nadawać pozór cywilizacyi. Owszem, właśnie tam, gdzie największe czyni zasadzki, lub najbardziéj uciska, dopókąd z obłudy jego nie zdejmą maski dla pokrycia swoich zamiarów, pozornie stara się być najbardziéj szlachetnym. Wielką mu do tego pomocą służy przedziwna zmyślność samychże Rosyan i niesłychana umiejętność, pozorami pokrywać wewnętrzne usposobienie. Rząd zwykle nie daje szczegółowych instrukcyi; pomimo to spełniający jego polecenia instynktownie umieją odgadywać i spełniać wszystko, czego chce od nich. Jakoż każdym razem przyjeżdżając do Tunki pułkownik Kupienko, tak się zawsze zachowywał, że ze strony możnaby wnosić, że to wcale nie główny więzienia wygnańców dozórca, lecz jakiś życzliwy i przychylny im opiekun, a przynajmniéj opiekuńczego rządu troskliwy o dobro wygnańców powiernik.
Zważmy jednak, jak ten rząd opiekuńczy względem zasłanego duchowieństwa na wygnanie, postępował.
Wybiera dla duchowieństwa miejsca najbardziéj odludne, i zamyka go tam, nie dozwalając ani na krok ztamtąd ruszyć, i żadnych z nikim nie miéć stosunków. Prawda, pozwala listy pisać i otrzymywać, ale za pośrednictwem cenzury: to znaczy, że i myśli swe i uczucia nawet, trzeba było oddawać pod kontrolę. Słowem zamyka ich jakby w pneumatycznym kloszu i zostawuje tyle tylko powietrza, ile potrzeba dla skazanych na powolne konanie.
Lecz gdy z jednéj strony odbiera im wolność osobistą, i w najściślejszém ich trzyma więzieniu, z drugiéj, wyrywając z organizacyi kościoła, zostawia każdemu pod innym względem najzupełniejszą, a więc najzgubniejszą samowolę. Dezorganizując — demoralizuje. Demoralizacya bowiem jest konieczném następstwem dezorganizacyi. Co większa, zgromadzając następnie razem wyjętych z pod zarządu i karności kościoła, oddaje na wzajemną samych siebie pastwę[18].
Ogłasza wreszcie manifesta; ale duchowieństwo, albo wyraźnie wyłącza z korzystania z onych, albo z wykonaniem ich względem duchowieństwa, przeciąga całe lata. I tak wedle ogłoszonego roku 1868. manifestu, przeszło 60 osób miało wyjechać z Tunki do Rosyi, tymczasem dopiéro, gdy został ogłoszony nowy 1871. roku manifest, zastosowano do nich uprzedni z 1868. roku, i to nie do wszystkich 60., lecz do połowy. Manifest 1871. r. wydany został z wyraźném wyłączeniem duchowieństwa, tak, że gdy inni téjże kategoryi otrzymywali wskutek niego powrót do kraju, duchownym ten powrót wzbronionym został.
Chciano wprawdzie upozorować takie względem duchowieństwa Tunkińskiego zachowanie się, dając za powód złe prowadzenie się księży; w tym celu zażądano od Płotnikowa złego o nich świadectwa; lecz tym razem, gdy wypełnienie rozkazów znalazło się w sprzeczności z sumieniem, poczciwy Płotnikow odmówił, tłómacząc się logicznie, że, jeśliby dał złe świadectwo, musiałby udowadniać, w skutek jakich mianowicie złych postępków daje takowe, gdy zaś nic nie ma do wymówienia wygnańcom, nie może bez obrazy własnego honoru tego uczynić[19]. Nieposłuszeństwo to nie uszło mu bezkarnie. Pod różnemi pretekstami przyczepiano się do Płotnikowa; wyrzucano mu, że pomimo, że z domu niektórzy otrzymywali pieniądze, wypłacał im karmowe. Opieczętowano jego papiery (dopełnił tego urzędnik Milewski (Polak), którego przysłano dla uzyskania od Płotnikowa, jak wyżéj wspomnieliśmy, złego o wygnańcach świadectwa); zawieszono nawet na jakiś czas w służbie, i nie wypłacono należnéj mu pensyi przez trzy lata; odjęto mu dozór nad stannicą kozacką, a wreszcie, zupełnie od służby usunięto. Rzeczywiście zachowanie się Płotnikowa z wygnańcami, zawsze było zacne i szlachetne. Wypadało więc przy rozstaniu się z nim okazać należne mu uznanie prawości jego charakteru.
Niektórzy sądzą, że patryotyzm zależy na nienawiści swoich nieprzyjaciół; jakoż w saméj rzeczy tak są przesiąkli tą barbarzyńską nienawiścią, taki czują wstręt do wszystkiego i wszystkich, co tylko nosi nazwę „Moskala,“ że żadną miarą nie chcą przypuścić, żeby który Moskal mógł być dobrym i zacnym człowiekiem.
Taki patryotyzm jest żydowski, pogański, bynajmniej nie chrześciański.
Owszem, robiąc wszystko, co tylko można dla kraju, życie swe nawet z rozkoszą poświęcając za ojczyznę, trzeba i należy kochać swoich nieprzyjaciół, miłością swą rozbrajać ich, i wyciągnąć z serc ich truciznę niechęci. Nienawidząc nieprzyjaciół, o ile ich wzmacniamy, o tyle sami się upośledzając, tracimy własną godność i nawet jedynie nam pozostałą, siłę moralną.
Jakżeż więc, gdy się spotka wśród nieprzyjaciół zacnego człowieka, nie oddać mu hołdu swego uznania?
Owóż przy pożegnaniu się z Płotnikowem, gdy ustępował z obowiązku, wygnańcy Tunkińscy ofiarowali mu pierścień złoty na pamiątkę i w dowód, że cenią jego prawość i szlachetność.
Wskutek więc wyżéj wspomnionego manifestu 1868. r., dopiéro w Grudniu 1871. dozwolono 33. wyjechać z Tunki do Rosyi. Kilku wyjechało niezwłocznie o własnym koszcie; inni nie mając żadnych zasobów, musieli czekać jeszcze przez cały rok, i dopiéro po zniesieniu się miejscowéj władzy z Petersburgiem r. 1872. w miesiącu Grudniu wysłani zostali stopniowym porządkiem do Rosyi; czas ich podróży trwał do óśmiu miesięcy; jakoż dopiéro w Sierpniu 1873. przybyli na miejsce. I tak w Sierpniu 1873. dopiero skorzystali z manifestu, ogłoszonego w 1868. to znaczy, przez 5. lat czekać musieli; owóż niektórzy, przeznaczeni do wyjazdu, nie doczekawszy się jego, umarli, np. ks. Giedrojć, w drodze umarł ks. Cyriak Słotwiński, a dwóch innych znękanych uciążliwą podróżą w téj chwili dogorywa.
Takie to losy nieszczęśliwych księży wygnańców.
Rzeczywiście, żeby wśród tylu udręczeń ostać się na wysokości swego powołania, miéć trzeba jak wyżéj wspomnieliśmy, cnoty heroiczne!
Mamyż ich naszym wygnańcom zaprzeczyć?
Czy wszystko, cośmy przytoczyli z ich wygnańczego życia, nie jest oczywistém świadectwem i przyznaniem im tych cnót, które sprawują, że człowiek przy największych przeszkodach wypełnia obowiązki swoje święcie?
Zapewne nie o wszystkich to można powiedzieć. Były i wyjątki.
Lecz czyż mamy o nich wspominać? Ci, nie biorąc udziału w życiu wspólném, w poświęceniu ogólném, sami przez się wyłączali się od ogółu; nie należąc zaś do niego, nie należą téż i do historyi jego.
Któż bowiem, opisując dom jaki, będzie się wdawał w opisy wyrzuconego zeń śmieciska?
Są wprawdzie wyjątki takiego rodzaju, że niepodobna ich pominąć.
Tak w życiu Chrystusa Pana nie pomija się Judasza.
Owóż i tu, niestety, z boleścią serca trzeba wspomnieć chociażby téż o jednym, bo jawnym apostacie.
Był nim ks. Roch Klimkiewicz, Bernardyn; wyrzekł się on publicznie chrześcijaństwa, oświadczając że należy do tak zwanych „solidarnych“, ale i to uczynił nie w Tunce, lecz w Akatni, (w Nerczyńskich rudnikach), gdzie był w katorżnych robotach.
Z tém wszystkiém nie rzucamy na niego kamieniem. Przyszłość bowiem jego niewiadoma; może z czasem poczuje żal, i przez pokutę z naddatkiem nadgrodzi obłęd przeszłości.
Może wróci! ale tymczasem i téj goryczy, trzeba było nowym wygnańcom zakosztować!
Niczém wszystkie cierpienia, niczém znęcanie się wrogów! wszystko to znieść nie trudno; lecz gdy przeniewierzy się brat własny, o, to boleść nad wszystkie boleści. Boleść ta właśnie najbardziéj uciskała Chrystusa Pana.
Przejdzie wygnanie, chociażby najdłużéj trwające, przejdą wszelkie męczarnie; owszem, gdy zapadną w przeszłość, ujrzy się i pozna w tém wszystkiém tylko opatrzną rękę Bożą, która dla dobra samychże wygnańców, i ojczyzny, i ludów, wśród których zostawali, tém zarządziła męczeństwem; jedno pozostanie cierpienie, i jedna boleść — po braciach, którzy schodząc z drogi zbawienia, narażają się na utratę swojego zbawienia.

Nie ten biedny, co płacze śród świata,
Lecz ten nieszczęsny, co się z grzéchem zbrata.
(Słowa zakonnicy, Felicyanki.)

Jakiż z téj powieści należy wyprowadzić wniosek? Oto ten, który niech będzie zarazem i tego wspomnienia epilogiem, mianowicie:
że wszelki ucisk, wszelkie męczeństwo bardziéj tylko uzacnia ofiarę, i przyozdabia ją tém właśnie, czém chcianoby ją poniżyć i zgnębić;
że Rosya przez to wyprowadzenie Polaków z kraju, przez oderwanie księży od ołtarza, chcąc zadać ojczyźnie naszéj cios morderczy, sprawiła tylko, że ojczyźnie naszéj przybył nowy wieniec chwały, zaszczytu przed światem, zasługi przed Bogiem.

O Crux ave spes unica,
Hoc passionis tempore.


Spis
Duchowieństwa Polskiego znajdującego się w Tunce.
A) Księża świeccy.
I. Z archidyecezyi Warszawskiéj:
1. Ludwik Czajewicz, kan. honor., prob. z Piasieczna, z posielenia roku 1873. przyprowadzony do Ustiuga, wołogdodzkiéj gub. 2. Andrzéj Delest, administrator, prob. z Bąkowa, z robót katorż. w Usolsku. 3. Kalisty Andrzéj, wikaryusz z Latowic 1873. przepr. do Szenkurska Archangielskiéj gub. 4. Kaczorowski Ignacy, pr. z Sulejowa, z robót katorżnych w Usolsku. 5. Polkowski Władysław, kanonik honorowy, prob. z Mszczonowa, z robót kat. w Akatni. Um. w Irkucku 1872. dnia 21. Stycznia. 6. Świątkowski Teofil, wikaryusz z Kutna, z posielenia, przepr. z Tunki do Krasnofimska permskiéj guber. 1872. r. 7. Serementa Wincenty, wikaryusz z Kobiela, wprost przybył do Tunki. Umarł w Irkucku, dostawszy pomięszania zmysłów (z tęsknoty za krajem) 1870 r.. 8. Siekierzyńki Józef, wikaryusz z Tarczowa, z robót katorż. w Akatni. 9. Stecki Józef, kanonik hon., wikaryusz kośc. św. Karola Bor. z Warszawy, z robót kat. z Aleksandrowska.
II. Z dyecezyi Kujawskiéj:

1. Knapiński Paweł, pr. z Wiewiec, z posielenia, przepr. z Tunki do Mezenia, Archang. gubernii. 2. Klimkiewicz Władysław, wikar. z Myśliborza, z posielenia r. 1872. przepr. do Kostromy. 3. Rusecki Jan, adm. z Borkowa, wprost z kraju przybył do Tunki, r. 1873. przepr. do Szenkurska, Archangiel. gub. 4. Rohoziński Teodor, prob. z Tuliszkowa, z robót katorżnych w Usolsku.

III. Z dyecezyi Płockiéj:

1. Gronkiewicz Jan, prob. z Rościszewa, z robót katorżnych w Akatni. 2. Gardylewicz Seweryn, prob. z Zaręb, z robót kat. w Akatni. 3. Krużmanowski z Glinowicka, z robót katorżnych w Aleksandrowsku, um. w Irkucku 1873. 4. Kowalewski F eliks, pr. z Lutocina, z robót katorż. w Siwakowéj. 5. Kowalewski Józef, pr. z Wąsowa, z posielenia 1873. r. przepr. do Chołmogor, Archang. gub. 6. Manelski Walenty, pr. z Lubonidza, z robót kat. w Usolsku. 7. Pomiechowski Jan, prob. z Dobrzejewic, z robót kat. w Akatni. 8. Pomirski Stanisław, wik. z Płoniów, z robót kat. w Akatni. 9. Rogoziński Franciszek, kapelan z Opinogóry. Długi czas bawił na emigracyi, do Tunki wprost przybył z kraju. 1872. przeprow. do Ustiuga, wołogdodzkiéj gub. 10. Renner Kasper, wikar. Szreńska, z rob. kat. w Aleksandrowsku. 11. Szmeiter Franciszek, prof. seminaryum w Pułtusku, skazany do robót, przyjął nazwisko Głowackiego, i pod tém imieniem był na posieleniu z pułkownikiem Lewandowskim w Krasnojarskiéj gub., wydany przez zdrajcę Jastrzębca”, sądzony był w Krasnojarsku; wskutek jednak manifestu oswobodzony od katorgi, przybył do Tunki. Wysoko ukształcony artysta-muzyk, znakomicie gra na fortepianie, pracuje nad naukami przyrodniczemi. Zebrał zielnik miejscowych roślin, wykładał towarzyszom chemią, pisał powieść. Piękną posiadał biblioteczkę dzieł literackich, historycznych, naukowych; pomimo jednak pracowitego życia, pod wpływem tęsknoty za krajem doświadczał czasami wielkiéj melancholii; mieszka sam jeden w zupełném ustroniu. Poetyczna, sympatyczna osobistość. Nadzwyczaj był kochany przez wszystkich, poważany od władzy, od włościan czczony. Wielki cierpiał niedostatek. Nie chciał od nikogo przyjąć pomocy; nawet przyjaciel jego Kluczewski nie mógł go do tego skłonić, nawet w czasie ciężkiéj choroby, którą przebył, a z któréj wyleczony został przez Drewnowskiego. 12. Uszyński Jan, kanonik honor., prob. Kleczkowa (miał lat 80). Umarł 1868. r. 2. Marca. 13. Wilewski Narcyz, kanonik honorowy, dziekan, proboszcz Wyszkowa; roku 1872. przeprowadzony do Pinegi, archang. gub.

IV. Z dyecezyi Lubelskiéj:

1. Błażowski Józef, prob. z Wilkowa. Umarł 1867. r. 27. Kwietnia. Upadł na ulicy i skonał od apopleksyi. 2. Kieroński Aleksander, wikaryusz z Końskiéj Woli, z posielenia. R. 1869. 22. Stycznia wyjechał do Galicyi jako austryacki poddany. 3. Kulaszyński Mikołaj, pr. Łaszczewa, z posielenia. 4. Liniewicz Jan, wikaryusz Kurowa, z robót katorż. w Akatni. Nadzwyczaj uczynny, miły i towarzyski. Mieszkając razem z Dylewiczem, ze względu na jego słabe zdrowie przez cały czas wszystko za niego sam robił. Nie było w całéj Tunce większéj nad ich przyjaźni, chociaż z różnych stron pochodzili, Liniewicz z Korony, a Dylewicz z Litwy. 5. Matraś Stanisław, wikaryusz Krzeszowa.

V. Z dyecezyi Podlaskiéj:

1. Augustynowicz Felicyan, wikaryusz z Skrzeszewa, umarł 1869. r., z rob. katorż. z Aleksandrowska. 2. Bronioszewski Józef, prob. z Komorówka, z posielenia, 3. Godlewski Celestyn, wikar. z rob. kat. z Siwakowéj. 4. Krajewski Paweł, kanonik honorowy, podkustoszy kap. Janowskiéj, b. sekretarz Biskupa Szymańskiego, z posielenia. 5. Nawrocki Walenty, prob. Uszcza, z kraju wprost przybył do Tunki (roku 1873. miał lat 86). R. 1873. przeprow. do Kostromy. 6. Rozwadowski Józef, wik. Janowa, z rob. kat. w Aleksandrowsku. 7. Szymański Leonard, wik. z rob. kat. w Akatni.

VI. Z dyecezyi Augustowskiéj:

1. Rakowski Stanisław, wikar., z robót kat. w Akatni. 2. Dąbrowski Stanisław, prob., um. 1873. r. z robót katorż. w Akatni. 3. Grykietys Bartłomiéj, prof. seminar. Sejneńskiego, z rob. w Akatni, wyłącznie oddany pobożności, ze szczupłéj płacy, jaką pobierał, przez niezmierną oszczędność zebrał 25. rbl., i te ofiarował do jednego kościoła na lampkę przed Najświętszym Sakramentem. Głęboki teolog, gruntownie przytém obeznany był z naukami przyrodniemi. 4. Osiński Walenty, Surrogat kap. Sejneńskiéj, pr. z Sokołowa, wykładał klerykom teologią, z rob. kat. w Akatni. 5. Szepietowski Alek., proboszcz, z robót w Akatni. 6. Zambrzycki Józef (ksiądz) miał w kraju ziemski majątek, z robót w Akatni. 7. Żukowski Franciszek, proboszcz z Raczek. Piérwszy umarł w Tunce, a umarł roku 1866. 1. Kwietnia w piérwszy dzień Wielkanocy.

VII. Z dyecezyi Sandomierskiéj:

1. Barabasz Walenty, prob. Skrzyński. 2. Ciągliński Izydor, wikaryusz z Bodzentyna, z Akatni cięż. rob. 3. Jankowski Aleksander, wikaryusz, był w katordze w Akatni. 4. Kasprzycki Mateusz, wikaryusz...., był w katorż. w Akatni. 5. Kaczmarski Kornel był proboszczem w dobrach Józefa Gołuchowskiego, był w kat. w Akatni. 6. Szczepański Józef, proboszcz Rogowa, b. regens seminaryum sandomiérskiego. 7. Szymański Ignacy, prefekt szkół radomskich, nauczyciel religii w gimnazyum, był w kat. w Akatni. 8. Tuszewski Józef, wikaryusz, miał rólne gospodarstwo w Tunce na wielką skalę; sam orał i siał. 9. Włocki Fryderyk, wikaryusz, był miłego usposobienia, pod koniec oddał się wyłącznie pobożności. 10. Zakrzewski Wojciech, proboszcz z Lisowa, r. 1873. przeprowadzony do Szenkurska, archang. gub., znakomicie odpisał wierszem na szaradę Wilewskiego.

VIII. Z dyecezyi Wileńskiéj:

1. Bajkowski Władysław, wik. z Prozorowa, r. 1872. przepr. do symbirskiéj gubernii, wystawił piękny kamienny pomnik przyjacielowi swemu, zm. ks. Borzymowi. Robiąc papierosy, zebrał znaczny fundusz i wybudował dom sobie; odjeżdżając zostawił go wspólnikowi w papierośnictwie ks. Mędrkiewiczowi. 2. Borzym Jacek, admin. Perlejewa, zm. w Tunce 1868. r. Ślizgając się na łyżwach, upadł, i wskutek tego dostawszy choroby, umarł. Na pogrzebie jego przemawiał ksiądz Mokrzecki, Dominikanin. 3. Chodakiewicz Jan, administrator Korycina, na wielką skalę wspólnie z Wasylewskim prowadził gospodarstwo rolne. 4. Kozłowski Franciszek, wikaryusz, wystawił sobie dom; napadnięty w nim przez zbójcę, uszedł, chociaż ten mu toporem przeciął głowę. Zbójca został przez włościan pojmany i oddany do kryminału; był w katordze w Aleksandrowsku 5. Narkiewicz Jan, Ekspijar, dziekan Kobryńca, wymurował w Nowo-Aleksandrowsku na Żmudzi, gdzie był proboszczem, kościół. Wspominaliśmy o nim wyżéj, przeprowadzony 1872. do Wielkiego Ustiuga wołogodzkiéj gub. 6. Skibiński Romuald, wik., zajmował się krawiectwem, był w kat. w Akatni. 7. Syrwid Onufry, prob. Wasiliczek (ob. niżéj przyp.), był w kat. w Usolsku i Akatni. 8. Wasilewski Feliks, spalił się wraz z własnym domem, prawdopodobnie podpalonym przez włościan. Spaliły się zarazem wielkie jego zapasy zboża d. 1. Maja 1873. 8. Wierzbicki Antoni, wik., uprawiał na wielką skalę tytoń i sprzedawał; był w kat. w Akatni. 10. Wełnisty Karol, wik., był w kat. w Akatni. 11. Zadórski Józef, prob. w Panach.

IX. Z dyecezyi Żmudzkiéj:

1. Dylewicz Leopold, wik., skazany do kopalń, był w Akatni. 2. Gałkiewicz Adam, z robót kat. w Akat. r. 1871. przeprowadzony do permskiej gub. 3. Gienutowicz Franciszek, wik. w Worniach, skazany do katorgi, potrafił dla słabości zdrowia zwolnić się od robót. 4. Janikowicz Symeon, Altarzysta ze Szydłowa, zmarł w Tunce 4. Czerwca r. 1866. 5. Jasiewicz Onufry, prob. Ejsogoły, z rob. kat. w Usolsku. 6. Jakowicz z rob. kat. w Akat. 7. Moczulski Franciszek, wik. z Niemokszt r. 1872. przeprowadzony do archang. gub. do Chołmogor. 8. Mackiewicz Adam, wikary, z rob. kat. w Akat. 9. Nugarewicz Wincenty, wikar. z rob. kat. w Akat., zmarł w Tunce 19. Stycznia 1870. r. 10. Opólski Antoni, z rob. w Akat., zmarł w Tunce 30. Marca 1872. roku. 11. Pawłowski Józef, prob., zabity w domu w nocy z 16. na 17. Czerwca 1868. r. Zbójca nie odkryty, z rob. kat. w Akat. 12. Pieślak Konstanty, wikar. z rob. kat. w Akat. 13. Pacewicz Jan, prob., zajmował się stolarstwem, z rob. kat. w Akat. 14. Rózga Józef, wikary, z rob. kat. w Akat. 15. Rajunić Józef, wik., miał fabrykę świec, z rob. kat. w Akat. 16. Rudzki Szczepan, wik. z rob. kat. w Akat. 17. Stulgiński Ferdynand, dziekan, prob. Onikszt., magister teologii, z rob. kat. w Usolsku, przepr. r. 1873. do Ekaterynosławia. Będąc w katorżnéj robocie w Usolsku, złamał nogę. 18. Siesicki Justyn, wik., z rob. kat. w Usolsku i Akatni.

X. Z dyecezyi Łucko-Żytomiérskiéj:

1. Czarkowski Feliks, wik. z Jachny, Jachna wieś pod Kijowem, dyecezya Łucko-Żytomiérska, r. 1873. przeprowadzony do W. Ustiuga wołog. gub. 2. Godlewski Floryan, kanonik, 1867 r. przeprowadzony do Kazania. 3. Malewicz Lucyan, wikaryusz (r. k. w A.) 4. Nosalski Józef, proboszcz, 1873. r. naznaczony do archang. gubernii, w drodze w Tomsku pozostał w szpitalu (dogorywa). 5. Piotrowski Onufry, adm. nabruski. Był wpiérw w emigracyi (r. k. w A.)

XI. Z dyecezyi Podolskiéj:
1. Kluczewski Erazm, magister teologii, profesor religii w gimnazyum Niemirowskiém (r. k. w A.)
XII. Z archidyecezyi Mohilewskiéj:

1. Bugień, admin. kościoła w Smoleńsku (gubern. mieście), 1873. r. przeprow. do Pinegi, archang. gub. 2. Giedrojć Kazimiérz, adm. Słobodzińska. Umarł w Tunce 15. Września 1870. r. Mieszkał sam jeden w odosobnionym domku; był chory, ale nie sądzono, żeby śmiertelnie. Jeden z towarzyszy, ks. Cyriak, kapucyn, przyszedł go nawiedzić; na stole stał samowar, niedopita szklanka herbaty. Ks. Giedrojć na wpół leżał. Ks. Cyriak sądził, że Giedrojć zadrzymał, więc czekał aż się ocknie; tymczasem nie słysząc żadnego oddechu, zbliżył się do niego, i spostrzegł, że już nie żył. Gdy następnie przy nim nie znaleziono pieniędzy, a wiedziano, że je miał, podejrzywano pewnego łotra, że go dodusił i ograbił. 3. Kawecki Antoni, proboszcz, a późniéj wikary tamże. 4. Łapo Augustyn, wikary, a późniéj proboszcz tamże. O tych dwóch zacnych kapłanach niech świadczy następna okoliczność. Ks. Łapo był wikarym przy ks. Kaweckim, następnie kiedy został naznaczony do innego kościoła proboszczem, ks. Kawecki powiedział mu: po co masz ztąd wyjeżdżać na drugie probostwo? zostań lepiéj tutaj na mojém miejscu; ja już stary, trudno mi podołać wszystkiemu, mógłbym ci tylko być pomocnym, zostanę twoim wikaryuszem. W ślad za tém napisał do Arcybiskupa i uprosił, że ks. Łapo zamianowano na miejscu jego proboszczem, a jego po zrezygnowaniu probostwa, naznaczono przy ks. Łapie wikaryuszem. Obydwóch następnie wysłano do robót ciężkich w minach, zkąd przeprowadzeni zostali do Tunki. Obaj byli zacni, przykładni i wzorowi kapłani. Ks. Kawecki, pomimo że już nie słyszał, bardzo był miły w towarzystwie, w czasie długiéj na Sybir przez etapy wędrówki niezmiernie był lubionym przez cywilnych wygnańców, z którymi szedł razem. Ks. Łapo w Tunce robił wyborne cygara. 5. Wojtkiewicz Kasper, wikary. Zajmował się krawiectwem, (r. k. w Alexandrowsku).

XIII. Z dyecezyi Mińskiéj:

1. Bartoszewicz Andrzéj Kazimiérz, magister teologii, wikaryusz w Słucku. 2. Kamieniecki Władysław, wikaryusz w Mińsku. 3. Pisanko Józef, wikary w Berezinie. W Tunce był aptekarzem.

XIV. Z dyecezyi Tarnowskiéj (w Galicyi):

Oskard Ignacy, skazany do ciężkich robót w minach w Akatni, ztamtąd przeprowadzony do Tunki, następnie na żądanie rządu austryackiego odesłany do Galicyi. Wyjechał z Tunki 20. Styczna 1869. roku.

B) Duchowieństwo zakonne.

Książa Augustynianie: Zimny Gabryel z Lublina. Zmarł w Tunce dnia 6. Grudnia 1870. r.
Bernardyni: 1. Domański Paulin, lektor w Radomiu (r. k. w A.). 2. Klimkiewicz Roch z Radomia (r. k. w A.). 3. Komorowski Gwido z Strzegocina (r. k. w A.). 4. Mędrkiewicz Firmin z Warszawy (r. k. w A.), w Tunce wespół z ks. Bajkowskim miał fabrykę papierosów, i na tém nie mało zarabiał. 5. Mielechowicz Justyn z Radomia, wysłany na Syberyą, zastępował proboszcza w Tobolsku, następnie wskutek ucieczki z Tobolska kilku wygnańców, podejrzany przez rząd o ułatwienie téj ucieczki, wysłany do Omska, następnie do minusińskiego okręgu krasnojorskiéj gubernii, ztamtąd przeprowadzony do Tunki, a w r. 1873. z Tunki do ołonieckiéj gubernii, do miasta Pudoży. 6. Markowski Filip z Warszawy (r. k. w A.). Kiedy w Akatni Roch Klimkiewicz publicznie wyrzekł się wiary, O. Filip słysząc to, gwałtownie zapłakał i rzucając mu się na szyję, zawołał: „ach, bracie, coś ty uczynił!“ — W Tunce mieszkał razem z ks. Wolskim. Obaj wpisali się w Tunce do Różańca, i niespodzianie zaskoczyła ich policya i zabrała aparaty. 7. Piotrowicz Piotr, gwardyan z Cytowian (r. k. w A.), prowadził życie niesłychanie umartwione. Nigdy mięsa nie jadł. Chociaż miał przeszło 70 lat, wszelako obywał się bez żadnéj posługi, sam w lesie drwa sobie rąbał, sam wodę nosił, jedzenie gotował. 8. Reichenbach Jeży z Dantowa (r. k. w A.).
Franciszkanie: 1. Godlewski Leon z Warszawy, roku 1873. przeprowadzony z Tunki do W. Ustiuga, wołogdodzkiéj gubernii, nadzwyczaj miłego i łagodnego usposobienia. 2. Tronowski Dyonizy z Lublina.
Karmelici bosi: Brudziński Kajetan z Lublina (r. k. w A.).
Karmelici trzewiczkowi: Anastazy Jadachowski z Gustowskiéj Woli.
Dominikanie: 1. Bartoszewicz Jędrzéj z Malucina, gdzie był administratorem probostwa, roku 1873. przeprowadzony do Chołmogor, gubernii archangielskiéj. 2. Czosnakiewicz Edmund z Goleszyna, gdzie był administratorem probostwa (Dyec. płockiéj). Zajmował się krawiectwem. 3. Kochański Wincenty z Litwy. Niewypowiedzianie miły staruszek. Mieszkał razem z Mokrzyckim i wspólnie z nim pacierze odmawiał, a kiedy Mokrzycki wyjechał do Omska, przeniósł się do ks. Glimkiewicza i br. Anioła Sosnowskiego, także Dominikanów, i znowu z nimi wspólnie pacierze odmawiał, podtrzymując życie klasztorne. Pomimo że nie miał zasobów, wedle możności do każdéj spółki należał, zawsze za prawą stroną obstawał, z tém wszystkiém nigdy nikomu się nie naraził. Wszyscy go kochali i wysoce poważali, nazywając go aniołem w ludzkiém ciele. 4. Klimowicz Jan z Warszawy (r. k. w A.). Zajmował się introligatorstwem. Wielkie miał zdolności do skulptury, i wybornie lepił z gliny różne figurki Buryatów, Żydów, Moskali itp. 5. Mokrzycki Filip z Litwy (r. k. w Aleksandrowsku). Od dawna prześladowany przez Moskali z powodu sprawy Dziernowickiéj. Znakomity kaznodzieja, wysokiéj pobożności, dnia 14. Lutego przeprowadzony do Omska, w skutek starań pewnych osób, mających znaczenie w Petersburgu. 6. Pliszczyński Alfons z Lublina (r. k. w A.) 7. Piskorski Piotr z Lublina, roku 1873. przeprowadzony do Ustiuga wołogdodzkiéj gubernii.
Reformaci: 1. Abratowski Edward (r. k. w A.) z Królestwa. Zajmował się rzeźbą. Wielce miłego usposobienia. 2. Czyżewicz Jan Kanty, gwardyan klasztoru Płockiego, r. 1873. przeznaczony do wołogd. gub., w drodze zachorował bardzo niebezpiecznie na wodną puchlinę. 3. Cichaczewski Wincenty, gwardyan kl. Smolany, r. 1873. przepr. do Ustiuga, wołogd. gub. 4. Gąstalski Łukasz, r. 1873. przepr. do archang. gub. do Chołmogor. 5. Drzymało Ambroży z Żuronima (r. k. w A.); przed ks. Pisanko był aptekarzem w Tunce, późniéj pomocnikiem gospodarza Artelnego. 6. Korecki Stanisław z Wielunia (r. k. w A.). 7. Kurkiewicz Teodor z Żuronina (r. k. w A.). Idąc na Sybir, odmroził ręce i nogi, z tego powodu ciągle chorował i nakoniec 27. Stycznia 1871. r. umarł w Tunce. Kolega jego i dawny jego uczeń ks. Grzymało pielęgnował go w chorobie z wielkiém poświęceniem się. 8. Renis Gerwazy z Królestwa (r. k. w Aleksandrowsku). 9. Tomaszewicz Rafał ze Stobnicy, pisał satyry uszczypliwe, wcale udatnym wierszem. 10. Zienkiewicz Anatoli z Królestwa (r. k. w A.). Cywilni przezwali go kardynałem. Ulegając pod ciężarem niewoli, dostał obłąkania, i wdał się w objaśnienia apokalipsy św. Jana.
Kapucyni: 1. Lasota Bazyli z Lędu. 2. Nienałtowski Eugeni, wikary z Lędu. 3. Ołtarzowski Emilian, gwardyan z Lędu, trudnił się w Tunce rybołóstwem na wielką skalę. 4. Słotwiński Cyriak z Lędu. Zmarł 1873. r. w Katuliku, jadąc do Rosyi. Przeznaczony do wołogd. gub. O. Cyriak umierał sam jeden, nie było przy nim nikogo z Polaków. Miejscowy świaszczennik prawosławny, człowiek poczciwy, gdy się dowiedział, że zmarły był księdzem, sam zajął się pogrzebem. U brał go w habit, na trumnie postawił Ewangelią, kazał wnieść do cerkwi, i z nawiększą go ceremonią, jaka się zachowuje w cerkwi prawosławnéj przy pogrzebie kapłanów téjże cerkwi, pochował, nadto postawił na grobie krzyż. Czynił to wszystko w najlepszéj wierze, chcąc w nim uczcić Chrystusowego kapłana. Poczciwiec ani się domyślał, że dopełniając schizmatyckich obrzędów nad zmarłym księdzem katolickim, niewłaściwie postąpił.
Misyonarze: 1. Drewnowski Rafał z Warszawy. Ulubiony uczeń profesora Putiatyckiego, a następnie sam profesor filozofii w seminaryum płockiém, a później w warszawskiém. Wspominaliśmy wyżéj, że zajmował się leczeniem; w rzeczy saméj wielkie miał do medycyny zdolności; przyznawali mu to sami najlepsi doktorowie z Irkucka, dziwiąc się, jak mógł bez uprzednich medycznych kursów własną pracą sobie w téj nauce wystarczyć; od razu poznawał choroby, używał środków tak stósownych, że znakomity dr. Łagowski po przejrzeniu jego recept, nie chciał mu wierzyć, żeby nigdy wpiérw nie uczył się medycyny; i oświadczał mu, że leczy wedle najnowszéj, najlepszéj metody. Rzeczywiście Drewnowski, będąc w Warszawie, uczęszczał czasami prywatnie jako wolny słuchacz (będąc już księdzem) na kursa medyczne, i późniéj, bawiąc czas jakiś (bardzo krótki) w Paryżu, zwiedzał szpitale i wszelkie zakłady medyczne, miał przytém bardzo wiele książek medycznych i oddał się medycynie, niestety najzupełniéj, całkiem. 2. Kamiński Franciszek z Warszawy, prof. seminaryum warszawskiego. Oddany wyłącznie swemu powołaniu; młody ten kapłan był wzorem dla wszystkich.
Kanonicy Lateraneńscy: 1. Filipowicz Bolesław z Wilna (r. k. w A.). 2. Pajdowski Walenty z Kraśnika, roku 1873. przeprowadzony do Ustiuga, wołogd. gubernii.
Pijarowie: 1. Brzozowski Jan z Radziejowa. 2. Grądki Jan z Radziejowa, roku 1873. zmarł w Tunce, dostawszy obłąkania.
Filipini: Piwarski Konstanty, proboszcz klasztoru Studzianny, po rozproszeniu Filipinów w Polsce przez Goldmana, ks. S. Piwarski wyjednał od władzy świeckiéj i duchownéj oddanie Zgromadzeniu, klasztoru Nudziańskiego, i przywrócił zakon; otworzył tam nadto szkółkę ludową na 40. uczniów. Niezmiernie lubiony i poważany powszechnie, przedstawiał w swojéj osobie, że tak powiém, prawdziwy typ tegoczesnego kapłana polskiego. Kiedy go osadzili w więzieniu, stojący tam na straży Moskale uderzeni niepospolitym wyrazem twarzy Piwarskiego, w najzupełniejszém przekonaniu głosili: „wot my wziali w plen korola Polskiego“ — (otośmy wzięli do niewoli króla Polskiego.) Kiedy niektórzy w Tunce, niepomni na godność swoję, oddali się byli lichwiarstwu, dając na procenta pieniądze Moskalom i Buriatom, Piwarski usiłował temu zgorszeniu zapobiedz, i w tym celu znaczne nawet pieniądze rozdawał w dług Moskalom i Buriatom bez żadnych procentów. Dziwili się temu mieszkańcy tameczni i sądzili, że zamiast procentów przyjmować będzie prezenta; gdy zaś i takich, i to żadnych zgoła nie przyjmował, przejęci dlań byli najwyższą czcią i poważaniem. Lecz gdy z jednéj strony Piwarski zaradzał złemu dobrym przykładem, z drugiéj znowu starał się swoich współtowarzyszów namówić do łagodniejszego obejścia się ze sprawcami złego; wygnańcy bowiem bardzo surowo lichwiarzów karali, wydalali ich ze swego towarzystwa, i z obawy, żeby występek jawny i powszechnie wiadomy na całe towarzystwo hańby nie ściągnął, o tém wydaleniu z towarzystwa zawiadamiali nawet i władzę miejscową, oświadczając, że za postępki tego a tego, towarzystwo nie przyjmuje na siebie żadnéj odpowiedzialności. Był w katordze w Sywakowy, ztamtąd przeprowadzony został do Tunki. Wszędzie, gdzie tylko był, jednał sobie powszechną życzliwość. Mieszkanie jego zawsze było jakby w oblężeniu, żadnych urzędów nie piastował, ale żadna sprawa bez udania się do niego nie była załatwiona. Jeśli zaś kto miał co przeciw niemu, zawsze sam piérwszy krok do pojednania robił, nie dbał o siebie samego. Zawsze miał dobro ogółu na względzie, gotów na wszelkie ofiary, byle utrzymać jedność i zgodę. Równie téż go kochano jak poważano; dzień jego imienin był uroczystością w Tunce. Dla współtowarzyszów wylany, powolny aż do słabości, dla siebie surowy i nawet skąpy. Pomimo, że posiadał znaczne zasoby, przez cały czas nie dał się nikomu posłudze dla siebie wyręczyć; nie najmował żadnych strapek (kucharek), sam wszystko robił, i samowary nastawiał, a obiad zawsze gotował. Wyręczając w tém nawet swego cierpiącego towarzysza, zacnego ks. kanonika Polkowskiego, późniéj zmarłego. Po śmierci ks. Polkowskiego, wziął do siebie nie mającego żadnych zasobów księdza Izydora Ciglińskiego, dawnego swego ze szkół Radomskich kolegę, i żył z nim jak z bratem.

Klerycy i Braciszkowie różnych zakonów, profesi.

Augustynianie: Rejewski Michał, z Ciechanowa. Zajmował się w Tunce ślusarstwem.
Bernardyni: 1. Nowicki Adryan z Wilna, dyakon. 2. Skaski Cyryl z Warszawy, profes-kleryk.
Dominikanie: Sosnowski Aniół, z Warszawy, profes-kleryk.
Kapucyni: Chodkiewicz Karól z Lędu, profes-braciszek.
Kameduli: Kułakowski Feliks, dyakon z Bielan, profes, wybudował sam sobie dom.
Karmelici: Drozdys Wawrzyniec z Warszawy, dyakon, zajmował się krawiectwem.

Klerycy i Braciszkowie nie mający profesyi:

1. Garbowski Eliasz, nowicyusz zakonu Karmelitów bosych z Warszawy. (Roboty katorż. w Akatni.)
2. Palajkis Michał, nowicyusz zakonu Karmelitów bosych z Warszawy, zarządzał rólném gospodarstwem kapitana Płotnikowa. 1873. r. przeprowadzony do Ustiuga, wołog. gub.
3. Pichelski, nowicyusz zakonu Reformatów z Warszawy. Zajmował się szewstwem, i dobrze buty robił (r. k. w A.).
4. Fiałkowski Aleksy, braciszek zakonu Kapucynów z Lędu. 5. Peszyński Konrad, tercyarz zakonu Kapucynów; miał lat przeszło 70., był kuśnierzem.
6. Nowakowski Wacław, kleryk zakonu Kapucynów, nie mający profesyi, z Lubelskiego, wzięty z klasztoru. Był w katorżnych robotach w Usolsku, następnie przez cały rok w turmie Irkuckiéj zostawał zamknięty, zkąd przeprowadzony do Tunki, a następnie do Ustiuga, woł. gub.
Oprócz powyżéj wymienionych, należących do duchowieństwa katolickiego, w Tunce jeszcze jako więźniowie polityczni, z téjże saméj polskiéj 1863. r. sprawy, byli i duchowni prawosławni:
1. Moroz Mikołaj, błahoczynny (znaczy dziekan) z gubernii Mińskiéj, z Tunki przeprowadzony do Jakutskiéj gubernii w głąb Syberyi. 2. Dymiński Teodozy, monach z monasteru Supraślskiego.

Dodatek: 1. Ks. Onufry Syrwid. — Nie mamy słów dla wyrażenia przymiotów tego przezacnego i najczcigodniejszego księdza. Tylko święty może pojąć całą doniosłość świętości. Jakżeż opisywać te krainy ducha, w których się nie było? jak zgłębić i wyrazić te uczucia, których się niedoświadczyło. Czując swoją nieudolność, możemy tylko podziwiać, wielbić i czcić te cnoty, które człowieka przekształcają, w anioła.
Jest to staruszek przeszło 70letni, ale z twarzy, pomimo sił bardzo wątłych, zda się nie więcéj nad 50 lat mający, spokojny, łagodny, niewypowiedzianie miły, i chociaż wielkiéj nauki (ukończył uniwersytet wileński ze stopniem kandydata) i świętobliwości, dziwnie pokorny, przystępny i naturalny, że tak powiém, czułości tak wielkiéj, że kiedy spowiada, rzadko od łez wstrzymać się może. Jaką zaś wzbudza w drugich ku sobie cześć i nawet zachwycenie, niech te kilka znanych nam szczegółów z jego życia same przez się świadczą.
Będąc proboszczem w Wasiliczkach (w powiecie lidzkim) podczas powstania 1863. r., przeczytał publicznie z ambony rozporządzenie rządu narodowego, uwalniające włościan od poddaństwa, i nadające im własność ziemską. Za to został przez Moskali aresztowany i wyrokiem sądu wojennego skazany na rozstrzelanie.[20] Gdy wieść o tém się rozeszła, jeden powstaniec, były kapitan wojsk rosyjskich, Klimontowicz[21], dla ocalenia ks. Syrwida stanął przed sądem i oświadczył, że zmusił ks. Syrwida do przeczytania tego rozporządzenia rządu narodowego pod groźbą odebrania mu życia. Było to oczywiście zmyślenie, lecz w sądzie wojennym zasiadali wówczas ludzie szlachetni, co umieli ocenić i czyn poświęcenia zacnego kapitana i samegoż księdza zacność, kiedy dla ocalenia jego, na niechybną śmierć narażał się kapitan. Obydwaj zatém zostali przy życiu, skazani tylko do ciężkich robót w katordze. Lecz na tém nie koniec. O tém, co się stało w sądzie, wieść do Wasiliczek nie doszła; tam zawsze mniemano, że Syrwid będzie rozstrzelanym, i jak poprzednio było zarządzone, właśnie w samychże Wasiliczkach; niezmierne téż z tego powodu było wzburzenie; włościanie przywiązani do swego proboszcza i inni okoliczni znający go, w liczbie przeszło 4000, zebrali się przy drodze z zamiarem, albo odbić ks. Syrwida, albo razem z nim w obronie jego życie swoje położyć. Zebrani przez kilka dni i nocy czuwali, i nie wpiérw po domach się rozeszli, aż z pewnością się przekonali, że wyrok śmierci na księdza Syrwida wydany, odmieniony został.
Tymczasem ks. Syrwid, skazany do kopalń, został okuty w kajdany (jak moskiewskie prawo nakazywało) i z ogoloną pół głową, w ubraniu zwyczajnego kryminalisty poszedł na Sybir. Kiedy przybył do Petersburga, zdarzyło się, że miejscowy jenerał-gubernator, książę Suworow, zechciał obejrzeć przechodzących przez stolicę na Sybir Polaków. Zaledwie wszedł, książę postrzegł natychmiast naszego staruszka, a ujęty nadzwyczaj miłym jego wyrazem twarzy, kazał w téjże chwili rozkuć go i nadal głowy nie golić. Poczciwy książę nie mógł przytém powstrzymać swego oburzenia, i kilka razy powtórzył: Jakie barbarzyństwo! jakie barbarzyństwo!“ (kakoje warwarstwo, kakoje warwarstwo.)
W katordze koledzy nie dopuścili księdza Syrwida do robót, wyjednali u władzy, że zamiast robót katorżnych, kazano mu być stróżem i zamiatać koszary więzienne. Od tego już nie pozwolił siebie zwolnić. Nieraz i ja, co to piszę, będąc razem z ks. Syrwidem w téjże saméj, co i on katordze, usiłowałem go wyręczyć, lecz nigdy nie mógłem od niego tego wyjednać nie pozwalał nigdy nikomu siebie zastąpić. O czytelniku! wzrokiem duszy twéj szlachetniéj sięgnij w te lodowate dalekie strony, i w wyobraźni swéj utwórz obraz 70letniego księdza, wysoce wykształconego i świętobliwego, z ogoloną na pół głową, w kajdanach, w prostéj siermiędze idącego na Sybir, i tak brudne więzienne zamiatającego koszary. Czyż to ci nie przypomni czasów piérwszych naszych wiary świętéj wyznawców? Pomimo tego wszystkiego, nigdy nikt od niego nie słyszał żadnego słowa narzekania. Zdawało się, patrząc na zawsze miły wyraz twarzy, że żadna w jego położeniu nie zaszła zmiana; spokojny, uprzejmy, z rozlaną w całéj postaci jego duszy pogodą, zdaje się nie czuł swego wygnania, ciężkiéj swéj doli. Tak samo jak dawniéj odprawiał wszystkie swego powołania obowiązki; tak samo jak dawniéj był nawet — szczęśliwy! Jeśli kto w jego obecności przeklinał ciemięzców naszych, odzywał się zwykle: nie godzi się, nie godzi się“ (to właśnie są jego słowa) nikogo przeklinać, owszem trzeba bardziéj litować się nad nimi, bo jeśli się dopuszczają okrucieństw nad Ojczyzną naszą, czynią to w zaślepieniu i bardziéj siebie na sławie krzywdzą, niżeli nam szkody przynoszą. Nam się nic złego nie stanie, jeśli cierpliwie znosić będziemy to dopuszczenie Boże; wytrwajmy tylko, a wszystko nam się na dobre obróci. Cierpienia nasze wreszcie Ojczyźnie naszéj zaszczyt przynoszą, bo dowodzą, że wolimy wszystko znieść — niżeli się jéj przeniewierzyć.“
Drugim podobnym księdzu Syrwidowi był ksiądz Kochański, o którym wyżéj wspomnieliśmy. Rzeczywiście były to dwa anioły opiekuńcze naszego wygnania. Modlitwy ich święte jednały nam błogosławieństwo Boże; obraz ich miły i pełen słodyczy dodawał nam otuchy do znoszenia cierpień naszych. Były to dwie tarcze, o które rozbijały się wszelkie zewnętrzne na nas nagromadzone złego pociski. Wobec nich niepodobno nawet było czuć swego cierpienia, wstyd było nawet przy nich o tém wspominać, nawet coś podobnego myśleć. Prawda, oni byli spokojni dla tego, że patrzeli zawsze w przyszłość, że gorąco wierzyli i kochali Boga, i byli przekonania, że wszędzie Bóg rządzi. Cierpienia zaś nasze wypływały z małéj wiary naszéj, słabéj nadziei i niezupełnéj Boga miłości.
Kto wierzy w Boga, kto ma w nim zupełną nadzieję, kto Go kocha nadewszystko, czyż może, pomimo ucisku, pomimo narzekań, ciérpieć i nazywać się nieszczęśliwym?
Pan Bóg zawsze ten sam, ten sam co był za Bolesławów i Kazimiérzów czasów szczęśliwych, jednakowo jak praojców naszych, tak i nas miłuje, my tylko inni. Cóż dziwnego, że z nami dzieje się inaczéj?
O Matko Boża, Królowa nasza, wyjednaj nam u Syna Twego Boskiego żywszą wiarę, większą ufność i miłość gorętszą!

KONIEC.
Czcionkami T. H. Daszkiewicza w Poznaniu — Piekary 7.





  1. Ob. w Dodatku spis szczegółowy pod lit. A.
  2. Założył go Pochabów. Kiedy uprzednio będąc rządzcą (uprawitelem) Bałachańska, okrucieństwem swém skłonił nietylko miejscową ludność, lecz i samych Rosyan do zaniesienia na siebie skargi do cara, i przysłany do rozpoznania rzeczy Turhoniew uznał go winnym i pod strażą odesłał do Jenisiejska; tu Pochabów uciekł z drogi i za swoje nad Buriatami zwycięztwo znowu powrócił u rządu w łaskę. Następnie na rozkaz wojewody Jenisiejskiego Rżewskiego r. 1661 założył Irkuck. W skutek okrucieństw Pochabowa prawie cała ludność Buriatów od Udy do Bejkału uciekła do Mongołów.
  3. Jurta, jest to namiot ludów koczujących, pokryty wojłokiem.
  4. Nic nie ma fałszywszego, jak przekonanie w Europie, że Rosyanie podbijając Azyatyckie narody, wprowdzają wśród nich cywilizacyą. Owszem zawładnąwszy niemi, zamykają je hermetycznie, nie dopuszczając wstępu cywilizacyi. Nie wchodzę w rozbiór, ale opisuję, com sam widział i co utrzymują samiż Rosyanie miejscowi. Przyznają oni, że narody te z każdym rokiem się psują. I jakżeż może być inaczéj? Jacy są tylko w Rosyi najgorsi ludzie, tych rząd tam wysyła. Jakiegoż od nich dobrego można się spodziewać przykładu? Czegoż oni nauczają? Oto właśnie tego, czego te narody dotąd nie znały wcale: kradzieży, kłamstwa, rozpusty, niedowiarstwa. Dziwna zaprawdę, jak te ludy, naprzód dzikie, właśnie nie znały wcale tego wszystkiego u siebie. Dotąd jeszcze w zakątkach nieuczęszczanych przez Rosyan nie masz wcale u tych ludów zamków, bo nikt tam po rzecz cudzą nie sięga. Jak rzetelnie słowa dotrzymują, jak są prawdomówni, jak najzupełniéj obcą im jest wszelka rozpusta, to do nieuwierzenia. A co do wiary ich, jakkolwiek są bałwochwalcy, lecz lud prosty nie zna zasad bałwochwalstwa, a natomiast ma głębszą wiarę w Boga, w kary i nagrody wieczne, stósownie do życia doczesnego, a w tém i cała ich wiara. Namówieni do prawosławia, bez uprzedniego poznania, co to jest prawosławie, dla korzyści materyalnych frymarczą sumieniem swojém tylko. A kiedy w rzeczach najważniejszych, bo w rzeczach wiary, skłaniają ich przekupstem do przeniewierzenia się swoim przekonaniom, gdyż zawsze w duszy, (jak sam archirej przyznał się naszym w poufnych z nimi rozmowach, i jak sami widzieliśmy) zostają swéj wierze przychylni, to cóż to jest innego, jak nie w najwyższym stopniu demoralizacya, która za sobą niezbędnie prowadzi ostateczną ruinę?
  5. Pierwszym archirejem (biskupem) Irkuckim był Polak, Kulczycki, znany pod imieniem św. Inocentego. Rodem z Ukrainy, uczył się w akademii Kijowskiéj, w której późniéj był prefektem, następnie archirejem Perejakowskim. R. 1727 wysłany w poselstwie do Chin, gdy tam nie przyjęty, pozostał w Irkucku i był pierwszym tam archirejem. Umarł tamże 1731 r. W siedemdziesiąt lat późniéj cerkiew schizmatycka zaliczyła go w poczet swoich Świętych. Obchodzą 26 Listopada.
    W roku zeszłym zmarły archirej Irkucki, Porfenii, okazywał swą życzliwość dla Polaków. Kiedy Eichmillera (Polaka) w roku zeszłym rozstrzelano za to, że znieważony przez jenerałgubernatora Wschodniéj Syberyi, Sinielnikowa, wyciął mu policzek, Porfenii nakazał publiczne nabożeństwo za duszę jego, i sam znajdując się na tém nabożeństwie w cerkwi, miał mowę, ubolewając nad niewinnie rozstrzelanym. Rychło zaraz potém i sam Porfenii życie nagle zakończył. — Miał bardzo piękną bibliotekę, w któréj wiele było dzieł katolickich n. p. Encyklopedya Goschler’a (przekład francuzki).
  6. O zaprawdę, jeśli zważym wszystko, jeśli zwrócim baczną uwagę na Opatrzność świętą, która prowadzi ludzkość do jedynego celu, na jaki została stworzoną — chwały Bożéj, czyż w tem ogólném Polaków na rosyjską ziemię wygnaniu będziemy tylko widzieli jedynie ich samych wygnanie? Czyż to nie raczéj wspaniały pochód Misyonarzy katolickiego narodu, urządzony przez tęż Opatrzność świętą, narodu, którego wyraźnie jest posłannictwem, i Rosyą nawrócić, i przez to rozbroić okrutną jéj nienawiść, utrzymującą Polskę w niewoli?
    Cretineau-Joly w historyi Jezuitów wspomina, że ks. Zgoda, Jezuita, zapoznawszy się w Kamieńcu z posłem krymskiego chana, jadącego do Warszawy pytał go, w jaki sposób mógłby się dostać do Krymu, i że na odpowiedź jego, że albo przez uzyskanie firmanu chańskiego (co rzeczą nie zbyt było łatwą), albo przez danie się wziąść w niewolą, jął się tego ostatniego środka; i kiedy Tatarzy plądrowali po Polsce, umyślnie wpadł im w ręce. Zaprowadzony do Krymu, późniéj wykupiony przez znajomego sobie owego posła, osiadł tam stale i wielu niewiernych nawrócił.
    I tak ks. Zgoda dobrowolnie poszedł w niewolą dla nawracania niewiernych. Dawniéj niezmiernie wielkich trzeba było zachodów, żeby wyjednać od wielkich książąt moskiewskich pozwolenie do sprowadzenia księdza katolickiego do Moskwy dla bawiących tam kupców katolików; a dzisiaj sami Moskale wprowadzili do głębi swojego kraju z kilkadziesiąt tysięcy katolickiego narodu, kilka set księży, sześciu biskupów i jednego arcybiskupa. (We wschodniej Syberyi było księży przeszło 160. Z tych kilku umarło za Bajkałem, reszta wszyscy byli w Tunce, z wyjątkiem księdza Leszczyńskiego, Pijara, zatrzymanego w katorżnych robotach w „karze“ po dziś dzień. W zachodniéj Syberyi było do 100, i w różnych stronach europejskiéj Rosyi ze 150. Wywieziono zaś biskupów sześciu: 1. Rzewuskiego do Astrachanu, 2. Popiela do Nowogrodu Wielkiego, 3. Łubieńskiego — w drodze do Permy umarł w Niżnim Nowogrodzie, 4. Borowskiego do Permy, 5. Krasińskiego do Wiatki, 6. Kalińskiego (unickiego) — zmarł w Rosyi, 7. Felińskiego, arcybiskupa, do Jarosławia, nadto 8. Barczniewicza wywieziono do Kurlandyi). — Czyż w tém wszystkiém nie widoczna ręka Opatrzności! Czyż w zniesienie krzyża, jako chorągwi narodowego ruchu, pociągającego za sobą to wygnanie, nie było już niejako przepowiednią, jak i nowego ukrzyżowania Polski, tak i w skutek tego jéj apostolstwa względem krzyżowników? A nadto przyznać niestety trzeba, że siłą materyalną nie przemożemy Moskali. Pozostaje więc nam jedno z dwóch: albo samym poddać się nikczemnie, albo zdobywać się na potęgę moralną, żeby za jéj pomocą i Polskę z niewoli uwolnić, i przez nawrócenie nieprzyjaciół swoich ich uzacnić, — a wreszcie i Europę ochronić od grożącego jéj niebezpieczeństwa. Kto nie zna Rosyi, może ją sobie lekko ważyć; ale kto lat 10 przebył w niéj i poznał ją z gruntu, ten przyznać musi, że historya Rosyi jeszcze się nie rozpoczęła, i że Rosya tylko przygotowuje się do największego, jaki kiedykolwiek był na świecie podboju; i że jedynie przez nawrócenie Rosyi można powstrzymać ją w jéj zamiarach i Europę ochronić od grożącego jéj niebezpieczeństwa. Europa zdaje się na to nie tylko nie zważać, lecz owszem jak by umyślnie sama uściela drogę Rosyi i ułatwia jéj dokonanie przedsięwzięcia, zaleconego testamentem Piotra W. Wojna francuzko-pruska i rywalizacya Anglii ubezwładniła Europę. Socyalne komuny i międzynarodowe i masońskie stowarzyszenia wszczepiają gangrenę w Europę. Starokatolicyzm zaś czémże jest w istocie? oto prawosławiem. Nim więc Rosya wystąpi zbrójno, już duch rosyjski przez prawosławny starokatolicyzm owionie Europę, i jeśli na czele Rosyi stanie jaki geniusz militarny, jeśli kierunek, jéj polityki obejmie jaki drugi Richelieu lub Wielopolski (ob. list jego do Metternicha), niebaczna Europa ocknie się wówczas, dopiero, gdy znajdzie się w uściskach Rosyi.
  7. Sam słyszałem utyskiwanie jednego chłopa syberyjskiego że rząd teraz nie pozwala zabijać starych i nieużytecznych rodziców. — Należący do sprawy Karakozowa student uniwersytetu moskiewskiego, Fiedosiejew, proponował spiskowcom otruć własnego swego ojca, zamożnego obywatela, celem otrzymania po jego śmierci na rzecz spisku znacznych pieniędzy. Komitet spiskowców (Nowa Rosya) aprobował to ojcobóstwo, i jeden z członków jego, niejaki Mikołajew (Magister prawa) dostarczył mu trucizny. Szczególniejszy wypadek zapobiegł spełnieniu téj zbrodni, i wykrył ją na jaw, jako świadectwo usposobień tych ludzi, co zamierzali reformować Rosyą. Nieczułość ta dzieci względem rodziców jest następstwem najpospolitszego w Rosyi braku miłości rodziców dla dzieci. Dzieci w Rosyi nie należą do kółka rodzinnego, nigdy wspólnie z rodzicami, ani do stołu nie siadają, ani się znajdują przy ogólnéj biesiadzie. Dopókąd nie wyrosną, uważają je jakby za zwiérzęta jakie i za ciężar nieznośny. Nie dziw więc, że gdy dorosną, wet za wet rodzicom oddają.
  8. Składali go księża: 1. Kamiński, 2. Józef Kowalewski, 3. Pacewicz, 4. Chodakiewicz, 5. Wasilewicz.
  9. Szczegóły dotyczące tych księży zamieszczone zostaną w końcu, przy ogólnym wszystkich wygnańców-księży opisie.
  10. Na cmentarzu Irkuckim pochowany jest także znakomity kaznodzieja, ksiądz Ludwik Trynkowski. Należał on do spisku Konarskiego. Gdy został wydany, rząd kazał zdjąć mu sakrę. Podjął się téj czynności biskup Lipski. W czasie ceremonii degradacyi ksiądz Trynkowski raptownie dostał pomięszania zmysłów; kiedy mu zdejmowano stułę, pochwycił ją i chciał ją zjeść; pomimo to został wywieziony na Sybir do Irkucka.
  11. Do tego spisu zmarłych doliczyć należy Karola Nowakowskiego, malarza, z warszawskiéj szkoły Sztuk Pięknych, który w Tunce zostawał pod imieniem brata swego Wacława, kleryka kapucyńskiego (który na jego miejsce poszedł do robót katorżnych). Wydany przez zdrajcę Wrońskiego, i nadto oskarżony, jakoby należał do spisku i do sprawy zabajkalskiéj, wywieziony do Irkucka, tam życie zakończył 2. Kwietnia 1867. r., pochowany na cmentarzu Irkuckim. Był to ten sam, który piérwszy rozpoczął manifestacye warszawskie i 8. Kwietnia z krzyżem w ręku na placu Zygmuntowskim został wzięty. Krzyż strzaskany przez żołnierzy ma się znajdować w pewnych rękach. Mylnie Karól Baliński w prześlicznym swoim wierszu twierdził, jakoby jakiś Izraelita podjął upadły krzyż, i w téj chwili z krzyżem był zabity. Nowakowski nie wypuszczał krzyża z rąk wcale.
  12. Jest to ciekawa charakterystyka ludu rosyjskiego, że nigdy się nie unosi, ani się gniewem nie zapali, ani się rozczuli. Jeżeli pokazuje się być zagniewanym, albo rozczulonym, zawsze udaje, a udaje tak artystycznie, że trzeba dobrze go znać, żeby odkryć tę obłudę.
  13. Do jakiego stopnia nasi wygnańcy obywali się bez wszelkich posług, zwłaszcza kobiecych, niech ten szczegół świadczy, że niektórzy, mając własne krowy, sami je doili, i sami wszelki przygotowywali nabiał; słynne były nadewszystko sery.
  14. Chłopi w Syberyi dziwnie nieoględni na przyszłość. Zaraz po zbiorze zboża pieką bułki i chleb z najprzedniejszéj mąki przesianéj przez najgęstsze sito: znaczną część sprzedają na przepicie — bankietują do ostatka; a późniéj, gdy nie mają nawet i razowego chleba, żywią się samemi kartoflami; a gdy i te zjedzą wszystkie, tak że i na sadzenie nasion nie mają, kupują od księży. Jak dawniéj bywało, kiedy księży nie było, może kto zapyta? Sami przyznają, że prawie głodem marli, chleb z otrąb i ze startych na mąkę korzonków jakichś jedli, lub téż od Buriatów, pospolicie oględniejszych i gospodarniejszych od nich, nabywali.
  15. Chodkiewicz miał mnóstwo ptaszków w klatkach, szpaków powyuczał wymawiać różne wyrazy.
  16. Narkiewicz będąc dawniéj proboszczem w Aleksandrowsku (dyecezyi żmudzińskiéj), wydrukował w 2 tomach wykład Pacierza i dziełko to ofiarował na potrzeby budującego się kościoła.
  17. Narkiewicz miał Imię Jana, nazwano go Janem od krzyża za to, że wciąż robił krzyże i obdarzał niemi wszystkich. Nadzwyczaj był to pracowity staruszek, ani chwili nie mógł bez zajęcia zostawać. Kiedy wieczorem nie mógł ani robić, ani czytać, gdyż słaby miał wzrok, grywał w preferansa po 100 punktów za grosz. Zaledwo świece zapalono, już głos się Jego rozlegał: „ad rem, ad rem!“
  18. Żeby się oprzeć temu następstwu, trzeba cnót heroicznych i zabezpieczających środków przez odtworzenie zerwanych ogniwów organizacyi. Kto tego nie pojmuje, nie pojmuje znaczenia organizacyi kościoła, karności jego i saméj natury ludzkiéj nie zna.
  19. Ojciec Płotnikowa rodem Persyanin — wtępując do służby rosyjskiéj, w której był pułkownikiem, zmienił dawne nazwisko Perskie na Płotnikowa.
  20. Za to samo ks. Iszora został rozstrzelanym.
  21. Nie widziałem w życiu mojém piękniejszego od Klimontowicza mężczyzny, ani nawet w rysunku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Nowakowski.