Kroniki 1875-1878/11 Maja 1875

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Kroniki 1875 — 1878
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



11 maja.
Losy uchwał Konferencyi rolniczej. — Miechowskie szosy. — Kuryer Codzienny obraził się za konkurs. — Powikłanie.

Niektóre pisma już dziś poczynają bębnić w kwestyę wełnianego jarmarku, i „mało tego“, (jak powiada Kuryer Codzienny), nawet posuwają się do wzmianek, że, według uchwały zeszłorocznej konferencyi rolniczej, uroczystość ta powinnaby się odbyć w dniu 19 czerwca.
Dzika pretensya, a co gorsze, nie wiadomo pod czyim wyprawiona adresem! Któż to bowiem obowiązany jest wypełniać projekty jakiejś tam konferencyi rolniczej? Może delegacya jarmarczna, która i bez tego jest, była i na wiek wieków pozostanie delegacyą jarmarczną? Czy może ostrzyżone barany, dla których termin sprzedania ich koafiury jest rzeczą najobojętniejszą pod słońcem? Czy w końcu ich dwunożni właściciele, których golą i sprzedają w każdej porze roku i którzy nie mogą myśleć o terminie wełnianego jarmarku, mając głowę zaprzątniętą brodatemi pożyczkami i przygotowywaniem kosztorysów do budowy szos gminnych.
Wzmianka o podobnej kwestyi wygląda na skandal zrobiony b. członkom konferencyi rolniczych, którzy już dość złożyli ofiar na ołtarzu pomyślności ogólnej, wysiadując po parę godzin na twardych ławach sali giełdowej i marnując zarówno umysł jak i płuca nad rozwiązywaniem kwestyi, o których niema mowy nawet w ostatnich politycznych wiadomościach Gazety Warszawskiej.
Zaczepka jarmarcznego terminu i z tego wreszcie względu na ogólne zasługuje potępienie, że może pociągnąć za sobą mnóstwo uwag, przeszkadzających spokojnemu trawieniu, systematycznemu uprawianiu dyabełka lub preferansa i tysiącu innych zajęć, mających bezpośredni związek z rolnictwem.
Któż bowiem zaręczy, że nie trafi się jakiś „śmieszny“ paszkwilista, który pochwyciwszy wiecznie łaknącą paszczą za jeden niedoszły projekcik, nie wywlecze zaraz całego łańcucha innych, ku wstydowi i zmartwieniu chlebotwórczej klasy ziemiańskiej?
A wypadek podobny nie jest wcale niemożliwym.
Pół roku już bowiem minęło od tych szczęśliwych dni, podczas których kronikarskie uszy nasze kąpaliśmy w potokach demosteńskiej wymowy b. członków konferencyi rolniczych. Pół roku, jak z bata strzelił, przemknęło od owych dni, w których niedoświadczenie nasze łudziło się nadzieją, że dobre chęci reprezentantów klasy przemysłowej i rolniczej zdobędą się na czyny bardziej płodne, niż dwugodzinne obracanie językiem. Przez ten czas sprzedano przez licytacyę kilkadziesiąt majątków, zmartwychwstała ufryzowana „Mucha“ i zdążyła nawet umieścić portret twórcy mazurów, obok portretu członka korespondenta akademii, który o mazurach pisywał. Przez ten czas p. Grubiński pokłócił się i pogodził z p. Kraszewskim, runęło kilka domów i uciekło za granicę kilku subjektów. Przez ten czas zaprojektowano wybudowanie Gibraltarsko-Afrykańskiego tunelu, przekopanie międzymorza Panama i, co dla historyi cywilizacyi jest najważniejsze, zaprowadzono radykalne zmiany w tytule Kuryera Codziennego. A cóż tymczasem wyrosło z nasion, które tak hojnie rozrzuciły konferencye rolnicze?

NIC!

Zaprojektowano towarzystwo ogrodnicze i nie założono towarzystwa ogrodniczego. Uchwalono otworzenie stacyi doświadczalnej i stajni doświadczalnej i nie otworzono ani stajni, ani stacyi. Postanowiono utworzyć towarzystwo drenarskie i nie utworzono ani towarzystwa ani drenarskiego, bez którego i tak co prawda osuszają się kieszenie. Radcy uradzili i rozjechali się, pozostawiając urzeczywistnienie projektów 6 milionom wykonawców, którzy pokazali im figę.
Ależ panowie!, trochę więcej energii dla Boga!
Już nie mówię o tej bohaterskiej energii, jaką okazał Kuryer Codzienny, reformując swój tytuł. Nie zalecam tej wytrwałej energii, jaką okazał Kuryer Codzienny, zbierając 430 rs. na dramatyczny konkurs, a 1 rs. 30 ko. na Zoologiczny ogród. Radziłbym przecież naśladować choć tę spokojną energię Kuryera Codziennego, jaką okazał w kwestyi mieszkań dla stróżów.
Fenomenalny organ zauważył jednego dnia, że komórki stróżów są haniebne, a wkrótce potem doniósł, że „dzięki jego uwadze,“ lokale te zostaną poddane rewizyi; nie wspominając jednak przy sposobności o wpływie kalendarzy na bieg zjawisk astronomicznych, co przecież nie jest mniej widocznem, ani nawet mniej rzeczywistem.
Lecz prawda! co nam po wytrwałości i energii, kiedy już inni za nas myślą i kiedy wywiózłszy wraz z drzewem powyżej wymienione przymioty za granicę, staliśmy się natomiast pieszczochami wszystkich pięciu części świata!
Komuż to bowiem, jeżeli nie nam Azya przysyła fabrykowaną herbatę, Afryka pudełkowe figi, Ameryka drucianych gimnastyków, a Australia korespondencye do Wędrowca? Czyjże to len przerabiają i czyje kopalnie eksploatują Niemcy? Komuż to Włochy dostarczają kataryniarzy, Francya grochowskiego szampana, Berlin orkiestrę, a Chiny, Birman, Tataria, Albania i licho nie wie kto — tatuowanych ludzi?
Po cóż więc mamy wysilać się niepotrzebnie, jeżeli niezawodnem jest, że inni zrobią za nas dokładniej i prędzej, a w jaki sposób, zobaczmy.
Pewnego razu zauważono u nas, że bydło pijące wodę, w której są związki żelaza, nie podlega jakiejś tam zarazie. Fakt ten, jak groch od ściany, odbił się od hermetycznie zamkniętych głów naszych agronomów; szczęściem jednak trafił na konsulat angielski, który wnet o nim rząd swój zawiadomił. Ponieważ filozofowie angielscy nie zużywają sił umysłowych na komentowanie obrazków w Kłosach, przystąpiono więc do doświadczeń i do pewnego stopnia sprawdzono, że kawały zardzewiałego żelaztwa, rzucone do koryta nawet nie żelaznej wody, istotnie bydło od zarazy ochraniają.
I o wstydzie! wynalazek ten, wykwitły na naszym gruncie, powrócił do nas tak samo, jak nasze gałgany powracają w postaci welinowego papieru.
Ku pociesze wiernych dodać tu jednak możemy, że jeżeli główną chorobą naszą jest przewaga projektomanii nad działalnością, to z drugiej znowu strony po lekarstwa nie potrzebujemy za granicę wyjeżdżać.
Recepta jest nader prosta. Posypuje się cały kraj wzdłuż i wszerz, naturalnie w jednakowych dozach, mieszkańcami powiatu Miechowskiego, którzy znowu w wyścigach na polu obywatelskiej działalności zgubili nawet zdrowy rozsądek, jako niepotrzebny balast.
Sławne są ich szosy gminne, od następstw których uwolniło ich zaledwie wdanie się najwyższej władzy w kraju, lecz dwa nowe figle zasługują także na uwagę.
Pierwszym jest ten, że poczciwi miechowiacy, mając zaledwie fundusz na założenie szpitalika, wybudowali szpitalisko ogromne, w którem prócz murów i dachu nic więcej niema i nie będzie, ponieważ rozeszły się pieniądze. Drugim był ten, że pobożni parafianie dla ozdobienia wieży kazali sobie odlać figurę, która po bliższem rozpatrzeniu okazała się tak wielką i ciężką, że wystarczyłaby nie tylko na zrujnowanie wieży, ale nawet na pogniecenie najtwardszych czaszek, pod jakiemi lęgną się miechowskie projekta.
Chciałbym znać adres osoby, która wobec podobnych faktów, ośmieliłaby się twierdzić, że na świecie niema już niedorzeczniejszej rzeczy od protegowanego przez Kuryer Codzienny dramatycznego konkursu?


∗                              ∗

Nieśmiertelny w okolicach Starego Miasta śpiewak Obrony Sokołowa przekazał zdumionej potomności nazwiska tych, którzy dla odparcia tatarskiego najazdu spokojne pocięgle i kopyta zamieniali na śmiercionośne narzędzia. Lecz pierwszy to raz dopiero trafia się kronikarzowi przedstawić czyny męża, który porzuciwszy z takim pożytkiem dla ogółu, a chlubą dla siebie, uprawianą niwę muzykalnych i niemuzykalnych korekt, przerzucił się na pole nie zawsze wdzięcznych walk humorystyczno-polemicznych.
Mężem tym jest p. z Kuryera Codziennego, a celem jego kartoflanych pocisków jestem ja, nieszczęsny ja, który poważyłem się proponować Kuryerowi, aby pieniądze, zebrane na konkurs dramatyczny, obrócił n. p. na konkurs pedagogiczny. Ja „śmieszny rycerz z La Manchy,“ którego zmęczona szkapa dowcipu, chwyta łapczywie, co mu się na winie, — mało tego, — rzuca się nawet żarłocznie na sam cień przedmiotu i, nie mogąc go pożreć, klapie tylko na powietrzu zębami...“
Upewniam osoby lubiące cieszyć się z cudzej boleści, że argumenta te są najjędrniejszemi w humoresce , pomieszczonej w Kuryerze Codziennym. Niechaj zaś ci, którzy umieją pod powłoką „śmieszności” i „zmęczonego dowcipu“ odnaleźć zdrową prawdę, sami osądzą czy źle chciałem, upominając się o konkurs pedagogiczny.


∗                              ∗

Niezależnie od popierania dramatycznego konkursu, który dopiero „we właściwym czasie ogłosić zamierzają“ i któremu nie naznaczono jeszcze „ani terminu, ani programu,“ niezależnie od przyjmowania składek na ogród Zoologiczny i polemiki z kronikarzami, Kuryer Codzienny w ostatnich czasach zajął się — unieśmiertelnieniem nazwisk tych gospodarzy, którzy komornego od dwu lat nie podwyższali, i znalazł ich do tej pory aż dwu!...
Nietaktowny artykuł osłabił wprawdzie naszą osobistą sympatyę dla Kuryera Codziennego, z tem wszystkiem jednak nie zniechęcił nas tak dalece, abyśmy posunęli się aż do przemilczenia o arcyskutecznym środku przeciw drożyznie lokalów. Mówiono już u nas o wielu lekarstwach, mówiono o komisyi obywatelskiej, któraby rewidowała mieszkania do wynajęcia, mówiono o wprowadzeniu taksy na lokale, takiej samej jaka tu i owdzie istnieje jeszcze na bułki, cynadry i t. p. artykuły, wkraczające w zakres codziennych studyów , wszystkie one jednak wydawały się nam nieprowadzącemi do celu, do którego dopiero Kuryer Codzienny właściwą drogę wskazał.
Istotnie to nie są żarty! Przejdźcie niewierni wzdłuż i wszerz całą Warszawę i przekonajcie się, czy od chwili, w której K. C. ogłosił pierwszego gospodarza nie podwyższającego płacy za komorne, czy od tej chwili powtarzam, choć aby jeden z pozostałych odważył się na nową podwyżkę? Żaden, powiadam, żaden! dlatego tylko, aby powściągliwość dała mu prawo od dziś za dwa lata figurować z imienia i nazwiska w szpaltach Kuryera Codziennego.
Radzono jeszcze przed niedawnym czasem budować domy kosztem kilku lub kilkunastu osób, błagano komisye budowlane i instytucye kredytowe aby co rychlej wzięły się do wznoszenia nowych siedzib; popierano wreszcie projekty p. Jarockiego betonisty, ale ogół przyjmował to obojętnie. Wiadomo wprawdzie, że z powiększeniem się ilości mieszkań, cena ich musiałaby się zmniejszyć, na nieszczęście jednak środek ten wymagał łączenia się we współki i czasu, a publiczność nasza czekać nie lubi. Całe szczęście, że Opatrzność zawsze nad małoletniemi czuwająca, wskazała mężom z Kuryera Codziennego środek, który o tyle przyczyni się do bankructwa wszystkich betonowych i budowlanych towarzystw, o ile osłodzi dolę już do ostatniej kropli funduszu wyciśniętych lokatorów.
Przyjacielskie jednak stosunki nasze nakazują nam przy dokończeniu udzielić Kuryerowi Codziennemu dwu rad. Pierwszą jest ta, aby przed ogłoszeniem nazwiska dobrego gospodarza wydelegował choćby roztrzepane do obejrzenia domu, druga zaś jest ta, aby od każdego unieśmiertelnionego dobroczyńcy brał kontrakt, że tenże, zaraz po przychylnem odnotowaniu go, ceny lokalów nie podwyższy.
Mamy nadzieję, że przy zachowaniu dwu tych ostrożności, wynalazek Kuryera Codziennego okaże się brzemienniejszym w wielkie następstwa i przechodzimy do innych, niemniej palących kwestyi:
Ponieważ Kuryer Codzienny w sprawie komórek dla stróżów, a Wiek w kwestyi łatania dziur w asfaltowych chodnikach, w sposób niezbity dowiedli wpływu prasy na bieg społecznych zjawisk, poważamy się przeto i my ze swej strony postawić kilka propozycyi:
1) Aby grono archeologów-amatorów wysłało do Redakcyi naszej delegata, któryby obejrzał leżącą u nas kość jakiegoś niecodziennego zwierzęcia i ostatecznie zdefiniował, czy wymieniona kość jest rogiem przedpotopowego słonia, czy zadnią nogą przedpotopowego wieloryba, czy może tylko ową oślą szczęką, za pomocą której Samson „we właściwym czasie“ pobił 2,000 archeolog... chcieliśmy powiedzieć Filistyńczyków.
2) Aby grono chemików i farmaceutów miejscowych zbadało wodę sodową w małych sklepikach i ostatecznie zdefiniowało, jaki wpływ na jej uzdrawiające własności wywierają miedziane (jeżeli się nie mylimy) balony, w których jest przechowywaną?
3) Gazety francuskie „tłómaczą“ przyczynę zgonu Sivela i Croce-Spinellego tem, że ci dwa jedli śniadanie, podczas gdy Tissandier ograniczył się tylko na wypiciu kawy czarnej. Otóż należałoby, aby raz już powołani pp. chemicy i farmaceuci zbadali na gruncie, czy przypadkiem w kawie, posiadającej tak wzmacniające własności, nie znajdowała się cykorya z fabryki p. G. Rittera z dewizą: „Co pokrzepia siły i t. d.“
4) Aby po najdłuższem życiu przewróconego w Kuryerze Codziennym , wyprostowany posąg jego umieszczono vis à vis pomnika ks. Jakóba Falkowskiego, któremu jako pierwszemu nauczycielowi ociemniałych i głuchych, może się uda zmniejszyć w jego niewytłómaczoną odrazę do konkursów pedagogicznych.


∗                              ∗

Post scriptum. Wczoraj t. j. w poniedziałek o 7-ej z rana, dwie pierwsze części kroniki niniejszej były skończone; nie czekając zapieczętowałem je i wysłałem do redakcyi.
O godzinie 8-ej wykończyłem część trzecią i również wysłałem ją do redakcyi, a o 12-ej poszedłem sam.
Czytam artykuł... dwu pierwszych części brakuje! W redakcyi hałas, tartas... wracam do domu i wpadam na posłańca:
— Człowieku! coś zrobił z listem?
— A oddałem w redakcyi!
— W jakiej?
— A w redakcyi Kuryera Codziennego!
— A niechże cię!...
— Czego się pan gniewa? Odniosłem tam, gdzie było zaadresowane.
W parę godzin przychodzi drugi posłaniec i mówi:
— Proszę pana, ja coś złego musiałem zrobić, bom oddał drugi list w redakcyi Kuryera Warszawskiego.
— Przeciwnie, zrobiłeś świetnie!
— Ale bo widzi pan, tam był adres do Kuryera Codziennego.
— Chryste eleison!
Nie mając nic lepszego do zrobienia, szlę posłańców do Kuryera Codziennego, aby mi dwie pierwsze części oddano, a tymczasem redaktorowie w śmiech i mówią posłańcowi:
— Idź w pokoju, dobry człowiecze, twój pan sam jutro do nas przyjdzie...
Na domiar niedoli uszczypliwa redakcya Kuryera Codziennego robi wymówki: „Niewiadomemu (sic!) współpracownikowi,“ że jej dokończenia nie przysłał.
Teraz nic mi już nie pozostało, jak siąść i na nowo 10 kartek napisać, co też zrobiłem.
Przypuszczam, że jowialne skutkiem tak niefortunnych powikłań, musiało się już do góry nogami przewrócić z radości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.