<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 3. z d. 4. stycznia r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KRONIKI LWOWSKIE.
1.
Grzechy kolegi kronikarza. Wiadomości brukowe — o śniegu. Objawy życia w stolicy. Klub Słowiański. Studja nad „piękną Heleną.“

Mimo złotego prawidła, że każdy piszący powinien od razu wpadać in medias res i unikać wszelkiej nudnej i rozwleklej przemowy, trudno mi tym razem obejść się bez wstępu, choćby tylko dla wytłumaczenia łaskawemu czytelnikowi, dla czego oprócz kroniki codziennej, obdarzam go drugą kroniką w fejletonie?
Otóż czynię to dla kilkudziesięciu bardzo ważnych przyczyn. Najprzód, jako kronikarz z profesji, muszę być tego przekonania, że kronika jest najlepszym ze wszystkich wyrobów kunsztu dziennikarskiego, gdy zaś czego dobrego nie może nigdy być za wiele, więc dla czegoż nie mam ofiarować czytelnikowi drugiej kroniki, oprócz już istniejącej? A powtóre, powiem w sekrecie, i to bez wszelkiej niekoleżeńskiej zawiści, że kolega mój, kronikarz codzienny, potrzebuje koniecznie pomocy, wyręczenia i uzupełnienia. Sterał on się i postarzał, a co najgorsze, przestał być zupełnie prawie kronikarzem lwowskim. Sprawozdania ze zgromadzeń przedwyborczych, czynności Rad gminnych i powiatowych, ruch stowarzyszeń, czytelnie ludowe, pożary wiejskie, nadużycia organów gminnych, zaproszenia, nominacje, wszystko to sypie się na niego jak z rękawa, koncerta i teatr odbierają mu resztę humoru, a sprostowania — o, te nieznośne sprostowania, dręczą go i zabijają. Jeżeli komu, to jemu owa baszta przemyska zwaliła się na głowę, jego to panowie nauczyciele szkoły realnej w Jarosławiu omal nie pozbawili życia[1], a „a oni opozycja“[2], skoro przyjdą do steru, powieszą go na pierwszej latarni.
Zdaje mi się, że wykazałem już potrzebę i pożyteczność niniejszej kroniki jaśniej, niż p. Juliusz Starkel istotę plam na słońcu, i że mogę się wstrzymać od wyliczenia reszty powodów, które mię skłaniają do współzawodniczenia z kronikarzem codziennym. Czas już przystąpić do rzeczy, tj. do owego uzupełnienia i pokrycia braków kroniki codziennej, które obiecałem na wstępie.
Kronika powinna dawać obraz życia miejscowego, lwowskiego, powinna podawać ciekawe wiadomości z bruku. Kolega mój zaniedbywał to dotychczas, może dla tego, że mamy tu we Lwowie bardzo mało bruku, a jeszcze mniej życia. Kilka ulic brukowanych wewnątz miasta zasypał śnieg, i nie ma nadziei, żebyśmy przed odwilżą wiosenną zobaczyli, jak wygląda bruk lwowski. — Zmiatanie i wywożenie śniegu odbywa się tylko o tyle, o ile to jest niezbędnem dla komunikacji jednej sekcji świetnej Rady miejskiej z drugą; reszta miasta zasypana jest, jak jaki wąwóz w Karpatach, zastawiona sągami drzewa, piłowanemi i rąbanemi na ulicy, i niebezpieczna do przebycia dla pieszych, z powodu ciągłych karuzelów, wyprawianych przez fiakry jedno- i dwukonne, które zdają się wszystkie należeć do stronnictwa ruchu i nie cierpieć spokojnego wyczekiwania. Tyle też tylko u nas życia i ruchu, ile go okazują sanki fiakrów i wielkich panów. Zresztą życie publiczne spi, i jak twierdzi korespondent † w Czasie, budzone bywa tylko czasem „z dołu“, teroryzowaniem opinji, paszkwilami itp. Że szanowny korespondent ten nie zbudzi życia publicznego, to pewne, bo właśnie w ostatnim swoim liście ze Lwowa upewnił z góry, że co do nominacji hr. Potockiego na ministra, wszystko odbyło się jak najlepiej, i przechodząc do porządku dziennego nad „krzykactwem“, które „z dołu“ śmie twierdzić przeciwnie, naciągnął na uszy pobożną swoją szlafmicę i usnął, chrapiąc Czasowi swoje wotum zaufania. Nie przerywajmy mu słodkiego spoczynku, niechaj marzy błogo o workach z świętopietrzem i o legionach żuawów nadpełtwiańskich, bieżących na pomoc zagrożonej świeckiej władzy Ojca świętego — z obydwoma najpobożniejszymi korespondentami Czasu — rzymskim i lwowskim, na czele.
Dwa możemy tylko zapisać objawy niejakiego życia we Lwowie. Najprzód, pewien organ „opozycyjny“ zapowiada, że będziemy mieli „wielu bali“ tych zapust. Gramatyki będziemy się uczyć zapewne dopiero w Wielkim Poście, jeżeli w ogóle zasada opozycyjna pozwoli nam przyjmować jakiekolwiek stałe prawidła, narzucone przez Kopczyńskiego, Sucheckiego albo Mateckiego. Ci gramatykarze są nieznośnymi absolutystami, i każą np. wszędzie i zawsze stosować się do czasu i do przypadku, słowem, są to ukryci zwolennicy polityki utylitarnej. Zresztą, cóż na tem zależy, czy kto zrobi byków jedenaście, czy jedenastu?“ Wracając do owych bali“ powiemy, że będą one miały same cele dobroczynne, tańcująca ludzkość przyjdzie w pomoc ludzkości cierpiącej, każdy hołubiec, po odtrąceniu kosztów, otrze jednę łzę z oczu niedoli, albo przysporzy dochodu pożytecznemu jakiemu stowarzyszeniu. Będzie to prawdziwy tryumf Terpsychory nad odezwami p. burmistrza, wzywającemi do składek na ubogich, a tak bezskutecznemi.
Drugim, więcej publicznym objawem życia, jest wzrost dziennikarstwa. krajowego. Oni opozycja“ rozszerzyli swój format o 17¼ cala kwadratowego i podwyższyli cenę przedpłaty w stosunku do zwiększonych kosztów nakładu. Nie dość na tem: słynny z wiarogodności korespondent lwowski w Dzienniku Warszawskim zapowiada tworzenie się drugiej, sejmowej opozycji, która jeżeli przyjdzie do skutku, zechce może miec także swój organ osobny. Co więcej, większość koła polskiego ma, według tego samego cennego źródła, czuć potrzebę bronienia swoich uchwał wobec opinii publicznej i myśleć o potrzebie założenia osobnego dziennika, — Co za świetna perspektywa, tak dla życia publicznego w Galicji, jak i dla młodzieży, dorastającej do pióra i dla urzędujących już kronikarzy! Będą, ich wydzierać sobie — przepłacać; zapewnią im egzystencję! Być kronikarzem większości, to prawie to samo, co być urzędnikiem przy Wydziale krajowym — zbierać wiadomości brukowe dla opozycji, to patent na członka komisji edukacyjnej, którą sobie na przyszłość wywalczymy. O, gdyby też korespondent Dz. Warsz. tym razem przynajmniej pomylił się, i niechcący powiedział prawdę, co do powstania tej nowej opozycji i nowych dzienników! Niestety, pomyłka tego rodzaju nie wydarza się nigdy temu korespondentowi, nawet przez sen, nawet po „szampańskim“ na cześć zawiązującego się, russko słowiańskiego klubu!
W sprawie tego klubu możemy zapewnić, że przystąpienie zamieszkałych tu we Lwowie Czechów do projektów Słowa, jest tylko pium desiderium organu świętojurskiego. Czesi zakładają własną besedę, i należy pamiętać, że najprzód nie każdy Czech czuje potrzebę moskwicenia się, a potem Czesi, mieszkający we Lwowie, są albo urzędnikami rządowymi, albo żyją w ciągłej styczności z ludnością, której frakcya russko-słowiańska jest tylko stutysięcznym ułamkiem: trudno więc przypuszczać, by chcieli lub mogli bawić się w demonstracje tego rodzaju, jak tworzenie klubów „słowiańskich.“ Klub taki uchodziłby wobec dzisiejszych stosunków za kopię komitetu petersburskiego, p. Tołstoja, w miniaturze, choć w gruncie byłby tylko komiczną, parodją, windykując dla siebie wyłącznie charakter słowiański, wśród tak jednolitej słowiańskiej ludności, jak nasza.
To ostatnie twierdzenie wyda się może za śmiałem; Galicja jest przecież deutsch-slavische Provinz, a Lwów musi mieć po części niemiecką ludność skoro ma nawet teatr niemiecki, w którym co wieczór ma być pełno widzów. Gdy faktu tego nie sprawdził dotychczas kolega mój, kronikarz codzienny, więc przyznam się, że raz cichaczem, ażeby się nie narazić na przycinki z jego strony, poszedłem na przedstawienie niemieckie. Z przezorności, zostawiłem w domu kapotę i rogatywkę, ubrałem się kosmopolitycznie jak radca szkolny, [3] i wcisnąłem się do sali, by zobaczyć, jak też wygląda scena i publiczność niemiecka. Jakież było moje zdziwienie, gdy przebyłem szczęśliwie żywą zaporę, którą na miejscach „stojących“ tworzą pp. oficerowie załogi swojemi ostrogami, pałaszami i rycerskiemi postawami, i gdy rzuciłem okiem po krzesłach. Same znajome, polskie twarze powitały mię stamtąd — a raczej, nie powitały, ale owszem udały, że mię nie poznają — bo odwracały się odemnie jak najstaranniej: snać właściciele ich chcieli zachować ścisłe inkognito. Zauważałem, że starsi panowie zajmowali miejsca najbliższe sceny, i uzbrojeni byli w 24 funtowe binokle, nieustannie skierowane ku scenie. Tam na deskach odbywała się właśnie akcja niezmiernie dramatyczna: Parys miał uprowadzić piękną Helenę w oczach małżonka jej, Menelausa. Greczynka ta miała na sobie dwa kostjumy, jeden, używany jeszcze przez matkę Ewę, nim się okryła liściem figowym, a drugi, skrojony podług mody lakońskiej, ale tak jakoś źle uszyty, że popruł się przypadkiem zapewne, w wielu miejscach i odsłaniał ów pierwszy kostjum, któryby i bez tego można było widzieć jak najdokładniej, bo tunika i peplum były z przezroczystej zupełnie gazy. Starsi panowie, siedzący w pierwszych rzędach krzeseł, śledzili wszystkie te szczegóły z natężoną uwagą, przy pomocy szkieł. Zapewne zastanawiali się, jak mało wydatków musieli mieć ci Grecy, żeby ubrać swoje żony podług najnowszej mody. Młodzież biła oklaski, z różnych miejsc wołano z włoska po lwowsku: Bravo Fiszerka! a ja przekonawszy się, że tutejsi wielbiciele pięknej Heleny są przeważnie słowiańskiego pochodzenia, wyszedłem, ku nie małemu zgorszeniu niektórych widzów, którzy musieli mi się ustępować i szemrali głośno: Wie kann man in so anem Moment herausgehn!
Nie wiem, kto teraz będzie zapełniał salę na przedstawieniach niemieckich, skoro panna Fischer odjechała do Hamburgu, a część orszaku pięknej Heleny wybiera się także w drogę. Pieniądze, które publiczność nasza zapłaciła za bilety, dla widzenia obudwu kostjumów pięknej Heleny, nie odwróciły od p. Bluma stanowczej klęski, równie jak krakusy hr. Starzeńskiego nie zapobiegli przegranej pod Königgrätz.
Czyż wszystkie nasze lojalne usiłowania okażą się tak bezowocnemi?

(Gazeta Narodowa Nr.3 z d. 4. stycznia r. 1868).







  1. Gazeta Narodowa padła była w tym czasie ofiarą kilku złośliwych mistyfikacyj; — między innemi doniesiono jej, jakoby w Przemyślu zawaliła się baszta, jakoby nauczyciel szkoły w Jarosławiu zabił ucznia, i jakoby umarł marszałek powiatu brzozowskiego.
  2. „Oni opozycja“. Dziennik Lwowski mówiąc o sobie i o swoich redaktorach użył był w niezgrabnie patetyczny sposób szumnego zwrotu: „My, opozycja!“ Do tego frazesu i do niezliczonych niegramatyczności Dz. Lw; odnoszą się alluzje zawarte w tej kronice i w wielu późniejszych.
  3. Jeden z gorących patryotów, objawiający uczucia swoje na zewnątrz rogatywką i wysokiemi butami — nazajutz po otrzymaniu nominacji na posadę o której mowa, pojawił się w cylindrze i w pantalonach francuzkich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.