<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 63. z d. 15. marca r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
11.
O doskonałości naszych urządzeń i o niektórych formułkach urzędowo-magicznych. — Kwestje sporne, stawiane przez opozycję. — „Dla zabicia czasu“. — Z wystawy obrazów. — Wiersze p. M. Mokłowskiego. — Towarzystwo naukowo-literackie.

Miło mi skonstatować, że od niedzieli przeszłej nie wydarzyło się nic, coby w czemkolwiek mogło zmienić normalny stan naszego miasta pod względem fizycznym lub moralnym. Ulice, odleglejsze nieco od rynku, nie przestały wieczorem być niebezpiecznemi dla samotnych przechodniów — jakkolwiek, dzięki powszechnej goliznie, nikt nie został pozbawionym znaczniejszych sum przez rabusiów. Za granicą potrzeba całego kosztownego aparatu konstablów, sergeants de ville itp. by jakotako utrzymać bezpieczeństwo publiczne, — my radzimy sobie daleko praktyczniej: nie mamy nic, a więc nie boimy się rozboju. Przyjdzie nakoniec do tego, że panowie rozbójnicy i złodzieje, zrażeni zawodami, jakie ich spotykają w pustych naszych kieszeniach i kufrach, sprzykrzą sobie swoje rzemiosło i poświęcą się jakiemu intratniejszemu sposobowi zarobkowania. Kto wie, może wezmą się do przedsiębiorstw przemysłowych i np. będą budować mosty na kolei żelaznej? Ma to być rzecz wcale łatwa i bardzo korzystna. Most stawia się jakbądź — a jeżeli się zawali, to postęp nauk technicznych jest już tak wielki, że przyczyna wypadku da się wytłumaczyć ku powszechnemu zadowoleniu jednem magicznem słowem, które w języku kolejowo urzędowym brzmi: Entgleisung'. Jeżeli usunie się nasyp, albo runie filar, albo pęknie oś i t. p., to ostateczna przyczyna nazywa się zawsze Entgleisung — opinia publiczna uspakaja się i przechodzi do porządku dziennego, równie jak uspokoiła się i zaprzestała wszelkich uwag złośliwych, gdy ubytek w pewnym funduszu publicznym wytłumaczono niemniej magiczną formułką: Abschreibung.
Szkoda, że nasz język nie posiada tak filozoficznej terminologii, odpowiadającej potrzebom przemysłu i ekonomii politycznej — bo możeby nasze władze miejskie znalazły także jaki magiczny wyraz na uzasadnienie normalnego nieporządku na ulicach. Tymczasem, nim się rozwinie terminologia ojczysta, proponowałbym prześwietnej Radzie miejskiej napoleońską dewizę: inertia sapientia. Możnaby nią zbić najlepsze argumenta kronikarskie i zażegnać zastraszającą solidarność, która na tym punkcie objawia się między dziennikami miejscowemi. Trzeba bowiem wiedzieć, że nawet „oni, opozycja“ w kwestji nieporządków brukowych idą ręka w rękę z Gazeta Narodową, i co tydzień upominają się „z ulicy“ o wywiezienie śniegu, gnoju itd. Rozczulająca ta zgoda ustanie jednak, skoro podeschnie na dworze, i „oni“ będą mogli znowu pływać po suchym lądzie. W arce Noego tygrysy i inne drapieżne bestje zostawały w największej harmonii z ludźmi, ale po opadnięciu wody, rozbiegły się po lasach i rozpoczęły na nowo swoją czworonożną opozycję przeciw dwunożnemu porządkowi rzeczy. I u nas nie braknie nigdy kwestyj spornych. — Niektóre wyłoniły się już nawet temi dniami, jako to: 1) Czy mówi się: „Kornelego Szlegla“, czy „Kornelego Szleglego,“ czyli też „Kornela Szlegla?“ 2) Czy artysta, który dopuścił się winiety, zdobiącej Tygodnik Lwowski, jest trzecim, czy trzechset trzydziestym trzecim w rzędzie żyjących malarzy polskich, jeżeli zaczniemy liczyć od Matejki? 3) Czy mamy mieć nadzieję,“ że sprawa techników weźmie smutny obrót,“ czy przeciwnie, że nie weźmie takiego obrotu? 4) Czy kodeks estetyczny nakazuje krytykowi rozpoczynać sprawozdanie z wystawy obrazów we Lwowie od arcydzieł, których tam nie było, czyli też wolno mu dla odmiany, zacząć od szarego końca? 5) Czy „stowarzyszenie wzajemnej admiracji hebesów lwowskich,“ którego statuta podał niedawno Śmieszek, nie mogłoby wziąć do wiadomości, że zaprowadzenie polskiego języka wykładowego na tutejszej akademii technicznej nie zależy od p. inżyniera Zahałki, ale od sejmu krajowego? Podobnych punktów spornych znalazłoby się więcej między „nami, opozycją,“ a „nimi, opozycją,“ — ale czas położyć już na dziś koniec tej gorszącej, jakkolwiek głęboko zasadniczej polemice dziennikarskiej.
Dzienniki wiedeńskie upominają się w tych czasach bardzo usilnie, by żołnierzom nie wolno było nosić broni, skoro nie są w służbie. U nas zdarzały się i zdarzają bardzo często wypadki, że pijany żołnierz pokaleczy kogoś bagnetem albo szablą. Onegdaj nasz kronikarz codzienny zapytywał także, czy niemożnaby zakazać wojsku ciągłego chodzenia z bronią. Śmieszek udzielił mu na to w prywatnej drodze półurzędową odpowiedź, że gdyby żołnierze nie nosili ciągle broni, nie mieliby czem zabić czasu; demnach wird ihrem Ansuchen keine weitere Folge gegeben.
Wystawa obrazów wzbogaconą została temi dniami kilkoma nader cennemi utworami Kotsisa, Kossaka i Gersona. Najwięcej uwagi zwraca jednak oczywiście Sędziwój, jeden z dawniejszych obrazów Matejki. Przedstawia on tego alchemistę w chwili, kiedy zrobiwszy czarnoksięskim sposobem złoto, pokazuje je królowi Zygmuntowi i jego świcie. Oryginalny, świetny koloryt, po mistrzowsku oddany wybitny wyraz każdej głowy i łudząca prawda, z jaką malowane są wszystkie akcesorja, są to przymioty, które wpadają każdemu w oko. Oczywista rzecz, że jak wszędzie, tak i tu wielu szuka pierwej za wadami, któreby mogli wytknąć, zamiast starać się rozumieć zalety i pojąć, co jest pięknego w obrazie. Taka to już choroba naszego wieku! Nie chcemy, a często nie umiemy nawet dopatrzeć w niczem strony dodatniej, a chętnie wyszukujemy usterki i o nich tylko mówimy. Dziwna rzecz, że dzieła prawdziwie znakomite, w wyższym stopniu nietylko zazdrośnych współzawodników, ale nawet obojętnych zresztą widzów pobudzają do krytyki tego rodzaju, aniżeli dzieła mierne, lub zgoła liche. Z drugiej strony, znakomici artyści okazują się zwykle mniej drażliwymi wobec nieprzychylnej krytyki, aniżeli najgorsi partacze wobec takiej jednej ogólnikowej wzmianki o dziełach „miernych lub zgoła lichych“. Zwidzając częściej wystawę, można mieć sposobność do robienia pod tym względem ciekawych studjów psychologicznych i fizjognomicznych. Studja te są nawet łatwiejsze, niż ocenienie wystawionych utworów, a mniej kompromitujące dla „niepowołanych krytyków“. Oto n. p. ten jegomość, który z wyrazem głębokiego przeświadczenia o ważności chwili, miejsca i swojej własnej osoby, przypatruje się jakiemuś portretowi, tak pięknie wylakierowanemu, jak najnowsza wiedeńska kareta, a potem w znaczącem milczeniu puka palcem w ramę, jak gdyby chciał powiedzieć: hic Rhodus, hic salta! — to albo sam sprawca pomienionego portretu, albo członek „Stowarzyszenia wzajemnej admiracji itd.“ — dotychczas jeszcze nieodportretowany w Śmieszku. Owa niesczęśliwa figura, opadnięta przez kilku rozjuszonych majstrów kunsztu iluminatorskiego. którzy w chwilach, wolnych od malowania szyldów i ikonostasów, rywalizują na płótnie lub na papierze z annalistami średnich wieków w bezbarwnem przedstawianiu wypadków historycznych — ów człowiek, zagrożony w przybytku Muzy pożarciem przez jej uczniów, jest to indywiduum, podejrzane o napisanie nieprzychylnej wzmianki w jakimś dzienniku o obrazach historycznych, wystawionych w sali Domu Narodniego, i o złośliwe zestawienie portretu ś. p. Jachimowicza z temi obrazami. A tam dalej, ta mina protekcyjna, odbierająca i oddająca ukłony na prawo i na lewo, to własność, a raczej właściwość literaty, który dopiero napisze krytykę, die sich gewaschen hat, i który zmyje tamtemu głowę, a wszystkie zapoznane jeniusze postawi na odpowiednim piedestalu. Jest to krytyk powołany: on wie, że niebieska farba, zmieszana z żółtą, daje kolor zielony, czerwona z żółtą, pomarańczowy, a niebieska z czerwoną, fioletowy, że Rafael malował madonny, Van-Dyk portrety, Vernet bitwy, i że w Dreźnie, w Monachium i w Luwrze są sławne galerje obrazów. Obecnie wiadomości jego rozszerzyły się jeszcze bardziej i nabrały encyklopedycznej wszechstronności, — oto przed trzema dniami dowiedział się przypadkiem, że Menonici są zupełnie inną sektą religijną, niż Karaici, i że na podstawie kodeksu karnego nie można prowadzić egzekucji wekslowej. Tak to świat cywilizuje się coraz bardziej, i postęp wiedzy ludzkiej porywa z sobą każdego literatę.[1]
Wracając do wystawy, powiem w krótkości, że zawiera ona już teraz bardzo wiele rzeczy, godnych widzenia, które wprawdzie były już na różnych innych wystawach, ale u nas nie są znane i zasługują na liczniejszy udział publiczności, niż to było dotychczas. Byłoby to smutną rzeczą, gdyby obojętność Lwowian dla utworów sztuki narodowej przyszła w pomoc twierdzeniu niektórych Krakowian, że u nas nie opłaci się urządzać wystawę. Wiadomo, iż jesteśmy przeciwni rozdwajaniu sił naszej prowincji pod względem Towarzystwa przyjaciół sztuk pięknych, ale radzibyśmy dla tego właśnie widzieć jak najżywszy udział publiczności tutejszej w wystawie, by zachęcić Towarzystwo krakowskie do połączenia się z lwowskiem.
Ruch literacki objawił się u nas w tym tygodniu wydaniem tomika wierszy p. Mieczysława Mokłowskiego. Są to drobne utwory liryczne, nie bez wyższego często polotu i nastroju, lecz i nie bez większych lub mniejszych grzechów przeciw dobremu smakowi. Pojawienie się zbioru nowych wierszy z nazwiskiem nowego autora w dzisiejszych czasach jest rzeczą, cokolwiek niespodzianą. Zdawałoby się, że epoka poezji przedmiotowej na teraz skończyła się w piśmiennictwie naszem. Poezja ta wysnuła z serca narodu wszystko, co tam było bólu, zapału, miłości i wrodzonej krewkości — naród dał się jej porwać, zmierzył swoje dążenia, swoje siły z rzeczywistością, i nie uląkł się wprawdzie tej ostatniej, ale przyszedł do przekonania, że potrzeba mu nietylko wiele czuć, ale i wiele myśleć i pracować. Ztąd i w piśmiennictwie naszem od czasu wypadków r. 1863 nastąpił zwrot w kierunku więcej realnym. Zimna refleksja nie sprzyja rozwojowi poezji lirycznej, a z całego piśmiennictwa nadobnego wybiera sobie tylko dwie formy, które i ją nawzajem najlepiej znoszą: powieść i dramat. Jeżeli nam Bóg nie odmówi w przyszłości wielkich mistrzów słowa, jakich mieliśmy w epoce, która się właśnie skończyła, to będziemy ich mieli tylko na tem polu.
Dziś w sali ratuszowej odbędzie się walne zgromadzenie członków, przystępujących do Towarzystwa naukowo-literackiego. Oby Towarzystwo to mogło odpowiedzieć swemu zadaniu i przynieść krajowi owoce, których ten po nim wymagać będzie! Przystąpmy do niego z szczerą chęcią wzajemnego popierania prac, skierowanych do tak wzniosłego celu, jakim jest umysłowy rozwój narodu, objawiający się na zewnątrz płodami, które go mają stawiać na równi z innemi oświeconemi narodami, które są dla niego jak gdyby dokumentami, dającemi mu prawo obywatelstwa w Europie!

(Gazeta Narodowa, Nr. 63. z d. 15. marca r. 1868.







  1. W Dzienniku Lwowskim nie pisano: „literat“, ale: „literata“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.