<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 57. z d. 8. marca r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
10.
Rzecz o złodziejach. — O mylności wywodów statystycznych. — Rozdział szkoły od kościoła. — Stowarzyszenia. — Wystawa obrazów. — Zgon Simlera. — Wydawnictwa artystyczne i humorystyczne. — Teatr niemiecki.

Filantropia jest piękną rzeczą, a zastosowanie jej w prawodawstwie jest tryumfem zasady chrześciańskiej, od dziewiętnastu wieków daremnie pożądanym. Religia nakazuje nam kochać bliźniego, nawet gdyby bliźni nasz był złodziejem, gdyby fałszował banknoty, albo anektował sobie sprzęty stajenne JE. pana prezydenta krajowego sądu wyższego. Ale miłość chrześciańska nie powinna być ślepą, a filantropia prawodawcy nie powinna zaczynać się, ale kończyć tam, gdzie się rozwijają zbytnie aneksyjne dążności, czyli, jednem słowem, kodeks powinien więcej kochać JE. pana prezydenta sądu wyższego, aniżeli Michała Dudycza[1], który chciał okraść Jego Ekscelencji stajnię. Idzie za tem, że prawodawstwo powinno być jakoś tak obmyślane, by Michał Dudycz nie uważał kradzieży w stajni Jego Ekscelencji za najlepszy środek do zapewnienia sobie egzystencji na przednowku, ale owszem, by ten Herkules galicyjski starał się mieć jak najmniej do czynienia z tą stajnią i z wszystkiemi c. k. sądami. Brak pracy i uczciwego zarobku może się dawać czuć tylko w krajach przeludnionych, a Galicja mogłaby bardzo wygodnie pomieścić i wyżywić drugie tyle ludności, ile jej ma obecnie. Ogromna ilość kradzieży, które u nas bywają popełniane, nie pochodzi z braku zarobku, ale z głębokiej demoralizacji, która w wielkiej części jest winą dotychczasowego ustawodawstwa i sądownictwa. Demoralizacja, jaka panuje u nas w najniższych warstwach społeczeństwa, jest nierównie większą niż w krajach przeludnionych. Nie należy tu za miarę brać cyfry zbrodniarzy, którzy co roku ulegają wyrokom sądów, jeżeli bowiem cyfra ta w Anglii albo Belgii jest stosunkowo wyższą, to pochodzi to ztąd, że tam wyjątkowo chyba zbrodnia może ujść bezkarnie, podczas, gdy u nas często wyjątkowo ramię sprawiedliwości dosięga zbrodniarza. Potrzeba więc, aby wymiar sprawiedliwości był pewnym i szybkim, i aby był skutecznym t. j. aby kara jeźli już nie odstraszała od popełnienia zbrodni, to przynajmniej nie zachęcała do niej. Nie wdając się w rozbiór kwestji, czy system kary powinien być pomstą obrażonego prawa, czy środkiem poprawy dla zbrodniarza, trzymajmy się tego pewnika, że system ten powinien przedewszystkiem ochraniać społeczeństwo od indywiduów, które mu są szkodliwe, bo przecież wzajemne bezpieczeństwo jest celem, dla którego głównie istnieje społeczeństwo ludzkie. Jeżeliby każdy miał się sam pilnować, aby go nie okradziono, nie podpalono, nie zabito, aby mu nie zrzucano z dachów śniegu na głowę, i aby mógł przejść i przejechać przez miasto bez połamania nóg lub skręcenia karku, to jakaż będzie wówczas ratio essendi c. k. sądów wyższych, niższych, sławetnych Rad miejskich i prześwietnych magistratów?
Może też tak wyraźne i gorące życzenie owego p. Michała Dudycza i wielu innych, jemu podobnych, którzy za szczyt szczęścia uważają znalezienie wygodnego przytułku i bezpłatnej strawy w Brygitkach, da do myślenia ustawodawcom przedlitawskim i może się kiedy doczekamy praw, nie tak ściśle opartych na abstrakcyjnych pojęciach filozofii niemieckiej, ale zato odpowiedniejszych naszym stosunkom i potrzebom społecznym.
Wracam jeszcze raz do statystyki i do mylności wniosków, które się opierają na jej obliczeniach. W Wiedniu jest około 10.000 właścicieli domów. Od początku zimy do końca stycznia wydano na nich zwyż 8.000 wyroków z powodu rożnych nieporządków w domach i przed domami. U nas nie wydano żadnego takiego wyroku. Otóż niech teraz weźmie jaki statystyk te cyfry do ręki, a gotów myśleć, że Lwów jest 8.000 razy porządniejszy od Wiednia, bo tak nakazuje wnosić logika. Tymczasem u nas wszystko idzie na wspak, więc i wnioski logiczne muszą prowadzić do wprost przeciwnych rezultatów. Nie porządek, ale nieporządek jest u nas 8.000 razy większy, niż w Wiedniu. Gdyby nasza władza miejska ocknęła się nagle, i nałożyła przynajmniej po 20 złr. kary na każdego z 2.000 właścicieli domów, odznaczających się niewypełnianiem przepisów policyjnych, niedobór w budżecie miasta byłby od razu pokryty i możnaby jeszcze za pozostałą sumę wybrukować np. plac Marjacki i wywieźć na miasto kupy nawozu, leżące na placu Katedralnym między najpierwszą świątynią w archidyecezji a kamienicą kapitulną. Możnaby nawet odłożyć paręset złr. na najęcie dyurnistów, którzyby zreferowali już raz sprawę nowego numerowania domów, nad którą pewna sekcja Rady miejskiej od dwóch lat bez skutku łamie sobie głowy. Mówią, że przedstawia to niemałe trudności, iż większa część ulic we Lwowie liczy więcej niż pięć domów. Tymczasem w sekcji liczą zawsze: Raz, dwa, trzy, cztery i.... ani rusz dalej!....
Krzyżykowy korespondent Czasu nawidził znowu ten dziennik epistołą, w której rzuca anatemat na uchwałę zgromadzenia nauczycieli, oświadczającą się za wyjęciem szkół ludowych zpod wyłącznego nadzoru konsystorzów. Korespondent + nie winien temu, bo po tłustym wtorku, w nocy popielcowej miał objawienie, że przestaniemy być dobrymi katolikami, skoro ks. Kuziemski przestanie mieć wpływ na szkoły wiejskie, i skoro święty-Jur przestanie decydować, czy jesteśmy Rusinami czy Polakami! Tak przynajmniej u nas w Galicji kwestja ta przedstawia się ze strony praktycznej. O teorję niech się korespondent + spiera z wróblami, które ją już od dawna świegocą na wszystkich dachach, nawet na kopule św. Piotra w Rzymie.
Towarzystwo naukowo literackie wejdzie może w życie w ciągu tego miesiąca. Gdy się zbierze 100 członków, gotowych do przystąpienia, założyciele mają zamiar zwołać walne zgromadzenie na 15. bm. Towarzystwo lekarzy galicyjskich odbywa regularnie naukowe swoje posiedzenia. Mają one oczywiście interes tylko dla ludzi fachowych; podniesiono tam jednak niektóre sprawy, dość bezpośrednio ogół obchodzące. Między innemi uchwalono na wniosek dr. Widmana, ze względu na potrzebę zmian w urządzeniu tutejszego szpitalu głównego i tp., prosić Wydział krajowy, by referat w sprawach sanitarnych powierzył lekarzowi, co jest niezbędnem, jeżeli szpitale mają odpowiadać swemu celowi.
Towarzystwo sztuk pięknych żyje w tej chwili w swojej wystawie obrazów. Liczba odwidzających wydała nam się dziwnie małą, ale może nie trafiliśmy nigdy na porę, w której bywa natłok widzów. Oczekują przybycia obrazów Kossaka i innych artystów warszawskich. To, co wystawiono dotychczas, nie świadczy bynajmniej o surowości komitetu znawców, od którego zawisło przypuszczenie obrazu na wystawę. Są tam rzeczy, które chyba tylko w ilustrowanym Tygodniku Lwowskim mogłyby znaleźć godne swych zalet umieszczenie. Tak n. p. ktokolwiek trafi szczęśliwie do sali, t. j. kto nie zabłądzi przypadkiem na lewo, do lokalu „besidy“ russkiej i wszechsłowiańskiej, tego na pierwszym wstępie uderzą dwa szare płótna, malowane z wielkiem nieszczędzeniem sepii. Ten mężczyzna na lewo, ze skrzywioną twarzą, to ma być Wallenrod, a to, co się wynurza z drugiego płótna, to Aldona. Najwznioślejsza poezja słowa, najmniej właśnie znosi, by jej dotykać pędzlem. Mickiewicz napomknął wprawdzie, że Aldona długie lata przepędziła w wieży, że nie była już ową zachwycającą dziewicą, która za młodu czarowała Alfa. Ale poeta napomknął to tylko, nie dał wyobraźni naszej zatrzymać się nad tym szczegółem, porwał ją z sobą i nie pozwolił jej przekroczyć tej małej przestrzeni, która wzniosłość dzieli od śmieszności. Inaczej postąpił tu sobie malarz. — Niechaj mu anioł harmonii w niebiosach, a czuły widz w swej piersi przebaczy tę winę, i niechaj mu policzy jako okoliczność łagodzącą, że szara jego parodja nie zwraca na siebie oczu w tym cieniu, w którym ją powieszono. Jest tam dalej, ale już nie w cieniu, „Wenera spiąca“, którą pomysł, rysunek i koloryt kwalifikuje jak najzupełniej na etykietę do pudełka z cukierkami. Jest i Goplana, która świadczy, jak niebezpiecznie powtarzać pędzlem, co wielki poeta odmalował wierszami. Jest parę obrazów historycznych, z których każdy mógłby być doskonałym materjałem dla humorysty, gdyby go nie przejmowała na ich widok straszniejsza od satyrycznej żółci — litość.
Oprócz kilku godnych widzenia portretów, krajobrazów i widoków z natury, między któremi jest Gryglewskiego znana „Katedra na Wawelu“, zasługuje na uwagę śliczniutki obrazek Cynka, przedstawiający „Barbarę Radziwiłłównę w Dubinkach“. Ma on tę zaletę, że na pierwszy widok ujmuje każdego nieznawcę, i że znawcy muszą dopiero szukać zarzutów, któreby mu mogli zrobić. Są dalej dwa ładne rodzajowe obrazki Mireckiego: „Modlitwa na poddaszu“ i „Pierwsze szczęście panieńskie“. Każdy zatrzyma się także z zajęciem przed „Pochodem więźniów w Sybir“ ś. p. Artura Grottgera — ale oto wyczerpałem już wszystko, co wystawa daje nam godnego — resztę zostawiam krytykom z profesji i powołania.
Właśnie w tej chwili dochodzi nas z Warszawy wiadomość o zgonie Józefa Simlera, jednego z najzdolniejszych malarzy naszych, którego mianowicie „Śmierć Barbary“, a na wystawie paryskiej portret kobiety powszechne zbudziły podziwienie. Zmarł w Warszawie d. 4. bm.
Nasza literatura humorystyczna dźwiga się jak może z chwilowego swego bankructwa. Wyszły dotychczas dwa numera Śmieszka. Z tych, drugi wypadł daleko lepiej, tak co do rozmaitości swej treści, jak i co do illustracyj. Pierwszy numer zawierał wiersze, bardzo szczęśliwie naśladujące ośmiogłoskową zwrotkę, której za Byronem używał Słowacki, gdy chciał naprzemian być poważnym i pełnym sarkazmu. Sarkazm Śmieszka skierowany jest głównie przeciw niektórym wybujałościom politycznym i publicystycznym, które dają się u nas spostrzegać. W drugim mianowicie numerze satyryczna muza Śmieszka występuje bardzo ostro przeciw dobrodusznej wierze w reformy moskiewskie w królestwie Polskiem, jaką okazał niedawno Dziennik Lwowski. Śmieszek twierdzi, „że oni opozycja“, gdy „stoją na straży u tej moskiewskiej reform obietnicy,“ to naówczas „z republikańskim rozczochranym włosem“, miewają czasem „minę Targowicy“.
Teatr niemiecki znalazł już przedsiębiorcę. Utrzymują, że niejaki p. König podjął się prowadzić go za 6000 złr. Nie wiem, czy amator ten przystał na wszystkie warunki, stawiane przez zarząd fundacji Skarbkowskiej, i czy między innemi, na wzór pana Schmitta, nie zamierza pracować nad zgermanizowaniem Galicji za pomocą niemieckich fars i francuzko-niemieckich operetek.

(Gazeta Narodowa, Nr. 57. z d. 8. marca r. 1868.)







  1. Michał Dudycz usiłował okraść p. Komersa, według własnego zeznania w tym jedynie celu, by mógł przepędzić przednowek w więzieniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.