Kroniki lwowskie/38
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Gazeta Narodowa Nr. 223. z d. 27. września r. 1868 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Jestto nader nieprzyjemna, być przypartym do muru i tak kategorycznie zapytanym o zdanie, że nie można dać innej odpowiedzi, jak tylko: tak, albo: nie. Nie każdy jest tak szczęśliwym, by mógł, jak poseł Polanowski, oświadczyć, że wstrzymuje się od głosowania, albo jeszcze lepiej, by mógł wynosić się zawczasu, jak n. p. poseł Horodyski, który przed imiennem głosowaniem znalazł bezpieczne schronienie w bufecie. Niemam niestety tak wygodnego kącika w Gazecie, bym się mógł schować w niego przed dochodzącemi mnie licznie zapytaniami: Czy Naj. Pan przyjedzie do Lwowa, lub nie? i co w razie nieprzybycia monarchy zrobić z bramą tryumfalną, z nowiuteńkiemi kontuszami, kołpakami i t. p.? co nareszcie zrobić ze strażą obywatelską, która pała chęcią utrzymywania porządku i bezpieczeństwa publicznego? Jak widzimy, podróż Najj. Pana ma znaczenie nietylko polityczne, ale jest także kwestją wielkiej bardzo wagi dla kronikarza. Kto wie nawet, czy kontusze, kołpaki, chorągwie i bramy tyumfalne, należące do referatu kronikarskiego, nie odgrywają w tej sprawie ważniejszej roli, niż jej strona polityczna. I tak n. p. książę X., w skutek zapowiedzianego przyjazdu Najj. Pana do Galicji, przypomniał sobie swoje pochodzenie polskie, kazał sobie po raz pierwszy w życiu uszyć kontusz. Jest więc nadzieja, iż pomyśli o tem, że teraz wypadałoby już koniecznie postarać się o uwolnienie fundacji Skarbkowskiej od ciężaru utrzymywania teatru niemieckiego, albo o przeniesienie zarządów kolei żelaznych galicyjskich do kraju. Kronikarzowi tedy, zdającemu sprawę o objawach podrzędnej wagi, książę X. przedstawia się w kontuszu z wylotami jako nieodrodny potomek wielkich hetmanów, wojewodów i kasztelanów, który przestanie być — ein gemüthlicher Wiener, i nie będzie przemawiał za tem, by rezydencja Naddunajska nie straciła kilkadziesiąt tysięcy dochodu z dodatku gminnego, gdyby zarządy kolei żelaznych przeniesiono do Lwowa albo do Krakowa. Już to strój obowiązuje zwykle, ale czasem idzie swoją drogą, a polityka swoją. Z tego zaś wypływa, że ja, jako niezajmujący się polityką, nie jestem bynajmniej obowiązany odpowiadać na pytanie, czy N. Pan przyjedzie do Lwowa, a tem mniej mogę powiedzieć, co pp. burmistrze, marszałkowie powiatowi i t. d. poczną z swojemi nowo sprawionemi kontuszami, albo co plac Marjacki pocznie ze swoją bramą tryumfalną, której nie można sprzedać na tandecie, jak kontusz? Co się tyczy straży obywatelskiej, radziłbym, by jej się nie pozbywano tak jak niepotrzebnych kontuszów, — lepiej ją wcielić napowrót do towarzystw i stowarzyszeń, z których wyszła, a które tymczasem umierają na suchoty.
Wspomniałem powyżej o teatrze niemieckim. Żywimy tu nadzieję, że sejm przedsięweźmie nakoniec coś stanowczego, by fundację ś. p. Skarbka uwolnić od tego ciężaru. Tym n. p. posłom, którzy korzystają z bytności we Lwowie, by widzieć Szejne-Helenę, obiecujemy uroczyście, że na czas każdorazowej sesji sejmowej będziemy sprowadzać umyślnie dla nich Gallmayerkę albo Geistingerkę, byle głosowali za jak najenergiczniejszemi krokami ku uwolnieniu nas od przymusowego utrzymywania sceny niemieckiej przez rok cały. Nawet w §.11. ustawy o reprezentacji państwa nie stoi to, że dla całości i bezpieczeństwa monarchii koniecznem jest, aby p. Konig pobierał corocznie 6.000 złr. z funduszu, przeznaczonego na cele dobroczynne, ażeby nie wolno było dawać we Lwowie ani opery po polsku, ani więcej jak 110 przedstawień polskich, ani założyć drugiego teatru przy Skarbkowskim. Nareszcie i kultura niemiecka nie straci na tem, jeżeli artyści i artystki, których w ojczystym kulturlandzie nikt nie chce widzieć ani słyszeć, nie będą pobierać zapomogi za granicą. Wrócą do domu, pomnożą liczbę rąk do roboty, będą pracowitemi kucharkami, pokojówkami, zwinnymi kielnerami i dienstmanami, słowem, równie wzgląd na gospodarstwo narodowe, jak na interes sztuki i cywilizacji nakazuje, by raz już zwinięto zakład tak niepotrzebny i kosztowny.
Przyjazd cesarza i rozprawy sejmu zajmowały Lwów przez cały tydzień tak mocno, że o żadnych innych sprawach i mowy nie było. Do referatu kronikarskiego należy po części związek, jaki upatrywać chciano między przyjazdem monarchy a uchwałami sejmu, związek, zdaniem bardzo nawet konserwatywnych polityków, wcale nieistniejący, a wymyślony w celu straszenia tych ojców narodu, którzy mają słabsze nieco nerwy. Używano najprostszych, najpierwotniejszych środków, ażeby zmniejszyć odwagę cywilną, objawiającą się u większości sejmu. I tak n. p. podczas rozpraw specyjalnych nad rezolucją, rozchodzi się nagłe wieść, że służący od zarządu kolei żelaznej pojawił się w biórze sejmowem z zapytaniem, czy w sejmie uchwalono już adres. Jednocześnie miał ten dyplomata w liberji oświadczyć, że w razie uchwalenia adresu Najj. Pan nie przyjedzie, zarząd kolei chce tedy znać rezultat rozpraw, by nie robić niepotrzebnych przygotowań. Mimo groźby, pochodzącej z tak autentycznego źródła, i mimo wymownych słów pana dr. Michała Gnoińskiego, sejm uchwalił punkt, zawierający żądania samorządu w sprawach ustawodawstwa cywilnego, karnego i policyjnego. P. dr. Michał Gnoiński jakoś bez najmniejszego skutku obsypał sejm kwiatami swojej wymowy — bo p. Zyblikiewicz śmiał się tak głośno, że nikt nie słyszał wywodów szanownego mówcy. Nakoniec mówca oświadczył, że każdemu wolno wypowiedzieć swoje zdanie, ale nieubłagany p. Zyblikiewicz, dla którego regulamin jest tak mało obowiązującym, jak dla czeskich dziennikarzy ustawa zasadnicza o wolności druku, wśród głośnego stukania laski marszałkowskiej obrócił ten argument na swoją korzyść, twierdząc, że śmiech jest także sposobem objawienia swojego zdania. Cieszy mię to, że będę miał sprzymierzeńca w p. Zyblikiewiczu, bo ilekroć poważyłem się dotychczas objawić moje zdanie za pomocą śmiechu, wszyscy demokraci tutejsi, ich ciotki, babki, a nawet ich szewcy i literaty krzyczeli, że to nie wolno, że to nieprzyzwoicie, niesumiennie, i Bóg wie co jeszcze.
Gdy pogłoska o służącym od kolei żelaznej i o jego kombinacjach politycznych okazała się bezskuteczną, i gdy rezolucja sejmowa miała się już ku trzeciemu czytaniu: puszczono w obieg po kurytarzach i przedpokojach sejmowych drugą, niemniej przerażającą wiadomość. Oto inspicjent teatralny miał opowiadać kelnerowi w kawiarni teatralnej, a ten odźwiernemu Wydziału krajowego, jako z namiestnictwa polecono dyrekcjom obydwu teatrów, by nie robiły kosztownych przygotowań, albowiem N. Pan nie przyjedzie. W sejmie oczywiście nikt temu nie uwierzył, ale natomiast jeden z koryfeuszów skrajnej opozycji pozasejmowej blizkim był samobójstwa, gdy się o tem dowiedział — przypisywał bowiem zmianę w zamiarach N. Pana swojemu brakowi umiarkowania politycznego, i nieukojonym był w rozpaczy, że tak potężnie przyczynił się do „presji“, wskutek której sejm uchwalił adres i rezolucje, a biało-czerwona jego kokarda, oznaka godności członka straży obywatelskiej, stała się przedwcześnie już tylko piękną pamiątką historyczną. Zaledwie udało się kilku przyjaciołom wytłumaczyć zacnemu obywatelowi, że to nie on spowodował adres i rezolucję, a więc może być wolnym od wyrzutów sumienia, tem bardziej, że monarcha bynajmniej nie ze względu na rozprawy sejmowe odroczył swoją podróż.
Drugim przedmiotem sprawozdań kronikarskich jest w sejmie frakcja świętojurska. Już nawet niemieckie dzienniki przestały się nią interesować. Podczas rozpraw ostatnich, włościanie, obałamuceni przez swoich kolegówzastupnyków, siedzieli w przedpokoju, gdzie ich pilnował zmieniający się z kolei dyżurny zastupnyk, aby nie poszli do sali. Mimo to, posłowie Kowbasiuk, Koroluk, ks. Dzerowicz i p. Kocko znajdowali się w sali obrad podczas rozpraw i głosowania nad adresem. Snąć dyżurny zdrzemał się i źle dopełnił swego obowiązku. Wczoraj, już cały szanowny zastęp znajdował się na swojem (?) miejscu, by bronić wyboru ks. Krasickiego. Obrona szła źle — włościanie głosowaii z większością, a p. Kowalski w zapale krasomówczym zapomniał się, i zaczął mówić tak czysto i dobrze po polsku, że go ks. Pawlików musiał ciągnąć za surdut, by mu przypomnieć, że pełni przecież funkcje „russkiego“ człowieka!
W nieszczęśliwej Warszawie nie wolno dzinnikom podawać sprawozdań o obradach sejmu galicyjskiego, oprócz kilku wyjątków, które im pozwalają tłumaczyć z pism niemieckich. Tłumacz Gazety Warszawskiej, równie biegły w języku niemieckim, jak p. Kowalski w ruszczyźnie, w niedocieczony dla nas sposób — wydobył z Nowej Pressy wiadomość, że sejm lwowski uchwalił ustawę, przepisującą karę dla tych, którzy uchylają się od prawa wyboru przez lekkomyślność (!) i że jakiś poseł Koszyes wniósł poprawkę do tej ustawy. Dziwna rzecz, że przy takiej nieznajomości języka niemieckiego, można w Gazecie Warszawskiej znaleźć germanizmy jak np. „statki uchwyciły ogień“. W ogóle poprawność języka w pismach warszawskich nie jest większą, niż u nas.