<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 71. z d. 28. marca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
63.
Jeszcze raz o mieszczanach i niemieszczanach. — Kołtuństwo „ad honores“. — Kasyno mieszczańskie we Lwowie; wybory do Wydziału. — O młodych doktorach praw i o różnych rodzajach praktyki jurydycznej. — Towarzystwo ku wspieraniu sceny polskiej we Lwowie. — Sprawa fundacji Skarbkowskiej „jest w Wiedniu“. — Święcone dla wychodźców. — Przybycie Libelta do Lwowa.

Czy życie w resursie, w kasynie, w klubie, i jak się tam jeszcze nazywają owe różne zamknięte kółka towarzyskie, jest życiem publicznem czy prywatnem? Na to pytanie możnaby z równą może słusznością odpowiedzieć tak, i nie. Jużci nie można twierdzić, by człowiek, który przychodzi o pewnej porze do pewnego lokalu, by tam zjeść kolację, przeczytać dzienniki, pogawędzić ze znajomymi i zagrać w karty albo w bilar — pełniąc wszystkie te czynności, odbywał jakąkolwiek funkcję publiczną. A ponieważ w resursach nie robi się nic innego, więc życie w nich jest życiem prywatnem, i tem samem usuwa się z pod kontroli tej opinii publicznej, która się wyraża za pośrednictwem prasy.
Ale z drugiej strony, kółko zamknięte, utworzone w celu ułatwienia pożycia towarzyskiego ludziom, którzy powinni schodzić się i widywać w chwilach wolnych od zatrudnień, ma także i wyższe cele, zbyt widoczne, by wyliczanie ich było tu potrzebnem. Przypuszczamy, że wzląd na te wyższe cele stał się powodem, iż dzienniki traktują czasem wewnętrzne sprawy stowarzyszeń tego rodzaju jak gdyby sprawy publiczne.
Nieoswojenie się z wolnością prasy jest u nas tak wielkie, że radzi jesteśmy, iż nie od nas wychodzi pierwszy przykład publicznego poruszania kwestyj tego rodzaju. Radzi jesteśmy, że ci właśnie panowie, których znana drażliwość oburzyłaby się była na nas bez wątpienia, sami dali ten przykład, i postawili na porządku dziennym niektóre drobne wewnętrzne sprawy kasyna mieszczańskiego we Lwowie.
Odkąd w mieszczaństwie lwowskiem obudził się duch polski, znajdowali się zawsze jacyś agitatorowie, którzy usiłowali wyzyskać dla własnych swoich celów i widoków to rozbudzone zajmowanie się mieszczan sprawą publiczną. Korzystali z miłości własnej i ambicji pojedynczych indywiduów, budzili i żywili w całej klasie obywateli miejskiej ową staromieszczańską wadę umysłową, której nazwy tu przytaczać nie chcemy, bo postanowiliśmy na dzisiaj nie dotykać całej tej sprawy bez glasowanych rękawiczek, a nazwanie rzeczy po właściwem imieniu wziętoby może za takie uchybienie, jak n. p. pojawienie się na balu w codziennym tużurku. Dosyć, że jest, wada, której schlebiali i którą, pielęgnowali ci agitatorowie. Wada ta polega na tem, że przejęty nią obywatel miejski dzieli ludność, zamieszkującą miasto, na dwie klasy, t. j. na mieszczan i na nie-mieszczan. Mieszczanami są tylko ci, którzy posiadają kamienicę, warstat, handel, szynk, traktjernię, kawiarnię, i t. p. Nie-mieszczanami są adwokaci, notarjusze, urzędnicy, profesorowie, artyści, literaci i dziennikarze. Subtelne to rozróżnienie nie rozciąga się atoli na tych literatów i dziennikarzy, którzy trudnią się powyżej wzmiankowaną agitacją. Ci są prawie mieszczanami, kołtunami ad honores — ach, przepraszam, otóż wymknęło mi się to fatalne słowo; zgubiłem moje glasowane rękawiczki! Powinienbym cofnąć to wyrażenie, ale stało się — nie lubię cofać prawdy, choćby w dalszem jej zastowaniu i przeprowadzeniu wypadło narazić się jednemu lub drugiemu koledze literatowi i dziennikarzowi. Zresztą, czy to moja wina, że p. R. albo p. S. są rzeczywiście — kołtunami ad honores? Wszak sami tak pragną tego zaszczytu!
Kasyno mieszczańskie, założone przez „mieszczan“ i „niemieszczan“, jest ogniskiem, przy którem rozdwajane w ten sposób dwie klasy ludności mogą stykać się i łączyć z sobą, przy którem powinno się i można zapomnieć, że ten członek Towarzystwa w chwilach, niepoświęconych rozrywce, zawiaduje swoją pracownią obuwia, ten znowu swoim warstatem, wyrabiającym pozwy, repliki itp., a tamten, nie mając pracowni ani warstatu, pisuje artykuły lub uczy dzieci. W istocie, w kasynie mieszczańskiem zacierają się te wszystkie różnice. Przydałoby się może tylko jeszcze nadanie jakiegoś kierunku, cokolwiek wyższego nad cele jedzenia, picia i grania w karty lub w bilar, ażeby kasyno to stało się jedną z najzbawienniejszych instytucyj w naszem mieście.
Z biegiem czasu, przystąpiło do kasyna nierównie więcej „niemieszczan“ niż „mieszczan“. Niektórzy kołtunowie ad honores, spostrzegłszy to, zaczęli wmawiać w mieszczan, że kasyno przestaje już być mieszczańskiem, że „inteligencja“ ruguje ich zewsząd i t. d. Tym literackim, honorowym kołtunom wydaje się, że we Lwowie niepowinne istnieć żadne Towarzystwa, tylko takie, w którychby oni rej wodzili swoim rozumem, swoją wyższością umysłową i moralną. W kasynie wśród 6 — 700 członków, należących do najwykształceńszej klasy społeczeństwa, mało mieli pola do wywierania takiej przewagi, pragnęli tedy przynajmniej, ażeby z ich ramienia wyszła władza, zawiadująca gospodarstwem, władza nad bilarami, kartami, gazem, służbą itp. Podczas gdy podjęcie się takich funkcyj jest w gruncie tylko ciężarem, który biorą na siebie niektórzy członkowie z nieocenionej w oczach naszych grzeczności, tym panom wydało się, iż godność wydziałowego jest jednym z pierwszych zaszczytów obywatelskich, jakich zapragnąć może zwykły śmiertelnik.
Agitowali tedy, zwołali nawet przedwyborcze zgromadzenie w prywatnym domu, ułożyli listę kandydatów „mieszczańskich“ i wydrukowali kartki. To wywołało mimowolną kontr-agitację. Ni ztąd, ni zowąd, pojawiły się na ogólnem zgromadzeniu także i inne kartki drukowane, z listą innych kandydatów, „mieszczan“ i „niemieszczan“. Liczba oddających te kartki była dwa razy większą, niż strony przeciwnej, a gdyby się byli zebrali wszyscy członkowie, stosunek byłby jeszcze korzystniejszy dla kontr-agitacji, bo jak 6:1. Ale ponieważ kontr-agitacja ta nie była wynikiem konspiracji, dążącej do jakichś celów wytkniętych; ponieważ spostrzeżono, że agitatorowie byliby bardzo urażeni, gdyby niektórzy z ich kandydatów pozostali w mniejszości; ponieważ to mogło dać powód do rozdwojenia, którego każdy uniknąć pragnął: więc na owych drugich kartkach podopisywano nazwiska z listy, ułożonej przez agitatorów na przedwyborczem ich zgromadzeniu, i wybory wypadły ku powszechnemu zadowoleniu.
Taki jest prawdziwy przebieg rzeczy. Tymczasem Dziennik Lwowski, któremu przed innemi należy się wzmiankowany powyżej tytuł ad honores, ogłasza światu, że inteligencja chciała wyrugować „mieszczan“ z Wydziału, że agitację tę zrobili „młodzi doktorowie praw, którzy nie mając praktyki, zalegają kasyno“ itd. itd.
Nie urazi to nikogo, że Dziennik Lwowski znowu raz w swoim tak młodym wieku rozminął się z prawdą — wydarzy mu się to jeszcze nieraz, i może być zawsze pewnym pobłażania publiczności. Wszak publiczność składa się głównie z rodziców, którzy wiedzą, że dzieci mają czasem brzydkie nałogi, niepodobne do wyleczenia. A jednak, kochamy dzieci. Musimy kochać każdego, tak jak on jest, a nie tak, jak być powinien, bo trudno przerobić to, co jest dziełem natury. Natura dała Dziennikowi Lwowskiemu brzydką wadę rozmijania się z prawdą, c'est plus fort que lui, — kochajmy go wraz z jego wadami!
Co się tyczy młodych doktorów praw, niechaj p. Romanowicz, jako odpowiedzialny redaktor, i p. dr. H. Jasiński, jako właściciel drukarni Dziennika Lwowskiego rozważą, że nie każdy młody prawnik, który nie redaguje tego szacownego organu, musi być pozbawionym praktyki. Praktyka jurydyczna nie polega wyłącznie na pisaniu artykułów, żądających, by zniesiono jus primae... albo wykazujących, iż zniesienie więzienia za długi zawisłem jest od reformy procedury karnej. Jeżeli więc młodzi doktorowie praw, których można widzieć wieczorem szukających rozrywki W kasynie, nie robią etnograficznych poszukiwań w okolicy Paragwaj, nie budują kolei żelaznych na księżycu, i nie obliczają paralaksy słońca za pomocą Planimetrji Mocnika, przeznaczonej dla 3ciej klasy szkół gimnazjalnych; to jeszcze zawsze od 9 — 12 rano a od 3ciej do 6tej popołudniu pracują w swoich biurach daleko pożyteczniej, niż gdyby się oddawali wszystkim tym, bez wątpienia, nader uczonym i ciekawym manipulacjom.
Zawiązało się tu Towarzystwo w celu wspierania sceny narodowej, którego zadaniem jest wspierać wszelkiemi siłami rozwój sceny polskiej we Lwowie. Założenie szkoły dramatycznej, rozpisywanie konkursów na dzieła dramatyczne, zachęcanie i wspieranie młodych talentów artystycznych, oto są środki, które mogą prowadzić do tego celu. Żałować wypada, że statuta Towarzystwa nie wkładają na członków obowiązku uczęszczania na inne widowiska, jak tylko na polskie. Obawiano się, że zastrzeżenie tego rodzaju zbyt mało zwolenników zjedna Towarzystwu między publicznością. Dla pozyskania większej liczby członków, poświęcono tedy cel, do którego najbardziej właśnie dążyć należało, i źle uczyniono. Co Towarzystwu po członkach, którzy nie wstydzą się, że z ich bywania w teatrze niemieckim pisma wiedeńskie wysnuwają ciągle dowód, iż Lwów ma więcej niemieckiej niż polskiej publiczności?
Sprawa fundacji Skarbkowskiej „jest w Wiedniu“. Ile to spraw naszych jest w Wiedniu! Nie wiemy, w jakim humorze jest dziś p. Giskra, czy mu przypadkiem nagniotki nie dokuczają, albo czy niema migreny — nie wiemy tedy, jakie szanse mają dziś te nasze sprawy. Jedno tylko jest pewnem, oto, że pobyt sprawy fundacji Skarbkowskiej w Wiedniu jest dla Rady administracyjnej doskonałym, bardzo pożądanym pretekstem, by tymczasem zostawić wszystko in statu quo. Czy Rada administracyjna obawia się może także jakich „bezpośrednich wyborów“, że tak mocno unika wszelkich energiczniejszych kroków? Ryzyko nie byłoby przecież tak wielkie, gdyby zamknięto kosztowny teatr niemiecki. W najgorszym razie, musianoby go otworzyć napowrót, i nic więcej. Dlaczegóż nie próbować środka, który może pomódz fundacji, a zaszkodzić jej nie może?

∗             ∗

Wśród wesołego oczekiwania zbliżających się świąt Wielkanocnych, znalazła się we Lwowie przecież garstka ludzi, którzy myśleli nie tylko o sobie. Garstka ta postanowiła przyrządzić święcone dla wychodźców polskich, zamieszkałych w St. Gallen w Szwajcarji. Rzeźnicy tutejsi, zawezwani do wzięcia udziału, uczynili to jak najchętniej, jak najserdeczniej, i z podziękowaniem za to, iż dano im sposobność sprawienia tułaczom tej przyjemności,. jaką dla nich będzie dowód bratniej pamięci ze strony ziomków. Wysłano tedy kilka cetnarów święconego do St. Gallen. Gdyby myśl podobną poruszono wcześniej i publicznie, możnaby było obdzielić wszystkie małe gminy nasze emigracyjne. Dziwi nas, że tego nie uczyniono.
Wkótce przybędzie do Krakowa, a dnia 10. kwietnia i do Lwowa gość znakomity i ukochany, dr. Karol Libelt, w towarzystwie dr. Małeckiego, na zaproszenie Towarzystwa naukowo-literackiego. Obaj będą mieli publiczne odczyty. We Lwowie i wzdłuż kolei krakowsko lwowskiej przygotowują znakomitemu patrjocie, żołnierzowi, uczonemu i mężowi stanu godne jego niepospolitych zasług przyjęcie.

(Gazeta Narodowa, Nr. 71. z d. 28. marca 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.