<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 69. z d. 25. marca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
64.
Dualizm uczucia. — Sądy przysięgłych. — Niezawisłość, sumienie i najlepsze rozumienie. Gramatyka, matematyka, postęp socjalny i nasi ewentualni sędziowie.

Święto uroczyste wśród Wielkiego Tygodnia, poświęconego gorzkim żalom i ponurym rozpamiętywaniom, jest bezsprzecznie anomalią obrzędową. Prawowierny katolik z jednej strony ma się smucić, rozpamiętywając mękę swego Zbawiciela i złość rodzaju ludzkiego, który nawet Syna Bożego ukrzyżował, a z drugiej strony wypada mu weselić się, bo kościół obchodzi Zwiastowanie zesłania łaski odradzającej i zbawiającej na ten padół płaczu.
Jest to jednakowoż dualizm uczucia, do którego my Polacy jesteśmy bardzo przyzwyczajeni. Nie dlatego, że żyje nas 5 milionów w państwie dualistycznie urządzonem, i że między tą a tamtą stroną Litawy zachodzi mniej więcej ta sama różnica, co między Wielkim Piątkiem i Wielkanocą. Ale dla nas w ogóle niema wesela, do którego nie mięszałby się ciężki smutek i niema chwili tak czarnej, którejby bodaj słabym blaskiem nie rozweselała — nadzieja.
Gdybym chciał przytaczać wszystkie przykłady podobnego rozdwojenia naszych wrażeń, musiałbym zacząć od wielkich i ważnych wydarzeń dziejowych, o których lepiej Gazecie pomówić na innem miejscu — bo kronikarz jej ma niestety tę złą sławę, iż niezdolnym jest z należytą powagą i z odpowiedniem namaszczeniem mówić o rzeczach poważnych. Pocóż mi silić się na podniosłe słowa, skoro wszystko, cobym powiedział, w oczach uprzedzonej przeciw mnie publiczności będzie tylko żartem?
Doświadczyłem tego nieraz. Mówiłem o wielkich ludziach i o wielkich rzeczach — prawda, że tylko o galicyjskich — z największem uszanowaniem, podnosiłem te ich zalety, które z mojego stanowiska kronikarskiego wydały mi się najgodniejszemi uwagi, — a rezultat był ten, że nie dawno wyliczono w pismach publicznych cały szereg znakomitości i świętości krajowych z tym dodatkiem, iż je z nieważyłem, zelżyłem, zmięszałem z błotem....
Widocznie dobre moje chęci są i będą zawsze zapoznanemi. Nie będę tedy mówił o istniejących już wielkościach, o rzeczach, dla których każdy dobry Galicjanin ma tradycyjne i wrodzone uwielbienie, których wiek domaga się czci i szacunku. Zaniecham nawet polemiki z osobami, których organem jest dziennik, przejęty czcią dla wyjątkowej zacności niektórych rodzin.
Ale są rzeczy nowe, nieznane jeszcze, dopiero wchodzące w życie, o których wolno może pomówić kronikarzowi bez obrażenia drażliwości publicznej.
Oto mamy n. p. sądy przysięgłych.
Czytaliśmy w różnych, zakazanych dawniej książkach, że niema niczego, coby tak zabezpieczało wolność obywatelską, coby tak zapobiegało sanowali rządzących, jak niezawisłe sądownictwo. Czytaliśmy także, że najniezawiślejszemi sądami, są sądy przysięgłych. Witajmy tedy zaprowadzenie tych sądów, przynajmniej w sprawach prasowych, jako rękojmię swobód obywatelskich; cieszmy się, że nie będą nas już sądzić zawiśli sędziowie według brzmienia elastycznych paragrafów, ale niezawiśli obywatele według swego sumienia i rozumienia. O, cieszmy się!...
Ale jak mimo uroczyście dziś obchodzonego Zwiastowania Najświętszej Panny, nie możemy zapomnieć, iż znajdujemy się w samym środku Wielkiego Tygodnia, tak i do radości naszej z powodu tak wielkiego postępu w liberalizmie przedlitawskim, mięsza się mimoli jakieś przykre uczucie.
Będą nas sądzić niezawiśli obywatele według swego sumienia i najlepszego rozumienia.
Niestety! któż zdoła oprzeć sie myśli, że tych niezawisłych obywateli mamy bardzo, bardzo mało! Niezawisłość od łaski lub niełaski p. ministra, sprawiedliwości nie jest jeszcze zupełną, niezawisłością.
Sumienie bez żadnej wątpliwości jest najlepszym w świecie kodeksem, ale w kodeksie tym brakuje niejednemu z nas bardzo wiele kartek, a na marginesach są zawsze jakieś dopiski, i przypiski takie, że trudno o dwa egzemplarze, zupełnie z sobą zgodne.
Najfatalniej zaś ma się rzecz z owem „najlepszem rozumieniem“. Osobliwie już w sprawach prasowych, nawet najzupełniejsza niezawisłość i najskrupulatniejsze sumienie nie wiele pomogą bez jasnego rozumienia rzeczy. A jest to przedmiot, o który u nas bardzo trudno^ Niejednego z nas bito, i tęgo bito w szkołach — koledzy jego poświadczają tę okoliczność — ale cóż? Oto wyszedł „na ludzi“, ma kamienicę, ma i znaczenie między obywatelami, nie kradnie, nie rozbija, — słowem, człek niezawisły i zacny; tylko że z bicia w szkole nie zostało mu się nic, oprócz wspomnienia, jak to bolało. W procesach prasowych nieraz potrzeba orzec, jak ma być rozumianym ten lub ów wyraz, bo od tego tłumaczenia zawisła karygodność inkryminowanego pisma. Któż zaręczy, że obywatel bity, i tęgo bity w szkołach, spotkał się kiedy w życiu z wyrazem, o który chodzi? Jednemu n. p. wyraz „koryfeusz“ wyda się czemś pochwalnem, a drugi uważa go za krwawą obrazę. I nie potrzeba jeździć do Śniatyna, by się spotkać z taką interpretacją. Mieliśmy na bruku lwowskim bardzo przekonujące dowody, że bicie w szkołach nie jest dobrym sposobem zaszczepiania wiedzy.
Zeszłego roku w lecie wydał ktoś pisemko ulotne przeciw zgromadzeniom ludowym, i zwracając się do miłości własnej obywateli niezawisłych, osiadłych, i zacnych, wymienił kilku z nich, przedstawiając, że na  zgromadzeniu ludowem każdy z Krakowskiego będzie miał  tyle głosu co oni. Tymczasem, szanowni ci obywatele, którzy niezadługo będą może według „najlepszego swego rozumienia“ sądzić sprawy prasowe, nie najlepiej zrozumieli to wyjaśnienie. Ponieważ wyraz obelżywy wydrukowany był w tym samym wierszu, co ich nazwiska, wzięli to za obelgę, do nich zastosowaną. Z tego wynika, że możemy mieć taki skład sądów przysięgłych, wobec którego pp. pisarze będą musieli ostrożniej obchodzić się z piórkiem, niż wobec cenzury.
Przynajmniej ci niezawiśli, osiadli i zacni obywatele, o których powyżej wspomniałem, nie robią rzemiosła ze swojego daru rozumienia trudnych rzeczy. Ale mamy w tej naszej pięknej i tylu geniuszami obdarzonej ziemi uczonych i literatów, których „najlepszemu rozumieniu“ nie podobnaby powierzyć ani cudzych prac literackich, ani nawet ich własnych, — sami nie rozumieją tego co piszą. Niejeden wykłada n. p. o kosmografii, rysuje na tablicy zawiłe figury geometryczne, a byłby w kłopocie, gdyby mu przyszło orzec, czy nie jest przypadkiem czemś bardzo podobnem do konstytucjonalizmu austrjackiego, do autonomii krajowej, i do zdolności pedagodicznych samegoż szanownego prelegenta.
Tyle co do „najlepszego rozumienia“ kwestyj gramatycznych, matematycznych, i t. p. Ale na tem nie koniec. Są jeszcze kwestje historyczne, socjalne, jeograficzne i t. p., które więcej daleko nastręczają trudności. W socjalnych mianowicie, zamęt pojęć jest u nas niesłychany. Wyobrażenia o prawdziwej równości, o prawach człowieka, mamy po części te same, które mieliśmy w wieku 18tym — i to, jeżeli mówię: mamy, nie myślę bynajmniej o potomkach uprzywilejowanej niegdyś klasy, ale o nas samych, mieszczanach i demokratach.

(Gazeta Narodowa, Nr. 69. z d. 25. marca r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.