Kroniki lwowskie/66
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Gazeta Narodowa Nr. 73. z d. 1. kwietnia r. 1869 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Znajdzie się zapewne jakiś uczony, historyczny wywód, co do początków dziwnego zwyczaju zwodzenia się w dzień 1. kwietnia. U nas na wsi utrzymuje się mniemanie, że za czasów króla Lecha czy Popiela, kiedy naród bardzo narzekał na uciążliwe podatki, minister finansów obiecał zniżyć je z 1ym kwietnia. Następnie, 31. marca wieczór, król kazał otworzyć wszystkie swoje piwnice i powytaczać beczki z miodem. Naród aż do białego dnia używał z rozkoszą słodkiego napoju, a potem spał cały dzień niemniej słodko, tak, że pierwszy kwietnia przeminął i nikomu nie przyszło na myśl upomnieć się o dotrzymanie obietnicy. I odtąd weszło w zwyczaj „durzyć się“ zawsze 1. kwietnia.
Ponieważ atoli naród polski wszystkie złe i dobre zwyczaje i nawyczki swoje posuwa chętnie aż do najskrajniejszej ostateczności, więc rozlubowawszy się raz w rozkosznem odurzeniu, nie poprzestał na jednym dniu w roku, ale z czasem począł „durzyć się“ bez przerwy, choć mu już nie dawano miodu.
Jestto naród złożony z samych optymistów, a jeżeli są w łonie jego i pesymiści, to ci tylko udają niedowiarków, w istocie zaś durzą się tak dobrze, jak inni. Od Nowego roku do Sylwestra, dajemy się oszukiwać 365 razy w zwykłe lata, a o jeden raz więcej, kiedy luty ma dni dwadzieścia i dziewięć. Godziłoby się tedy może zaprowadzić zwyczaj nie-uwodzenia się, raz przynajmniej na rok, np. właśnie 1. kwietnia. Zróbmy początek, podajmy narodowi dzisiaj kilka doniesień całkiem autentycznych, i opartych na niesangwinicznem zapatrywania się na świat i na ludzi.
Nowin takich posiadamy zawsze z pół kopy w naszej tece kranikarskiej, i miło nam skorzystać z tej sposobności podania ich do wiadomości publicznej.
Najprzód, piszą nam z Krakowa, że usiłowania w celu utworzenia „narodowego stronnictwa polskiego“, któremi zajmuje się redakcja Kraju, biorą obrót bardzo pomyślny. Udało się bowiem odkryć na Kazimierzu indywiduum, które obiecało nawet przystać na zawsze do Polaków, byle mu dano jaką małą koncesyjkę, albo akcję gründerską. Indywiduum to żeni się wkrótce i wraz ze swojem potomstwem stanowić będzie całą narodowo-stronniczą, polską rodzinę. Słychać także, że w lasach Niepołomickich widziano temi dniami jakiegoś Polaka. Kraj wysłał kilkunastu korespondentów swoich do Niepołomic w celu zrobienia obławy na ten rzadki egzemplarz. Oprócz tych dwóch żywych Polaków, redakcja Kraju posiada jeszcze kilku wypychanych, i temsamem „narodowe stronnictwo polskie“ można uważać jako sformowane. Co też to będzie za zdziwienie między morzem Czarnem a Bałtyckiem, między Karpatami a Dźwiną, gdy usłyszą o istnieniu tylu naraz Polaków!
Według telegramu z Paryża, któryśmy otrzymali wczoraj wieczór, cesarz Napoleon ma być mocno poruszonym rezultatem wyborów do Wydziału kasyna mieszczańskiego we Lwowie. W samą niedzielę wielkanocną odbyła się w Tuilerjach Rada ministrów, na której zastanawiano się obszernie nad tą ważną kwestją. Mazurki i baby cesarzowej Eugenii pozostały tego dnia nietknięte, bo cesarz zajęty był czytaniem nadesłanego mu ze Lwowa memorjału o uciemiężeniu mieszczan przez inteligencję, i o niesłychanych agitacjach, których widownią było kasyno mieszczańskie. W tutejszych kołach opozycyjnych słychać, że dla załatwienia tej sprawy zwołaną będzie konferencja europejska. Rzecz cała ułoży się tedy w drodze pokojowej, ale nie bez wielkiego rozlewu atramentu. Pewien mąż stanu, znany z pięknej mowy francuzkiej, którą miał przeszłego roku w Rapperswyl, powołany już został w tym celu do Paryża.
Z nowin brukowych najważniejszą jest ta, że arystokracja nasza zaczyna powoli wciągać do towarzystwa swego ludzi nauki, artystów, literatów i t. d. Jest to postęp nielada. Niedawno, w pewnym jaśnie oświeconym domu, odbył się wieczorek, na który pozwolono przyjść dwom „i t. d.“ (t. j. nie ludziom nauki, nie literatom i nie artystom). Rozmowa toczyła się około różnych przedmiotów, między innemi zaś wspomniał ktoś o najnowszej kompozycji pewnego wielkiego maestro miejscowego, który zrobił muzykę do znanej pieśni Chochlika, naśladowanej z „Dwóch rycerzy“ Heinego. Książę wyraził życzenie, by mógł słyszeć ten utwór, poczem jeden „i t. d.“ przystojny demokrata, odśpiewał z werwą i uczuciem ów poemat, opiewający jego i kolegów jego żale, bole i nadzieje. Gdy doszedł do zwrotki:
— Rzecze, wzrok zaćmiwszy chmurą,
„Nam, narodu luminarzom,
wyraz jego głosu był rozdzierającym serce, i obydwaj „i t. d.“ spojrzeli z boleścią na swoje nogi. Książę, rozrzewniony do łez, wyjął z kieszeni piątkę i ofiarował ją śpiewającemu „i t. d“, ale ten oczywiście nie przyjął daru, tłumacząc księciu, że poeta tylko moralne buty miał tu na myśli. Ta bezinteresowność sprawiła w sferach arystokratycznych niemałe wrażenie!
W świecie giełdowym i konsorcyjnym wywołałoby to może nielada senzację, gdybym doniósł, że dziś w Wiedniu akcje kredytowe poszły na 350 — ale ze względu na datę nikt temu uwierzyć nie zechce. Ograniczę się tedy na krótkiej wzmiance, że konsorcjum księcia Ponińskiego, zważywszy, jak wiele krajowi zależy na szybkim wybudowaniu kolei przemysko-husiatyńskiej, i jak nieobywatelskiem jest ciągłe wysuwanie niemożliwych projektów, przewlekających tylko całą sprawę, postanowiło odstąpić od konkurencji. zwłaszcza, że ks. Ponióski i spółka przekonali się, iż naprawdę lepiej prowadzić kolej przez Kałusz, Stanisławów, Tyśmienicę i Tłumacz, niż nizinami Dniestru, gdzie niema żadnej kopalni, żadnej fabryki, żadnego handlowego miasta. No — ale to już prawdziwe Prima Aprilis, temu już nikt nie uwierzy, nawet ten, coby uwierzył w istnienie Polaków około Niepołomic i w europejską doniosłość sprawy kasynowej. Odwołuję sam to doniesienie.