<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 90. z d. 18. kwietnia r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
68.
Przyjęcie Libelta. — Uwagi gastronomiczne. — Obchód rocznicy unii lubelskiej. — Nowa era tromtadratyzmu. — Chochlik i Ziemiałkowski.

Tydzień ubiegły poświęcony był głównie przyjęciu Libelta; nawet ogólne zajęcie, jakie budzi przebieg politycznych naszych spraw w Wiedniu, ustąpiło przez ten czas na drugi plan wobec szczerej serdeczności, z jaką witano znakomitego gościa z Wielkopolskiej ziemi. Wszystkie stany i klasy, wszystkie korporacje i stowarzyszenia współ u biegały się przy tej sposobności. Nie było tej ekskluzywności, która tak niemile uderzała niedawno w przyjęciu Kraszewskiego; nikt nie wykluczał drugiego od udziału w przyjęciu, a jeżeli zważymy, że oprócz swoich zasług literackich, Libelt jest jeszcze mężem politycznym i mężem czynnego udziału w sprawach narodowych, to pojmiemy, iż tym razem przyjęcie musiało przybrać niemal charakter demonstracji ludowej.
Wśród wzniosłych i rozrzewniających wrażeń, jakich doznaliśmy, nie obeszło się i bez materjału do spostrzeżeń weselszej natury, ale tym razem, ze względu na uroczystość chwili, wstrzymamy się od wyzyskiwania tej tak ponętnej strony. Nie mamy tu oczywiście na myśli żadnego z tych mówców, którzy mówili, ani z tych, którzy z rozrzewnienia lub innej jakiej przyczyny, zapomnieli języka w gębie wtenczas, kiedy był najpotrzebniejszy. Broń Boże! Wiemy to dobrze, że najtrudniej o gładkie słowa wtenczas, kiedy serce jest pełne. Prawda, że Libelt w ciągu długiej swojej politycznej karjery nie słyszał może nigdy tyle naraz poronionych płodów kunsztu krasomówczego, co u nas wciągu dni czterech, ale też nie miał może sposobności — oprócz w r. 1848 — wiedzieć w mieście polskiem tyle gorących i swobodnych objawów patrjotycznógo ducha.
Są jednak podrzędne szczegóły przy każdej takiej uroczystości, na które należałoby na przyszłość zwracać więcej uwagi. I tak na przykład komitet, urządzający obiad, powinien sobie zawsze przybierać do pomocy jakiego gastronoma, albowiem nietylko duchem, słowem Bożem i zimną polędwicą żyje człowiek, ale także ugotowanemi na mięko kartoflami, dobrze utuczonemi indykami i t. p. — Oprócz tego ludzie od czasu nieboszczyka Diogenesa nawykli do różnych jeszcze innych rzeczy, a mianowicie do używania serwet i do odmieniania nożów i widelców przy każdej potrawie. Nauka, literatura, sztuki piękne nawet mogą kwitnąć i bez tych zbytków — ale trochę komfortu nie zawadzi im nigdy.
Odwidziny Libelta w naszem mieście połączone były z zapowiedzią niemniej miłych odwidzin znaczniejszej liczby Wielkopolan. Ma to nastąpić w sierpniu. Ponieważ 10. sierpnia przypada 3001etnia rocznica unii lubelskiej, i ponieważ my tę pamiątkę wieczystego połączenia i zbratania Polski, Litwy i Rusi obchodzić będziemy uroczyście na tej naszej ruskiej, a przecież polskiej ziemi, więc zrobiono uwagę, że przyjazd Wielkopolan podwójnie nam wówczas będzie miłym i pożądanym. Lublin, właściwe miejsce obchodu, pod rządami generał-majora Bućkowskiego zaledwie będzie śmiał przypomnieć sobie o tem, co przed 300 laty w jego murach się działo: Litwa cała, przygnieciona morderczą dłonią Moskwy, po cichu tylko będzie mogła westchnąć do Boga, by wróciły dla niej złote, Zygmuntowskie czasy — na Rusi za kordonem nie wolno nawet wymawiać wyrazu: Polska; najodpowiedniejszem tedy miejscem obchodu będzie tym razem Lwów, lub inne jakie miasto wschodniej Galicji, jeżeliby przypadkiem w sierpniu odbywały się posiedzenia sejmowe i obchód publiczny był W sprzeczności z ustawami. Przybycie rodaków od Gniezna, Kruszwicy i od morza Bałtyckiego, od Tatrów i Wisły, doda świetności obchodowi. Tylko Litwy nie będzie — ale duch Mickiewicza i Kościuszki unosić się będzie nad nami, więc i trzeciej siostry nie braknie przy uroczystem wznowieniu starego, bratniego sojuszu. Mamy nadzieję,, że inne pisma polskie powtórzą myśl, w powyższych słowach wyrażoną, i że znajdzie ona odgłos wszędzie, gdziekolwiek swobodniej dolecieć może polskie słowo.
Pisma polskie! Powtarzają one niejedno za nami, — wczoraj nawet jakiś z-Krajny artysta-dziennikarz podjął się ilustrować jeden z artykułów Ga, zety. Artysta ten, którego mamy przyjemność znać osobiście, miał za młodu to nieszczęście, że nauczyciel jego, trzymający się jakiejś nowej metody uczenia, uczył go pisać w przód nim czytać. Później, młodzieniec porzucił szkoły, a przy umiejętności władania piórem obok nieznajomości zasad sylabizowania został humorystą i postrachem wszystkich tych ludzi, którzy boją się, by ich „nie drukowano“. Niedawno, w kawiarni, czy w restauracji, piórowładny młodzieniec słyszał, jak ktoś czytał głośno w Gazecie Narodowej, że zarzuty Kraju przeciw delegacji polskiej z powodu odrzucenia odrębnego stanowiska dla Galicji są niesłuszne, albowiem Ziemiałkowski przyznał w swojem oświadczeniu, że koło polskie nigdy nad przyjęciem lub odrzuceniem takiego stanowiska nie obradowało, bo nikt nic podobnego nie proponował. Proponowano tylko to, cośmy już mieli, i chciano, ażeby natomiast delegacja zawotowała bardziej jeszcze centralistyczną ustawę dla reszty krajów przedlitawskich. Młodzieniec, który ze względu na swoją „magnam, artis syllabizandi ignorantiam“ nigdy oświadczenia Ziemiałkowskiego w Debacie nie czytał, i tylko znowu gdzieś w kawiarni część jej słyszał, a mianowicie kawałek ze środka i ustęp końcowy: „Racz panie redaktorze przyjąć i t. d.“ zestawił obydwa zasłyszane fragmenta i odkrył, że nie zawierają one obydwa tej samej myśli. Tym sposobem Kraj wzbogacony został wczoraj artykulikiem, inaugurującym erę „tromtadratyzmu konserwatywnego“. Dotychczas, mieliśmy tylko tromtadratyzm czerwony, federalistyczny — obecnie mamy już konserwatywny, grudniowo-konstytucyjny, legalno-nożny. Chochlikowi przybędzie materjał nieoceniony, prawdziwa kopalnia humoru, któraby była została nieznaną, gdyby kto z litości chrześciańskiej przeczytał był piórowładnemu artyście-dziennikarzowi z oświadczenia Ziemiałkowskiego te słowa:
„to jednak przyznają mi wszyscy członkowie ówczesnego komitetu, że przyznanie Galicji stanowiska podobnego temu, jakie zajmuje Kroacja, w ówczesnym podkomitecie ani było proponowane, a tem mniej uchwalone, w skutek czego klub nasz nie był nawet w położeniu obradowania i powzięcia uchwały w tym przedmiocie.“
Ale dobra gwiazda Chochlika nie pozwoliła, by zarodek nowej ery tromtadratyzmu stłumiony był zaraz w swoim początku. Piórowładny młodzieniec wysłał do Kraju swoje dowcipne zestawienie. Kraj zrobił z tego artykuł polemiczny, i wielka radość panuje w narodowo-stronniczem dziennikarstwie z powodu, iż udało mu się złapać Gazetę na takiej sprzeczności. Chochlikowi nie braknie więc treści do przyszłorocznego kalendarza.
Na prima Aprilis, opieszały ten Chochliczysko napisał i wyrysował wiele bardzo budujących i zabawnych rzeczy — ale dotychczas ich jeszcze nie wydrukował. Tłoczą się dopiero powoli w drukarni Pillera, i wyjdą na świat z końcem tego miesiąca. Między innemi jest tam rysunek, który przedstawia prezesa koła poselskiego na szybkochodzie, i którego satyryczna strona polega na kontraście między szybkochodem a powolnem traktowaniem sprawy rezolucyjnej przez delegację. Może Ziemiałkowski odpowie Chochlikowi: „Księże prałacie, czemu tak nie robicie, jak nauczacie?“ Jeżeli u lekkiego Chochlika prima Aprilis przypada dopiero z końcem kwietnia, to czegóż może żądać od poważnych naszych delegatów?

(Gazeta Narodowa, Nr. 90. z d. 18. kwietnia r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.