<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 159. z d. 27. czerwca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
76.
Horoskop dla zgromadzenia wyborców. — „Światło Zagrobowe“, jego teraźniejszy i przyszły pożytek. — Rozprawa o różnych Gniewoszach i Łokietkach na korzyść pewnego recenzenta Wystawy obrazów. — Przykre położenie komisji etnograficznej moskiewskiej we Lwowie.

Wszelkie pospólstwo, niepłacące podatków, będzie mogło przypatrywać się dzisiaj w sali ratuszowej, jak n. p. wyborcy miasta Lwowa pociągać będą do odpowiedzialności posłów swoich za to, że tak niefortunnie chodzą około rzeczypospolitej. Są jednak tacy, którzy przepowiadają, że to wszystko skończy się, jak owa sławna kokoszą wojna za króla ś. p. Zygmunta Starego. Wszystko skrupi się na nieszczęsnej uchwale z d. 2. marca, a mianowicie federaliści obejdą się z nią tak, jak żydzi z Hamanem. Jeszcze roku zeszłego tłumaczył nam p. Smolka, że wszystkiemu złemu nie winna delegacja, ale winni ci, którzy ją wysłali. Zapewniają, że i teraz powtórzy się to samo, poczem wszyscy łącznemi siłami młócić będą, bezbronną uchwałę, i wśród powstającego ztąd łoskota zapomni każdy, po cc właściwie przyszedł. Szkoda, że hr. Leszek Borkowski nie jest wyborcą we Lwowie, usłyszelibyśmy z pewnością raz jeszcze, iż eventus stultorum magister. Łacińska ta filozofia znaczy w dosłownem polskiem tłumaczeniu, że nie od razu można poznać, czy Słowianin jest pismem moskiewskiem — i stosuje się wszędzie i do wszystkiego, a najprzód do sprawy wysłania delegacji. Kto nie wiedział, do czego to prowadzi, ten się dowiedział teraz, a kto nie wie, do czego zaprowadzi niewysłanie, niech się uda do duchów za pomocą Światła Zagrobowego, bo ja przyznam się, że jeszcze dziś także nie wiem — albo niech spróbuje raz na prawdę nie wysłać delegacji.
Wszak wiadomo już szanownym czytelnikom, co to jest Światło Zagrobowe? Jestto uzupełnienie cywilizacji galicyjskiej w kierunku spirytystycznym, przybliżenie strefy Nadpełtwiańskiej do Zachodu z jednej, a do świata duchów z drugiej strony. Nie będziemy już dłużej wschodnimi barbarzyńcami, wiedzącymi zaledwie, co się dzieje na drugiej ulicy; będziemy mieli co miesiąc najświeższe wiadomości z nieba, z piekła i czyśca, będziemy się znosić bezpośrednio z naszymi pradziadami i z naszemi prababkami, i będziemy mieli między innemi tę słodką pewność, że nasi wielcy mężowie, volksrednery, publicyści, literaci i krytycy nie umrą dla nas nigdy. Ja sam, gdy już będę na tamtym świecie, zamierzam ofiarować skromne moje usługi Światłu Zagrobowemu co niedzieli, i donosić mu będę regularnie, któremu księciu lub hrabiemu służyć będą nasi zmarli demokraci w świecie duchów. Tym sposobem, do najdalszych pokoleń dojdzie sława tych wielkich mężów, i w roku n. p. 1969 będzie można czytać w kronikach lwowskich: Dziś Rada gminna miasta Abdery w Elizjum, wybrała sławnego demokratę Sofroniusza scholarchą. — Scholarcha Sofroniusz był na recepcji u Jego Ekscelencji pana archonta w Abderze, i pocałował go w rękę. — Scholarcha Sofroniusz napisał bezimienny artykuł w dzienniku Elizjum, potępiający tych co całują w rękę archontów. — Scholarcha Sofroniusz otrzymał dziś ze łzami wdzięczności w oczach obietnicę od Jego Ekscelencji pana archonta, że jego dawne demokratyczne wybryki będą mu zapomniane. — Scholarcha Sofroniusz napisał w Elizjum znowu artykuł bezimienny, w którym piętnuje jako służalców i podłych renegatów tych wszystkich, którzy wypierają się zasad demokratycznych dla względów Jego Ekscelencji. I tak dalej, jak w r. 1869 — tylko rzecz będzie się działa za obłokami, na jakiej gwiaździe, której paralaksa może jeszcze nie będzie obliczoną.
Zdałoby się tymczasem, ażeby przystał do spirytystów znakomity estetyk, piszący sprawozdania z wystawy obrazów w Organie demokratycznym. Możeby mu Światło Zagrobowe pomogło skomunikować się z śp. Simlerem, by mu zmarły ten artysta wytłumaczył, co przedstawia obraz jego, znajdujący się na tegorocznej wystawie lwowskiej. Estetyk ten zna się doskonale na farbach, i rozróżnia nietylko zieloną od pomarańczowej, ale wie nawet, że między fioletem a tak do niego zbliżonym kolorem piasku zachodzi pewna różnica. Oprócz tego wie także, że kiedyś była jakaś Jadwiga, królowa polska, która wyszedłszy za mąż za Jagiełłę, złączyła Polskę z Litwą, w skutek czego wysypany będzie kopiec na szczycie Wysokiego zamku we Lwowie. Jak na recenzenta Organu demokratycznego, jest to prawie więcej, niż słusznie wymagać można, ale ten nadmiar erudycji przewrócił mu wszystko w głowie do góry nogami, i ztąd poszło, że zdaje mu się, jakoby Jadwiga na obrazie Simlera spełniła właśnie ten akt, na którego pamiątkę mamy teraz sypać kopiec. Jest to pomyłka, którą oprócz rozmowy z duchem śp. Simlera może szanowny, aczkolwiek niedouczony jeszcze estetyk sprostować wczytując się pilnie w „Wieczory pod Lipą“ — bo nie mogę mu polecić dzieła Szajnochy „Jadwiga i Jagiełło“ jako zbyt obszernego i gruntownego dla nieprzygotowanych dostatocznie młodych i starych estetyków. Przez troskliwość o postępy tego pilnego i niezmordowanego fejletonisty demokratycznego w nauce dziejów ojczystych, dodam tu jeszcze, że owego Gniewosza, o którym będzie mowa w książce przy sposobności zdarzenia, przedstawionego na obrazie Simlera, nie należy brać za c. k. radcę Gniewosza, posła Samborskiego i członka Rady szkolnej, albowiem to naraziłoby Organ demokratyczny na urzędowe zaprzeczenie w Gazecie Lwowskiej.
Dla zapobieżenia dalszym pomyłkom recenzenta demokratycznego niechaj służy jeszcze i to ostrzeżenie, że Łokietek Gersona nie jest przedstawiony w chwili, kiedy zwycięża pod Płowcami, i że otaczające go rude postacie są to nie krzyżacy, ale baby i dziady, jakoteż dziatwa ze wsi. Nie jest to również ten sam p. Łokietek, którego niedawno Rada szkolna mianowała suplentem gimnazjalnym w Bochni, ale z innych Łokietków, i można o nim zasięgnąć informacji w pomienionych „Wieczorach pod Łipą“, teraz niedawno wydanych z wieloma illustracjami przez księgarza W. Jaworskiego w Krakowie.
Chwalebne są zresztą usiłowania wyżwymienionego recenzenta, dążące do wprowadzenia lekkiego, gawędowego tonu w tak uczone artykuły, jak jego sprawozdania z wystawy. Trochę to jeszcze idzie jakoś niesporo, tak niby, jak gdyby n. p. staremu koniowi klrecianemu przyszła na zgrzybiałe lata chętka udawać młodego kota i łapać myszy w stajni, zamiast dumać filozoficznie nad żłobem i nad niedostatecznością porcji obroku, przeznaczonej dla takich koni, które już są do niczego. Lecz żelazna, wytrwała wola przezwycięża wszystkie trudności — nasz koń obszturkał sobie wprawdzie swoje stare kości, ponabijał sobie guzy na głowie, ale nareszcie udało mu się złapać myszkę, która zakłócała jego spokój i wyjadała mu najlepsze ziarna. Mówiąc bez przenośni, udało mu się dnia 19. czerwca r. 1869 około godziny 10. rano, uskutecznić srodze dowcipny epitet dla niżej podpisanego kronikarza, a nazajutrz wydrukowano dowcip ten w Dzienniku Lwowskim, i całe Towarzystwo demokratyczne zbiegło się do drukarni, by go połykać świeżo z pod prasy. Dowcip ten zamyka się w jednem słowie: katarynkarz, i oznacza nader trafnie tę okoliczność, że w kronice niniejszej, jak w Szejne-Katarynce, przesuwają się od czasu do czasu różne pocieszne figury ku pożytkowi i zbudowaniu licznie zgromadzonej publiczności.
Idea wzajemności słowiańskiej, mimo ponowionych teraz usiłowań Dziennika Lwowskiego nie chce się jakoś „ani rusz“ krzewić we Lwowie, równie jak na wsi nie przyjmuje się jego myśl, ażeby szlachta odstąpiła od wszystkich procesów z włościanami. Myśl to arcy-zbawienna, bo gdyby właściciele tabularni poszli za nią, za rok niemielibyśmy już kwestji socjalnej. Nos bons villageois zabraliby wszystkie grunta, lasy i łąki dworskie, „szlachecczyzna“ znikłaby ze szczętem i nie byłoby komu popierać lir. Gołuchowskiego. Szkoda, że jak projekt zniesienia propinacji zapomocą zaprowadzenia wina i słodzonych likierów, tak i ten w praktyce napotkać musi na mnogie przeszkody. Oo do wzajemności słowiańskiej, dożyliśmy takich niesłowiańskich czasów, że dwaj właściciele lokalów publicznych, jeden traktyjernik, a jeden cukiernik, u których p. P. i p. R. wraz z zastępem innych mniej znanych etnografów bywali codziennymi gośćmi, prosili tych panów, by przestali zaszczycać ich przedsiębiorstwa swojemi względami, a to z powodu, że głośno prowadzone moskiewskie rozmowy wypłaszały powoli publiczność z tych miejsc i czyniły prowadzenie interesu niepodobnem. Dziennik Lwowski, który żąda, by nawet łandwójci we Lwowie urzędowali po moskiewsku, powinienby pomyśleć o założeniu jakiego cafè restaurant, opartego na wzajemności słowiańskiej, gdzieby ta nieustająca lwowska komisja etnograficzna mogła znaleźć miły i spokojny przytułek.

(Gazeta Narodowa, Nr. 159. z d. 27. czerwca 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.