<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 152. z d. 20. czerwca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
75.
Garkuchnia polityczna. — Zgromadzenie ludowe i jego plagi. — O szkodliwości rezolucji sejmowej. — Djabeł w Krakowie. — Dwaj wielcy mężowie rakuscy.

Akcja polityczna wre i kipi u nas piękne — wszyscy krzątają się koło niej jak mogą i umieją, Towarzysze demokratyczni znoszą drwa, p. Widmann dolewa wody, p. Romanowicz dmucha na ogień z całej siły, a p. Groman podbiega ciągle do kotła z warzechą, zaczerpuje trochę szumowin i daje kosztować swoim abonentom, czy smaczne? Jeden tylko hr. Borkowski stoi na boku i powtarza swoje: Ego antem censeo, że wszystko jest do niczego, dualizm nic nie wart, z federacji nie nie będzie, autonomii nie dadzą, podatki wielkie, należytości spadkowe nieznośne — i, co najgorsza, nie dodaje p. hrabia nigdy, jak temu wszystkiemu zaradzić.
Jak już wszem wobec i każdemu z osobna wiadomo, mieliśmy w niedzielę drugie z kolei zgromadzenie ludowe, które rozpędził nie deszcz tym razem, ale p. Malisz. Szczęściem, że poddano ostateczny wniosek pod głosowanie, nim wymowa szanownego nestora demokratów narodowych oczyściła plac swoich popisów całkiem ze słuchaczy. Nie wiem zresztą, czego tak wszyscy przed nią uciekali: nikomu z pozostałych nic złego się nie stało, i nazajutrz znaleziono w krzakach tylko trzech ludzi, uśpionych snem nieco twardszym, reszta zbudziła się jeszcze przed głosowaniem, i „wzięła do wdzięcznej wiadomości“ historyczne podziękowanie, które p. Żaak w imieniu mieszczaństwa złożył ludowi, za to, że się zgromadził. Mówią, że „mieszczaństwo“ nasze jest dumne, że się nie zniża do pospólstwa, otóż p. Żaak dał jawny dowód, że tak nie jest, i przemówił do ludu, choć oprócz hrabiów, szlachty, adwokatów i czeladzi różnego gatunku, byli tam nawet wodonosze, literaci i Stróże. Es ist doch schön von so einem Herrn, selbst mit dem Teufel so menschlich zu reden! P. Żaak pojednał mię zupełnie z ideą wyłączności i odrębności mieszczańskiej. Dotychczas byłem za zniwelowaniem wszystkich klas i stanów, ale skoro między patrycjuszami naszymi są ludzie, którzy przynajmniej w niedzielę z wysokości swojej zstępują do ludu, to niech sobie przezemnie sami będą mieszczanami, ja się między nich pchać nie będę.
Zresztą nie mógłbym, gdybym chciał, bo gdy z powodu wielkiego skwaru próbowałem podczas zgromadzenia ludowego chronić się pod baldachin, spędziła mię policja demokratyczna temi słowy, że tu si ni możno pchać bez poręcz przez kokardy, bo tu je plac dla panów folksrednerów!“ Uchyliłem pokornie czoło przed tem kategorycznem oświadczeniem, i przypatrywałem się odtąd z daleka sygnałom, dawanym przez p. Piątkowskiego gwardji demokratycznej, aby wiedziała, które ustępy z mów ma przyjmować oklaskami, i kiedy ma wołać: tak! a kiedy: nie!
Mowy były bardzo piękne, choć ogólnikowe i bez prawdziwego politycznego znaczenia. Wszyscy mówcy traktowali sprawy krajowe tak, jak, się je traktuje w pismach, przeznaczonyah dla nieoświeconego ludu, popularyzowali politykę, ubierając ją w niebezpieczną szatę porównań i przenośni. Przypuszczali zapewne, układając swoje mowy, że zbierze się auditorjum, nieczytające dzienników, niezajmujące się sprawami publicznemi. któremu potrzeba wszystko wyłuszczać ab ovo. Przypuszczenie to było mylne, i spowodowało przytem takie luki w rozumowaniu panów mówców, które każdemu musiały wpaść w oczy. Każdy z nich n. p. wykazał bardzo jasno to, co wszyscy widzą, t. j. że system centralistyczny sprzeciwia się naszym prawom i szkodzi naszym interesom — ale nikt nie postawił dowodu, iż w istocie, wstrzymując się od udziału w Radzie państwa, obalimy ten system. Gdyby mowy były obliczone nie na efekt, ale na przekonanie myślących słuchaczy, należałoby było wprawdzie dotknąć owego pierwszego punktu, choć obejmującego rzecz powszechnie znaną, ale główny nacisk potrzeba było kłaść na udowodnienie, iż wniosek, do uchwały zgromadzeniu przedłożony, prowadzi do pożądanego celu: do obalenia rządów centralistycznych, do polepszenia moralnej i materjalnej doli kraju. Nikt z mówców nie podjął się tego zadania, a jednak, kto wie, czy między zgromadzonymi nie było takich, którym zostały niejakie wątpliwości pod tym względem. Niejeden np. myśli, że jeżeli centraliści aż do r. 1861 obchodzili się bez naszej delegacji i bez Rady państwa w ogóle, jeżeli teraz obchodzą się bez Czechów: to może niewysłanie delegacji obali Radę państwa, ale systemu centralistycznego nie obali. Inni znowu mniemają, że w razie niewysłania delegacji do Rady państwa, gdy rząd rozpisze bezpośrednie wybory, to mu się uda za pomocą włościan i żydów stworzyć sztuczną reprezentację Galicji, i my wyjdziemy na tem jeszcze gorzej, niż na wysłaniu delegacji. Wątpliwości te potrzebaby było i możnaby było usunąć, ale prawda, że tu nie wystarczyłyby były piękne frazesy i drastyczne porównania. Szkoda, że panowie folksrednery nie zadali sobie tej pracy.
Najwięcej wrażenia sprawiła mowa p. Tadeusza Romanowicza, powiedziana gładko i z wyrazem prawdziwego przekonania i zapału.
Wszystko to działo się nota bene w niedzielę, kiedy jeszcze przyjęcie rezolucji przez rząd i Radę państwa, wydało nam się rzeczą nader ważną. Ale od tego czasu wiele się zmieniło. Zmieniło się najprzód kilka razy zdanie Kraju, co do wszystkich punktów polityki naszej — w numerze wczorajszym zaś ukształtowały się nakoniec i uporządkowały te rozmaite prądy Krajowe w ten sposób, iż wstępny artykuł każę nam zachować czucie ze Słowiańszczyzną, podczas gdy korospondencja z Pesztu ostrzega, że to powaśni nas raz na zawsze z Węgrami i zaprowadzi nas w ramiona Moskwy. Co do kwestji rezolucyjnej, przybrała ona wczoraj także, postać zupełnie nową, dzięki niezmordowanej troskliwości, jaką redakcja Dziennika Lwowskiego po ustąpieniu pana Romanowicza poświęca sprawom krajowym. Otóż tedy, pokazuje się, że całkiem niepotrzebnie łamiemy sobie głowy nad uzyskaniem jakichkolwiek koncesyj od rządu, kiedy ogólny prąd wypadków w Europie prze jednakowo ku republice. Pocóż my się mamy mozolić? Poczekajmy chwilkę, niech tylko „duch czasu urzeczywistni szczytne demokracji zasady: wolność, równość i braterstwo“, a pocóż nam wówczas rezolucji? Zresztą, dodaje Dz. Lw., gdyby nam nawet dano już raz tę jakąś rezolucje, to tem gorzej dla nas: spotęgowałaby ona tylko prowincjonalizm galicyjski“, — takie są ipsissima verba Dz. Lw. — „zwłaszcza, gdyby wykonanie i wprowadzenie autonomii tej przypadło stronnictwu konserwatywnemu“. Juści nie przypadłoby ono żadnemu innemu, bo innego niemamy w całym kraju. Któreż stronnictwo u nas nie jest konserwatywne? Czy może cech demokratyczny z pp. Żaakiem i Dąbrowskim, i innymi swoimi filarami? Skończyłoby się tedy, według rozumowań Dz. Lw., na każdy sposób na tem, że nadanie większej autonomii dla Galicji, byłoby dla sprawy polskiej szkodliwem. Nie potrzeba tedy zgromadzeń ludowych, ani zgromadzeń wyborców, ani wotów nieufności, nie potrzeba rezolucji, tylko wolności, równości i braterstwa.
Gotuje się wypadek niezmiernej doniosłości w świecie galicyjskim. W Krakowie, w tym Rzymie polskim, pojawić się ma — Djabeł! Co najciekawsza, to że Czas donosząc o tem, nie skrapia się święconą wodą, nie żegna się w przerażeniu, ale owszem rekomenduje syna piekieł jako bardzo przyzwoitego młodzieńca, który ukaże się wkrótce światu jako nowy dziennik humorystyczny, redagowany przez Koroniarza. Być może, że tę szczególną łaskę bogobojnego Czasu zaskarbił sobie Djabeł psotą, jaką wypłatał Krajowi jeszcze przed swojem narodzeniem. Oto podchwyciwszy dokładnie styl artykułów, w których Kraj oświadczał się raz za polityką utylitarną, to znowu za polityką zasad, Djabeł ułożył przepyszne potpourri dziennikarskie, w którym dowodzi przez a + b, że potrzeba trzymać się na przemian utyliratyzmu i zasadniczości. Jedyną tę w swoim rodzaju rozprawę teoretyczno polityczną podsunął Djabeł Krajowi tak zręcznie, że ten bez wahania wydrukował ją jako artykuł wstępny. Obecnie, przez fałszywy wstyd, redakcja nie chce się przyznać, że wypłatano jej takiego figla, i twierdzi, że sama napisała i umieściła tę satyrę na swoje poprzednie prace.
Na zakończenie, muszę opowiedzieć wypadek, który świadczy, jak mocno pobratymcy nasi, Słowianie rakuscy, wyprzedzili nas w poczuciu narodowej przynależności do Austrji. Jakiś uczony czeski pisze żywoty „wielkich mężów rakuzkich“ i udał się do poety K. U. z prośbę, by mu dostarczył wskazówek do biografii mężów tego rodzaju, pochodzących z Galicji. Jeremi nasz odpowiedział, że wskazówki jakie on dać może pod tym względem, nie mogą być miłe patrjotycznemu uczuciu rakuzkiemu, bo wie tylko o Bemie, który zawsze bardzo źle obchodził się z Rakuszanami, i o Teofilu Wiśniewskim, którego Rakuszanie powiesili. Przypuszczam, że odpowiedź ta musiała uczonemu Czechowi dać wiele do myślenia.

(Gazeta Narodowa, Nr. 152. z d. 20. czerwca r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.