<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 145. z d. 13. czerwca r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
74.
Habemus papam. — O przyjemności wygadania się. i o drażliwości temperamentu pp. uczonych, z odpowiedniemi cytacjami z Szyllera. — Chaos w naszem dziennikarstwie. — Czas, Dziennik Lwowski, Kraj. — Pan Symfroniusz Mykita. — Doniesienie teatralne.

Rejestr ważniejszych wypadków, które się wydarzyły we Lwowie od przeszłej niedzieli, rozpocząć należy instalacją nowego burmistrza. Niewyczerpane w swej łaskawości ministerstwo przedlitawskie nie postąpiło z nami, jak śp. Jowisz z żabami: nie zniecierpliwiło się narzekaniem naszem i nie przysłało nam bociana, któryby świat czyścił. Mieszkańcy Nowego Świata mogą tedy być pewni, że status quo będzie u nich utrzymany, równie jak w całem mieście, i że jako jedyna pociecha zostanie im Wolność wypisywania od czasu do czasu skarg i zażaleń swoich w Kronice Gazety. Jest to niewątpliwie wielka ulga, przynajmniej się człowiek wygada.
P. profesor dr. M. ulżył sobie także niedawno w Kraju i wygadał się z zażaleniami swojemi na Gazetę. Widocznie ściga nas jakieś fatum; jeden członek tutejszego fakultetu filozoficznego po drugim ściga nas swemi pociskami. Tantaena animis coelestibus irae? Panowie profesorowie zapalają się, jak prości śmiertelnicy, niepomni przykładu niemieckich swoich pierwowzorów. Wszak n. p. Schiller włożył w usta Karolowi Moorowi rzeczy, daleko dotkliwsze dla świata profesorskiego, niż zarzut „ucieczki z Rady szkolnej“. W jednej scenie, Karol mówi: Professoren, die fortwährend an einem Salmiakfläschen riechen, wenn sie uber Kraft vortragen; Kerls, die in Ohnmacht fallen, wenn sie einen B... gemacht haben itd.
A jednak żaden profesor niemiecki nie wpadł na myśl pociągania Schillera przed trybunał opinii publicznej za ten zamach na jego majestat doktorski. My nierównie grzeczniej i oględniej wyraziliśmy się o powodach odwrotu p. profesora z Rady szkolnej, a p. profesor wpadł na nas, jak gdybyśmy mówili byli o spirytusie salmiakowym i o mdłościach, albo o tem, co może sprowadzić mdłości! Byłoby to zresztą niegodną insynuacją z naszej strony, ho wiemy, że człowiek rozsądny i uczony nie naraża swego temperamentu i swojej konstytucji na próby, z którychby nie mógł wyjść zwycięzko.
Roztropność tego rodzaju godna jest wszelkiej pochwały, bo poco udawać zucha, jeżeli się nie posiada warunków, by nim być w istocie? Gdyby n. p. jaki profesor ze słabszym nieco temperamentem był członkiem Rady szkolnej i członkiem fakultetu filozoficznego na uniwersytecie, wydarzyłyby mu się często takie niemiłe konieczności psychologiczne, że w Radzie musiałby głosować z większością za wydawaniem świadectw dojrzałości po polsku, a w kolegium profesorskiem także z większością przeciw przyjmowaniu takich świadectw z powodu, że pp. profesorowie na fakultecie filozoficznym nie rozumieją po polsku, choć między ośmioma czterech jest Polaków. Nic rozsądniejszego w takim wypadku, jak porzucić albo jedno, albo drugie stanowisko. Trzeba tylko być wobec krytyki cierpliwszym i skromniejszym, bo największe nawet zasługi nie mogą nikogo ochronić od rozbioru jego czynności w pismach publicznych, i gdyby sam Słowacki, a nietylko jego komentator, głosował z pp. Kerglem i Zeisbergem przeciw świadectwom polskim, to autorstwo tylu dzieł nieśmiertelnych nie zasłoniłoby go od słusznej nagany.
Nigdy jeszcze nie kwitły tak jak teraz, spory publicznego rodzaju. Począwszy od Dziennika Lwowskiego, który gniewa się na jednego z łandwójtów tutejszych, że nie umie deszyfrować „skoropisu“ moskiewskiego, a skończywszy na Czasie i Dzienniku Poznańskim, tych wzorach sztywności publicystycznej, wszyscy kłócą się na prawo i na lewo. Prawdziwy chaos programów kłębi się, syczy i wije we wszystkich szpaltach wszystkich dzienników. Co do niektórych, można przynajmniej wiedzieć, czego chcą i do czego dążą. I tak, Czas chce, primo, by mu się Kraj nie mięszał do jego interesów, a secundo, by kraj nie mięszał się także do niczego, i poruczył zbawienie swoje panu ministrowi rolnictwa i jego wiernym mamelukom. Dziennik Lwowski chce także bardzo wyraźnie różnych rzeczy, między innemi proponuje już teraz podobno, ażebyśmy zarzucili nazwę Polaków jako partykularystyczną, i nazywali się po prostu Słowianami, i ażeby władze miejskie we Lwowie urzędowały po świętojursku. Mój Boże, ledwo się to samo nauczyło sylabizować po polsku, a już drugim każę się uczyć różnych innych alfabetów. Ale przynajmniej, program postawiony jest jasno: precz z „polakerją“, precz z tysiącletniemi zdobyczami dziejowego ducha narodu polskiego, wracamy do czasu wędrówki narodów i rozpoczynamy żywot na nowo, jako Słowianie, i nic więcej.
Mniej daleko jasnem i zrozumiałem wydaje mi się to, czego chce Kraj — mniemam nawet, że kiedyś badacze dziejów ojczystych nadaremnie łamać sobie będą głowy nad tem, by dojść, jakie też stronnictwo przedstawiał ten dziennik w roku zbawienia 1869. W teorji, sierdzi się jak federalista czeski; w praktyce, jest za ponownem wysłaniem delegacji do Rady państwa, ale dodaje zaraz, że gdyby delegacji nie wysłano, to on się i na to zgodzi. Zauważałem zresztą, że około nowin bierze zwykle górę w Kraju zasadniczość, a około pełni i ostatniej kwadry utylitaryzm. Dnia 10. b. m. mieliśmy nów, a od tego dnia aż do wczoraj, tj. do dnia 12. b. m. zasadniczość wezbrała w organie młodokrakowskim do tego stopnia, że „przyszłości naszej i zbawienia nie widzi w sztukach dyplomatycznych, które pozostawić winniśmy carom, królom i ministrom, ale w polityce zasadniczej, w obstawaniu przy czystej prawdzie, przy nagiej idei“.
W interesie przyszłości naszej i zbawienia wypadałoby pragnąć, ażeby jaki Jozue zasadniczy zatrzymał w tym miesiącu księżyc na nowiu, i nie dał mu ruszyć się z miejsca. Dowiedzielibyśmy się przynajmniej, jak się ma w praktyce rozumieć to „obstawanie przy czystej prawdzie, przy nagiej idei?“ Czysta prawda i naga idea wymaga właściwie, ażeby ksiądz prymas Ledóchowski zwołał sejm konwokacyjny do Warszawy, albowiem z śmiercią króla Jegomości Stanisława Augusta tron polski ;;de jure jest opróżniony i należałoby rozpisać elekcję. Ale księżyc kręci się w kółko, a ziemia także, i Kraków z nią razem; będzie tedy wkrótce pełnia i Kraj powie nam znowu, że „czystą prawdą i nagą ideą“ potrzeba wprawdzie straszyć centralistów, lecz każdy może „sobie mieć swoje własne zdanie dla siebie“. Nie jest to „sztuczka dyplomatyczna,“ broń Boże, — zresztą Kraj redagowany jest po polsku, p. Giskra go nie rozumie i nie dowie się, jacy to przebiegli politycy, ci Polacy!
Może być, że Pan Bóg stworzy nam jeszcze co z tego chaosu dziennikarskiego, my sami nie wiele podobnoś zrobimy, nawet w kwestjach podrzędniejszych. Oto n. p. Symfroniusz Mykita wyliczył aż sześciu kandydatów do dyrekcji teatru polskiego, już teraz przed rozpisaniem konkursu, i oświadczył się za wszystkimi razem i za każdym z osobna. W ogóle, Symfroniusz Mykita w jednej tylko kwestji ma stanowcze i niezmienne zdanie, mianowicie w tem, że kronikarz Gazety postąpił sobie niesumiennie z jego pseudonimem, i skompromitował go przed światem, przed Towarzystwem narodowo-demokratycznem, przed Radą szkolną i przed p. Possingerem. Hinc ille irae.
Zarzuca mi p. Symfroniusz Mykita, że zachorowawszy na „humorowe suchoty“, faute de mieux wojuję ciągle wyrazami „tromtadrata“ i „tromtadratyzm“. Zastanawiałem się gruntownie nad tym zarzutem i nabyłem przekonania, że w istocie zaniedbałem cokolwiek pana Symfroniusza, i dałem mu przez to powód do twierdzenia, iż mię nie stać na obronę przeciw częstym podjazdowym jego zaczepkom w fejletonie Kraju. P. Symfroniusz Mykita jest w błędzie. Nie piszę o nim, bo to najprzód czytelników Gazety wcale nie obchodzi, że p. Symfroniusz Mykita gniewa się na kronikarza lwowskiego, a potem boję się, by i mnie, jak jemu, „myśl nie zwietrzała“ (ob. Kraj z 9. bm.), gdy ją wyleję na papier przed czasem. Czekam bowiem na rozpisanie konkursu i na obsadzenie posady dyrektora sceny polskiej, i chowam moje myśli o p. Symfroniuszu Mykicie jako cenny materjał do komedyjki p. t. Autor Pseudonima, którą zamierzam naówczas przedstawić w teatrze tutejszym ku pożytkowi i zbudowaniu publiczności, zajmującej się kwestjami tego rodzaju. W sztuce tej przedsięwziąłem sobie skreślić kilkoma, nieco krzycząceini i w oczy bijącemi farbami, postać jednego z najznakomitszych ekwilibrystów i linoskoków literacko-pedagogiczno-politycznych naszego czasu. Zapraszam przeto na przedstawienie i polecam tę pierwszą, moją, próbę dramatyczną względom łaskawej publiczności.

(Gazeta Narodowa, Nr. 145. z d. 13. czerwca r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.