Kroniki lwowskie/73
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Gazeta Narodowa Nr. 138. z d. 6. czerwca r. 1869 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Nad niezamkniętą jeszcze trumną nie godzi się rozwodzić oskarżeń i wzniecać sporów. Śmierć ma swój majestat, który się uszanować powinno. Ale nienależy starego przysłowia: De mortuis nil nisi bene, rozumieć w ten sposób, że o zmarłych koniecznie potrzeba mówić z pochwałami. Owszem, przysłowie to powiada, że można chwalić, można i milczeć.
Z dwóch tych dróg, Dziennik Lwowski wybrał pierwszą z powodu śmierci księdza metropolity halickiego, Spirydjona Litwinowicza, i skonstatowawszy, że zmarły był pierwszym dostojnikiem Rusi, odzywa się o nim w te słowa:
„Ruś przez śmierć ś. p. metropolity ponosi klęskę, bo nie tak łatwo znajdzie męża podobnych zdolności i takiego taktu, jakim się odznaczał zmarły; a jeżeli nie mógł wszystkich zadowolić, to przyczyną tego było, że różni różnie zapatrywali się na przebieg wypadków i na wynikającą ztąd politykę krajową. Nikt mu atoli nie odmówi uznania w tem, iż nigdy nie powodował się namiętnościami, lub podniecał niezgodę między dwoma bratniemi szczepami, zamieszkującemi kraj nasz“.
Zostawmy Bogu i potomności sąd o życiu i działaniu nieboszczyka, ale korzystając z tak dobrej sposobności, starajmy się z powyższych słów Organu demokratycznego wydobyć wnioski, któreby rzucały niejakie światło na nieznane nam jeszcze doktryny polityczne narodowej demokracji lwowskiej.
Widzimy najprzód, że według wyobrażeń demokracji „pierwszym dostojnikiem“ narodu, jest jego metropolita. Ztąd wynika, że naród polski w Galicji ma za widomą głowę konsystorz r. k. we Lwowie wraz z ks. arcybiskupem Wierzchlejskim, bo jużci dla Polaków galicyjskich obowiązywać muszą te same teorje, co dla Rusinów. Narodowa demokracja lwowska oświadcza się tedy, jak widać, za teokratyczną formą rządu.
Następnie widzimy, że „nie można wszystkich zadowolić, bo różni różnie zapatrują się na przebieg wypadków i wynikającą ztąd politykę krajową“. Polityka krajowa wynika tedy, według narodowej demokracji lwowskiej, z przebiegu wypadków, podczas gdy niektórzy narowi demokraci twierdzili przedtem mylnie, że polityka wynikać powinna z odwiecznych, niezmiennych zasad. Jestto zwrot ku utylitaryzmowi, którego serdecznie powinszować wypada większości naszej delegacji, albowiem, jeżeli wyrozumiałość nakazuje Organowi demokratycznemu przyznać, że niepodobna wszystkich zadowolnić, to może lud lwowski, zgromadzony dziś pod wezwaniem tego Organu, okaże się wyrozumiałym dla delegatów, którzy nie zadowolili nikogo, oprócz siebie i Czasu. Wszak jeżeli kraj cały sarka na „mameluków“, to przyczyną tego jest, że różni różnie zapatrują się na przebieg wypadków i wynikającą ztąd politykę krajową. Ten sądzi tak, a pan Groman inaczej, ale z własnych słów Organu demokratycznego wynika, że obydwaj zasługują, — „na cześć i uznanie“.
I nie brak im obydwom tego uznania! Jeżeli mamy wierzyć N. Fremdenblatowi, to nawet narodowi demokraci lwowscy mają, gwałtowny respekt dla hr. Golejewskiego. Organ ten pisze, że p. hrabia ma viel Courage, i że jadąc z Wiednia do Lwowa i dowiedziawszy się o zamierzonych (?!) t, u jakichś kocich muzykach itp., lir. Golejewski telegrafował do wszystkich dzienników lwowskich i do Wydziału demokratycznego, że o tej a o tej godzinie przybędzie na dworzec, zatrzyma się trochę w restauracji i potem powoli uda się do miasta. Ale ponieważ p. hrabia jest ein riesenstarker Mann und ausgezeichneter Duellant, więc żaden Dawid demokratyczny nie śmiał, według Fremdenblattu, targnąć się na tego delegacyjnego Goliata. Nie wątpimy bynajmniej o odwadze, o sile i o zdolnościach szermierskich p. hrabiego — każdy człowiek do czegoś musi mieć przecież zdolności, — ale trudno nam pojąć, do czegoby się mu były przydały te wszystkie przymioty, gdyby w istocie ludność tutejsza, zamiast przyzwoitego i pełnego godności zachowania się, chciała była objawić swoje niezadowolenie z polityki delegacyjnej w sposób nieco burzliwy? Fremdenblatt nie zastanowił się nad tem, i z radości, że ministerjum nie tylko pod moralnym, ale i pod fizycznym względem znalazło tak silną podporę w szanownym pośle kołomyjskim, rozgłosił wiadomość pozbawioną wszelkiej podstawy!
Oprócz takich pogłosek, dowiadujemy się teraz wiele bardzo ciekawych szczegółów o wewnętrznem życiu i działaniu naszej delegacji. Niektóre z nich kwalifikują się tak doskonale do fejletonu, że nie mogę sobie odmówić przyjemności podzielenia się niemi z szanowną publicznością.
Podczas gdy większość koła posiadała osobną swoją organizację i stanowiła klub „mameluków“, mniejszość konteutowała się tem, że od czasu do czasu członkowie jej w restauracji lub kawiarni rozmawiali sobie o polityce, krytykowali swoich ministerjalnych kolegów i ruszali ramionami wobec nieodpowiedniego prowadzenia spraw kraju. Mamelucy pałali ku nim niechęcią, większą może, niż Niemcy. Uważali ich za niebezpiecznych konspiratorów, tak dalece, że razu pewnego jeden z najgorliwszych „podporządkowujących “ delegatów, oburzony opozycyjnem występowaniem podporządkowanego kolegi, oświadczył sucho i kategorycznie, że kiedyś „będzie jeszcze wieszał“. Podporządkowani odpowiadali śmiechem na te srogie, półurzędowe miny mameluckie, i tak sobie przy czarnej kawie układali humoreski, komedje i trawestje, które niestety stracone są dla humorystyki polskiej, bo nikt ich nie spisywał. Z tradycji tylko wiadomo mi, że w „komedji delegacyjnej“ był cześnik Raptusiewicz z Krakowa, i Papkin, autor różnych dzieł strategicznych i t. d. Ten ostatni figurował oprócz tego w trawestowanej z Walenroda powieści o straszliwym sądzie femicznym, mameluckim. Padło było bowiem podejrzenie na jednego z mameluków, że — pisuje korespondencje do Gazety Narodowej i wystawia działanie delegacji w niekorzystnem świetle! Mameluk ten był członkiem komisji, która w Izbie utrzymywała porządek i solidarność między pp. delegatami. Podejrzenie było okropne, fatalne — winowajca zaklinał się, że nieprawda, — ale nie chciano mu wierzyć, i zwołano posiedzenie koła, — ażeby go zrzucić z godności członka komisji, co też się stało. Według zacytowanego powyżej poematu, oskarżenie w klubie mameluckim wnosił Papkin,
i rzeki z wielkim fukiem:
Ppp...panowie, człowiek, co się mma...mmamelukiem zowie,
Nni...nnnie jest mmmamelukiem!
Jak widzimy, opozycja nie. traciła przynajmniej dobrego humoru w delegacji. Inaczej dzieje się teraz w Krakowie. Tam obóz guwernementalny i opozycyjny, tj. Czas i Kraj, zacietrzewiły się obydwa tak, że o dobrym humorze niema mowy. Okazał się przy tem po obu stronach brak amunicji; każdy czeka, aż przeciwnik wystrzeli, podejmuje kulę, nabija i odsyła ją napowrót, świadcząc się całym światem, że przeciwnikowi brakło już konceptu. Zresztą, niepodobna zaprzeczyć, że najczęściej Kraj ma słuszność, oczywiście tylko względną, bo niejedno z jego twierdzeń obraca się przeciw niemu samemu.