<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 222. z d. 29. sierpnia r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
86.
Tajemnicza kurenda i różno inne rzeczy, które nie są tajemnicami. — Trema oratorska, i jej stosunek do czerwonej kapusty, tudzież stosunek kapusty do federacji, demokracji i solidarności. — Doniesienia teatralne. — Przybycie Duchyńskiego.

Zdawałoby się, że w dzisiejszych czasach powszechnej gadatliwości nie powinneby już istnieć tajemnice nakształt owych powieści o „żelaznej masce“ albo nieznajomym kacie Karola Stuarta. Ale Galicja, której Janem było wznowić niedawno wspomnienie czasów świętej inkwizycji, i zaalarmować całą Europę ministerjami bosych karmelitek krakowskich, Galicja, która posiada tyle nieznanych gdzieindziej kurjozów, może się poszczycić najświeższą ze wszystkich takich łamigłówek historycznych, o jakich powyżej nadmieniłem. Nie chodzi tu o mniszkę, ani o mnicha, ani o nic podobnego, niema przeto nadziei, ażeby Tagblatt wyzyskał ten przedmiot do artykułów z przerażającemu tytułami, i jedynym sposobem zwrócenia uwagi powszechnej na ten fakt ciekawy jest przeto odpowiedzieć go po prostu na tem miejscu.
Jest to legenda o zaczarowanem rozporządzeniu ministerjalnem.
Kilkanaście dni temu, przewodniczący w Kadzie szkolnej, radca namiestnictwa hr. M. Dzieduszycki wręczył radcy szkolnemu, hr. Badeniemu, pismo, które miało krążyć kurendą po wszystkich radcach.
Hr. Badeni spostrzegł, że pismo to zawiera reskrypt ministerjalny, który, nie powinien być tak bez wszelkiej ceremonii wziętym do wiadomości przez każdego z radców z osobna, ale powinien być odczytanym na plenarnem posiedzeniu Rady szkolnej. Zatrzymał tedy kurendę u siebie, i gdy się Rada zebrała, doniósł o jej istnieniu, i zabierał się przeczytać pismo aby się zastanowić nad niem — ale tu p. przewodniczący w imieniu rządu założył uroczyste veto, utrzymując, że Radzie szkolnej nie wolno wiedzieć, co do niej pisze p. minister, nie wolno się zastanawiać, choć wolno to każdemu radcy z osobna.
Hr. Badeni zaprotestował oczywiście ze swojej strony przeciw temu, nawet za rządów p. stattlialtereiletera nieco zadziwiającemu postępowaniu, i oddał kurendę przewodniczącemu. Ponieważ atoli rząd trwa przy swojem veto, a hr. Badeni słusznie obstaje przy swoim proteście, więc oprócz pana ministra, p. przewodniczącego i tego jednego członka Rady szkolnej, nikt nie wie, co zawiera w sobie ów sławny dokument — i prawdopodobnie, nikt się nie dowie. Z czasem dopiero, po wielu wiekach, domysły historyków i powieściopisarzy trapić będą świat mniemaną treścią „zaczarowanej kurendy“. Jedni będą przypuszczać, że zawierała ona nominację c. k. namiestniczego referenta spraw szkolnych na kawalera orderu Franciszka Józefa, drudzy, że to było polecenie, ażeby Rada wzięła natychmiast pod swój zarząd uniwersytet lwowski, i zaprowadziła w nim wykłady polskie — ale nikt nie odgadnie prawdy, osłoniętej mgłą największej tajemnicy.
Zachodzi teraz pytanie, ażali ten sam system postępowania z rozkazami i reskryptami rządu centralnego nie mógłby być zaprowadzonym także w c. k. dyrekcji finansowej, mianowicie, gdy przychodzi polecenie egzekwowania zaległości podatkowych, albo nakładania nowych cuszlagów? O ile mi są znane stosunki galicyjskie, mniemam, że zaprowadzenia takiej procedury w dyrekcji skarbowej przyjęte by było wcale sympatycznie i powiększyłoby znacznie liczbę wiernokonstytucyjnych obywateli w tym kraju. Prosimy tedy o jak największą liczbę tajemnic — w tym ostatnim kierunku.
Nie jest niestety tajemnicą jeszcze wiele innych rzeczy, o których wolelibyśmy, ażeby nigdy nie istniały. I tak, nie jest najprzód tajemnicą, że p. baron Komers jest prezydentem c. k. wyższego sądu krajowego we Lwowie. Nie jest tajemnicą, że p. prezydent nie umie nawet tyle po polsku, ile tego potrzeba tak wysokiemu dygnitarzowi, ażeby mógł myśleć w jakim języku. Ponieważ na takich wysokich stanowiskach mówi się z urzędu i konieczności więcej, niż się myśli, a pisze jeszcze więcej, niż się mówi, więc łatwo obliczyć, że znajomość języka polskiego, wystarczająca zaledwie do sformułowania prezydjalnych myśli, w mowach prezydjalnych zawodzi przy każdem niemal słowie, a w pismach to już z nią „ani rusz“. Nie jest dalej tajemnicą, że oprócz p. prezydenta jeszcze większa połowa pp. radców apelacyjnych cierpi na ten sam brak znajomości mowy polskiej, i że w skutek tego, rozporządzenie rządowe, zaprowadzające język polski w wewnętrznej manipulacji sądów, znane całemu światu, jedynie w Galicji wschodniej zostało tajemnicą. Z dzisiejszego artykułu wstępnego Gazety można się zresztą dowiedzieć o innych jeszcze, wcale nietajnych niedostatkach, należących do tej kategorji.
Zresztą w ogóle, pozbędziemy się w tych dniach wszystkiego, co leży ukryte w głębi serc naszych, i nie będzie już żadnych tajemnic w Galicji, dzięki agitacji wyborczej we Lwowie. Każdy wygada się z tem, czego nie myślą.
Gdyby nie fatalna trema oratorska, która mię napada na widok większego zgromadzenia, możebym i ja znalazł nakoniec długo pożądaną sposobność do wypowiedzenia różnych rzeczy, które mam na sercu.
Szczęśliwe to położenie byłych członków Towarzystwa narodowo-demokratycznego i Volksrednerów. Ci nie mogą się skarżyć na brak wprawy: najliczniejsze zgromadzenie nie imponuje im, nie sprawia tremy. Przyczynę tego fenomenu wyjaśnia poniekąd anegdota, która „stoi“ w Meidingerze, i jest przeto tak starą, że powtórzę ją tu śmiało, bo nie każdy ją pamięta.
Gdy kardynał Mazarin objeżdżając Francję wstąpił do kościoła w pewnem małem miasteczku, miał w jego obecności kazanie braciszek od OO. kapucynów. Kaznodzieja mówił z tak niezwykłą śmiałością i werwą, że kardynał widział się zniewolonym, spytać go, gdzie nabył takiej wprawy i pewności siebie. — Wasza Eminencjo, rzekł braciszek, uczyłem się mego kazania przed grządką prostej kapusty, w której środku znajdowała się jedna wielka, czerwona kapuściana głowa. — Mówią, że kardynał nie wziął tej aluzji do siebie, i spodziewam się, że szanowne nasze Towarzystwo narodowo demokratyczne pójdzie za tym jego chwalebnym przykładem.
Panowie demokraci i federaliści darują mi jednak, jeżeli — nie porównując bynajmniej zacnego ich grona do grządki z kapustą, ośmielę się twierdzić, że z pomiędzy ich szeregów sterczą rzeczywiście i przerastają innych, jak owa wielka czerwona kapuściana głowa, mężowie znamienitsi i najznamienitsi. Do rzędu tych piramidalnych objawów federalistycznej demokratyczności, niechaj mi wolno będzie zaliczyć owego posła i radnego gminy, który oświadcza w dziennikach krajowych, że skargę do ministerstwa na Radę szkolną podpisał jedynie z uczucia solidarności, jako radny miasta, i że przeto (słuchajcie! słuchajcie!) niesłusznie wyrzucała mu Gazeta Narodowa, jakoby uwłaczał autonomicznym dążeniom kraju. Zaiste, jest to „solidarność“ niesłychana w swoim rodzaju, wielka, czerwona, okrągła,... solidarność. Toć, moi panowie, że użyję zwrotu p. Romanowicza — toć delegaci nasi w Radzie państwa, jeżeli głosują czasem z ministerstwem, czynią to także zapewne nie wskutek zapoznania życzeń swoich wyborców, ale przez „solidarność“, jako członkowie Izby deputowanych rajchsratu. O święta, solidarna zgodo! O wielka, czerwona, okrągła, piramidalna kapusto!
Mimo rozwijającego się ruchu wyborczego, przedstawienia widowiska „Jenerał Bem w Siedmiogrodzie“ w tearze polskim znalazły wczoraj i onegdaj niezmiernie liczną publiczność. Wszystkie loże i miejsca numerowane wykupione były na parę dni naprzód. Z powodów, od kroniki, a nie od kronikarza zawisłych, nie możemy zdać jeszcze sprawy z tego widowiska, albowiem niepodobna nam je było zwiedzić.
Wyszła z druku komedja El...y (Stożka) p. t. Walka stronnictw. Mniej od Gałązki Hebiotropu posiadająca zalet poetycznych i artystycznych, sztuka ta odznacza się związkiem charakterów i wypadków z żywą rzeczywistością, i przedstawiona na scenie, mianowicie we Lwowie, musiałaby mieć wielkie powodzenie.
Wkrótce ma do nas zawitać jeden z naszych znakomitości europejskich, Duchiński. Przywitać go ma lwowskie Towarzystwo literacko-naukowe na dworcu kolei. Zapewne i on i jego małżonka będą mieli odczyty jak w Krakowie. Ciekawiśmy, do jakiej rasy zaliczy Moskali lwowskich — ich czaszki gotowe mu pomięszać jego szyki historyczno-etnograflczne.

(Gazeta Narodowa, Nr. 222. z d. 29. sierpnia r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.