Krwawe drogi/Dwie pieśni
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie pieśni |
Pochodzenie | Krwawe drogi |
Wydawca | Centralne Biuro Wydawnictw N. K. N. |
Data wyd. | 1916 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wzniosły chorał „Z Dymem Pożarów“ przesmutnemi tony uderzył me uszy pewnego wieczora w Dąbrowie. Kiedyś słyszałem go również tutaj. Śpiewało go grono chłopców i dziewcząt na ulicy. Widocznie wzrusza młodych i starych, wstrząsa, o czemś przypomina sercu tą ponurą melodyą, wyrwaną przed pół wiekiem z duszy narodu wijącego się w tragicznej męce. A wieczór był cichy, majowy, miękki...
Właśnie przed chwilą rozmawiałem z paru legionistami z pierwszej brygady, która stała jeszcze nad Nidą. Rozmowa była wesoła, niefrasobliwa, przeplatana rzewnemi wspomnieniami nagłych alarmów, dziwnych niespodzianek z placu boju i kapitalnych figlów żołnierskich. Szczególnie piękna i przepojona heroicznym komizmem była opowieść o Świderskim, co zbłądziwszy pod Łowczówkiem, zamiast wrócić do swoich, wpadł do wsi, obsadzonej przez Rosyan. Nie stracił jednak przytomności, ale otworzył drzwi do pierwszej chałupy, aby wywiedzieć się o drogę — i ujrzał w izbie przy stole cały sztab pułku rosyjskiego z pułkownikiem na czele. Było ich siedmiu — ale bez broni. Żołnierz zmierzył z karabinu i krzyknął: „ruki w wierch!“ Sztab, sądząc, że został osaczony, zdał się. Świderski wyprowadził z chałupy gromadkę jeńców i zawrócił ku swoim. Po drodze pozbierał jeszcze kilkunastu prostych sołdatów, którzy, widząc „naczalstwo“ w niewoli, poddawali się skwapliwie. I tak jeden żołnierz, wpadłszy w pułapkę, nietylko wydostał się z niej, ale wrócił do pułku z jeńcami i to nie byle jakimi. Za ten czyn otrzymał medal złoty, list pochwalny i został przez Piłsudskiego mianowany z kaprala — oficerem.
Właśnie zatem rozmyślałem nad radosnem pięknem życia polskiego bohaterstwa w Legionach, gdy jakby na falach księżycowych spłynęła ku mnie wzniosła melodya, żaląca się na swój smutek słowami bardzo żałosnemi: „my już bez skargi nie znamy śpiewu“. Śpiewały je usta niewieście szczerze i naturalnie, jak prawdziwą modlitwę i skargę.
Siłą kontrastu zastanowiło mnie przeciwieństwo między tem wrażeniem tragicznej pieśni, pełnej łez, bólu i beznadziejnego cierpienia, którego końca nie widzi się — a bujnością życia, bijącego z opowiadań legionistów. W tamtej pieśni mrok, rozpacz, nieutulona, niemal schorzała rozpacz — tu zaś w szeregach bogactwo życia, radosna ufność, wiara w przyszłość; tam, w tej pieśni, śpiewanej przez ludzi żyjących zdala od walki — przeszłość okrutna, bolesna, niewolna, zaś w szeregach, gdzie śmierć czycha każdej chwili — teraźniejszość, ufająca w swą przyszłość, młodość wrząca, prawda realna, życie gorące; tu z jasnych okien wygodnego mieszkania — smutek i kir, tam, z rowów napełnionych wodą, z placu krwawych starć, ran, jęków i bohaterskiej walki — swoboda, pęd, często rubaszna, męska wesołość.
Dziwne istoty przeciwieństwo...
Tam, gdzieby, zda się, ciężka powaga życia, tragiczna zaduma, była chyba na miejscu — rozhukana nieraz, czasem rzewna piosenka — tu, gdzieby raczej oczekiwać należało pogody, szczebiotu, figlów, albo rytmu pracy dnia codziennego — przesmutny chorał Ujejskiego.
Starałem się zgodzić te dwie struny równocześnie dźwięczące we mnie: tę uderzoną słowem żołnierza i tę rozedrganą głosem śpiewających niewiast — i nie mogłem. Oba dźwięki płynęły z jednego źródła, albowiem oba snuły pieśń o Polsce — dlaczego jednak takie były różne?
Po czyjej stronie była prawda? Która była silniejsza, prawdziwsza, bardziej zbliżona do serca czasu wielkiego, w jakim żyjemy? Czyżby ów smutek straszliwy był dzisiaj prawdą? — czy też owa swoboda bohaterów Piłsudskiego prawdziwiej mówi o temperaturze źródła, z którego obie pieśni wzięły swój ton?
Albowiem i pieśń zasłyszana i wysłuchane opowieści mówiły o jednem: o Polsce; obie były szczere, obie poruszały myśli o sprawie, nad którą niemasz dzisiaj w Polsce sprawy ważniejszej.
Wróciwszy do domu, zadumałem się. Zwolna jęła ginąć pieśń straszliwa, a jej melodya uroczysta coraz bardziej ginęła w cieniach głębokiej nocy. Zaś coraz wyraźniej, w ogromie prawdy, żyjącej pośród nas, teraz, dzisiaj, zaczęła się wyłaniać owa opowieść o żołnierzu polskim. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy polskich żołnierzy ujrzałem na równinach nadwiślańskich. Siła żywiołu bije od nich, siła szczera i wielka, jak źródło życia narodowego. Idą do walki, jedni zwyciężają i cieszą się zwycięstwem i jego radość roznoszą krzepiącym okrzykiem od Karpat po Kraków i Warszawę, inni zwyciężając giną, ale ostatnie ich słowo nie jest słowem rozpaczy, lecz mocy: „Niech żyje Polska! — legioniści naprzód!“
Rozdzierająca nuta chorału zginęła już z pamięci. Myśl i serce piły już z tej kruży odradzającej, w której naród znachodzi krew bohaterską. Zginęła, zamarła przeszłość — a teraźniejszość jest oto pełna powagi i swobody, bojów i czynów o Polskę, bo czyn Legionów jest żywą pieśnią narodu, witającego słońce odrodzenia. Tak jest — Legiony są „jutrzenką swobody“. Wszystko, co się snuje po kraju od okopów żołnierza polskiego ma charakter ożywczy, silny, budzący ufność. Tak jest! Gdyby ich nie było — tych żołnierzy i wodza ich, Piłsudskiego — oczy nasze mogłyby spocząć tylko na ruinach i zgliszczach, jakie za sobą pozostawia wojna. Gdyby ich nie było i wodza ich, każda myśl nasza, w czasie wojny światowej, byłaby gorzką trucizną, utrapieniem i zmorą. Gdyby Legionów nie było — musielibyśmy i moglibyśmy śpiewać już tylko pieśni żałosne, bezradne, cmentarne, bo te pieśni byłyby odzwierciedleniem naszego życia.
Błyskawiczne i w skutkach nieobliczalne są takie działania, które przynoszą radość i każą wierzyć w przyszłość, a na usta nasuwają słowa pieśni górnych, śmiałych, zawadyackich, bohaterskich.
Taką jest pieśń, którą w naszej dobie podniósł był na całą Polskę Wyspiański, pieśń, którą śpiewają nieustannie w naszych Legionach żołnierze polscy, która coraz mocniejszym hasłem roznosi się od Dniestru — po Warszawę:
Hej kto Polak na bagnety!
Żyj swobodo, Polsko żyj.
Takiem hasłem cnej podniety
Trąbo nasza — wrogom grzmij!
Dąbrowa w czerwcu 1915 r.