Krwawy strzęp/W Paryżu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krwawy strzęp |
Podtytuł | Wspomnienia bajończyka |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Zakłady Graficzne „Nasza Drukarnia“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W sierpniu 1914 roku, kiedy na pogodne niebo Francji zwlokły się ze wschodu ciężkie chmury — treść beztroskiego życia Francuza zmieniła się do gruntu. Na rogach ulic tłumy ludzi, związanych z jednej strony umiłowaniem ojczyzny, z drugiej — lękiem o całość i byt jej, myślą najmniejszą, krwi uderzeniem serdecznem przywarli do siebie, sprzęgli się w jednę oporną całość, w jeden wspólny byt niezłomny.
Ciężka, dawno nie goszcząca we Francji, powaga zawisła w powietrzu, skierowała myśl i oczy w stronę granic ziemi ojczystej, nieraz już trupami zasłanej, zawsze zwycięsko bronionej, pamiętającej krzywdy i rany serdeczne.
A było to w pierwszą upalną noc sierpniową, kiedy ulicami Paryża, drogami, a nawet na przełaj przez wszystkie pola Francji, nie omijając żadnego serca człowieczego, pędziło groźne zwiastowanie z rozradowanych głośno ust — śmiech spędzające, kładąc na pogodne ócz patrzenie — cień, każąc myślom skupienie i wolę budząc żelazną, nieustępliwą.
Od rowów granicznych aż poza grzbiety wspinających się fal morskich zawisło w powietrzu, do ziemi przywarło bezmierne, spiżowe czekanie.
Aż dnia trzeciego uderzyło weń wyzwanie, niby obcy młot żelazny w szlachetny metal dzwonu.
Zdawało się wówczas iż oto rozkołysała się cała ziemia i poczęła bić, bić z całej mocy w miliony serc, nagle przetopionych w jedno olbrzymie serce Francji.
Zbudziła się Francja.
Na wydarte z pieśni wezwanie: „Aux armes“ zbiegli się wszyscy, niby po wielką nagrodę, malując w wyobraźni piękne obrazy jutrzejszych zwycięstw.
Jutro zwycięskie, jutro poprzez krew, po przez radosnych ofiar zastępy, jutro!
Z Marsyljanki śpiewem na ustach, zmęczeni, spoczeni, ciągnęli ulicami Paryża, zostawiając wszystkie wygody i radości życia w pokoju, w niepamięci — pomni tylko wielkiego jutra.
A byli w pochodzie swoim tak potężni, tak rozkaźni, iż kładłbyś w niemym zachwycie przed ich nogami, jak kwiaty wszystko twoje życie, że chętnie tu zaraz na ulicach Paryża, poniosłbyś dla nich największą ofiarę, by stwierdzić, że z krwi jesteś, żeś się cały, jak oni sercem stał i że jak oni mścić pójdziesz skrzywdzone sponiewierane umiłowanie twoje.
— | — | — | — | — | — | — |
Ostatnie przeszły czwórki, ciemny granat ich szynelów rozpływał się w dymie i mgle długiej ulicy Paryża. W krtani tysiąca niedostrzeganych Polaków kamieniał niby krzyk buntu, okrzyk: Jesteśmy
Ciężkie pytanie wtłaczało się do polskiej piersi: Dokąd pójść, w którą stronę, nagłem poczuciem wielkiej mocy nabrzmiałe ramię zwrócić, jakim głosem krzyknąć, by świat usłyszał; Że Polska jest że każdy z synów gotów bronić jej granic wszystkiem życiem swojem.
Ta świadomość istnienia, istnienia, w owej chwili, nadmiernego nie dawała, ani chwili spokoju, kazała skamłać o powierzenie garstce Polaków najniebezpieczniejszej, najniższej posługi, byle by tylko być i móc czynem ponad wszelką ludzką możność porazić wrogów i zadziwić przyjaciół.
Żadnemu Polakowi, który był we Francji w czasie wybuchu wojny, nie obcem było to uczucie, nie posiadania ani ziemi pod stopami, ani nieba nad głową.
Na tle przecudnych chwil zrywania się narodowego ducha Francji do czynu, garstka Polaków, odrzucona, jakby poza nawias wszelkiej treści ówczesnego życia, oderwana od ziemi, na której panoszył się wróg, której groził wróg, nie mogła obojętnie patrzyć na naród, co go bitewne z polskim wiązały tradycje, spajało jednakie zawsze pragnienie wolności, a który ginąć szedł w obronie własnej ziemi.
Nie chwytając się tej, lub innej polityki, wszelkich politycznych ważeń, lub odmierzań, garść Polaków, goszcząca we Francji, z całym swoim odwiecznym dla Francji sentymentem, kryjąc, może nawet zapominając, swe, podczas niewoli, urazy, już w pierwszych dniach wojny zwróciła się do rządu francuskiego z prośbą przyjęcia ich do szeregów francuskich.
— | — | — | — | — | — | — |
Dn. 21 sierpnia 1914 roku — po dekrecie ministra wojny, zezwalającym na przyjmowanie cudzoziemców do armji francuskiej, kilkuset Polaków podpisało dobrowolne zobowiązanie służenia Francji podczas wojny.
Z naprędce zrobionym sztandarem z „Jeszcze Polska nie zginęła“ na ustach — ochotnicy polscy, jako prawni już żołnierze Rzeczypospolitej Francuskiej czwórkami w bojowym porządku przeszli przez Paryż, witani przyjaznem: „Vive la Pologne! Vive les volontaires!“
Jako oddzielna grupa wojskowa, ochotnicy polscy odrazu zostali wcieleni do 1.go pułku cudzoziemskiego — części składowej Legji Cudzoziemskiej.
W upalną niedzielę sierpniową dnia 22 sierpnia, długim towarowym pociągiem ze stacji Ivry w Paryżu — wyjeżdżało wojsko polskie, tak sie sama nazywała garstka polskich ochotników — do Bayonny.
Dziwne było to wojsko polskie we Francji!
Wojsko polskie?! Niespełna tysiąc ludzi o przeróżnym poziomie umysłowym, o przeróżnych, nagle pogrzebanych, podprzekonaniach politycznych, częścią wywiezionych z Polski, częścią dopełnionych przez socjalistów, lub monarchistów francuskich. Doktorzy, malarze, hrabiowie artyści, adwokaci, poeci, krawcy, dwóch kucharzów, rozpustnicy, skromnisie, ateiści, a nadewszystko studenci — słowem ci wszyscy, których wielka wojna europejska na paryskim zastała bruku i którzy ku niej radośnie pobiegli.