Krzysztof Kolumb (Cooper)/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Krzysztof Kolumb
Wydawca S. H. MERZBACH Księgarz
Data wyd. 1853
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Jenike
Tytuł orygin. Mercedes of Castile lub The Voyage to Cathay
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Dwór królewski noc tę przepędził w pałacu Alhambry. Pod koniec ceremonii religijnéj, o któréj mówiliśmy wyżéj, w ślad za królewską parą tłumy rzuciły się do miasta. Młodzi wojownicy z siostrami lub małżonkami, (obecność bowiem Izabelli ściągnęła do obozu mnóstwo kobiét), cisnęli się nawalnie w mury słynnéj stolicy maurytańskiéj; lecz zanim zdołali zaspokoić ciekawość, już noc zapadła i cieniem swym pokryła tajemniczy przybytek.
Boabdil Alhambrę w kwitnącym pozostawił stanie; szczególniéj lwi dziedziniec, tak głośny dziś jeszcze z przechowanych pamiątek, pełen był rzadkich krzewów, któremi sztuka ludzka, w téj porze nawet, sztuczną stworzyć umiała wiosnę. W przyległych salonach dwóch sióstr i Abencerragów, rzęsiście oświetlonych, roili się rycerze, dworzanie, dostojnicy duchowni i piękności kastylskie.
Jakkolwiek Hiszpanie mało przyzwyczajeni byli do powabnéj lekkości budownictwa wschodniego, Alhambra jednak, nieskończenie w tym względzie wyższa od innych pomników, świetnością swoją wprawiała ich w podziwienie. Bogate płaskorzeźby, mało jeszcze natenczas znane w Europie, fantastyczne i pełne wdzięku arabeski pokrywały ściany, a liczne wodotryski, bijące wspaniale pod sklepienia, srébrzystym dészczem w marmurowe spadały zbiorniki.
W liczbie podziwiających te cuda znajdowała się także Beatrix de Bobadilla, małżonka don Andrzeja de Cabrera, znana powszechnie pod imieniem markizy de Moya, i jak dawniéj przyjaciołka królowéj. Towarzyszyła jéj młoda niewiasta tak rzadkiéj piękności, że zwracała uwagę wszystkich, a szczególniéj cudzoziemców. Byłato donna Mercedes de Valverde, jedna z najbogatszych dziedziczek Kastylii, a krewna i córka przybrana Beatrixy. Znajdowały się może u dworu kobiéty, którymby znawcy, pod względem ścisłéj piękności, oddali piérwszeństwo przed donną Mercedes, lecz żadna z nich pochlubić się nie mogła owym wdziękiem uroczym, kraszącym nadobne lice wychowanki donny Beatrix de Cabrera. Biegły dostrzegacz byłby wyczytał w jéj twarzy ślady wrzącego, choć świadomego siebie, zapału, a razem tajemniczą posępność, cień jakiś cierpienia, niezgodny zupełnie ze świetnym jéj położeniem. Nie ćmiło to jednak bynajmniéj wrodzonych powabów dziewicy, tylko ją oblekało wyrazem dziwnéj łagodności.
Po drugiéj stronie donny Beatrix szedł Luis de Bobadilla, wysunąwszy się nieco naprzód, by jaknajczęściéj spotkać wzrok pięknéj Mercedes. Wszyscy troje rozmawiali z zupełną swobodą, gdyż stadło królewskie opuściło salę, a przechodzący tak byli zajęci oglądaniem nowych dla siebie przedmiotów, że nie zwracali uwagi na niczyje pogadanki i zalety.
— Dziwna to rzecz, mówiła donna Beatrix, że ty, niezmordowany bywalec, poraz piérwszy słyszysz imię Kolumba. Od siedmiu już lat stara się on o względy królestwa Ichmość; nauka jego uroczyście roztrząsaną była w Salamance, a nawet u dworu niebrak mu stronników.
— Pomiędzy których policzyć można szlachetną Beatrix de Cabrera, dodała Mercedes; słyszałam nieraz od królowéj, że w całéj Kastylii niéma gorliwszéj zwolenniczki Kolumba.
— Jéj wysokość rzadko się myli, moje dziecię, przynajmniéj co do mojéj osoby. Wspieram tego człowieka, gdyż uważam go powołanym do wielkiego przedsięwzięcia. Zaiste, nigdy może rozum ludzki nie rzucił tak olbrzymiego pomysłu, jak zamierzone przez niego odszukanie narodów przeciwnéj strony naszéj ziemi, i poniesienie im światła ewangelii.
— I powiédz jeszcze, moja ciotko, chodzenie do góry nogami w ich przyjemném towarzystwie, wtrącił śmiejąc się don Luis. Ten Kolumb musi być zręcznym w gimnastyce, kiedy się podejmuje sprostać takiemu zadaniu.
Mercedes przyjęła ten wyskok spojrzeniem wyrażającém naganę. Don Luis pragnął najgoręcéj pozyskać serce wychowanki donny Beatrix, i jedno jéj skinienie dostateczném było na powstrzymanie lekkomyślności młodziana, posiadającego szacowne zkądinąd przymioty. Pod wpływem przeto tego spojrzenia dodał po chwili:
— Donna Mercedes należy widzę do stronnictwa odkrywców. Zdaje się że Kolumb większe znalazł współczucie u dam kastylskich, jak u rycerzów.
— Pokazuje się z tego, rzekła dziewica, że kobiéty więcéj mają ufności w zasłudze, więcéj szlachetnych popędów i gorliwości w ważnych sprawach od mężczyzn.
— Musi tak być rzeczywiście, gdyż ciotka moja, i ty pani, stajecie po stronie żeglarzów. Lecz moje wyrazy niezawsze bywają rozumiane; jestem człowiekiem czynu, i jeśli Kolumb uda się kiedy w zamierzoną podróż, będę prosił króla o pozwolenie należenia do wyprawy. Po wypędzeniu Maurów i tak w Hiszpanii niéma co robić.
— Jeżeli na prawdę masz zamiar towarzyszenia Kolumbowi, rzekła z przekąsem donna Beatrix, to będzie miał w swym orszaku choć jednego szałaputa. Lecz oto zbliża się sługa dworski, zapewne jéj wysokość żąda mojéj obecności.
W istocie królowa przyzywała donnę Beatrix, a że nie wypadało aby don Luis sam na sam przechadzał się z Mercedes, przeto odchodząc wpuściła oboje do przeznaczonéj sobie izby, zastanawiając się chwilę, czy ma powierzyć wychowankę roztrzepanemu synowcowi.
— Chociaż to rycerz błądzący, rzekła do dziewicy nie posiadając jednak przymiotów trubadura, nie popieści twego ucha słodyczą rymów. Możeby lepiéj było umieścić go z gitarą w ręku pod twym balkonem; ale zanadto polegam na jego niezręczności, i zostawiam go z tobą sam na sam. Kawaler, który tak się obawia przewrócenia porządku natury, nie zechce pewnie rzucić się na kolana przed najpiękniejszą nawet z dziewic kastylskich.
Don Luis zaśmiał się głośno na te słowa, a Mercedes, żegnając przybraną matkę, spuściła oczy i pokraśniała.
Luis de Bobadilla był domniemanym narzeczonym donny Mercedes de Valverde; lecz związek ten, tak stosowny pod względem urodzenia, majątku, wieku i sympatyi, ważne napotykał przeszkody. Donna Beatrix sama wahała się z przyzwoleniem, może najbardziéj dlatego, że to małżeństwo korzystném było dla jéj synowca.
Don Luis niewiele posiadał kastylskiéj powagi, a żywość jego często wyradzała się w lekkomyślność. Pochodząc z matki Francuzki, oddziedziczył po niéj owę niestałość zasad, przypisywaną synom Gallii. Wyobrażenie jakie rodzina miała o jego charakterze, skłoniło młodziana do porzucenia w dziecinnym prawie wieku ojczyzny, a poznawszy w swych podróżach obyczaje innych narodów i przejąwszy się niemi, obcym był społeczności rodzinnéj. Jedno tylko przywiązanie do pięknéj Mercedes zpowodowało powrót jego do Hiszpanii, gdzie przybył właśnie w porę dla wzięcia udziału w zdobyciu Grenady.
Jednakże, mimo błędów jakie w nim wytykali ziomkowie, don Luis de Bobadilla był kawalerem godnym swego imienia, któremu świetne czyny w bitwach i turniejach znakomitą zjednały sławę. Raz na igrzysku rycerskiém don Luis wysadził z łęku Alonza de Ojeda, jednego z najsłynniejszych zapaśników; to téż rodacy ganili go, ale poważali w nim siłę i odwagę.
Markiza de Moya lepiéj jeszcze od innych znała szacowne synowca przymioty; lecz obawiała się tak blizkiemu krewniakowi oddać rękę bogatéj dziedziczki, wbrew może życzeniu ogólnemu. Niedowierzała własnemu uczuciu, posądzając się o stronność dla młodzieńca, któremu powierzyć miała los wychowanki. Jakkolwiek więc skrycie pragnęła tego związku, na oko zimno przyjmowała starania don Luis’a. Niemogąc się zdobyć na tyle srogości, by zerwać zupełnie zawiązany stosunek, objawiła przynajmniéj wątpliwości swe donnie Mercedes i unikała spotkania z młodym rycerzem.
Mercedes nie znała sama stanu swego serca. Była piękną, bogatą i dostojnego rodu, a nasłuchawszy się zarzutów przeciw don Luis’owi, nie śmiała okazywać mu przychylności. Młodzieniec przeto, mimo zwykłego kochankom instynktu, nie wiedział dotąd jak sobie tłumaczyć postępowanie ulubionéj. W tym dniu dopiéro przypadek, rozstrzygający tak często losy człowieka, nietylko w miłości, lecz w każdém życia położeniu, zdawał się sprzyjać jego zamiarom. Wzruszenie, wywołane tryumfalnym obchodem zwycięztwa chrześcian, przemogło zimną oględność dziewicy. Przez cały wieczór jéj uśmiech był swobodniejszy, oko żywsze, twarz silniéj jak zwykle ukraszona rumieńcem. Gdy donna Beatrix wyszła, Luis usiadł obok kochanki, która zajęła miejsce na pysznéj otomance, służącéj dniem wprzódy jeszcze jednéj z księżniczek rodziny Boabdil’a.
— Jakkolwiek wielkie miałem zawsze poważanie dla królowéj, odezwał się z zapałem młodzieniec, dziś ona większego jeszcze nabyła prawa do mego uwielbienia. Czemuż jéj wysokość co godzina przynajmniéj nie potrzebuje usług donny Beatrixy?! czemuż sprawy Kastylii nie wymagają jéj głosu doradczego?! kiedy to mi nastręcza sposobność wynurzenia pani mych uczuć!
— Namiętne słowa niezawsze są wyrazem tego co jest w sercu, don Luis de Bobadilla.
— Nie możesz wątpić, pani, o szczerości mego przywiązania! ono wzrosło wraz zemną i tak wniknęło w głąb mojéj duszy, że dziś nawet myśléć nie mogę jak o tobie! We wszystkiém co jest piękne widzę twój obraz, Mercedes; słuchając śpiewu ptasząt, zdaje mi się że chwytam chciwie głos twój pieszczony; wonne tchnienie poranku przypomina mi luby twój oddech!....
— Przesiąkłeś widzę, mój panie, galanteryą dworu francuzkiego i zapomniałeś że Kastylianki zbyt są prostoduszne, by ułudzić się dały tak przesadnemi frazesami.
— Krzywdzisz mnie, Mercedes. Usta moje, przysięgam, są zawsze tłumaczem mego serca. Czyż nie kochałem cię od dzieciństwa? czyż w niewinnych igraszkach naszych nie dawałem ci dowodów stałego przywiązania?
— Wtedy byłeś szczérym, Luis, odpowiedziała Mercedes, w któréj sercu to wspomnienie tkliwsze obudziło uczucia; wierzyłam wtedy w twą przyjaźń i byłam jéj rada.
— Dzięki ci, dzięki stokrotnie! za ten piérwszy objaw zaufania; nazwałaś mnie Luis, bez dodania obmierzłego tytułu.
— Szlachetny Kastylczyk powinien dbać o swą godność, rzekła Mercedes pomięszana, jakby wyrzucając sobie mimowolną poufałość. Ostrzegłeś mnie w samę porę, don Luis de Bobadilla.
— Przeklęty niech będzie mój język, co nigdy nie słucha rozumu! Ależ każdy czyn mój, spojrzenie każde, czyż nie świadczy o jednéj tylko żądzy podobania się tobie, piękna Mercedes? Gdy królowa na ostatnim turnieju zaszczyciła mnie pochwałą, czyż nie szukałem wtedy twego wzroku, dla odebrania droższego danku? czyż wyraziłaś kiedy życzenie, któregobym natychmiast spełnić nie usiłował?
— Przypominam ci, Luis, że wbrew mojéj chęci udałeś się w ostatnią podróż na północ. Wiedziałam że donna Beatrix nie pochwala téj skłonności do życia junackiego.
— Obrażało to mój honor, że obawiano się aby szlachcic kastylski nie nabrał w swych podróżach mniéj przyzwoitych nawyknień.
— Nie przypuszczałeś pewnie bym ja podzielała tę obawę.
— Gdybyś, droga Mercedes, kazała mi pozostać dla siebie, to byłbym raczéj opuścił życie, jak Kastylią; lecz ani jedno tkliwe spojrzenie nie wynagrodziło mych udręczeń.
— Jakich udręczeń, Luis?
— Nie jestże to okropném cierpieniem, kochać do szaleństwa, a nie otrzymać żadnéj zachęty, żadnego znaku iż kobiéta, któréj się życie poświęciło, rycerza swego nie uważa przynajmniéj za półgłówka?
— Luis de Bobadilla, kto ciebie pozna, nie może tak myśléć.
— Dziękuję i za to, moja najdroższa, a bardziéj jeszcze za miły uśmiéch z jakim wymówiłaś te wyrazy. Ty mogłabyś rządzić mną według chęci, gdybym tylko był przekonanym że postępki moje cię obchodzą.
— Możeż być inaczéj? Czy podobna patrzéć obojętnie na czyny osoby, którą się ceni od dzieciństwa?
— Więc chociaż cenić mnie raczysz, Mercedes!
— To więcéj może jak ci się zdaje. Kto zna twoje serce, Luis, ten musi cię poważać; a ja nie taiłam nigdy swojego dla ciebie szacunku.
— I to już wszystko co miałaś powiedzieć? O droga Mercedes, uwieńcz swą łaskę wyznaniem, że w tym szacunku była choć odrobinka słodszego uczucia.
Mercedes zapłoniła się, lecz nie chcąc wyrzec słowa stanowczéj zachęty, długo zachowała milczenie. Po chwili dopiéro, z wahaniem i jakby mierząc każdy wyraz, odrzekła:
— Burzliwy twój charakter, Luis, potępia cię w oczach wielu; czemuż nie starasz się odzyskać zaufania, tym samym sposobem, jakim je straciłeś?
— Nie rozumiem cię, Mercedes.
— Zdaje mi się, że śmiałe pomysły Kolumba, mimo szyderstw jakich im nie szczędzisz, głębokie na twym umyśle zrobiły wrażenie.
— Uwielbiam cię, Mercedes, bo jak w otwartéj księdze czytasz w mojém sercu. Rzeczywiście, od czasu jakem słyszał o twierdzeniach Genueńczyka, wyobraźnia moja nie spoczęła. Postać jego wraz z twoją staje mi przed oczyma, i czuję to, choć nie jestem przekonany, że myśli tak wielkie nie mogą być fałszywe.
Piękne oczy donny Mercedes wlepione były w młodzieńca, a blask ich niezwykły żywe zdradzał uniesienie.
— Prawdziwe, niezawodnie! rzekła głosem uroczystym. To człowiek natchniony przez Boga, narzędzie Jego woli. Wyobraź sobie, Luis, okręt okrążający świat cały, niosący dalekim narodom świętą wiarę chrześciańską! Niebyłożby to chwalebnie przyłożyć się do tak świetnego przedsięwzięcia?
— Dla Boga! jutro udam się do Kolumba, ofiarując mu swe usługi. Jeżeli potrzebuje złota, będzie go miał podostatkiem.
— Słowa twoje godne są szlachetnego syna Kastylii; ale człowiek prywatny temu nie podoła. Rząd tylko może dostarczyć środków, i uczynić to powinien, gdyż w razie pomyślnym rozległe uzyska kraje. Dostojny nasz sprzymierzeniec, książę Medina-Celi, sprzyja temu dziełu, jak dowodzą jego listy do królowéj; lecz mniema, że wesprzeć je powinna głowa koronowana. Nie można więc o tém pomyśléć bez współudziału naszych władzców.
— Wiadomo ci, Mercedes, że nie mam żadnego wpływu u dworu. Lecz możebyś życzyła abym wziął udział w wyprawie?
— Tak jest, mój Luis, godne to ciebie przedsięwzięcie. Sława niém pozyskana zatrze błędy twéj młodości.
Don Luis w milczeniu, lecz uważnie, wpatrywał się w piękną entuzyastkę, bo uczuł zazdrosne powątpiewanie. Zapytywał sam siebie, co mogło być powodem zajęcia się jego losem téj anielskiéj istoty, i dlaczego pragnie go oddalić.
— Chciałbym wyczytać twoje myśli, donna Mercedes, przemówił wreszcie, gdyż powściągliwość płci twojéj dla nieobeznanych z wybiegami kobiécemi staje się źródłem udręczeń. Gdybym przypuścić mógł, że umyślnie wplątać mnie chcesz w sprawę przez większość potępianą, a przez samego Ferdynanda, którego mądrość tak cenisz, uważaną za marzenie, — to wolałbym dziś wyjechać, uwalniając cię, pani, od swojéj obecności.
— Przykry ten zarzut niczém nie jest usprawiedliwiony, rzekła Mercedes, nie mogąc ukryć łez swoich; wiész, że nie pragnęłam nigdy twéj zguby.
— Wybacz mi, moja droga, oziębłość twoja często mnie przyprowadza do obłędu.
— Oziębłość, Luis!? kiedyż Mercedes była dla ciebie oziębłą?
— W téj chwili może.
— Więc źle poznajesz moje chęci, nie umiész ocenić mego serca. Nie, Luis, nie jestem tak zimną jak ci się zdaje, i żeby wyprowadzić cię z błędu, chcę być otwartą. Tak jest, upokarzam swą dumę dziewiczą, radząc ci abyś przystąpił do wyprawy Kolumba, zamiast przedsięwziąć nową wycieczkę bez celu, bo mam na względzie własne twoje szczęście.
— Mercedes! szczęście moje zawisło od związku naszego!
— A związek ten zapewni podniesienie, uszlachetnienie dotychczasowych wybryków twoich przez świetne czyny, które pozyskają ci zaufanie donny Beatrix i łaskę królowéj Izabelli.
— Ale zdobędęż niemi twoje serce?
— Serce moje, Luis, już do ciebie należy. Powściągnij swą niecierpliwość i wysłuchaj mnie spokojnie. Nie rozrządzę sobą nigdy bez przyzwolenia dwóch osób: donny Beatrix i królowéj pani. Nie przerywaj mi, Luis; niech dokończę wyznania. Królowa nasza, znając serce kobiét, oddawna spostrzegła uczucie, któregoś ty do téj chwili nie ocenił, i tylko rady jéj macierzyńskie zatrzymały mię dotąd w granicach pozornéj obojętności.
— Jakto! więc i królowa jest moją nieprzyjaciołką?! Mniemałem że zwalczać mi przyjdzie nieprzychylność jedynie ciotki.
— Uniesienie twoje, Luis, czyni cię niesprawiedliwym. Donna Beatrix de Moya nie jest ci nieprzychylną, i owszem ceni twe przymioty. Co do królowéj, nie potrzebuje ona pochwał. Wiadomo ci, że natchniona jéj mądrość czuwa nad dobrem wszystkich zarówno poddanych. Nie wiem sama jak to się stało, lecz ona pierwsza odgadła tajemnicę mego serca. Czy przypominasz sobie, Luis, zwycięztwo swoje na ostatnich turniejach? W dniu tym najdzielniejsi rycerze Kastylii wystąpili w szranki, a żaden z nich tobie nie dorównał; nawet Alonzo de Ojeda uznał się pokonanym. Wszyscy wynosili cię pod niebiosa, zapominając o twych błędach, prócz jednéj tylko osoby.
— Prócz ciebie może, okrutna Mercedes!
— Jesteś niewdzięczny, Luis! Wyznaję żem wtedy myślała tylko o meztwie jakiego dałeś dowody. Królowa bardziéj była przewidującą. Po ukończeniu igrzysk przyzwała mnie do swego gabinetu, gdzie całą godzinę sam na sam zemną przepędziła. — Mówiła o obowiązkach kobiét jako chrześcianek, a mianowicie o ważności związku małżeńskiego. Rozczuliwszy mię do łez prawie, żądała przyrzeczenia, bym nie wstąpiła nigdy na ślubny kobierzec, jeśli obecność jéj nie uświęci tego kroku, lub przynajmniéj bez piśmiennego z jéj strony przyzwolenia.
— Więc królowa potępia moję miłość?
— Imię twoje, Luis, nie było nawet wymienione, chociaż ja w ciągu całéj rozmowy myślałam tylko o tobie. Nie przeniknęłam zamiarów jéj wysokości, ale mnie się wydało, słusznie czy niesłusznie, że słowa królowéj odnoszą się do ciebie. Znając jednak jéj dobroć, nie wątpię że się przychyli, gdy uzna w tém moje dobro.
— A z czegóż wnosisz że królowa mnie miała na myśli?
— Przypuszczam tak, ponieważ w dniu tym uwaga wszystkich na ciebie była zwróconą. Królowa chciała pewnie zapobiedz nierozważnemu z méj strony przyrzeczeniu. Któż winien, jeśli uwiedziona pozorem, nie oceniła szlachetnych przymiotów twéj duszy. Wszak dotąd obcym prawie byłeś ojczyźnie, a pokazawszy się w niéj na chwilę, stroniłeś od dworu. Odznaczyłeś się wprawdzie w bitwach i turniejach; lecz świetne czyny podbijają jedynie wyobraźnię kobiét, podczas gdy serce ich marzyć nie przestaje o trwalszych słodyczach szczęścia domowego. Jeżeli więc szczérze pragniesz posiąść moję rękę, to staraj się zniewolić królowę.
— Lecz jakiż nato środek? wojna z Maurami ukończona, a honor królowéj nie potrzebuje obrońcy.
— Nie tego téż ona wymaga; wiadomo wszystkim że dzielnym jesteś rycerzem.
— Więc błagam cię, powiédz co mi czynić wypada!
— Posłuchaj, rzekła dziewica, na któréj powabne oblicze wystąpił rumieniec czułości razem i świętego zapału. Masz ogólne wyobrażenie o pomysłach Kolumba i środkach jakiemi urzeczywistnić takowe zamyśla. Byłam dzieckiem jeszcze, gdy nadzwyczajny ten człowiek przybył do Kastylii, starając się o pomoc naszych władzców. Oziębłość Ferdynanda i wsteczne wyobrażenia jego ministrów odwróciły zrazu umysł królowéj od przełożeń Genueńczyka; sądzę jednak, że ona skrycie im sprzyja, bo w chwili gdy Kolumb opuścić miał Hiszpanią, wpływ ojca Perez, dawnego spowiednika królowéj, przywołał go do dworu. Obecnie oczekuje on z niecierpliwością posłuchania, i jeśli uzyska żądaną pomoc, niezawodnie wielu z grona szlachty zechce mu towarzyszyć; otóż i ty powinieneś wziąć udział w rzeczy tak chwalebnéj.
— Nie wiem rzeczywiście jak uważać tę troskliwość, Mercedes; bo dziwnie to zawsze namawiać osobę kochaną do podróży, z któréj nie wiadomo czy powróci.
— Polecę cię bozkiéj opiece, odpowiedziała dziewica w pobożném uniesieniu; dzieło przedsięwzięte ku Jego chwale, pomyślny niezawodnie weźmie koniec.
Don Luis de Bobadilla uśmiechnął się, gdyż znając lepiéj od kochanki przeszkody fizyczne, nie podzielał jéj ufności. Wszelako, mimo zwątpienia, przychylił się do zdania donny Mercedes; pojmował bowiem, iż tym sposobem będzie mógł zatrzeć uprzedzenie względem swéj osoby i pozyskać względy Izabelli.
— Lecz skoro królowa sprzyja Kolumbowi, dlaczegóż dotąd odwleka? zapytał wreszcie z niedowierzaniem.
— Wojna z Maurami, ubóstwo kraju i obojętność króla stoją na zawadzie zamiarom Genueńczyka.
— Czyliż jéj wysokość nie będzie uważać towarzyszów wyprawy za marzycieli, jeżeli powrócimy bez skutku?
— Nie znasz charakteru donny Izabelli. Ona w tém dziele widzi tryumf religii chrześciańskiéj, a uczestnikom jego, bez względu na powodzenie, nie odmówi szacunku. W każdym razie, mój Luis, powrócisz z chlubą i zaszczytem.
— Czarodziéjko! gdybym ciebie mógł zabrać z sobą, chętnie bym puścił się na morze bez innego towarzystwa.
Mercedes na te wyrazy odpowiedziała z uprzejmością, poczém kochankowie zaczęli spokojnie rozbierać tak ważny dla siebie przedmiot. Don Luis umiał powściągnąć wrodzoną niecierpliwość, a szlachetne wynurzenie się donny Mercedes, stateczność z jaką broniła możliwości powodzenia wyprawy, oddziaływały i na umysł młodzieńca.
Donna Beatrix, zatrzymana przez królowę, powróciła dopiéro po upływie dwóch godzin. Zaraz po jéj przybyciu, don Luis pożegnał damy, a Mercedes, zostawszy z opiekunką, objawiła jéj swe uczucia i nadzieje. Markiza de Moya, zasmucona razem i ucieszona tém wyznaniem, podziwiała ufność młodocianego serca, co budowę przyszłości swojéj, na tak niepewnéj wznosiła podwalinie. Mimo to wszakże nie mogła zganić zamiaru kochanków. Luis de Bobadilla drogim był dla niéj, a droższą jeszcze Mercedes; wysłuchała więc z życzliwością spowiedzi wychowanki, i powróciła do siebie, nawpół przekonana wymową dziewicy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Ludwik Jenike.