Krzysztof Kolumb (Cooper)/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Krzysztof Kolumb
Wydawca S. H. MERZBACH Księgarz
Data wyd. 1853
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Jenike
Tytuł orygin. Mercedes of Castile lub The Voyage to Cathay
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

Byłoto w piérwszych dniach lutego, w porze gdy pod tém niebem łagodném ożywcza świéżość i ciepło atmosfery zapowiada już zbliżanie się wiosny. Ranek następujący po widzeniu się arcybiskupa Grenady z królową zgromadził kilka osób przed jedném z zabudowań Santa-Fé, wystawionych, jak powiedzieliśmy, dla pomieszczenia armii zdobywczéj. Większość nielicznego zebrania składali poważni, w dojrzałym już wieku mężowie; pomiędzy niemi odznaczała się wyniosła i szlachetna postać Kolumba, a Luis de Bobadilla sam jeden tylko przedstawiał młodszą część towarzystwa. Odkrywca był w ubraniu podróżném, nieopodal zaś stały dwa konie okulbaczone już do drogi. W gronie Hiszpanów znajdował się Alonzo de Quintanilla, dyrektor skarbu Kastylii, tudzież Luis de Saint-Angel, poborca dochodów kościelnych Aragonii, jeden z najgorliwszych stronników Kolumba.
Dwaj ci mężowie kończyli właśnie żywą bardzo rozmowę i szlachetny Saint-Angel zawołał z zapałem:
— Klnę się na sławę korony, że sprawa ta inaczéj powinna się była zakończyć. Żegnamy cię, sennorze! oby cię Bóg miał w opiece i dozwolił znaleźć gdzieindziéj sprawiedliwszych sędziów. Przeszłość pełna bolesnych zawodów przeminęła; przyszłość należy do ciebie.
Po tych słowach wszyscy zgromadzeni, z wyjątkiem Luis’a de Bobadilla, pożegnali Kolumba; żeglarz z młodym towarzyszem dosiedli koni i puścili się w ulice miasta, zachowując zupełne milczenie, dopóki w otwarte nie dostali się pole. Twarz Kolumba nosiła wyraz cierpienia, lecz oko jego błyskało tym ogniem niestłumionym, co w duchu czerpie swój żywioł podsycający.
Przy bramach Santa-Fé Kolumb obrócił się do towarzysza, i rzekł, powodowany uczuciem szlachetnéj delikatności:
— Wdzięcznym ci jestem szczérze za tyle dowodów przywiązania; lecz obowiązek nakazuje mi zwrócić twą uwagę, że może tém uwłaczasz dostojnemu urodzeniu swemu. Czy uważałeś, mój młody przyjacielu, jak w mieście z pogardą wytykano mię palcami?
— Widziałem to, sennorze, odpowiedział Luis, którego lice na to wspomnienie spłonęło oburzeniem, i gdyby nie obawa rozgniewania ciebie, byłbym roztratował tych nędzników.
— Bardzo rozsądnie uczyniłeś, ześ się wstrzymał od wybuchu; boć zawsze są to ludzie, których sąd zbiorowy tworzy tak zwaną opinią publiczną. Nie przypuszczam nawet aby położenie społeczne wpływało na ich zdanie. Ilużto w wyższych stanach mamy ludzi płytkiego umysłu, a przeciwnie między pospólstwem iluż szlachetnie pojmujących i czujących. Bądź co bądź, zawsze przychylność twoja ku mojéj sprawie może cię okryć śmiesznością u dworu.
— Wara każdemu od nieprzystojnych względem ciebie, mój mistrzu, wyrażeń, nie jestem z bardzo cierpliwych i krew kastylska kipi w moich żyłach.
— Przykroby mi było widziéć cię wplątanym w jakąkolwiek z mego powodu nieprzyjemność. A zresztą, jeżeli uważać mamy na zdanie lada głupca, to wiecznie chyba przyjdzie nam wojować; niechże się nadrwią do woli.
Wyrazy te przekonały porywczego młodzieńca o bezcelowości objawionego uniesienia; zwracając się jednak w myśli do wątka poprzedniéj rozmowy, dodał po chwili:
— Mówisz o szlachcie jakby nie o swoich, chociaż zapewne sam jesteś szlachcicem.
— Czy zmienisz powzięte o mnie wyobrażenie, gdy ci odpowiem przecząco?
Don Luis, żałując niewczesnéj uwagi, żywo się zapłonił; lecz, idąc za popędem wrodzonéj prostoduszności, odrzekł zaraz otwarcie:
— Na ś. Piotra, mojego patrona, dla zaszczytu klass wyższych pragnąłbym widziéć cię szlachetnie urodzonym. Jest między nami tylu niosących zakał rycerstwu, że radzibyśmy przyjęli tak szacowny nabytek.
— Młodzieńcze, odpowiedział Kolumb z uśmiechem, sprawy światowe nieustannym podlegają zmianom. Jak noc po dniu, jak pora roku idzie za porą, tak i społeczność ludzka ciągle się przeistacza. W rodzie moim przechowuje się podanie, że Kolumbowie należeli kiedyś do szlachty, ale los niepomyślny zmusił ich późniéj chwycić się ręcznéj pracy.[1] Lecz mamże się wyrzec przyjemności towarzystwa don Luis’a de Bobadilla, z przyczyny że złożyć nie mogę dowodów szlachetnego pochodzenia?
— Mylisz się, sennorze, jeśli tak sądzisz w istocie. Ponieważ niezadługo rozstać się mamy na czas jakiś, pozwól przeto bym ci wynurzył najskrytsze swoje myśli. Wyznaję, że słysząc poraz piérwszy o twych zamiarach, uważałem takowe za urojenie szaleńca.
— Wiém o tém aż nadto dobrze, mój młody przyjacielu, że takie jest zdanie wielu rozumnych ludzi, może nawet samego Ferdynanda i prałata któremu zlecono roztrząśnienie mojéj sprawy.
— Wybacz, don Kolumbie, jeżeli słowa moje choć chwilową sprawiły ci przykrość; lecz jeśli kiedyś niesprawiedliwym byłem względem ciebie, pragnę to obecnie wynagrodzić. Początkowo chciałem poznać się z tobą jedynie dla rozrywki; następnie, chociaż nie byłem jeszcze przekonanym o prawdziwości twéj nauki, spostrzegłem jednak że jesteś głębokim myślicielem. Okoliczność dopiéro wyłącznie méj osoby dotycząca wpłynęła ostatecznie na moje przeistoczenie. Trzeba ci wiedzieć, mistrzu, że lubo jestem potomkiem starożytnej rodziny i znaczny posiadam majątek, niezawsze jednak odpowiadałem życzeniom opiekunów swéj młodości.
— Nie do mnie należy ocenić.....
— Na ś. Łukasza! muszę dokończyć wyznania. Od dzieciństwa prawie dwie namiętności sprzecznie miotały moją duszą: żądza podróżowania, i miłość dla Mercedes de Valverde, najpiękniejszéj, najlepszéj, najtkliwszéj z dziewic kastylskich.
— I do tego szlachetnéj, przerwał Kolumb z uśmiéchem.
— Sennorze, odrzekł poważnie don Luis, nie żartuję nigdy, gdy mówię o swym aniele opiekuńczym. Związek z nią zaszczyci moje imię, bo krew Guzmanów płynie w jéj żyłach. Posiadam jéj przychylność; lecz ubieganie się za przygodami ściągnęło na mnie naganę wielu szanownych osób, a między niemi własnéj ciotki mojéj, donny Beatrix de Cabrera, opiekunki Mercedes. Królowa, któréj wola stała się prawem dla szlachetnie urodzonych dziewic Kastylii, jest także względem mnie uprzedzoną; chcąc przeto pozyskać rękę Mercedes, powinienem koniecznie starać się o względy donny Izabelli. Otóż wpadłem na myśl (Luis nadto był delikatnym aby zdradzić kochankę wyznaniem, że ona właściwie pomysł ten rzuciła) skierowania bezużytecznéj włóczęgi swojéj do wzniosłego celu, jedném słowém postanowiłem wziąć udział w twéj wyprawie, wiedząc że tym sposobem zniewolę królowę, donnę Beatrix i wszystkich niechętnych. W takich więc widokach zbliżyłem się do ciebie, a siła dowodów twoich zupełnie mię nawróciła. Obecnie wierzę z takiém przekonaniem w prawdziwość twéj nauki, jak najgorliwszy duchowny w kardynalne zasady religii chrześciańskiéj.
— Nie wspominaj z lekceważeniem o sługach kościoła, odpowiedział Kolumb; co tylko się odnosi do służby bożéj, powinno być dla nas przedmiotem poważania. Zdaje się więc, dodał po chwili z uśmiéchem, że pozyskanie nowego ucznia winienem wpływowi miłości i rozumu: miłość, jako silniejsza, piérwsze przełamała zapory, a rozum dokonał dzieła. Takto zwykle bywa u młodych.
— Nie przeczę potędze miłości, sennorze; gdyż jestem tak skrępowany słodkiemi jéj więzy, że daremnie usiłowałbym z nich się otrząsnąć. Powiedziałem wszystko, a teraz przysięgam uroczyście, że towarzyszyć ci będę gdziekolwiek obrócisz swoje kroki; przezco spodziéwam się najprzód usłużyć Bogu, powtóre zaspokoić żądzę zwidzania obcych krajów i potrzecie otrzymać rękę pięknéj Mercedes de Valverde.
— Przyjmuję zobowiązanie twoje, mój synu, rzekł Kolumb, ujęty szczérym zapałem młodzieńca; lecz wierniejbyś niezawodnie przedstawił bieg swoich myśli, gdybyś przewrócił kolej wyliczonych pobudek.
— Za kilka miesięcy będę panem swojego majątku, ciągnął daléj don Luis, nie zważając na żartobliwe wyrazy odkrywcy, a wtedy chyba wola królowéj Izabelli stanąć może na zawadzie uzbrojeniu choć jednego okrętu moim kosztem. Nie jestem poddanym don Ferdynanda, tylko lennikiem starszéj linii domu Transtamare; obojętność więc króla bynajmniéj mnie nie powstrzyma.
— Uczucia twoje nacechowane są szlachetném poświęceniem, właściwém tylko wiekowi młodocianemu; lecz mnie nie przystoi korzystać z niczyjego niedoświadczenia, a nadto zamiary moje wymagają koniecznie poparcia korony. Gdybyśmy poczynili odkrycia na własną rękę, kto inny nie omieszkałby z nich korzystać. Którekolwiek państwo morskie zabrałoby owoce naszéj pracy, bez żadnéj dla nas samych rękojmi. Teraz, mój młody przyjacielu, trzeba nam się rozstać: jeżeli usiłowania moje we Francyi pomyślny wezmą skutek, zaraz ci o tém doniosę, gdyż pragnę najgoręcéj zapewnić sobie pomoc tak dzielnego rycerza. Tymczasowo jednak nie narażaj się bez potrzeby, skoro sprawa moja w Kastylii stanowczo już upadła. Powtarzam raz jeszcze, trzeba nam się rozłączyć.
Luis de Bobadilla zapewniał obojętność swoję względem opinii publicznéj. Kolumb atoli, bardziéj przewidujący, chociaż sam umiał się wynieść nad zdanie powszechności, niechciał zezwolić aby młodzieniec wysoko urodzony poświęcił stanowisko swoje dla przyjaźni. Pożegnanie było ciche lecz serdeczne; poczém każdy z podróżników udał się w swoję stronę.
W chwili rozstania don Luis de Bobadilla przejęty był oburzeniem, myśląc o zniewagach wyrządzonych Kolumbowi, podczas gdy ten odmiennych zupełnie doznawał uczuć. Przez siedm lat jak się ubiegał o pomoc rządu hiszpańskiego, ileżto cierpień, ile niedostatku, ile pogardy i nienawiści przyszło mu znosić cierpliwie. Pracą rąk swoich zarabiając na utrzymanie, chwycił się dotąd skwapliwie najsłabszego promyka nadziei, i zwalczał napotykane przeszkody z wytrwałością, godną zaiste tak wielkiego dzieła. Teraz, zamiast uwieńczenia swych życzeń, srogiego doznał zawodu. Gdy Izabella powtórnie przyzwała go do siebie, pewien już niemal zwycięztwa, oczekiwał z ufnością końca wojny przeciw Maurom. Zdawało się iż został nareszcie zrozumianym; a tu odepchnięto go jako szaleńca, marzącego o rzeczach niepodobnych; budowa przyszłości, wzniesiona tylą ofiar, tylą prac i poświęceń, rozsypała się w gruzy.
Nic dziwnego, że w takiém będąc usposobieniu, wielki odkrywca, zostawszy sam na sam z swojemi myślami, upadł chwilowo na duchu. Głowa jego opuściła się na piersi, a przeszłość w pomięszanych obrazach stawiła przed nim pełne goryczy i cierpkości wspomnienia. Pobyt w Hiszpanii wydał mu się plamą niezatartą na tle nieskażonego żywota, a nie mógł przewidzieć, czy przyszłość na równie ciężkie nie wystawi go próby. Czuł się powołanym do wykonania wielkiego dzieła, ale był starcem prawie, bo liczył lat sześćdziesiąt, dni jego schylały się ku końcowi, a jeszcze go nie rozpoczął. Wszelako siła wiary w tym człowieku nadzwyczajnym przemagała nad zwątpieniem; przekonanym był o prawdzie swych pomysłów, które niewiadomość zdeptała, a płytkość pojęć okryła śmiesznością: zwolna téż w szlachetne jego serce wstąpiło zaufanie.
— Ty rządzisz nami, Istoto wszechmogąca! zawołał, wznosząc oczy ku niebu; ty wiesz że chwałę twoję wyłącznie mam na celu, i nie odmówisz mi swéj pomocy!
Ulżywszy temi słowy znękanemu sercu, wyprostował się. Na poważném obliczu jego przelotny zajaśniał uśmiéch, a lubo z piersi bolesne niekiedy wydziérały się jeszcze westchnienia, lubo brzemię troski nie przestało ciężyć mu na sercu, przecież widać już było iż zapanował nad sobą.
Zostawmy Kolumba posuwającego się na drodze ku Francyi, i powróćmy do Santa-Fé, na dwór królewski, gdzie niespodziane tymczasem zaszły wypadki.
Luis de Saint-Angel był jednym z tych umysłów wyjątkowych, co prześcigając wiek swój, zdolne są pojąć odrazu i ukochać każdą sprawę zmierzającą ku dobru ludzkości. Zapalony stronnik Kolumba, pożegnawszy mistrza, zdążał do Santa-Fé z swym przyjacielem, Alonzo de Quintanilla. Rozmowa toczyła się o pomysłach wielkiego Genueńczyka, o doznanym przez niego zawodzie i o hańbie jaką to ściąga na Hiszpanią. Gwałtowny i porywczy w wyrażeniach, poborca dochodów kościelnych nie szczędził nagany dworowi, a każde słowo jego znalazło odgłos w sercu dyrektora skarbu. Zbliżając się do mieszkania królowéj, obaj postanowili raz jeszcze odwołać się do jéj sądu.
Izabella dla wiernych sług swoich zawsze była przystępną. W tym wieku nawet surowéj etykiety, królowa umiała odsunąć od swéj osoby niepotrzebne formalności; proszący więc natychmiast zostali przypuszczeni.
W pokoju posłuchalnym, oprócz kilku dam dworskich, znajdowały się markiza de Moya i donna Mercedes de Valverde. Król w przyległym gabinecie zajmował się, jak zwykle, sprawami rządowemi.
— Jakiżto traf szczęśliwy sprowadza waszmościów tak rano, sennorze Saint-Angel i sennorze Quintanilla? rzekła Izabella uprzejmie. Zaprawdę, nie przywykłam widzieć was w liczbie proszących.
— Nie stajemy téż przed obliczem waszéj wysokości w interesie własnym, odezwał się Luis de Saint-Angel. Pragniemy tylko przedstawić jéj środek zbogacenia korony kastylskiéj klejnotami świetniejszemi pewnie od tych, które posiada.
Izabella, jakkolwiek, zdziwiona temi słowy, nie obraziła się jednak ich śmiałością, przyzwyczajoną będąc oddawna do prostoduszności poborcy dochodów kościelnych.
— Czy pozostaje jeszcze do zdobycia jaka posiadłość maurytańska, panie poborco? zapytała po chwili.
— Życzyłbym abyś wasza miłość przyjęła z wdzięcznością zesłane na nas przez Boga dobrodziejstwa, zamiast odtrącać takowe z lekceważeniem! zawołał Saint-Angel, całując podaną sobie rękę królowéj z wyrazem uszanowania, łagodzącym ostrość jego mowy. Czy wiadomo najjaśniejszéj pani, że Krzysztof Kolumb, na którego zamiary uwaga wszystkich myślących z natężeniem jest zwróconą, samotnie dziś opuścił nasze miasto?
— Spodziewałam się tego, sennorze. Zleciliśmy z królem jego sprawę arcybiskupowi Grenady i kilku wiernym doradzcom korony, a zdaniem ich żądania Genueńczyka są tak wygórowane, że sumiennie nie mogliśmy takowych zatwierdzić. Kto podaje plany niepewne w skutku, powinien okazać więcéj umiarkowania.
— Nie jestto cechą pospolitego umysłu wyrzekać się raczéj swych nadziei, jak swéj godności, odpowiedział Saint-Angel. Kolumb wymagania swoje zastosował do ważności przedmiotu.
— Kto w wielkich rzeczach sam mało się ceni, dodał Alonzo de Quintanilla, ten pewnie im nie podoła.
— W istocie, najłaskawsza królowo, ciągnął daléj Saint-Angel, nie zostawiając Izabelli czasu do odpowiedzi, wartość człowieka najsnadniéj poznać można po cenie jaką na czyny swe naznacza. Dzieło Kolumba, jeśli się powiedzie, nie zatrzeż świetnością wszystkiego może, co zrobiono od początku świata? Jestżeto przedsięwzięciem powszedniém okrążyć ziemię, w ślad goniąc za słońcem? i nie zapewniaż ono znakomitych dla kraju korzyści? Zaiste, umysł monarchini naszéj, tak szybko zawsze i trafnie sądzący, oddaje bezwątpienia sprawiedliwość geniuszowi wielkiego żeglarza.
— Zbyt żywo bierzesz rzeczy, mój dobry Saint-Angel, odrzekła królowa z uśmiéchem pełnym dobroci, a żywość, jak wiadomo, idzie często w parze z brakiem rozwagi. Nie przeczę iż plany Kolumba, w pomyślnym razie, przyniosłyby zaszczyt i korzyść krajowi. Ale przypuśćmy wypadek przeciwny: toż mianowanie go wice-królem krajów nieistniejących ściągnęłoby na nas szyderstwa.
— Widzę w tém wszystkiém wpływ arcybiskupa Grenady, który zawsze był nieprzychylnym Kolumbowi. Wielkości i sławy, najjaśniejsza pani, nikt nie dostąpi bez poświęceń. Racz tylko zwrócić uwagę na sąsiadów naszych, Portugalczyków; ileżto oni w ostatnich latach poczynili odkryć, podczas gdy my spoczywamy w bezczynności. Wiemy już, najłaskawsza królowo, że ziemia jest okrągłą.....
— Czy pewny jesteś tego, sennorze? zapytał król, który zwabiony ożywioną rozmową, opuścił pracownię i podszedł niespostrzeżony. Uczeni nasi w Salamance różnego byli zdania, i na ś. Jakuba nic za tém przypuszczeniem w mych oczach nie przemawia.
Saint-Angel zwrócił się ku królowi z żywością zapaśnika, co nowego spotyka nieprzyjaciela.
— Miłościwy królu, rzekł, jeśli ziemia nie jest okrągłą, to jakiż jej kształt nadamy? Zapewne żaden z uczonych, w Salamance lub gdziekolwiek, nie zechce utrzymywać, że jest płaską, że z brzegu jéj skoczyć można na słońce, gdy ono w nocy zniża się pod widnokrąg? Zgadzaż się to z rozumem, lub wreszcie z pismem świętém?
— Żaden z uczonych, w Salamance lub gdziekolwiek, powtórzył za nim król, nie przyzna, sennorze, iż narody przeciwnéj strony ziemi mogą chodzić do góry nogami, że dészcz tam zamiast spadać wznosi się w górę, że morze pozostaje w swych brzegach, nie opiérając się na dnie, tylko mając takowe nad sobą zawieszone.
— Dla rozwiązania właśnie tych zagadek, najłaskawszy królu i panie, chciałbym żeby Kolumb powrócił. Kadłub okrętu większym jest od masztów, a jednak w oddaleniu pokazują się najprzód te ostatnie; widoczna więc, że sam statek zakrywa wypukłość morza; a jeśli tak jest, o czém nie wątpi żaden z doświadczonych żeglarzów, to czemuż wody dalekich morza przestrzeni, układając się do równowagi, nie zaléwają naszych brzegów? Jeżeli ziemia jest okrągłą, tedy można ją okrążyć, oceanem albo lądem. Otóż Kolumb zamierza sprawdzić te wszystkie przypuszczenia, usuwając dotychczasowe wątpliwości, a monarcha, co ku temu dostarczy środków, lepiéj się zasłuży ludzkości, niż najdzielniejszy wojownik. Racz tylko rozważyć, najjaśniejszy panie, że na wschodzie mieszkają narody niewierne, nad któremi ojciec święty przyznaje zwierzchnictwo temu, kto piérwszy poniesie im światło ewangelii. Zaprawdę, na przypadek przyjęcia warunków Kolumba przez inne mocarstwo, nieprzyjaciele Hiszpanii głośnym wybuchną tryumfem!
— Gdzież się obrócił ten Kolumb? zapytał nagle król, którego zawiść polityczna nie mogła znieść myśli, aby ktokolwiek inny zebrał przypuszczalne korzyści tego dzieła; zapewne się udał do Portugalii?
— Nie, najjaśniejszy panie, zamierza starać się o pomoc króla francuzkiego, aż nadto znanego z nieprzychylności dla Aragonii.
Ferdynand, przechodząc się po sali wielkiemi krokami, zdawał się toczyć wewnętrzną walkę próżności z rozumem i rachubą finansową. Izabella zostawała pod wpływem odmiennych zupełnie uczuć. Ona z pobożności jedynie pragnęła urzeczywistnienia zamysłów Kolumba; szlachetne jéj serce sprzyjało wielkiemu dziełu bez innych widoków, prócz chwały bożkiéj i dobra ludzkości. Zaprzątnienie wypadkami wojennemi nie pozwoliło jéj wtajemniczyć się zupełnie w naukę żeglarza; lecz, oddalając go za radą swojego spowiednika, czyniła to ze wstrętem. Teraz przemogła w niéj dobroć wrodzona i gorliwość religijna, a gdy spojrzała na Mercedes, któréj twarz pomięszana i blada milcząco wstawiała się za Kolumbem, do uczuć tych przyłączyła się jeszcze i litość.
— Markizo, córko moja, rzekła królowa, wierna zwyczajowi swojemu odwoływania się w przypadkach wątpliwych do sądu powiernicy, co myślisz o téj sprawie? Mamyż się upokorzyć przyzwaniem raz jeszcze dumnego Genueńczyka?
— Nie chciéj go tak nazywać, miłościwa pani, bo zdaje mi się iż Kolumb dalekim jest od wszelkiego zarozumienia; uważajmy go raczéj za człowieka silnie przekonanego o swéj wartości. Podzielam zdanie jeneralnego poborcy, że Kastylia byłaby zniesławioną, gdyby pod opieką innego mocarstwa poczyniono spodziéwane odkrycia.
— Ależ, wtrąciła królowa, doradzcy korony zapewniają, iż wymagana przez Kolumba nagroda nawet w razie powodzenia przewyższyłaby zasługę.
— Kto tak utrzymuje, najjaśniejsza pani, odezwał się Saint-Angel, jakże dalekim jest od pojęcia wielkości dzieła! Racz wasza wysokość rozważyć niezmierne korzyści materyalne z nabycia krajów słynących bogactwem, a nadewszystko tryumf jaki ztąd niewątpliwie odniesie ewangelia!
Izabella przeżegnała się pobożnie; żywy rumieniec zakwitł na jéj licu, oko tajemniczym zajaśniało blaskiem, i cała postać oblekła się w powagę, godną ważności rozstrząsanego przedmiotu.
— Ferdynandzie, rzekła, mniemam iż członkowie kommissyi za nadto się pospieszyli; wielkość zamierzonego dzieła usprawiedliwia uciążliwość warunków.
Król, dla którego silniejszym nierównie bodźcem były względy polityczne, uśmiechnął się z zapału swéj małżonki, przeglądając jakiś papier podany sobie przez jednego z sekretarzów.
— Historya w rocznikach panowania waszych wysokości, zabrał głos Saint-Angel, z chlubą kiedyś wspomni o zdobyciu Grenady; ale wyższéj nierównie ceny dla chwały narodowéj będzie karta, na któréj zapisze czyn ułatwiający stosunki z odległemi narodami, zapewniający koronie niewyczerpane skarby, a kościołowi zwycięztwo. Niestety! jeśli Ludwik król francuzki wesprze odrzucone przez nas przedsięwzięcie, Hiszpania niezatartą okryje się hańbą!
— Czy pewnym jesteś, Saint-Angel, że Genueńczyk udał się do Francyi? zapytał król porywczo.
— Słyszałem to z własnych ust jego, najjaśniejszy panie. Tak jest, w téj chwili chroni się on na ziemię Gallów przed ciemnotą przesądów co sprawę jego zgubiły w tym kraju. Lękliwi powiadają, że nieroztropnie jest w otwarte puszczać się morze, a jednak, ileżto nowych odkryć zawdzięczają Portugalczycy swéj śmiałości żeglarskiéj! Dla Boga! krew burzy się we mnie na wspomnienie, czego dokonał ten mały naród sąsiedni, podczas gdy połączone królestwa Aragonii i Kastylii uciérały się z Maurem o posiadanie jednego miasta!
Markiza de Moya spostrzegła, iż poborca jeneralny dał się unieść wrodzonéj żywości.
— Sennorze, przerwała mu, zapominasz że zdobycie Grenady jest także tryumfem kościoła, uznanym przez ojca świętego i cały świat chrześciański.
Saint-Angel odpowiedział na ten zarzut w sposób usprawiedliwiający. Tymczasem Izabella z zapałem do królewskiego przemawiała małżonka; lecz Ferdynand, jakkolwiek dla jéj serca i rozumu niezmyślonym przejęty był szacunkiem, pozostał zimnym. Nakoniec, po upływie pół godziny, król zaczął znów przeglądać papiéry; Izabella przeto opuściła go, zwracając się do małego grona zwolenników Kolumba. Przechodząc, rzuciła okiem na Mercedes, która z miejsca swego niespokojnie przysłuchiwała się rozmowie.
— Nie bierzesz udziału w tak gorących rozprawach, moje dziécię, rzekła łaskawie, zatrzymując się przy dziewicy; czy już cię sprawa Kolumba nie zajmuje?
— Milczę, miłościwa królowo, gdyż młodości i niedoświadczeniu przystoi skromność; ale wszystko co słyszę znajduje odgłos w mém sercu.
— A cóż ci szepce to serduszko, moja córko? czy sądzisz także, iż usługi Kolumba nie mogą być okupione zbyt drogo?
— Ponieważ wasza wysokość zaszczyca mnie zapytaniem, powiem przeto co myślę, odrzekła Mercedes. Mniemam, że niebo zesłało tu Kolumba, chcąc nagrodzić naszych władzców za poniesione w sprawie religii ofiary; mniemam, że ręka bozka zatrzymała go dotąd w Hiszpanii, mimo siedmioletnich zawodów; mniemam nakoniec, że ostatnie to usiłowanie przyjaciół odkrywcy ma miejsce również za sprawą Opatrzności.
— Jesteś entuzyastką, moje dziécię, odparła królowa, i do tego bardzo niebezpieczną, bo czuję że twój zapał i mnie mimowoli przejmuje.
Izabella po tych słowach postąpiła ku gronu rozmawiających w drugiéj połowie sali, dosyć korzystnie usposobiona dla prośby szlachetnego Saint-Angel. Jednakże chwiała się jeszcze, mając w świeżéj pamięci uwagi króla względem wyczerpania skarbu publicznego.
— Markizo, córko moja, rzekła, czy sądzisz że ten Kolumb jest rzeczywiście wybrańcem bożym?
— Nie śmiem tego zapewnić, miłościwa pani, lubo wiem, że sam Genueńczyk głęboko jest o tém przekonany. Wierzę jednak, że Bóg opiekuje się każdem dziełem chwalebnem, zsyłając na jego wykonanie ludzi natchnionych swoim duchem. Wiadomo że kościół chrześciański, według przepowiedni pisma świętego, ma kiedyś nad całą panować ziemią; czemużby więc Opatrzność nie miała przyspieszyć zwycięztwa ewangelii? Wspomnijmy tylko, najjaśniejsza pani, słabe zaczątki religii chrześciańskiéj, gdy mała liczba gorliwych apostołów wspierała jéj rozszérzenie, a porównajmy z tym stanem obecną jéj potęgę. Niechże zdobycie ostatniego przybytku niewiernych będzie zaraniem świetniejszéj jeszcze przyszłości!
Izabella uśmiechnęła się z zadowoleniem na te wyrazy przyjaciołki, będące w zgodzie z własném jéj przekonaniem; lecz posiadając większą znajomość spraw tego świata, więcéj téż od markizy, w gorliwości nawet, zachowała umiarkowania.
— Nie do nas należy, moja córko, odezwała się wreszcie, upatrywać palec boży w przedsięwzięciach, z któremi osobiste może łączą nas życzenia. Sam kościół tylko rozstrzygać powinien w tym względzie. Sennor Saint-Angel, jakiéjże summy wymaga Kolumb dla wykonania swych planów?
— Żąda tylko dwóch statków, najjaśniejsza królowo, i trzech tysięcy grzywien srebra, to jest kwoty, jaką niejeden młodzieniec roztrwoni w kilku tygodniach.
— Niewiele to w istocie, odpowiedziała Izabella; jednakże królewski nasz małżonek wątpi, by skarbiec połączonych królestw mógł ponieść w téj chwili podobny wydatek.
— Przebóg! zawołała Beatrix; miałożby dzieło tak wielkie upaść dlatego, że nam zabrakło garści marnego złota?!
— Rzeczywiście, dodała królowa, któréj twarz promieniała uniesieniem, król Aragonii nie może zezwolić na wyczerpnięcie kassy państwa, ale królowa kastylijska podejmuje tę sprawę w interesie swego ludu. Jeżeli skarb małżonka mego jest próżny, zastawię część swoich klejnotów. Zbyt wielkie to przedsięwzięcie, abym mogła wahać się dłużéj.
Głośny okrzyk uwielbienia towarzyszył tym słowom Izabelli, wymówionym z szlachetnym zapałem. Poborca jeneralny usunął zaraz trudności pieniężne, oświadczając iż może dostarczyć żądanéj summy, bez nadwerężenia prywatnéj własności królowéj.
— A teraz, rzekła królowa, po ukończeniu wstępnych układów, trzeba jaknajspieszniéj przywołać Kolumba.
— Wskazuję waszéj wysokości gońca, pełnego dobrych chęci i gorliwości, w osobie don Luis’a de Bobadilla, zawołał Alonzo de Quintanilla, ujrzawszy z okien młodzieńca wracającego pędem do miasta; zaręczam, iż żaden z mieszkańców Santa-Fé nie poniósłby żeglarzowi z równą ochotą tak radosnéj nowiny.
— Służba podobna nie przystoi osobie wysokiego urodzenia, odpowiedziała Izabella, a jednak każda chwila spóźnienia bardziéj Kolumba oddala.
— Nie oszczędzaj wasza miłość mojego siostrzeńca, wtrąciła z żywością donna Beatrix; szczęśliwym on będzie, znajdując sposobność stania się jéj użytecznym.
Izabella posłała pazia z rozkazem przyzwania młodzieńca, i po upływie kilku minut kroki jego już się rozległy w przedpokoju. Wchodząc do komnaty królewskiéj, Luis smutnie był podrażniony wyjazdem swego mistrza. Przypisując naturalnie winę tym, których wola mogła go była zatrzymać, posądzał i królowę o brak przychylności dla Kolumba. Nieporównana atoli słodycz jéj obejścia, nie chybiająca nigdy wpływu na wszystkich co ją otaczali, w połączeniu z uszanowaniem, ułagodziła nieco przybysza.
— Dziękuję ci za pośpiech, don Luis, gdyż w nagłéj sprawie potrzebuję twych usług. Czy możesz nam powiedziéć co się stało z don Krzysztofem Kolumbem, żeglarzem genueńskim, z którym dość ścisła podobno łączy cię zażyłość?
— Wybacz, najjaśniejsza pani, jeśli wykroczę w czém przeciw etykiecie, bo serce moje przepełnione jest żalem. Genueńczyk w téj chwili opuszcza Hiszpanią, w zamiarze starania się gdzieindziéj o przyjęcie swych planów, tak niesłusznie przez dwór tutejszy odrzuconych.
— Widać, don Luis, rzekła królowa z uśmiéchem, że nie grzészyłeś nigdy obłudną grzecznością. Obecnie odwołujemy się do twéj chęci odbywania podróży. Siadaj na koń, popędź za Kolumbem i oświadcz mu, że warunki jego zostały przyjęte. Daję słowo królewskie, że zaraz po ukończeniu koniecznych przygotowań będzie mógł odpłynąć.
— Czy podobna, miłościwa królowo!
— Na dowód że się nie mylisz, oto moja ręka!
Uprzejmość z jaką królowa podała mu rękę i słodycz jéj wyrazów napełniła młodzieńca otuchą we względzie najdroższych życzeń jego serca. Przyklęknąwszy więc z poszanowaniem, ucałował rękę monarchini, a potém, nie zmieniając postawy, zapytał czy natychmiast ruszyć ma w drogę.
— Powstań, don Luis, i nie tracąc jednéj chwili, ponieś słowo pociechy Kolumbowi, a razem uspokój nas samych; gdyż wyznaję, markizo, że odrzucenie pomysłów jego cięży mi na sercu.
Luis de Bobadilla opuścił pokoje królowéj, i za chwilę był już na koniu. Mercedes po wyjściu jego stanęła przy jedném z okien wychodzących na podwórze. Młodzieniec, dosiadając wierzchowca, ujrzał ją, i wstrzymał nagle konia spiętego już ostrogą. Kochankowie wymienili spojrzenie pełne radosnéj tkliwości, mając na uwadze jedynie swe nadzieje, nie myśląc o tém bynajmniéj, jak dalekie jeszcze było urzeczywistnienie takowych. Mercedes piérwsza zapanowała nad chwilowém uniesieniem, i pożegnawszy ręką kochanka, usunęła się od okna. Bruk dziedzińca królewskiego zatętniał odgłosem kopyt czwałującego konia, na którym Luis de Bobadilla pogonił za przyjacielem.
Kolumb tymczasem, posuwając się zwolna w smutnéj podróży swojéj, przybył do Pinos, widowni tylu krwawych wypadków, gdy posłyszawszy za sobą tętent, ujrzał młodzieńca pędzącego na zapienionym rumaku.
— Zwycięztwo! zwycięztwo, sennorze! wołał zdaleka Luis; z łaski najświętszéj Panny radosną przynoszę ci wiadomość!
— Otóż prawdziwa niespodzianka, don Luis; jakaż przyczyna twojego powrotu?
Luis usiłował wytłumaczyć się z poselstwa, lecz radość i pośpiech plątały jego mowę w niezrozumiałe wykrzykniki.
— Pocóż wracać do dworu, gdzie brak zupełnie ducha i siły postanowienia? odezwał się Kolumb zniecierpliwiony; niedosyćżem jeszcze usiłował skłonić tych ludzi do rzeczy tyle dla nich korzystnéj? Spojrzyj młodzieńcze na tę głowę osiwiałą, i wiedz żem strawił bezużytecznie dla swéj sprawy tyle niemal czasu, ile ty żyjesz na świecie.
— Ależ nakoniec zwyciężyłeś! Izabella, szlachetna królowa Kastylii, uznała ważność twoich myśli i zaręczyła słowem królewskiém, że będzie takowe popiérać.
— Nie jestże to nowe złudzenie?
— Wysłany zostałem umyślnie dla doniesienia ci o tém, sennorze, i wezwania cię do powrotu.
— Przez kogo, don Luis?
— Przez donnę Izabellę, dostojną królowę swoję; z jéj własnych ust otrzymałem polecenie.
— Nie mogę ustąpić w żadnym z podanych warunków.
— Zgoda na wszystko, don Kolumbie; szlachetna pani nasza, przystając na twe żądania, chciała nawet zastawić swe klejnoty dla poniesienia kosztów wyprawy.
Kolumb, głęboko tą wiadomością wzruszony, zasłonił twarz kapeluszem, jakby się wstydził łez które ronił z radości; poczém, zapominając o długoletnich cierpieniach, zwrócił konia i udał się z towarzyszem drogą ku Santa-Fé.





  1. Kolumb był synem tkacza w Cigureto, wiosce niedaleko Genui.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Ludwik Jenike.