Krzysztof Kolumb (Cooper)/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krzysztof Kolumb |
Wydawca | S. H. MERZBACH Księgarz |
Data wyd. | 1853 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Ludwik Jenike |
Tytuł orygin. | Mercedes of Castile lub The Voyage to Cathay |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dnia następnego Alhambra napełnioną była zgrają proszących o łaski, lub żądających wynagrodzenia za poniesione straty. W przedpokojowéj ciżbie jeden na drugiego spoglądał z niedowierzaniem i zazdrością. Witano się obojętnie, wymieniając słowa ułudnéj grzeczności.
Podczas gdy ciekawość tłumu zajmowała się docieczeniem cudzych myśli, a starzy dworzanie pół-szeptem udzielali sobie nowin politycznych, w odległym zakątku stał mężczyzna poważnego oblicza, na którego większość zgromadzonych z urągającém patrzyła lekceważeniem. Byłto Kolumb, uważany ogólnie za marzyciela, i jako taki potępiany. Wszelako szyderstwa dworzan, zaczęły już ustawać pod wpływem niecierpliwości z powodu długiego oczekiwania, gdy nagle drzwi wchodowe otworzyły się z szybkością, zapowiadającą przybycie znakomitéj osoby, i wszedł do sali don Luis de Bobadilla.
— To synowiec powiernicy królowéj, rzekł któryś z oczekujących.
— Potomek jednéj z najpiérwszych rodzin kastylskich, dodał drugi; lecz można go w parze postawić z Kolumbem, bo ani wola opiekunów, ani życzenie królowéj, ani wysokie urodzenie nie zdołały go powstrzymać od życia pełnego przygód junackich.
— Byłby to jeden z najlepszych rycerzów hiszpańskich, odezwał się trzeci, gdyby roztropność jego odpowiadała odwadze.
— To ten sam młody kawaler, co tak się odznaczył w wojnie przeciw Maurom, wtrącił jeden z wojskowych, to zwycięzca Alonza de Ojeda; dzielny z niego żołniérz, szkoda tylko że gotów zawsze do awantur.
Jak gdyby na usprawiedliwienie tych wyrazów, Luis, rzuciwszy wkoło pobieżne spojrzenie, zwrócił się wprost do Kolumba. Tłumione śmiéchy i wzruszania ramionami wielu obecnych świadczyły, jak ogół uważał to zbliżenie. W téj chwili jednak skrzypnięcie drzwi gabinetu królowéj zwróciło uwagę wszystkich, i zapomniano zarówno o żeglarzu, jak o młodym jego zwolenniku.
— Witam cię, don Kolumbie, rzekł Luis z pełnym poszanowania ukłonem; od piérwszéj rozmowy naszéj myślałem tylko o tobie, i radbym dziś z serca nauczyć się czegoś więcéj.
Kolumb, jakkolwiek widocznie hołdem młodzieńca ucieszony, nie mógł jednak w tém miejscu oddać się przyjemności, jakiéj doznawał zawsze z wyłożenia komu swych planów.
— Przyzwany tu jestem, odpowiedział, przez arcybiskupa Grenady, który, jak się zdaje, ma polecenie rozstrzygnienia mojéj sprawy. Żyjemy w zaraniu wielkich wypadków, i nie daleki już dzień ich spełnienia.
— Na ś. Piotra! wierzę ci, sennorze; lecz oczy twoje nieprędzéj od moich ujrzą nowo-odkryte kraje.
— Trzymam cię za słowo i zapewniam, że wielkie czyny twych przodków pójdą w niepamięć przed sławą jaką się okryjesz.
— Don Krzysztof Kolumb! zawołał paź królewski, i żeglarz postąpił naprzód, pełen radosnéj nadziei.
Piérwszeństwo oddane człowiekowi, na którego patrzono z lekceważeniem, a nawet z pogardą, niepomału obecnych zadziwiło, i stało się przedmiotem licznych domysłów. Wkrótce jeden z urzędników dworskich przybył dla odebrania próśb, Luis zaś, niezadowolony z przerwania rozmowy, opuścił przedpokoje.
Ferdynand de Talavera nie zapomniał o rozkazach króla; zamiast jednak przydania prałatowi doradzców zdolnych pojąć pomysły Kolumba, oboje królestwo wybrali na nieszczęście sześciu czy siedmiu dworzan, poczciwych wprawdzie, lecz nieprzywykłych do badań naukowych. W obec takiegoto zebrania stawiono słynnego odkrywcę.
Po zwykłych formalnościach wstępnych, arcybiskup Grenady zabrał głos w imieniu kommissyi:
— Dowiadujemy się, rzekł, don Kolumbie, że starasz się o pomoc rządu dla odbycia podróży przez ocean atlantycki, celem odkrycia nieznanych krajów.
— Taki jest rzeczywiście mój zamiar, najprzewielebniejszy ojcze. Rzecz ta tylokrotnie już była roztrząsaną, iż niemam potrzeby nanowo jéj rozwijać.
— Na zborze w Salamance kilku duchownych podzielało twe widoki, lecz większość była im przeciwną. Wszelako ich wysokości raczyli ustanowić tę kommissyą, dla bliższego ich rozpatrzenia. Jakiegoż uzbrojenia wymagasz, by pod opieką bozką uskutecznić swe zamiary?
— Wasza eminencya mówisz prawdę; wszystko spełni się pod opieką bozką, ku czci i chwale jego imienia. Przy takiéj pomocy niewielkich potrzeba mi środków: żądam tylko dwóch statków z potrzebną osadą, pod banderą królewską.
Członkowie kommissyi spojrzeli po sobie z zadziwieniem; jedni z nich w tém skromném wymaganiu widzieli lekkomyślność zapaleńca, drudzy niezachwianą wiarę. Arcybiskup należał do piérwszych.
— Niewieleto, zaprawdę, rzekł, a chociaż wojna wyczerpnęła zasoby państwa, uzbrojenie przecież dwóch statków sił jego nie przechodzi. Trzeba nam jednak poprzednio porozumiéć się co do warunków: życzysz zapewne, sennorze, otrzymać dowództwo wyprawy?
— Bez tego nie mógłbym ręczyć za skutek; żądam władzy admirała królewskiego, gdyż siła moralna dwóch koron powinna wesprzéć człowieka dźwigającego całe brzemię odpowiedzialności.
— To słusznie, nikt temu nie zaprzeczy. Ale jakich w swém przedsięwzięciu upatrujesz korzyści dla kraju?
— Nasamprzód chwałę bozką i rozszérzenie świętéj religii chrześciańskiéj.
Ferdynand de Talavera i wszyscy obecni pobożnie się przeżegnali.
— Następnie pozyskanie dla ich wysokości nowych krajów; wiadomo bowiem, że jego świętobliwość, papież, przyznaje monarchom chrześciańskim własność zdobytych na poganach przestrzeni.
— Prawda, don Kolumbie, odpowiedział prałat; ojciec święty posiada to prawo i wiadomo ci zapewne, że już niém szafował na korzyść Jana portugalskiego, którego przywileje tém samém nie mogą być naruszane.
— Przedsięwzięcia Portugalczyków zwrócone są ku brzegom zachodniéj Afryki, a więc w odmienną zupełnie stronę. Co do mnie, powtarzam, iż zamiarem moim jest żeglować na zachód, dla dosięgnienia Indyj wschodnich, drogą skróconą o czas kilkomiesięczny.
Chociaż arcybiskup Grenady, z większą częścią zgromadzonych sędziów, należał do liczby przeciwników Kolumba, poważna jednak prostota z jaką odkrywca wykładał swe zamiary, zapał błyszczący w jego oku i siła prawdy cechująca każde jego słowo, głębokie na wszystkich uczyniły wrażenie.
— Czy pragniesz, sennorze, odszukać państwo Jana zakonnika? odezwał się jeden z kommissarzów.
— Niewiem, szlachetny panie, czy istniał jaki władzca tego imienia, odpowiedział Kolumb, którego zdanie, oparte na zasadach naukowych, nie zgadzało się z wiarą ludową. Zdaje mi się, że to rzecz potrzebująca udowodnienia.
Wyrazy te źle posłużyły sprawie żeglarza w obec sędziów; gdyż dla nich twierdzić że ziemia jest kulistą a Jan zakonnik należy do rzędu władzców bajecznych, znaczyło porzucać wiarę w cudowność i zagłębiać się w rozumowania, niezgodne z pojęciem epoki.
— Są jednak ludzie, co wierzą w królestwo Jana zakonnika i zaprzeczają kulistości ziemi, z téj przyczyny zapewne, iż wiedzą o istnieniu królów, a przeciwnie widzą tylko że ziemia zupełnie jest płaska.
Zarzut ten, uczyniony przez jednego z członków koiumissyi, przyjęty został przez większość z uśmiéchem zadowolenia.
— Szlachetny panie, odpowiedział Kolumb łagodnie, gdyby wszystko na tym świecie rzeczywiście było takiém, jakiém się wydaje, to niewieleby ludzi miało się z czego spowiadać, i kościół nie potrzebowałby naznaczać pokuty.
— Mniemam, don Kolumbie, że dobrym jesteś chrześcianinem, rzekł arcybiskup z cierpkością.
— Jestem nim, z łaski Boga, wasza eminencyo; lecz tuszę sobie, iż dokonawszy zamierzonego dzieła, godniejszym będę imienia jego sługi.
— Powiadają, że uważasz się przeznaczonym do tego przez Opatrzność?
— Jakieś uczucie nieokreślone ośmiela mnie do takiego przypuszczenia, ale nie mam tyle zarozumienia, aby rozstrzygać tajemnice przechodzące moje pojęcie.
Trudno powiedziéć, czy Kolumb przez tę odpowiedź zyskał, czy stracił w umyśle słuchaczów. Wprawdzie zgadzała się ona wybornie z wyobrażeniami religijnemi wieku, duchowni jednak dumne to wystąpienie świeckiego człowieka w roli narzędzia Opatrzności uważali za przywłaszczenie.
— Chcesz dosięgnąć wyspy Cipango, płynąc przez ocean atlantycki, wtrącił arcybiskup, a przeczysz istnieniu Jana zakonnika!?
— Wybacz, świętobliwy prałacie; nie przeczę mu w zupełności, utrzymuję tylko że nie jest udowodnione.
— Wszakżeż podanie niesie, że przed dwustą laty król tego imienia nawrócony został przez biskupa Giovanni di Montecorvino.
— Bóg jest wszechmocnym, księże arcybiskupie, nie uwłaczam téż bynajmniéj zasłudze apostołów wiary, ale powiadam iż żaden powód rozumowy nie usprawiedliwiałby wycieczki dla odszukania urojonego może państwa. Przeciwnie co do wyspy Cipango mamy wiarogodno doniesienia słynnych żeglarzów weneckich, Marco i Nicolo Polo, którzy tam przez lat kilka przebywali. W każdym jednak razie, szlachetny panie, czy chodzić będzie o królestwo Jana zakonnika, czy o inną część ziemi, zawsze ocean atlantycki musi mieć swe granice od zachodu, i do tych właśnie dotrzeć zamyślam.
Arcybiskup niedowierzająco potrząsnął głową, wiedząc atoli że teorya Kolumba była przedmiotem poważnych rozpraw w Salamance, nie objawił osobistego przekonania.
— Don Kolumbie, rzekł po chwili, wyłożyłeś nam korzyści osięgnąć się mające dla kraju z wykonania twych planów; są ony w istocie świetne, jeżeli tylko twe nadzieje okażą się zasadne. Pozostaje nam dowiedziéć się jakiéj dla siebie żądasz nagrody.
— Rozważyłem ten przedmiot dojrzale, i warunki swoje spisałem na tym papiérze.
Kolumb doręczył Ferdynandowi de Talavera memoryał, a prałat, zrazu pobieżnie, daléj z większą uwagą, zaczął go przeglądać. Podczas czytania twarz jego przybierała wyraz zniechęcenia razem i szyderstwa: potém rzucił okiem na Kolumba, jak gdyby się chciał zapewnić, czy mówi z człowiekiem będącym przy zdrowych zmysłach.
— To chyba dla żartu przedstawiasz te warunki, rzekł wreszcie głosem surowym.
— Eminencyo, odparł z godnością Kolumb, przez lat ośmnaście trawiłem bezsenne nocy nad roztrząsaniem swych pomysłów. Prawda z każdym dniem dla mnie staje się jaśniejszą. Wierzę w swoje dzieło i uważam się wybranym przez Boga na jego dokonanie. Lecz potrzebuję władzy, potrzebuję otoczyć się powagą, i dlatego w niczém odstąpić nie mogę od podanych warunków.
Mimo pewności z jaką Kolumb wymówił te słowa, prałat przekonanym był, ze długie rozmyślanie nad jednym przedmiotem umysł jego obłąkało. Wnioski naukowe żeglarza i prawdopodobieństwo przypuszczeń jego, chociaż nie przekonały Ferdynanda de Talavera, zostawiły go jednak w niepewności; ale żądania memoryału uważał za tak przesadnie wygórowane, że litość jedynie wstrzymywała wybuch jego gniewu.
— Jak uważacie panowie, zawołał, zwracając się do kolegów przeglądających ciekawie pismo Genueńczyka, przedłożenia don Krzysztofa Kolumba, słynnego żeglarza, który zawstydził swym rozumem uczonych Salamanki? nie powinnyż ony wdzięcznością przejąć serca ich królewskich wysokości?
— Racz wasza eminencya przeczytać nam takowe, odezwało się kilka głosów.
— Pomijając mniéj ważne punkta, ciągnął daléj arcybiskup Grenady, dwa z nich szczególniéj nazwać można prawdziwą dla królestwa ichmość niespodzianką. Don Kolumb poprzestaje na stopniu admirała i wice-króla wszystkich krajów odkrytych, i na dziesiątéj części dochodów.
Ogólne szemranie przyjęło te słowa prałata, i odtąd już Kolumb nie mógł się spodziéwać żadnego ze strony kommissyi poparcia.
— To nie wszystko jeszcze, szanowni bracia i koledzy, dodał arcybiskup; z obawy zapewne aby brzemię tych nowych godności nie obciążyło zbytecznie ramion naszych władzców, łaskawy nasz odkrywca na wieczne czasy, wraz z dziesięciną dochodów, przekazuje takowe swemu potomstwu.
Surowe lecz szlachetne oblicze wielkiego człowieka, będącego przedmiotem takiego urągania, nie okazało śladu najmniejszego wzruszenia. Członkowie kommissyi, pod wpływem téj jego powagi, od głośnego powstrzymali się śmiechu; sam Ferdynand de Talavera uczuł, że się posunął za daleko.
— Wybacz, rzekł do Kolumba, z niejakiém już ugrzecznieniem, ale warunki twoje tak są dziwaczne, iż wierzyć nie mogę abyś przy nich obstawał.
— Z tego com napisał nie ustąpię ani jednéj litery, księże arcybiskupie. Żądam tylko co mnie się należy, i postępując inaczéj ubliżyłbym swéj godności. Uzyskam dla władzców Hiszpanii państwo rozleglejsze zapewne i bogatsze od tego, które posiadają, i zato dopominam się nagrody. Powiem nawet waszéj eminencyi, że w moim memoryale kilka punktów wymaga dopełnienia.
— Zaprawdę, podziwiać należy skromność a razem roztropność don Kolumba, zawołał jeden z dworzan, nie mogąc powściągnąć zniecierpliwienia. Jeżeli wyprawa spełznie na niczém, dostąpi darmo zaszczytu dowództwa w imieniu ich wysokości; jeżeli zaś, co się sprzeciwia wszelkiemu prawdopodobieństwu, pomyślny weźmie obrót, zostanie wice-królem i pobierać będzie dziesiątą część dochodów, tyle tylko co kościół.
Uwaga ta ostatecznie rzecz całą rozstrzygnęła. Członkowie kommissyi powstali z miejsc swoich, jak gdyby tę sprawę uważali za niegodną dalszego rozbioru. Dla zachowania jedynie pozoru bezstronności, arcybiskup zwrócił się jeszcze do Kolumba, i, pewny już swéj wyższości, rzekł głosem złagodzonym.
— Poraz ostatni zapytuję cię, don Kolumbie, czy obstajesz przy tych warunkach przesadzonych?
— Obstaję nieodmiennie! odpowiedział uroczyście Kolumb.
— Dosyć na tém, dosyć! wołano zewsząd. Sędziowie wyszli z sali, a Ferdynand de Talavera oświadczył Kolumbowi, iż złoży raport i następnie zawiadomi go o skutku.
Kolumb opuścił posiedzenie z niezachwianą ufnością człowieka znającego swe siły, którego umysł krzepki wywyższyć się potrafi nad przesądy i małoduszność współczesnych.
Ferdynand de Talavera dotrzymał słowa. Będąc spowiednikiem królowéj, miał w każdej chwili przystęp do jej osoby; zaraz więc udał się na pokoje, gdzie bez trudności został przyjęty. Izabella wysłuchała prałata z żalem niezmyślonym, bo już ta podróż nadzwyczajna silnie jéj wyobraźnię zajęła; ale wpływ arcybiskupa przeważył.
— To zarozumiałość do zuchwalstwa posunięta, najjaśniejsza pani, rzekł rozdrażniony duchowny, żeby człowiek żebrzący łaski dopominał się o zaszczyty przynależne tylko pomazańcom bozkim. Któż jest ten Kolumb? Genueńczyk nieznanego pochodzenia, bez zasług, bez przeszłości; a jednak sięga po władzę, którą zaledwie książę krwi królewskiéj godnie mógłby piastować.
— Mówiono mi że jest dobrym chrześcianinem, odrzekła łagodnie królowa, że pragnie usłużyć chwale bożéj przez rozszérzenie świętéj religii naszéj.
— Nie przeczę temu, najłaskawsza królowo; z tém wszystkiém wiedziéć nie można, czy w przedsięwzięciu Kolumba nie kryje się jaki podstęp.
— Nie, księże arcybiskupie, ręczę że człowiek ten nie zna fałszu; bo rzadko w kim znaléźć można tyle szczérego wylania, tyle męzkiéj godności. Długo już, bardzo długo, jak ci wiadomo, stara się on o nasze względy, lecz mimo doznanych zawodów nie można mu zarzucić najmniejszego podstępu.
— Nie chcę wnioskować lekkomyślnie o charakterze tego człowieka, miłościwa królowo; ale osądźmy z zimną rozwagą jego czyny i wymagania, i zobaczymy czy ony pogodzić się dadzą z godnością korony. Przyznaję, że Genueńczyk jest rozumny, poważny i stateczny w postępowaniu, a cenię wysoko te przymioty, zwłaszcza iż, żyjąc u dworu, spostrzegam często przeciwne im wady.
Izabella uśmiechnęła się w milczeniu, gdyż doradzca jéj religijny miał przywilej czynienia podobnych uwag.
— Jednakże, dodał prałat, człowiek ten może być zacnym, nie będąc wybraném narzędziem Opatrzności. Zresztą największe nawet cnoty nie mają wartości, jeśli im towarzyszy pycha i chciwość niepomiarkowana. Chciéj tylko rozważyć, najjaśniejsza pani, istotę jego żądań. Nieznany przybysz, nietylko dla siebie, lecz nawet dla potomstwa swego domaga się stopnia przedstawiciela korony i dostojeństwa naczelnego admirała na wszystkich morzach oblewających odkryć się mające kraje, i pod tym jedynie warunkiem przyjmuje dowództwo w imieniu waszych wysokości, co samo już z siebie wielkim dla niego byłoby zaszczytem. Jeżeli, o czém wątpię, wybujałe nadzieje jego zostaną ziszczone, nagroda jakiéj dostąpi przewyższy nieskończenie zasługę; w przeciwnym razie wyprawa okryje się śmiesznością i godność korony wiele na tém ucierpi.
— Markizo, córko moja, rzekła królowa obracając się do powiernicy siedzącéj nieopodal przy robocie, żądania Kolumba zdają się rzeczywiście wykraczać z granic rozsądku.
— Ależ i dzieło jego przechodzi śmiałością wszystko co kiedykolwiek pomyślano, odpowiedziała donna Beatrix, spoglądając na Mercedes. Wielkie usiłowania na wielką téż zasługują nagrodę.
Oko Izabelli, idąc w ślad za spojrzeniem przyjaciołki, spoczęło na bladém i pomieszaném obliczu dziewicy. Mercedes nie wiedziała że jest przedmiotem uwagi swych opiekunek, lecz żywe wzruszenie, odbite na jéj twarzy młodocianéj, świadczyło o pełném niespokojności zajęciu z jakiém wyczekiwała końca rozmowy. Zdanie spowiednika królewskiego tak na pozór było ugruntowane, że Izabella już miała przystać na raport kommissyi, porzucając tém samém sprawę, z którą tyle łączyło się nadziei. W téj chwili jednak uczucie kobiécéj tkliwości przechyliło znów szalę ku stronie odkrywcy. Niewiasty zawsze prawie mają współczucie dla popędów niewinnéj miłości; i w tym przeto razie wzgląd na Mercedes de Valverde pokierował wolą królowéj.
— Księże arcybiskupie, rzekła, nie zbywajmy nadto pospiesznie pomysłów tego człowieka; miejmy raczéj na względzie gorliwość jego i dobre chęci. Położone przezeń warunki w istocie są nieco wygórowane, lecz dojrzalsza rozwaga skłoni go niezawodnie do większego umiarkowania. Należy mu podać wzajemne zastrzeżenia, a pewnie chwyci się takowych, jeżeli nie przez rozwagę, to przez samę konieczność. Przyznanie stopnia wice-króla nie zgadza się z polityką, podobnież ustąpienie dziesiątéj części dochodów, jako przynależnéj tylko kościołowi, ale na tytuł wielkiego admirała chętnie zezwalamy. Powiédz mu wreszcie, iż może uzyskać piętnastą część dochodów, zamiast dziesiątéj, i wicekrólestwo dla swojéj osoby, lecz dopóty tylko, póki to będzie zgodne z naszemi widokami.
Ferdynand de Talavera uważał wprawdzie te warunki za zbyt korzystne, mimo wpływu atoli jaki mu nadawały duchowne przy królowéj obowiązki, znając nieugięty jéj charakter, nie śmiał już żadnéj czynić uwagi. Odebrawszy przeto niektóre jeszcze rozkazy pośpieszył wywiązać się z otrzymanego polecenia.
Nazajutrz po téj rozmowie królowa, otoczona gronem poufałych osób, siedziała jak zwykle w swych pokojach, zajęta ręczną pracą, gdy arcybiskup, zażądawszy posłuchania, wszedł pomięszany i widocznie rozdrażniony.
— I cóż świętobliwy prałacie, zapytała Izabella, czy nowa trzódka twoja nabawia cię kłopotu? Zapewne nawracanie niewiernych przychodzi ci z trudnością?
— Nie o tém myślę w téj chwili, najjaśniejsza pani. Wyznawcy fałszywego proroka rozumniejsi są w wielu względach od innych, co przemawiają w imieniu Chrystusa. Ten Kolumb jest szaleńcem, niegodnym zaufania waszéj królewskiéj mości.
Na wybuch ten oburzenia, królowa, markiza de Moya i Mercedes de Valverde jednocześnie opuściły robotę, spoglądając z zajęciem na prałata. Wszystkie trzy spodziewały się dotąd, iż trudności stojące na zawadzie przedsięwzięciu Kolumba zostaną usunięte; wszystkie trzy pewne były, że nareszcie zbliża się chwila, w któréj ten człowiek, co śmiałością pomysłów tyle w ich sercu uzyskał współczucia, będzie mógł wykonać swe plany. Teraz nadzieje ich zdawały się zniweczone.
— Czy przełożyłeś Kolumbowi nasze warunki, księże arcybiskupie? zapytała królowa głosem niezwykłéj surowości; obstajeż on ciągle przy niesłuszném żądaniu dziedzicznego wice-królestwa.
— Nieinaczéj, miłościwa pani. Gdyby Izabella kastylska wchodziła w układy z Henrykiem angielskim, albo Ludwikiem francuzkim przez jego pośrednictwo, zuchwały ten Genueńczyk nie mógłby większego okazać zarozumienia. Nie chce słyszeć o żadném ustępstwie; uważa się za wybrańca bożego i przemawia językiem człowieka natchnionego duchem świętym.
— Chwalę poniekąd tę stałość, rzekła królowa, lecz każda rzecz ma swe granice. Porzucam odtąd sprawę Kolumba, zostawiając go losowi.
Słowa te zdawały się stanowczo rzecz całą rozstrzygać. Arcybiskup, uspokojony niemi, po krótkiéj naradzie z Izabellą opuścił salę. Zaraz téż doniesiono Kolumbowi, że warunki jego zostały ostatecznie odrzucone i wszystkie z nim układy zerwano.