<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Żuławski
Tytuł Ksenofanes
Pochodzenie Poezje
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSENOFANES.
1896.
Ἓν χαὶ πᾶν...

Śpiewak, wygnaniec i pielgrzym bez ziemi,
starzec już siwy i już wiekiem zgięty,
w struny uderzam dłońmi słabnącemi
i z lutni starej strój dobywam święty —
a póki śmierć mych piersi nie oniemi,
ducha porwawszy w wieczności odmęty,
jak wiatr z jesiennych drzew rwie suchy listek:
Boga wieści ma pieśń — Jeden i Wszystek!

I z tem imieniem Boga na mych wargach
idę, ja starzec, na burze i deszcze;
ani mi straszny wicher, co w zatargach
z włosem mym siwym, pozostałym jeszcze
na skroni, igra, — ani jęczę w skargach
na los przeciwny, ja, co prawdę wieszczę,
pochodnie w błędów zapalając nocy —
zelżon, przeklęty, jak wszyscy prorocy!

Ziemię już całą zbiegłem stopą bosą;
skrzydło okrętu, bijąc wiatry, niosło

z wysep na wyspy skroń mą siwowłosą, —
a gdy już w piasek zaryło się wiosło,
laska mię wiodła — i krwi swojej rosą
barwiłem ziemię ostami porosłą:
szukałem ludzi, niosąc w wieszczym rymie
na miasta, wyspy, sioła — Boga imię!

Szedłem, nie bacząc, gdzie mnie wiedzie droga,
a kędym zaszedł, i pieśń zaszła ze mną,
niosąc, jak chmura grom, w swem łonie Boga!
I pieśń rzucała grom ten w tłuszczę ciemną,
a od piorunu szła na bogi trwoga,
stworzone ludzką fantazją nikczemną;
lecz lud nie pojął pieśni ani prawdy,
fałszywe bogi — pobite — czcząc zawdy.

Więc szedłem dalej, na ostatnie krańce
świata, aż morze mnie wstrzymało sine
i w tył rzuciło, bym znów, jak wygnańce,
deptał niewdzięcznych ludzi twardą glinę,
bo każdy dom miał niezdobyte szańce
dla mnie, co setną już zszedłem krainę,
z pieśnią od miejskich bram i z progów zagród
wygnan, choć za pieśń nie żądałem nagród.

Wyszedłem z domu przed laty młodzieńcem
na bój z bogami, a otom dziś stary,

a skroń ma żadnym nie jest zdobna wieńcem;
ludzie za pieśni i za prawdy dary
zuchwalcem zowią i zowią szaleńcem,
śmiech mi szyderczy niosąc miasto wiary;
lecz się nie skarżę, bom od nich bogatszy:
Boga poznałem i Bóg na mnie patrzy!

Czy spojrzę w górę na niebios przestworza,
czy spojrzę w krąg, na łąk i pól kobierce,
czy spojrzę dalej, na błękitne morza,
czy pieśni spytam, czy-li zajrzę w serce —
wszędzie mi widna jedna otchłań boża,
ten Bóg, którego zaparli bluźnierce,
bogów z swych błędów zlepiwszy i z gliny:
a wszak On wieczny, wszystek i jedyny!

A okrom Niego niema nic w wszechświecie:
On jest wszechświatem i On władcą świata!
Tysiąc przejawów w Nim — a On jest przecie
jeden, a ziemia jak stubarwna szata,
którą Niezmienny przemianami plecie, —
a kiedy zechce, to znowu rozpłata
ziemię i zniszczy i ślady zagładzi,
a inną, nową z siebie wyprowadzi!

A imię Jego nazwane nie będzie!
Człowiek Go czuje, lecz pojąć nie zdoła,

więc się pogrążył w nocy i trwa w błędzie,
niesłuchający głosu, co w nim woła,
że on jest cząstką Tego, co jest wszędzie,
więc mu nie wolno w pyle nurzyć czoła,
lecz mu wstępować trzeba ciągle w górę,
jak orłu w chmury — i jeszcze nad chmurę!...

Lecz ludzie na swe własne podobieństwo
zmyślili bogów pełnych ludzkich znamion:
w serca im wlali gniew i okrucieństwo,
moc ich zrównali z siłą ludzkich ramion —
i wyszukawszy dziwne nabożeństwo,
twór ten żądz własnych skazami poplamion
uczcili! — Czarny bóg jest Etyopa;
Traka — podobny do trackiego chłopa!

Za tego Boga, co się rozlał morzem,
rozsypał gwiezdną ulewą w lazurze,
tęczą rozbłysnął i potoka łożem
w kaskadach rzucił, gromem zagrzmiał w chmurze,
pieśnią na uściech mych zawisł i bożem
swem tchnieniem oczy człeka wzniósł ku górze
a serce skłonił do tajnych bezeden, —
co wszystko myśli i rządzi sam jeden:

za tego Boga, siwy starzec, walczę
przeciw fałszywych bogów marnym cieniom!

A wstają na mnie tłumy bałwochwalcze
i urągają mym natchnionym pieniom,
a zaś swe karki podłe i służalcze
gną przed bóstwami, które są kamieniom
martwym podobne, lub tyrynom możnym,
próżnym, okrutnym, mściwym i bezbożnym!

Bo słowo prawdy marne głuszą baśnie,
w których zmyślonych bogów poczet stawa,
bawi się, pije i prowadzi waśnie;
i dla tych tylko jest posłuch i sława,
którzy świat bawią, kłamiąc, — jakby właśnie
treścią żywota kłamstwo i zabawa
były, — proroków zaś, co prawdę wieszczą,
z miast wyganiają, krzywdzą i bezczeszczą!

Hańba, o! hańba wam, co wieszcze płomię
nosicie w piersi, a kalacie usta,
baśnie ludowi prawiąc, w których słomie
nie znaleść ziarna prawdy — bo jest pusta:
nic z niej na zasiew wieków! Ja was zgromię,
ja, co w świat z prawdą idę, a oszusta
maski nie wkładam, aby cieszyć gawiedź, —
lecz wołam pieśnią: Boże, Ty nas nawiedź!

Bezsilny gniew wasz i klątwa bezsilna
wobec tej prawdy, co brzmi z ust pieśniarza,

wobec nadziei, która — nieomylna —
sprawia, że krzyk go tłumu nie przeraża,
każąc mu wierzyć, że dziś nieprzychylna
dla prawdy ludzkość, u stóp jej ołtarza
padnie i wszystkich wyparłszy się bredni,
z Bogiem-Wszechświatem poczuje się w jedni!...

Pierś mi już stygnie i oko się mroczy,
wicher mi targa siwy włos z nad czoła,
osłabła stopa ledwo naprzód kroczy
i dłoń uderzyć w struny ledwo zdoła,
lecz idę naprzód, bo duch mię proroczy
porwał i wiedzie na miasta i sioła:
niesłuchanemu jeszcze wołać każe,
starcowi — walić starych bóstw ołtarze!

Wkrótce już spocznę, ja wędrowiec boży,
wkrótce już zamknę znużone powieki,
a wtedy burzy, co się dzisiaj sroży,
nawet mię odgłos nie dojdzie daleki, —
duch, jak łupinę, marne ciało złoży
i pójdzie zlać się już z Bogiem na wieki,
którego wieści mu cała natura:
morze swym szumem i gromami chmura.

Może ostatnią pieśń już dzisiaj nucę,
może ostatni raz napinam struny, —

ale zasiewu, który pieśnią rzucę,
nie zniszczą burze, nie spalą pioruny;
nowi prorocy prawdziwej nauce
wstaną i pójdą w świat z nad mojej truny —
i wołać będą tak, jak ja wołałem,
i cierpieć będą tak, jak ja cierpiałem!

Ale po wiekach — ich będzie zwycięstwo!
Czołom dzisiejszym odjęte wawrzyny
lud na ich grobach złoży, których — gęstwą
cierni zarosłych — szukać będą syny
tych, co proroków dziś biją, za męstwo
mając to sobie, by jadem swej śliny
kalać śpiewaków prawdy, boże sługi,
w światło lecący krwawy sznur i długi...

Więc chociaż kości moje proch przysiędzie,
choć pierś zamilknie i lutnia już zgłuchnie,
to tylko pieśni strzaskane narzędzie
jedno — lecz ona nie zaginie w próchnie!
Prawda z niej z czasem cały świat zdobędzie,
stokroć tłumiona, sto razy wybuchnie,
aż lud ją wreszcie uczci i zrozumie —
i święte będzie imię Boga w tłumie:

Jeden i Wszystek!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Żuławski.